Każdy człowiek ma prawo do dokonania złego wyboru.Czasami wszystko wynika z presji, innym razem ze spontaniczności, zdarza się także, że błąd to tylko złośliwość losu, który koniecznie w którymś momencie życia chce nam dokopać. Bywa też tak, że budzimy się rano, otwieramy oczy, gapimy się w sufit i stwierdzamy, że jesteśmy w miejscu, w którym nie chcemy być. Że zaraz pójdziemy na zajęcia, na które kompletnie nie mamy ochoty iść.I co teraz?Sam wybór tego, co chcemy studiować jest już trudny – przynajmniej dla większo

Mam 20 lat i nie lubię swoich studiów
I co teraz?
Sam wybór tego, co chcemy studiować jest już trudny – przynajmniej dla większości osób. Bo jak tu wybrać coś, co chciałoby się robić całe życie, skoro raczej często się o tym nie myślało? Jak zdecydować mądrze, żeby tych trzech lub pięciu lat nie stracić, ale na nich zyskać?
I skąd wiedzieć, że za rok czy dwa nam się to wszystko nie znudzi?
ZŁY WYBÓR
Są ludzie, którzy swoich studiów nie lubią już od początku – głównie dlatego, że poszli na dany kierunek tylko i wyłącznie z powodu presji ze strony otoczenia. Są też tacy, którzy swojego wyboru całkowicie nie przemyśleli i wybrali przy składaniu podania to, co akurat brzmiało fajnie i wydawało się być lekkim kierunkiem. Jeszcze inni poszli, bo chcieli, ale w trakcie zorientowali się, że to zupełnie nie to, co chcą robić. Każdy z tych ludzi się męczy.
Nie mają motywacji, by z uśmiechem wstawać na zajęcia, bo ich całkowicie nie znoszą. Nie mają zapału do nauki, bo nawet przeciętnemu studentowi nie chce się uczyć, a co dopiero takiemu, który musi wkuwać kompletnie nieinteresujące go regułki z musu. Męczą się strasznie, robiąc coś wbrew swojej woli. I wiecie co?
To wcale nie jest takie błahe, jak się wydaje.
Nie jest błahe, bo duża część z tych ludzi zaczyna mieć – prawdziwą, nie taką z gazet – depresję. Stoją w miejscu, na rozdrożu i nie wiedzą dokąd iść, więc rozkładają sobie krzesełko turystyczne i siedzą, czekając na cud.
A cudu zazwyczaj nie ma.
MUSISZ MIEĆ STUDIA
Wiecie, jaka jest presja społeczna – każdy POWINIEN skończyć studia. Nieważne, co chce robić w życiu, nie ma znaczenia, kim chce zostać, większość osób słysząc, że ktoś nie ma wyższego wykształcenia myśli sobie: a ten to chyba tylko na budowie pracę znajdzie. I przez takie myślenie ludzie, którzy swoich studiów nienawidzą, nie wiedzą co ze sobą zrobić. Zrezygnować? Po co, żeby narazić się na lincz ze strony znajomych i przekreślić wszystkie swoje lata edukacji ? Zacisnąć zęby i wytrzymać do końca, tylko po to, by uzyskać wiedzę, której nie chcemy wykorzystać w pracy, bo wcale nie chcemy pracować w tym zawodzie?
Jak już mówiłam, krzesełko turystyczne i rozdroża. To ich czeka.
Bo ludzie się boją – i wcale się temu nie dziwię. Czasami wolą się męczyć i kisić, pięć lat spędzając na jakimś kierunku tylko po to, by potem iść do pracy, która też całkowicie ich nie interesuje. Są przerażeni tym, jaka może być reakcja rodziców i znajomych. Boją się, że nie będą wiedzieli, co ze sobą zrobić.
Czy ja bym miała odwagę rzucić studia i zmienić nagle kierunek, jeśli nauka na dziennikarstwie byłaby dla mnie męką? Nie wiem.
CO MAM ZROBIĆ?
Ale mam wielu znajomych, których ten problem dotyczy. Widzę jak się męczą. Obserwuję, jak coraz mniej się uśmiechają. – Co będziesz robił po studiach? – ktoś ich pyta. Krzywią się i odpowiadają, że nic. Albo że nie wiedzą. Im się już nawet nie chce nic robić, bo mają świadomość, że jeszcze przez dwa lata – albo i więcej – będą musieli robić coś, czego nie chcą. Jeszcze gorzej, kiedy odkryją prawdziwą pasję, a dalej będą studiować coś, co spędza im sen z powiek i powoduje, że na starość będą pomarszczeni jak stara brzoskwinia.
Niektórzy – jak mój Patryk – biorą głęboki oddech i rezygnują. Zmieniają kierunek, rzucają całkowicie studia, znajdują dobrą pracę albo robią sobie przerwę, by na własną rękę się rozwinąć – to nieistotne. Wiecie, co jest ważne? Że to są jedni z najszczęśliwszych ludzi, jakich widziałam. Gdybym miała porównywać mojego chłopaka z okresu jego studiowania do teraz, kiedy jest chodzącym wulkanem energii, mającym tysiąc pomysłów na minutę, to powiedziałabym, że to niebo a ziemia. Jak zombie i superman, taka różnica.
Nie namawiam tutaj do podejmowania jakichś decyzji pod wpływem notki na blogu dwudziestolatki, która lubi się wymądrzać w internecie. Nie o to chodzi. Ale jeśli nienawidzisz swoich studiów i wiesz, że to kompletnie nie jest to, co chcesz robić w życiu, to się chwilę zastanów. Rozważ opcje. Bo może wcale nie musisz się męczyć?
W żadnym wypadku we wpisie nie chodzi mi o studentów marudzących, że nie lubią swoich studiów, bo mają dużo nauki lub coś w tym stylu. Ale to chyba jasne, prawda?
Ja mam szczęście. Uwielbiam swoje studia, czasem narzekam na starych wykładowców. Widzę jednak sporo osób, które po prostu siedzą. Oni nie chcą być. Nic ich nie interesuje. Mnie to bardzo zastanawia, bo ja bym nie potrafiła tracić tak czasu. Przecież KAŻDY coś lubi i o tym wie, a jeżeli to jeszcze nie pasja to prawdopodobnie ją i tak odnajdzie i wtedy będzie żałował zmarnowanego czasu.
mam dokładnie tak samo. poszłam na swoje studia z wielkiej pasji i tak jest nadal. może system edukacji i chaos mojej uczelni trochę przyćmił moją pierwotną radość, ale i tak jestem przeszczęśliwa, że studiuję to, co studiuję. nie rozumiem połowy roku, która od trzech lat powtarza, że po tych studiach i tak nie znajdą pracy albo, że ich to nie interesuje, że te studia są do dupy i w ogóle wszystko jest bez sensu. mnie też by było totalnie szkoda 4 lat ze swojego życia (mój licencjat trwa 3,5 roku)…
Ja też bardzo lubię swoje studia więc wiem o czym mówicie 🙂 U mnie może nie marudzą na same studia, ale z pewnością wszyscy boją się, że nie będą mieli pracy… jest też dużo osób, które nie robią kompletnie nic, niestety…
Ale! Z drugiej strony mam na kierunku także sporo ogarniętych ludzi, którzy sobie działają w mediach i robią sporo fajnych rzeczy 🙂
Trochę jakbym czytała o sobie, byłam na kierunku na którym nie chciałam być. Na początku było fajnie, potem okazało się, że to nie to co chcę robić i podobnie jak Twój Patryk miałam gdzieś opinię ludzi i po prostu zrezygnowałam z poprzedniego kierunku studiów. To zupełnie nie było to co chciałam robić. Miałam przerwę, trochę pomyślałam i zaczęłam studia jeszcze raz. Może nie jest to kierunek na który według innych powinnam iść, jednak ten kierunek w zupełności mi odpowiada. Dziwnie to zabrzmi, ale aż chce się chodzić.
