Wiola była dla swoich rodziców całkowicie niewidzialna. Nieważne, czy wspięła się na Mount Everest, czy też zdobyła pierwsze miejsce na jakichś Mistrzostwach Świata, zawsze kwitowali to bardzo chłodnym “super” i przechodzili do następnego tematu. Tak, jakby to wszystko, co robiła Wiola, było o kant tyłka rozbić. Mało ważne, niepotrzebne i niezasługujące nawet na to głupie, kompletnie wymuszone “super”.
Prawdę mówiąc, mogłaby nawet nie istnieć. A przynajmniej tak jej się zawsze wydawało.
Nieważne było, jak się starała.
Każdy jej sukces przyjmowali jako coś normalnego. Szóstka z matematyki? Oni też mieli szóstki, kiedy chodzili do szkoły. Wygrana w konkursie szkolnym? A dlaczego nie w wojewódzkim? Pochwalona praca z polskiego? Chociaż dała im, dumna jak paw, do przeczytania, od trzech miesięcy leży w tym samym miejscu, dokładnie tak, jak ją zostawiła, cała oblepiona porządną warstwą kurzu.
No i tak, trochę marnie – a na pewno niewidzialnie – wyglądało życie Wioli.
WIECZNIE BEZ POCHWAŁY
WADY WIDAĆ ZAWSZE
ŻAL I GORYCZ
Aż w końcu tama pękła i miarka się przebrała. Wioli nagle przestało zależeć – nawet na lakonicznym “super”. Zamknęła się w sobie, mówiła, kiedy musiała i nie chwaliła się już niczym, bo po co strzępić język, skoro w odpowiedzi jest tylko echo? Coś zaczęło rosnąć w jej sercu, karmić się tą niewidzialnością, cieszyć się z lekceważenia rodziców i przybierać coraz większe rozmiary.
Wyhodowała sobie żal. Całkiem sporo żalu, jeśli mamy być precyzyjni.
Wiola nie chciała być niewidzialna już nigdy więcej.
Miała żal o słabą samoocenę i o bagatelizowanie rzeczy, które były dla niej ważne. Żal o te wszystkie durne “super” i za brak radosnych uścisków, kiedy coś się udało. Żal za krzyk i pretensje za rzeczy wykonane źle. Chociaż, z drugiej strony, to był jedyny czas, kiedy w ogóle ją zauważali.
Żal był na tyle potężny, że w krótkim czasie rozrósł się do niebotycznych rozmiarów i pochłonął Wiolę całkowicie, oplatając ją jak trujący bluszcz, powodując dwie rzeczy: samoocenę mniejszą niż zawartość łyżeczki do herbaty i obojętność do rodziców.
Teraz to rodzice byli dla Wioli całkowicie niewidzialni.
Prawdę mówiąc, mogliby nawet nie istnieć. A przynajmniej tak jej się tylko wydawało.
Mam 20 lat i jestem kurą domową