Super, bardzo fajnie, że podjęłaś taką decyzję (wiem, że z tym jest trudno) i cieszę się, że teraz Ci się podoba:) W takim razie nic mi nie pozostało, tylko życzyć miłego studiowania 🙂
O Boże, trafiłaś dokładnie w moje przemyślenia z ostatnich tygodni. Poszłam na dane studia bo wyłącznie one wydawały się sensowne, a kierunek obiecywał specjalność, która mnie interesowała. W praktyce okazało się, że uczelnia zupełnie inaczej realizuje zajęcia, niż mogłoby się wydawać, kadra w większości nawet nie wie, co robi (specjalność edytorstwo komputerowe – a jedyny program, z jakim mieliśmy przez trzy lata styczność, to Word). Skończyłam jednak licencjat, bo stwierdziłam, że jakoś dam radę, dostanę papier i będzie ok, najwyżej spróbuję jakoś dokształcić się sama. Poszłam na magisterkę i po miesiącu dopadło mnie. Ja nic na tych studiach wartościowego nie robię, czuję się, jakbym marnowała czas, muszę uczyć się rzeczy, które ani mnie nie interesują, ani mi się nijak nie przydadzą. Jest mi do tego przykro, bo dołączam do grona studentów, którzy nie potrafią się realizować na swoim kierunku. Myślałam o tym, żeby to rzucić, ale z każdej strony – od rodziców, znajomych, chłopaka – słyszałam, że jeszcze tylko półtora roku, jakoś się przemęczę, zobaczyłabym, że później bym bardzo żałowała itp. Źle mi teraz z tymi studiami, bo robię to wbrew sobie i szkoda mi tego czasu, bo mogłabym się zająć czymś innym. Szkoda też, że w liceum nie wiedziałam tego, co wiem teraz, bo wybrałabym inaczej. Ale to już inna sprawa.;)
Szkoda ci czasu, bo mogłabyś się zająć czymś innym, ale sama nie wiesz czym tak naprawdę chciałabyś się zająć (gdybyś wiedziała to pewnie dawno wpadłabyś na pomysł, że da się robić dwie rzeczy jednocześnie, nawet studiować dwa kierunki na raz). Rzuciłabyś studia i przez te półtora roku marnowała czas na zastanawianie się jak nie marnować czasu wmawiając wszystkim, że rzuciłaś studia nie z lenistwa ale z ambicji 😀
Właściwie to wiem, co chciałabym innego robić, ale nie stać mnie na studiowanie dwóch kierunków na raz, a teraz jest za późno na zaczynanie czegoś od nowa.
Rozumiem, ciężka sytuacja. Rezygnacja i zmiana kierunku nie wchodzi w grę?
A może poszukaj jakichś zajęć, warsztatów w mieście? Albo przez internet (z tego, co cię interesuje)? Może to naiwne rady, ale wiem, że nawet małe zajęcie się czymś, co cię interesuje, trochę poprawia sytuację…
Rozumiem jednak, że raczej nie chcesz rezygnować, więc trzymam kciuki za twoje zaciskanie zębów i mam nadzieję, że dasz radę 🙂
Asiu, za późno? Znam masę ludzi, którzy w ten sposób myśląc dopiero po 40. odkryli, że cholera, mając lat dwadzieścia z czymś myśleli, że jest za późno, żeby coś zmienili i marnują sobie życie, a teraz jest już za późno, żeby coś zmienili. Ba, pracuję z nimi. Część z nich odkryła, że jeśli TERAZ wprowadzą zmiany, to im się nadal może życie ułożyć, ale część nadal myśli, że już jest za późno… i dobijają do 50., kiedy jest za późno i żałują, że nie podjęli decyzji mając 40…
A chodzi o poważniejszy temat niż zmiana kierunku/uczelni.
Masz licencjat. WIESZ, co innego chciałabyś robić. I pozwalasz, by stado ludzi kontrolowało TWOJE życie i żyło nim ZA CIEBIE. Co TY z tego masz dobrego? Przecież widać, że żałujesz, że tam jesteś, więc dlaczego miałabyś potem przestać…?
Do kogo należy Twoje życie, Asiu? Do Ciebie czy do Twojego otoczenia?
Kiedy wybierałam studia nie miałam pojęcia co chcę robić. Poszłam na coś, co brzmiało fajnie i nawet niektórzy twierdzą, że to ma jakąś przyszłość – na filologię ukraińską. Przez trzy lata studiowałam i byłam zachwycona – uczyłam się czegoś, co mnie naprawdę zainteresowało, poznałam język i świetnie się bawiłam. Jestem bogatsza o milion doświadczeń. Ale w ciągu tych trzech lat stwierdziłam też, że bycie tłumaczem czy pracownikiem naukowym nie jest tym co chcę robić całe życie. Magisterkę postanowiłam zrobić z turystyki, bo w międzyczasie przeszłam kurs i zdałam egzamin na pilota wycieczek. Mówią, że nie ma po tym pracy, ale mówią tak o wszystkim. Z resztą, nie upieram się, żeby pracować w ‘zawodzie’ (chociaż studia na dobrą sprawę w większości wypadków nie dają żadnego zawodu). Jestem mega szczęśliwa, że po 4,5 roku studiów mogę powiedzieć “Nie zmarnowałam tego czasu. Nie żałuję”. A z całą pewnością żałowałabym, gdybym zgodnie z zaleceniami połowy świata poszła na coś teoretycznie przyszłościowego – np. na politechnikę.
Żyjemy w czasach, kiedy prawie nigdy nie ma się gwarancji, że będzie się miało pracę zgodną z wykształceniem. Wychodzę więc z założenia, że trzeba studiować coś, co nas interesuje i sprawia radość, co rozwinie nas przynajmniej dla nas samych. Żeby potem nie musieć żałować 5 lat spędzonych na wkuwaniu znienawidzonych przedmiotów, które nic nam nie dały… 😉
Mogę się pod tym podpisać rękami, stopami i czołem! Mi też wszyscy odradzali dziennikarstwo i pytali po co chcę tam iść, skoro tego nie da się nauczyć. A ja na to, że właśnie po to, żeby coś mi sprawiało radość i żebym mogła się wtedy rozwijać – i to robię! Zajęć jest mało, więc mam czas na pisanie i rozwój, a jak już jestem na uczelni, to mam kupę kreatywnych zajęć (oczywiście, że zdarzają się też nudne rzeczy, ale nie wszystko jest zawsze kolorowe).
Nie żałuję i wiem, że nie będę żałować 🙂
O. Ja studiowałam matematykę, przez prawie rok. W połowie drugiego semestru powiedziałam sobie “dość”, i to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Teraz co prawda studiuję dalej, na innym kierunku, i jestem rok w plecy, ale nie żałuję. Mało tego, przekonałam się, że równowaga wszechświata w ogóle nie została tą moją decyzją zachwiana. Totalnie nic się nie stało, a ja zyskałam spokój duszy i prawdopodobnie uratowałam się od siedzenia na krzesełku turystycznym.
Super Aleksandra, wreszcie pozytywna historia 🙂 Cieszę się bardzo, że nie musisz rozkładać swojego krzesełka 🙂
Ja byłam właśnie taką osobą, która nie cierpiała swoich studiów. Generalnie to na nie poszłam tylko dlatego, że mama mnie poniekąd zmusiła, musiałam iść na politechnikę inaczej nie było mowy o pomocy finansowej. Poszłam, a że byłam zdolna to na budownictwie radziłam sobie całkiem fajnie, średnia 4,30 o czymś jednak świadczy. Trwałam tak 2,5 roku. Z każdym semestrem było mi coraz ciężej się motywować, wypaliłam się i stwierdziłam, że nie będę dalej tego studiować. W domu lament, każdy sądził, że postradałam zmysły. Postanowiłam wziąć urlop dziekański i się zastanowić. I właśnie mija rok. Odżyłam, a myśl o powrocie na te studia sprawia, że aż mi się słabo robi. Jutro idę do dziekanatu definitywnie zakończyć naukę. Do rzucenia studiów przygotowywałam się psychicznie przez 3 lata. Wiem, że straciłam strasznie dużo czasu, ale… przeczuwając, że to nie to, podjęłam się drugiego kierunku w trybie zaocznym. Na początku lipca będę się bronić 🙂
Podjęcie takiej decyzji budziło wiele kontrowersji, mama i rodzeństwo stwierdzili, że postradałam zmysły. A znajomi nie dowierzają. No bo jak osoba, która miała 2 stypendia naukowe na budownictwie może zrezygnować z tego kierunku? Ja wiem, że to nie to i nie zamierzam marnować kolejnego roku. Kosztowało mnie to strasznie dużo nerwów, byłam bez życia, zmęczona, wiecznie poirytowana. Dosłownie człowiek widmo.
Wiem o co chodzi, bo to samo było z Patrykiem. Człowiek widmo, dosłownie. Fajnie, że zrobiłaś po swojemu, bo to jest jednak trudna decyzja, zwłaszcza, że zazwyczaj otoczenie nie rozumie, jak jest 🙂
spokojnie, średnia absolutnie o niczym nie świadczy. Nie masz czego żałować, najważniejsze to odnaleźć SWOJĄ ścieżkę w życiu 🙂
Moja historia jest podobna. Chociaż tylko częściowo;) Studiuję bibliotekoznawstwo i informację naukową. Licencjat mi się podobał. Wprawdzie nie wszystkie przedmioty były bardzo ciekawe, jednak w większości były potrzebne i przygotowywały do przyszłej pracy. Niestety, studia magisterskie to już zupełna porażka. W międzyczasie zmieniono program studiów, nie biorąc pod uwagę tego, że mój rocznik przez to ucierpi. W rezultacie przedmioty, jakie mam teraz, są prawie identyczne z tymi na licencjacie. Jest też specjalizacja – na którą musiałam iść, bo zlikwidowano tą, która mnie interesowała. Na zajęciach po prostu się nudzę i na samą myśl o pójściu na uczelnię czuję się zniechęcona. Ale zostało mi już tylko pół roku, a tytuł magistra “trzeba” mieć, więc…
Skoro pół roku, to trzymam kciuki – zleci szybko, zobaczysz 🙂
Zmienianie programów studiów to jakaś masakra – u nas pierwszoroczniacy mają zupełnie coś innego, niż my mieliśmy i nie jestem pewna, czy to na pewno dobrze…
U mnie polegało to głównie na zmianie nazw poszczególnych przedmiotów i na przesunięciu ich – ze studiów magisterskich na licencjackie i odwrotnie. Trochę bez sensu… A w każdym razie nie przemyśleli tego odpowiednio.
Dziękuję!;)
Marta, spadłaś mi z nieba z tym wpisem! właśnie podjęłam tę trudną decyzję o rezygnacji i mimo że wiedziałam, że to dobra decyzja, to zawsze było to ‘a może jednak..’, a teraz go nie ma 😀 i dziękuję również za wpis o studiowaniu dziennikarstwa, bo o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, to od października będę DUMNYM i (oby) ZADOWOLONYM studentem dziennikarstwa 😀
pozdrawiam :))
S U P E R! Cieszę się bardzo!
A ja z troche innej beczki. Szłam na studia nie wiedząc czego chce i wybrałam ten kierunke bo jest uniwersalny (Zarządzanie). Kierunek fajny chociaz wiadomo ze mogloby być ciekawiej. Dopiero na pierwszym roku doszla do mnie opinia jaka cieszy sie moj kierunek czyli bezrobotnych i leniwców (studiuje na politechnice i mimo ze porównując do Uniwersytetów to trudny kierunke bo to to samo co ekonomia tylko ze bardziej techniczno-skomputeryzowana wersja, ale na polibudzie to jeden z najłatwiejszych kierunków). Słyszalam o tym ze to wydział gier i zabaw i że szkolą tu się żony dla inżynierów. Przejmowałam się przez 2 lata, wstyd mi było jak mowilam co studiuję i jakie miny robili ludzie (czego teraz nie rozumiem bo jest multum kierunków łatwiejszych i z mniejsza szansa na zatrudnienie) ale po 2 roku wyjechalam na staz do Barcelony i pracowałam w miedzynarodowej firmie w dziale Business Development, zrozumialam ze to zalezy od studenta jak potoczy sie jego zycie niezaleznie od kierunku jaki skonczyl (teraz robią w majtki studenci budownictwa bo w krakowie caly rynek budowlany prawie upadł i nie ma tam szansy znalezc pracy po tym kierunku i coraz czesciej słysze na podkarpaciu o bezrobotnych Bobach Budowniczych). Mimo że nie otworzyli mojej wymarzonej specjalizacji w ktorej mialam juz doświadczenie a mianowicie Zarządzanie Produktem to zapisałam się na Zarzadzanie Zasobami Ludzkimi bo rekrutacja, mowa ciala, psychologia HR i marketing sa moją druga pasja
Świetna historia 🙂 Zgodzę się z tym, że to kwestia studenta, jeden zrobi dużo, inny nic.. to nie studia dają pracę i nie kierunek! 🙂
Tak na wstępie – fajny blog, jak na 20-latkę masz bardzo fajne podejście do życia:)
A w tym temacie.. oj.. ja byłam właśnie “tą odważną”.. To prawda, że jestem zadowolona, ale z drugiej strony jestem dopiero w połowie 3 roku, kiedy mój rocznik i wszyscy znajomi pokończyli studia i pracują/rzucili studia i też pracują. Są w stanie się utrzymać. Zakładają rodziny. Ja mam 26 lat, bardzo chciałabym mieszkać na swoim/z chłopakiem, dostawać co miesiąc wypłatę (obecnie sobie dorabiam weekendy/wakacje itd, ale z kasą szału nie ma) i tylko się frustruję kiedy sobie uświadamiam, że minie jeszcze sporo czasu zanim będę mogła zacząć swoje życie i się usamodzielnić (bo za rok skończę studia pierwszego stopnia, będę mieć 27 lat, na magisterkę nie idę, może kiedyś zaocznie, bo ważniejsze jest dla mnie to usamodzielnienie się). Nawet jeśli znajdę pracę za rok od razu, to jednak coś najpierw by się przydało odłożyć (nie dostanę kredytu na mieszkanie bez wpłaty własnej/jeśli mieszkanie wynajmowane, to też przydało by się mieć jakąś kwotę na wstępie – jakiś remont/meble). Więc domyślam się, że zacznę swoje życie w wieku 29-30lat, a dla mnie to trochę późno.. kiedy ślub/rodzina/dzieci? jak będę mieć 40 lat?
Będzie mi bardzo miło jak ktoś odpisze, może jakieś własne przemyślenia, pocieszenie/dobicie.. cokolwiek, bo ostatnio każdy u mnie ma swoje problemy i chyba nie mam z kim nawet o tym pogadać tak na serio :]
Moja Mama skończyła studia w wieku 37 lat. Miała już wtedy trójkę odchowanych dzieci (najstarsza siostra miała 16 lat), stabilną pracę, którą uwielbiała (i którą dalej uwielbia) i wsparcie ze strony rodziny.
Kiedy i ja stanęłam na rozdrożu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić powiedziała mi ‘Na wszystko przyjdzie czas, jesteś jeszcze młoda, nigdzie się nie spiesz.’ Po trzech piekielnie cięzkich latach, pełnych nieprzespanych nocy i wypłakanych oczu, nie zostałam dopuszczona do obrony pracy licencjackiej.
Studiowałam filologię angielską z francuską na specjalizacji nauczycielskiej, czułam na sobie olbrzymią odpowiedzialność, bo wiedziałam, że cała rodzina na mnie liczy, byłam ich dumą i nadzieją. Kiedy musiałam powiedzieć rodzicom, że nici z tytułu póki co, mało mi nie pękło serce, ale o dziwo oni chyba widzieli, że się męczę na tym kierunku.
Wyjechałam za granicę, zaczęłam nowe życie, mam pracę, którą bardzo lubię i do której idę z uśmiechem na twarzy. Studia dały mi świetną znajomość języka i kultury, nauczyły mnie, że poradzę sobie ze wszystkim, dały dużo pewności siebie, ale teraz widzę, że to nie był kierunek dla mnie i tyle.
Wracając do Ciebie, Stokrotko – nie zamartwiaj się niepotrzebnie na zapas tym, ile kiedy będziesz mieć lat itp. Na wszystko jest pora, nie trzeba się z niczym spieszyć. Twoje życie to nie jest szablon życia Twoich koleżanek czy rodzeństwa, sama je układasz, wszystko zależy od Twoich świadomych wyborów. Chyba lepiej, że uczysz się czegoś, co sprawia Ci przyjemność i naprawdę Cię interesuje, niż dostawać pieniądze za chodzenie do pracy, która Cię frustruje i wstawanie rano sprawia Ci ból egzystencjalny?
Powodzenia i nie poddawaj się!!
K.
Droga Stokrotko, mogę się tylko podpisać pod tym, co napisała K. 🙂 Każdy ma swój czas i jeśli tobie się tak życie ułożyło, to wcale nie znaczy, że to za późno. Jest okej 🙂 Rozumiem twoje pragnienie usamodzielnienia się, ale zobacz – tak jak napisała K., przynajmniej uczysz się czegoś, co cię interesuje. Gdzieś miej innych, bo to nie oni żyją twoim życiem, tylko ty 🙂 I tylko od ciebie zależy, czy ci się to będzie podobać i czy będziesz się z tym czuła komfortowo. Stara nie jesteś, czasu masz mnóstwo, będzie dobrze. Wiem to. I ty też powinnaś to wiedzieć!
Powodzenia!
dziękuję:) no może to jest prawda jak mówi Twoja Mama, że na wszystko przyjdzie pora:) w każdym razie będę to sobie powtarzać przez ten rok 😛 takie noworoczne postanowienie:p
i chyba źle się wyraziłam, bo to nie o to chodzi, że ktoś mi mówi co ja mam robić, tylko ja sama już czuję, że fajnie już byłoby zakładać rodzinę, mieszkać na swoim, robić sobie/komuś obiadki, sprzątać swój dom, zapraszać kogo ja chce, itd:) napisałam, że znajomi, nie dlatego że oni mi coś mówią, bo co to to nie, ale ja sama na nich patrzę i jakoś takie przemyślenia mnie łapią:) wiem że u nich też nie jest zawsze zielono, ale jakoś tak zawieszona się czuję w tej całej sytuacji obecnie.
dziękuję obu za odp:):)
Stokrotko, z tego co mówisz, masz dużo bardziej swoje życie niż bohaterowie tego wpisu, którzy studiują nie to, co by chcieli, ze złych powodów, bez pomysłu na siebie. Wierzę, że jest cięższe i wierzę, że możesz czuć się osamotniona jeśli masz bardzo jednolite towarzystwo – ale to jest Twoje życie i to Ty je sobie, powoli, układasz. Na swoich warunkach, świadomie 🙂
Jak dobrze to znam. Z problemem studiów i nietrafionego wyboru zmarnowałam sobie 3 lata, bo 2 razy próbowałam studiować, a dwóch całkiem innych kierunkach i za każdym razem to nie było to. Jednak nie chciałam rezygnować, chodziłam na zajęcia dopóki miałam siłę, jednak i tej zabrakło w pewnym momencie, stałam się kłębkiem nerwów, który autentycznie chciał umrzeć. Bo to przecież wstyd że bez studiów, każdy musi skończyć te studia i już. Presja rosła i rosła, aż doszłam do punktu kulminacyjnego – albo rzucę te studia ale tak naprawdę skończę ze sobą, innej opcji nie widziałam. Wybrałam pierwszą opcję. Rok mi zajęło dochodzenie do siebie. Rodzice zrozumieli, otoczenie nie musi jeśli nie chce, najważniejsze że ja rozumiem.
Od lutego idę do szkoły policealnej medycznej. Tak naprawdę to od zawsze kręciła mnie medycyna, jednak byłam na to za słaba. Teraz po konsultacjach z psychologiem wybrałam asystentkę stomatologiczną. Spodoba mi się to pójdę dalej i zrobię technika ortodoncji. Jednak najważniejsze że jestem pełna optymizmu. Nagle zaczęłam żyć i dostrzegać pozytywy.
Dlatego dla każdego kto psychicznie cierpi z powodu presji studiów, mówię wprost – NIE WARTO! Otoczenie zawsze będzie miało jakieś “ale”, a nasze życie i zdrowie jest ważniejsze.
Naprawdę cieszę się, że tak to się u ciebie potoczyło 🙂 Trzymam kciuki za twoją szkołę medyczną, fajnie, że będziesz robiła co lubisz i masz rację – otoczenie nie jest najważniejsze, tylko my 🙂
Życzę ci powodzenia 🙂
Do studiów zostało mi jeszcze trochę czasu, choć już trochę się boję, że wybiorę coś co po kilku miesiącach (latach?) po prostu mi się znudzi. Studia już same w sobie są sporym obciążeniem, a studia, których nienawidzisz to już w ogóle masakra -.- Więc myślę, że warto zrezygnować, nie zważając na opinie innych. Inaczej całe życie będziemy nieszczęśliwi.
http://fromtheiinside.blogspot.com/
Ech, chciałabym mieć 20 lat i wiedzę oraz doświadczenie, które posiadam obecnie 🙂 🙂 🙂
Wtedy na pewno wyruszyłabym inną ścieżką. Teraz również nie jest źle, pomimo tego,że studia bardzo mnie rozczarowały, wzięłam się w garść i postanowiłam zrobić coś obok, coś dla siebie, co mnie satysfakcjonuje 🙂
Powiem krótko: BĄDŹCIE ODWAŻNI!!! 🙂
Ja tam nie zaluje swojej zmiany , kierunku jest mi z tym bardzo dobrze.
Moje studia licencjackie to była droga przez piekło. Teraz już nie żałuję tych okrutnych trzech lat i planuję kontynuować studia magisterskie, ale drugi raz na pewno nie rozpoczęłabym tego kierunku i nie polecam go NIKOMU, kto nie jest stuprocentowym zapaleńcem. Albo nołlajfem. Albo manga-świrem.
Post dokładnie o mnie – mam 20 lat i nie lubię swoich studiów. Idąc na nie, myślałam, że nauczę się czegoś praktycznego, niestety nic z tego… Jestem na drugim roku i czuję, że tylko tracę czas. Chcę jednak dociągnąć licencjat do końca i rzucić to w cholerę, żadnych magisterek ani nic w ten deseń, zwłaszcza, że chcę otworzyć własną działalność.
Mój chłopak tak jak Twój rzucił studia, wyjechał za granicę pracować na nasz biznes. Teraz jak nie mam go obok siebie i męczę się z tymi studiami, to jest mi serio bardzo ciężko. Jedyne co mnie motywuje to to, że zbieram niezłe oceny i może się uda załapać na jakieś stypendium…
Najgorzej, że jest bardzo dużo rzeczy, które mnie interesują, ale trochę za późno – musiałabym się uczyć rysunku i w ogóle, a i tak nie wiem, czy rzeczywiście okazałyby się dobrym wyborem (wszystko inaczej brzmi w założeniu niż jest naprawdę)… Wydaje się, że jedynym sensownym planem jest albo iść na coś z totalnej pasji albo odpuścić sobie edukację programową, bo pożytku inaczej nie ma z tego żadnego.
Podziwiam cię bardzo, wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji musi ci być ciężko samej. Dobrze, że jeszcze tylko rok i będziesz miała spokój 🙂 Trzymam kciuki za waszą działalność 🙂
Zaczynam podejrzewać, że siedziałaś dzisiaj w mojej głowie. Miałam okropny dzień na uczelni, kolejne kolokwium nie zaliczone, w przyszłym czekają mnie 2 zbóje, w kolejnych tygodniach następne koła, a sesja dopiero w lutym… Studiuję na politechnice, na najtrudniejszym kierunku na wydziale co przejawia się tym, że dostaje najsurowszych i najwredniejszych prowadzących, którzy jak dementorzy wysysają ze mnie całą energię do życia. Popełniłam spory błąd wybierając te studia, wiedząc że tak naprawdę w duszy jestem humanistką, ale problem z rzuceniem studiów wiązałby się z kosztami przeniesienia na uniwersytet, bo obecnie boloński system punktowy ECTS cholernie działa na niekorzyść studentów i za to, że w nim funkcjonuje za przeniesienie się musiałabym zapłacić kilka bądź kilkanaście tysięcy złotych, w zależności od cennika danej uczelni. Nie wiem jak rozwiązać mój problem, ale dzisiaj postanowiłam że jeżeli nie uda mi się zaliczyć sesji i miałabym powtarzać rok to żegnam się z politechniką. Kolejną kwestią jest to, że od zawsze nie wiedziałam co konkretnie chciałabym robić w życiu, bo rady w stylu “rób to co lubisz” są strasznie płytkie, moim zdaniem nie każdy w tym co lubi będzie naprawdę dobry, a chciałabym być w czymś ekspertem. Jednak wciąż nie znalazłam “tego czegoś” u siebie i boję się rzucać studia nie wiedząc co będzie dalej.
Cholera, ciężko z tymi punktami i kasą. Nie wiedziałam, że jest z tym aż tak trudno!
Myślę, że zeby znalezc to coś w życiu chyba trzeba być otwartym i mnóstwa rzeczy próbować. Z drugiej strony, jeśli naprawdę coś lubisz, to może jednak spróbujesz w tej dziedzinie? Jak mówią, trening czyni mistrza. Dużo pracy sprawi, że możesz byc ekspertem.
Te pytania wydają się być takie banalne, ale wcale nie są, prawda? 🙂
Wybór studiów zbliża się nieubłaganie 😀 Mam w planach dziennikarstwo, ale na każdym kroku słyszę, że to beznadziejne, że nie będę mieć po tym pracy, że skończę w Macu.. Cóż… może i mają rację, a może nie. Domyślałam się, że to nie łatwy kierunek(a może się mylę? :d) ale chcę robić coś co ja chcę, a nie inni! Z takim podejściem złożę papiery po maturze.. innego wyjścia nie widzę!
Nie słuchaj innych, bo nic nie wiedzą.
Jeśli będziesz się rozwijać, zaczepiać o redakcje, praktykować, mieć zapał, to dostaniesz pracę. 🙂 Wszystko zależy od studenta, naprawdę 🙂
Na UWr kierunek nie jest bardzo trudny, ale jest ciekawy 🙂
Studia jeszcze przede mną, ale wypowiem się w kwestii wyborów licealnych. Wahając się pomiędzy bio-chem-fizem a pol-ang-geo, wybrałam ten drugi, mimo wiele osób mi odradzało ten profil. Po pierwszym semestrze stwierdziłam, że nie mam co zrobić ze sobą w przyszłości, mogłabym jedynie studiować filologię, ale to i tak raczej hobbystycznie, bo nie widzę się ani w roli tłumacza ani nauczyciela języka. Jednak kiedy wspominałam innym o zmianie, byli jeszcze bardziej temu przeciwni i niepewni słuszności mojej decyzji, szczególnie nauczyciele, ale miałam wsparcie w najbliższych. Na początku tego roku szkolnego zmieniłam profil. Zapierałam się, że robię to z rozsądku, a gdybym była ustawiona zostałabym na pol-ang-geo. Wmawiałam sobie, że jestem humanistką, a przecież humaniści to nie tylko język polski, a także mój znienawidzony wos i historia. Teraz nie żałuję decyzji, bo chociaż jest trudniej jestem absolutnie zafascynowana chemią, lubię się jej uczyć i wiem, że wybiorę studia skupiające się właśnie na tym przedmiocie. A kiedy słucham o perełkach z rozszerzonej geografii typu izohaliny czy izohele, utwierdzam się tylko w słuszności mojej decyzji 😉
No to super, że podjęłaś dobrą decyzję 🙂 Powodzenia, chemiczko 😀
Lubie moj kierunek, odnajduje sie calkowicie w nim, jestem na 5tym roku i wiesz co? W tym roku okazalo sie, ze rynek z ludzmi z moim wyksztalceniem sie zapchal. I co teraz robic? Kocham to co robie, 5 lat meczarni za mna i okazuje sie, ze…na marne? Dzisiaj na stazu uslyszalam: “Aska jestes fajna, naprawde super i ogarnieta ale…nie przyjmiemy cie do pracy, bo mamy komplet ludzi”. To jest pytanie co robic. Jak zaczynalam studia to byly miejsca, a teraz okazuje sie ze jak znajde etat to bedzie cud. Gdybym byla na drugim roku i wtedy bym sie dowiedziala, ze mam nikle szanse…rzucilabym studia i poszla na inny kierunek badz do pracy. A teraz?… Asia
To jest dopiero ciężka sprawa.. nawet nie wiem, co ci poradzić. 🙁 A może spróbuj coś otworzyć na własną rękę? Myslałaś o tym?
Ja wybrałam tak kosmicznie niedopasowany kierunek studiów, że większość moich czytelników w ogóle by mi nie uwierzyła… i jakoś żyję, pracuję nadto w zawodzie i nie widzę przeszkód by nie zacząć robić czegoś innego 😉
(grammar nazi mode on: jakichś)
(grammar nazi mode off)
Ja długo mówiłam, że jak nie znajdę niczego, co do czego byłabym przekonana, to robię sobie po liceum przerwę. Jestem przed maturą. Znalazłam, ale do planu B przekonania nie mam. Ani do tego, czy faktycznie miałabym odwagę na nic nie pójść 😉
Moja znajoma zrobiła sobie roczną przerwę i świetnie ten czas wykorzystała – pojechała za granicę, teraz wróciła i sobie studiuje, więc chyba to nie jest takie straszne 🙂
PS Tak mi wstyd za te jakiś, ale to była literówka na bank. Poprawiłam płonąc ze wstydu.
Uwielbiałam moje studia. Uwielbiam to, że wybrałam pedagogikę. Bo wiem, jestem pewna, że to jest to, co chcę robić całe życie. I wiedziałam o tym od liceum. Odkąd pierwszy raz poszłam na wolontariat do świetlicy środowiskowej. Może czasem żałuję, że nie robiłam dodatkowego kierunku (trudno obecnie o pracę w zawodzie), ale na zajęcia chodziłam chętnie (poza zajęciami muzycznymi, bo niestety słoń nadepnął mi na ucho, jeśli chodzi o wyczucie rytmu i grę na pianinie), i dla mnie te 5 lat to była zabawa :)) Jestem maniaczką dzieł papierowych, jaram się dziurkaczami ozdobnymi, malowaniem, wycinaniem, i co najważniejsze uwielbiam dzieci. I pamiętam jak baaardzo denerwowało mnie gadanie, że na pedagogice jest łatwo. Pupa prawda! Cza harować! Czasem musiałam przygotowywać po 30 egzemplarzy liczmanów, klocków Dienesa i innych cudów, aby moje zajęcia dla dzieci były WOW! I robiłam to nie tylko ze względu na oceny, ale i ze względu na osobistą satysfakcję. Szkoda, że niektórym ciężko jest wybrać studia, które go naprawdę interesują, i na które idzie się, bo się chce, a nie, że się MUSI. 😉
O i na marginesie – obecnie chodzę do szkoły dla dorosłych i robię kurs florysty, a co mi! I mimo, że często się denerwuje jak coś mi nie idzie, to i tak świetnie się tam bawię :)) I cieszę się, że będę miała coś w zanadrzu 🙂
Świetnie słyszeć taką pozytywną historię 🙂 Z radością wysłałabym ci swoje pociechy do nauki, gdybym tylko je miała xD
W zasadzie kwestia nastawienia:)
Hmmm. Ja miałam taki przypadek. Wybrałam sobie kierunek marzeń, ciężko pracowałam na to, zeby się na niego dostać i tak się stalo. Najpierw był pierwszy rok, bylo okej… Nie pozdawalam paru rzeczy, ale poprawiłam je. Jednak juz wtedy okazało się, ze cala moja nauka do studiów to bylo nic, nie wystarczyło mojej wiedzy. Na drugim roku zaczęło się robić nie pod córkę, ale pod skarpę… Wykladowczynie znalazly mój czuły punkt i zaczynały mi to na każdy sposób uświadomić, ale ja wiedziałam… Starałam się jak moglam ale kiedy moje wysiłki spełzały na niczym trafiłam sile do nauki (która kiedyś była dla mnie przyjemnością..) Oblalam drugi rok. Dobra! Zacisnę zęby i powtórzę, zdam. Z Bożej laski po repecie (51%-zdane) postanowiły dopuścić mnie na ostatni rok. Ale tam wywierały coraz wieksza presje, która odbijała się juz na mojej psychice w sposób jaki opisalaś wyżej. Nie chcialam tam chodzić, a zmuszalam się… Chodziłam na zajęcia w coraz większym stresie… walczyłam. Tylko ze mną bylo coraz gorzej… Kiedy zaczęłam płakać na sama mysl o studiach i zajęciach mój facet (juz teraz mąż:D) powiedział, żebym się zastanowiła czy te studia są warte tego, zeby się wykończyć psychicznie. Stwierdziłam, ze studia moge zrobić inne, a zdrowia juz drugiego nie dostane… Jednak wciąż nie chcialam się poddawać po 7-miu semestrach pracy, czasu i nerwów. Jednak przestalam chodzić na zajęcia, wtedy zaczęłam odżywać…;) Zrezygnowałam w kwietniu, na ostatnim semestrze. Jednak nie miałam napisane jeszcze pracy licencjackiej, bo wiedziałam z góry, ze z dwóch przedmiotów nie dostanę zaliczenia w pierwszej sesji, tak jak w poprawkowej (ukochane wykladowczynie mi to zapowiedziały) takze tak czy siak musiałabym zrowu powtarzać rok i wtedy kolejny raz uświadomiłam sobie, ze juz wystatecznie dużo czasu zmarnowalam. Wiele osób mówiło mi, ze jestem bezdennie głupia podejmując tę decyzje. Ale to był koniec. To był kwiecień, minęło mniej więcej 9 miesięcy, a ja dopiero dzisiaj zebrałam się w końcu za to, zeby odebrać papiery z uczelni. Po prostu nie byłam w stanie przez tak długi czas wejść znowu do tego budynku.
To jest przykład jak ludzie potrafią ocucic cudzy zapal i zniszczyć marzenia, motywacje czy caly entuzjazm związany z nauka. Dodam jeszcze, ze studiowałam dwa języki równorzędnie – angielski i niemiecki, francuski w lektoracie. Przez zaliczenia z angielskiego przechodziłam ze swoboda, jednak to niemiecki mnie zniszczył, chociaż lubię ten język i CHCIALAM się go nauczyć, zeby zostac tłumaczem to nie wiem ile zajmie mi jeszcze wyleczenie się z traumy. Po drugie niestety jest to jedyny kierunek w Polsce na takich warunkach, jakie chcialam, takze nie, nie moge tego studiować gdzies gdzieś… Dziekuje za uwage i dobranoc Państwu. 😉
Dobrze, że zrezygnowałaś bo twój chłopak (już mąż) miał całkowitą rację – to nie było warte wykończenia się. To straszne, jak można komuś zrujnować psychikę i sprawić, by pałał niechęcią do czegoś, co powinien lubić…
Powodzenia Ci życzę!
Ja na swoje studia trafiłam przypadkiem (o fajna nazwa, zupełnie nie wiem co to znaczy, ale będzie ciekawie, nie brzmi to łatwo, ale zobaczymy co z tego wyjdzie), teraz sobie myślę, że byłam odważna tak ryzykując, ale ani razu nie żałowałam, wiem, że to najlepszy wybór jaki mogłam zrobić :).
Ale jest tu też sporo osób, które żałują, które cały czas powtarzają, że nie widzą w tym swojej przyszłości. Nie szkoda im marnować czasu i energii?
Wybacz miliard błędów i brak końcówek, czasem nie tych slow (autokorekta) pisałam na telefonie, ciężko się tu poprawia tak długi tekst.. 😉
Mi na szczęście moje studia się podobają chociaż przyznam się, że kilku przedmiotów nie cierpię a studia wymagają poświęcenia to nie zamieniłabym ich na żadne inne.
Piszę to, bo może dzięki temu ktoś będący w podobnej sytuacji, jak ja cztery lata temu, zatrzyma się na chwilę i zastanowi, co będzie dla niego najlepsze zamiast ślepo podążać za radami otoczenia.
Kiedy sięgam pamięcią wstecz, nie potrafię ustalić konkretnego punktu, w którym „ustalono”, że będę stomatologiem. Pamiętam tylko, że zawsze musiałam mieć dobre oceny biologii i chemii i że kiedyś na jakiejś imprezce rodzinnej ktoś spytał mnie, kim chcę zostać w przyszłości, a ja bez głębszej refleksji wypaliłam „W sumie nie wiem, może stomatologiem, tak jak mama”. Nie wiem do końca, dlaczego poszłam do liceum do biol-chemu i dlaczego nawet przez chwilę nie zastanowiłam się nad tym, że ogromną przyjemność sprawia mi pisanie, a biologia i chemia są dla mnie neutralne. Gdy tylko wspominałam mamie o tym, że być może jestem humanistką, ona kwitowała to stwierdzeniem, że gdybym była humanistką, to musiałabym uwielbiać historię i być nogą z matmy. Pozostawiłam to bez głębszej refleksji.
Tak czy owak gdy dowiedziałam się, że dostałam się na stomatologię, moją pierwszą myślą było coś na kształt „Aha, fajnie”, choć teoretycznie powinnam skakać z radości. Za to mama chodziła dumna jak paw.
Pierwszy rok był dla mnie masakrą. Trafiłam do grupy z ludźmi, którzy potrafili rozmawiać tylko o studiach i podniecali się wszystkim, co jest z nimi związane. Ja nie potrafiłam zmobilizować się nawet do tego, żeby otworzyć książkę. Zaczęłam czytać blogi o motywacji i organizacji czasu, tworzyłam szczegółowe plany nauki, ale nigdy nie udało mi się wprowadzić ich w życie. Nie robiłam nic poza udawaniem, że się uczę, bo gdy tylko zabierałam się za coś innego, mama przypominała mi, że studia to nie zabawa i że muszę w końcu usiąść na dupie. Co najmniej raz dziennie wpadałam niemal w histerię ,a następnie próbowałam zdusić ją w sobie pozytywnymi afirmacjami, wizualizacjami i innymi pierdołami. Zaczęłam zachowywać się co najmniej nieracjonalnie. Nie wiem co bym w tamtym okresie zrobiła, gdyby nie wsparcie mojego chłopaka.
W końcu postanowiłam, że rzucę studia i pójdę na psychologię albo na dziennikarstwo. Powiedziałam o tym rodzicom i nie będę tutaj opisywać szczegółowo ich reakcji. Atmosfera była tak napięta, że można ją było kroić nożem, a mama patrzyła na mnie tak, jakbym kogoś co najmniej zabiła. W każdym razie gdy przez parę dni trwałam przy swoim postanowieniu mama powiedziała, że mogę zrobić co chcę, ale od momentu rzucenia studiów muszę sama się utrzymywać, gotować obiady i dbać o cały dom. Napisałam podanie do dziekana, ale ostatecznie stchórzyłam. Bałam się, że nie dam rady pogodzić pracy z przygotowywaniem się do matury i utrzymywaniem domu. Ale najbardziej obawiałam się, że nie wytrzymam psychicznie takiej atmosfery w domu.
Tak więc zostałam na stomatologii i jestem obecnie na czwartym roku. Pierwszy i drugi rok był totalną huśtawką, która kompletnie wykończyła mnie psychicznie. Nadal co jakiś czas mam kilkudniowe załamania, gdy pozwolę popłynąć swobodnie swoim myślom w kierunku „co by było gdyby”. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię pracy z pacjentem. Ale zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie zmarnowałam swoje predyspozycje. Przykro mi, gdy ktoś po rozmowie ze mną w cztery oczy pyta, czemu nie poszłam na psychologię, bo byłabym świetna, albo gdy ktoś chwali coś, co napiszę. Nie wiem na ile zostanie na stomatologii było dobrą decyzją, czas to zweryfikuje. Będę miała pewną i dobrze płatną pracę, ale coś kosztem czegoś. Nie jestem już tą samą osobą, co kiedyś. Dawniej potrafiłam cieszyć się z małych rzeczy, byłam bardziej spontaniczna, miałam mnóstwo przemyśleń. Teraz, poprzez ciągłe kontrolowanie swoich myśli i „nie mogę, muszę się uczyć” zatraciłam mnóstwo rzeczy, które były we mnie wartościowe. Można powiedzieć, że stałam się mistrzynią zbywania. Zbywania swoich potrzeb, myśli i wszystkiego, co mogłoby z powrotem wciągnąć mnie w poprzedni stan. Mam zamiar sama dla siebie pójść na psychologię zaocznie, gdy już będę pracować w zawodzie. I póki co dzięki temu jakoś się trzymam:).
🙁 Strasznie przykre to co piszesz… W sumie ja osobiście nigdy nie spotkałam się aż z takim parciem na szkło ze strony rodziców. Szkoda, że od początku nie mogłaś realizować tego, co dla Ciebie byłoby ciekawsze, przyjemniejsze. Trzymam kciuki i ślę duuuużo cierpliwości i pozytywnej energii!
Wiesz, moim rodzicom, zwłaszcza mamie zależało zawsze, żebym była samodzielna finansowo. Zawsze podkreślała, że szczególnie dla kobiety jest to bardzo ważne. Podejrzewam, że chciała mnie uchronić przed obudzeniem się z ręką w nocniku. Ja też trochę za późno się ocknęłam, powinnam wcześniej zapytać samą siebie, czego od życia chcę JA, a nie moi rodzice. Nie usprawiedliwiam ich postępowania i sama przed sobą postanowiłam, że moje dziecko pójdzie na takie studia, jakie będą je interesować. Ale rozumiem, że ich postępowanie wzięło się z troski, próby chronienia mnie.
Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam:)
M.
To straszne, jaką presję potrafi wywołać na nas otoczenia, a te najbliższe już w ogóle. Ktoś tutaj wyżej napisał, że na wszystko przyjdzie czas, może jeszcze skończysz tę psychologię bądź dziennikarstwo. 🙂 Trzymam kciuki. 🙂
Bardzo smutna historia 🙁 Trzymam kciuki, żebyś kiedyś poszła na to, co chcesz, bo pamiętaj, że jest jeszcze czas 🙂 I mam nadzieję, że odzyskasz swoją radość i optymizm… przesyłam uściski 🙂
Dziękuję Wam za odpowiedzi:).
Marta, cieszę się, że jesteś zadowolona ze swoich studiów i że masz poczucie, że jesteś tam, gdzie powinnaś. Uwielbiam Twojego bloga i jestem pewna, że odniesiesz duży sukces w tym, co robisz:)
M
Ja właśnie jestem w trakcie wybierania kierunku na studia i mam problem, bo chociaż już dawno wybrałam, teraz mam wątpliwości, a do matury zostały 4msc i co potem:/
Cztery miesiące to kupa czasu, nie stresuj się, spokojnie wszystko przemyśl 🙂
Mam dwadzieścia parę lat.
Studiuję.
Kierunek wybrany przez przypadek.
Nie miałam iść na studia, bo nie chciałam.
Miałam inne plany.
Studia mi się podobają, czasami nie chce mi się uczyć,
ale z reguły jest to ciekawe
więc jestem zadowolona z tego co robię!
Nie żałuję.
Mam mnóstwo pomysłów na przyszłość, chciałabym robić tylee rzeczy.
Dziękuję, że los wybrał dla mnie to miejsce w którym jestem.
Ile historii w komentarzach! A wniosek nasuwa się jeden…
U mnie znowu jest tak, że wybierałam kierunek studiów razem z tatą na zasadzie: który jest w miarę łatwy, a dodatkowo przyjmą mnie po nim do pracy w firmie w której on pracuje. I padło na inżynierię środowiska. Nazwa kierunku jak i przedmiotów niewiele mi mówiła, no ale poszłam, przez rok mnóstwo siedzenia nad matematyką żeby dobrze napisać maturę rozszerzoną. Dostałam się, byłam szczęśliwa. A w rzeczywistości kierunek jest beznadziejny, przedmioty które mogłyby być ciekawe są źle prowadzone. Teraz czeka mnie trzecia sesja, a przy każdej mam ochotę rzucić ten kierunek w cholerę. Tyle dobrze, że w tym semestrze trafiłam na dwa przedmioty, które w końcu mnie zainteresowały, a po następnym semestrze mamy wybrać specjalizację, gdzie jednym z możliwych wyborów jest właśnie to co mi się spodobało. Ale jak na złość w obecnym semestrze trafiłam na takiego prowadzącego, przy którym zaliczenie będzie graniczyło z cudem- prawdopodobnie będę miała warunek, co mnie jeszcze bardziej zniechęca do studiowania. Dodatkowo mam kredyt studencki, czyli jak zrezygnuję ze studiów to od razu muszę go spłacać… Dlatego chyba poczekam do specjalizacji i wtedy zobaczę, czy mi się to na pewno podoba. Chociaż wtedy pewnie już zostanę, bo niewiele mi braknie do ukończenia I stopnia. I ta presja, o której wszyscy piszą… No straszne to jest, szczególnie jak się widzi, jak wiele osób ma podobne problemy. Gdyby te wszystkie osoby co nie są w 100% pewne swojego kierunku nie poszły na studia, to na uczelni byłaby może 1/5 obecnej ilości studentów.
W takim razie trzymam kciuki za twoją sesję i mam nadzieję, że będziesz miała tą specjalizację, którą chcesz :*
Presja jest ogromna, wiem jak było z Patrykiem, ten strach przed rezygnacją, a chłopak mi bladł i mizerniał w oczach.. dobrze, że już po wszystkim 🙂
Poruszyłaś bardzo aktualny problem, i bardzo poważny… Znam wiele osób, które “kisiły się” na jakimś tam byle jakim kierunku, straciły 5 lat życia, nie mogą znaleźć żadnej pracy, bo na robola mają za wysokie wykształcenie, a na lepszą pracę za kiepskie, a jak jeszcze nie znają przynajmniej 2 języków obcych to już w ogóle kaplica…
DZIEWCZYNY! Dziękuję za wszystkie te historie, a te, które jeszcze nie skomentowały zapraszam do komentowania i opowiadania swoich. Czytam na bieżąco, ale cały dzień dzisiaj byłam na zajęciach i jestem tak padnięta, że odpowiem wam na to wszystko jutro (czyli w piątek).
Ja wybrałam kierunek z zamiłowania. Co prawda jestem rozczarowana uczelnią i po obronie uciekam z niej gdziekolwiek (najlepiej do Wrocławia), ale nie żałuję wyboru – poszłam z pasji, robię wiele rzeczy nadprogramowo, jestem na bieżąco z tym, z czym powinnam być. Najbardziej denerwują mnie ludzie, którzy narzekają, że papierek nic nie daje – ano nie daje – gdy się siedzi na studiach i opierdala, ew. tylko uczy i zdaje. Dla mnie studia są czasem rozwoju – nawiązałam w ich trakcie wiele korzystnych znajomości, kilka współpracy, działam i na uczelni i poza nią, a pieniądze ze stypendium przeznaczam na kurs języka migowego – i tak oto nagle okazuje się, że jednak można skończyć kierunek humanistyczny i nie czuć się idiotą. 🙂
Zapraszam do Wrocławia 🙂
Racja, papier nic nie daje, tylko to, co robi student 🙂 Fajnie, że tyle działasz, lubię takich ludzi. Jak będziesz chciała uciekać do Wrocławia, daj znać – pójdziemy na kawę (chociaż piję tylko herbatę)
W wieku 20 lat to się jeszcze człowiek na studiach meczy, bo to nowe, bo to sesja ciężka, bo egzamin to nie klasówka. Dopiero potem zaczynają się rodzić wątpliwości: czy dobrze wybrałam/wybrałem. Bo jeśli idzie się na studia, “bo wszyscy idą” (oj, nie, nie wszyscy!), to się takich dylematów nie ma. Czy na studiach, czy poza, raczej się szczęśliwym nie będzie. A i tak studia to jest najbardziej zajebisty okres w życiu człowieka (który był na studiach). Wtedy największym zmartwieniem jest sesja, staże i praktyki. Prawdziwe szare życie zaczyna się – najczęściej – po.
20 lat to raczej w tym wypadku tylko mała przenośnia, bo cały cykl się tak nazywa. Jak widzisz, są tu także komentarze dużo starszych osób 🙂 Z drugiej strony po tych historiach, które przeczytałaś, wydaje mi się, że to nie dla wszystkich najlepszy czas w życiu 🙁
Oj, wiem, że przenośnia, wiem 🙂 Ale większość komentujących jest właśnie w takim lub zbliżonym wieku, większość to studenci. I wierzcie mi, w większości przypadków, jakby ciężko i źle nie było na studiach, TO JEST najlepszy czas w Waszym życiu. Więc póki możecie coś zmienić, nie męczcie się – róbcie to, zmieniajcie! Potem możecie wylądować w takim miejscu świata, że będzie albo dobrze i lepiej, albo będzie dużo gorzej. Zawsze będzie ciężej i mniej swobodnie.
Eh… Tym postem trafiłaś w sedno mojego problemu. Od czerwca, czyli od końca mojego pierwszego roku na studiach, a jednocześnie momentu, w który doszłam do wniosku, że limit mojego zainteresowania tymi studiami już się wyczerpał, a do tego była to też chwila, kiedy zapragnęłam studiować filologię hiszpańską.
Wybór kierunku studiów, na jaki się zdecydowałam był jednocześnie spontaniczny i przemyślany. Spontaniczny, bo pomysł europeistyki pojawił się nagle, podobnie jak zainteresowanie sprawami europejskimi, stosunkami międzynarodowymi itp. Przemyślany, bo przed złożeniem papierów dokładnie zapoznałam się z programem studiów, harmonogramami poprzednich lat, opiniami innych osób, kursami oferowanymi przez instytut. Niestety mimo mojego entuzjazmu i zachwytu nad wybranym kierunkiem studiów po roku wszystko minęło. Teraz zostało mi półtora roku do końca licencjatu. Muszę skończyć te studia nie ze względu na presję znajomych czy rodziny. Robię to tylko dlatego, że rodzice nigdy by mi tego nie wybaczyli, a i ja bym sobie pewnie tego nie wybaczyła, mając świadomość z jak wielu rzeczy zrezygnowali, jak wiele dla mnie zrobili i jak wiele poświęcili, aby mnie utrzymać na studiach w Krakowie. Nie chcę marnować nie tylko ich wysiłku, ale i swojego jaki włożyłam w te studia, szczególnie na pierwszym roku.
Żałuję, że nie spełniłam swojego marzenia, które nosiłam w sobie od szkoły podstawowe i nie poszłam na filologię angielską lub marzenia z liceum – dziennikarstwo.
Skoro Kraków, to dopiszę się do Twojej historii. Nie masz co żałować pod tym względem, że na dziennikarstwie przez większość czasu byłyby nudy. Od powstania pierwszych gazet, przydługawe monografy itd. Z filologią angielską – tu masz większe pole do popisu – większości rzeczy na filologii możesz nauczyć się samodzielnie. Kultura kraju, gramatyka, kino. Na usosie masz to wszystko ładnie napisane.
Powodzenia!
Rozumiem twoją postawę i z jednej strony to dobrze, że doceniasz wkład rodziców, a z drugiej strony mi przykro, że musisz się męczyć 🙁 Powodzenia!
PS Pamiętaj, że na inny kierunek nigdy nie jest za późno
Uczenie się samemu =/= ukończenie studiów. Dużo czytam książek czy artykułów owiązanych z dziennikarstwem więc pod tym względem nadrabiam. Angielski już umiem na dość dobrym poziomie, a ciągle się dokształcam więc pewnie też nie tracę wiele, choć pewien niedosyt jest.
Jeśli chodzi o inny kierunek to wiem. Miała zacząć filologię hiszpańską w tym roku, wszystko było dopięte na ostatni guzik tylko… plany zajęć kolidowały i musiałam zrezygnować. Mam w głowie plany na przyszły rok, wszystko rozwiąże się około maja-czerwca. Może będzie drugi kierunek. A jak nie teraz to później albo przynajmniej jakaś fajna podyplomówka. 🙂
Chciałam rzucić moje studia, ale wiąże mnie głupi deal z uczelnią. Stypendium na kierunku zamawianym. Przy rezygnacji muszę oddać pieniądze, które dostałam za wyniki (!). Żenada, mam związane ręce, ale już teraz zaraz za rok bronię inżyniera i jakoś wytrwam.
Boże, chore to wszystko, naprawdę.. Dasz radę Potworku!
Póki co, nienawidzę swoich studiów… Trafne spostrzeżenia.
ja zrezygnowałam, przez presję rodziny przy wyborze, przez to, że się nie dostałam na wymarzony kierunek i przez to, że po prostu po ludzku nie dawałam sobie rady. i jestem szczęśliwa 🙂
Cieszę się!
Moja z kolei historia rozpoczęła się od tego, że nie dostałam się na wymarzoną medycynę. Oczywiście wiedziałam, że dostają się najlepsi z najlepszych, szczęściarze lub ci, którzy mają szerokie wsparcie rodziny. Oficjalnie nie nastawiałam się jakoś zbytnio na to, że mi się uda, ale jednak myślałam, że a nóż się dostanę bo nie jestem głupia a dziesiątki godzin spędzonych nad chemią i biologią muszą zaprocentować itp. itd. Niestety nie udało się. Gdy dostałam wyniki matur wiedziałam, że nici ze studiów i postanowiłam zrobić rok przerwy. Uznałam, że na pewno poprawię maturę z chemii i nie zostanę na kierunku, który wybrałam z musu. Poza tym studia łączą się z kosztami a ja muszę się z tym liczyć jak nikt inny. Moja decyzja wywołała głosy sprzeciwu co ciekawe nie u rodziców czy najbliższej rodziny, a u wujaszków dobra rada widywanych tylko w święta, oraz u zawistnych sąsiadów polaczków ( a taka to niby zdolna była, faktycznie). Pomyślałam, że jeszcze ten rok mogę próbować gonić marzenia a potem trzeba posłuchać głosu rozsądku i jak najszybciej się usamodzielnić. Obecnie uczę się do matury z chemii i biologii, poświęcam temu celowi każdą wolną chwilę, zaczęłam pracę jako niania:), ćwiczę i wszystko zdaje się układać a ja nigdy nie byłam bardziej spokojna i zrównoważona. Martwię się tylko co będzie jak tym razem również się nie uda…
Pozdrawiam wszystkich podejmujących niekonwencjonalne wybory, a Tobie Marto życzę motywacji i chęci do działania!
Agata
ps trzymaj za mnie kciuki
Ten problem mnie akurat nie dotyczy, bo uwielbiam swoje studia, ALE ( zawsze jest ale! ) również miałabym ten problem, jakbym posłuchała się całego świata i poszła na politechnikę. I teraz byłabym prawdopodobnie najsmutniejszą kobietką pod słońcem i nie wiem czy bym tego nie rzuciła…
To musi być nasza własna SUBIEKTYWNA i niesamowicie egoistyczna decyzja. To mój jedyny klucz do sukcesu 🙂
Ten ptpblem tak na prawde rozpoczyna sie juz w liceum. Przy nowym trybie edukacyjnym kierunek dalszego rozwoju trzeba określić juz przy składaniu papierów do szkoły. Ja po dlugich rozmyślaniach podjęłam dobra decyzję, a teraz musze juz sie zastanawiać jali lierunek studiów wybiore zeby w razie potrzeby juz zaczac przygotowywania konkretne do przedmiotów ktore bede zdawać na maturze. Trudbe wybory… Każdego to dotyczy, przynajmniej większości. takie posty skłaniają do myślenia, są potrzebne 😉
Sorki za błędy w pisaniu, tak to z telefonem bywa xd
Boże…niektóre dziewczyny to co opisujecie jest mega przykre…żyjemy w kraju gdzie tyle ludzi nie może robić to w czym będzie się spełniał…
sama jestem w takiej sytuacji..I rok ekonomii, a marzę o pracy z dziećmi… przynajmniej raz w tyg rycze w poduszke jak glupia bo nienawidzę tej uczelni kieruunku i ludzi którzy w kółko gadają o tym jak to się zajebali w cztery dupy(wybaczcie moje a właściwie ich słownictwo). Mam już 2 kolosy w tył…niestety, ale nie jestem w stanie nauczyć się pewnych rzeczy…nie radzę sobie…znienawidziłam przez to swoje życie, a bliskich ciągle krzywdzę swoim zlym i glupim humorem i nastrojem…najgorszemu wrogowi tego nie zycze…a jedyne o czym marze to rzucenie tego kierunku w cholere …
Fajny artykuł 🙂 Mam również 20 lat i studiuje w szkole wojskowej na kierunku cywilnym. Nie wiedziałam co chce robić w życiu. A teraz właśnie zmuszam się do nauki, nie mam odwagi żeby rzucić coś czego nie cierpię. Miło patrzy się na ludzi, którzy uczą się czegoś, wiedzą co chcą osiągnąć. A ja zamiast uczyć języka hiszpańskiego,arabskiego i podróżować to się kiszę ucząc się stanów gotowości bojowej. No i żeby tylko przetrwać wybieram się na Erasmusa w marcu ( o ile zdam sesje ) :D. To chyba jedynie mnie ratuje.
Zapraszam na http://daughter.blog.pl
Pozdrawiam. Ola:)
Ważne jest, by ludzie w końcu zrozumieli, że pracodawcy dawno przestali patrzeć na papierek licencjata czy magistra. Owszem są zawody, do których studia są niezbędne, ale w PR, czy marketingu wcale takie nie są (znajoma pracuje w agencji reklamowej praktycznie od końca liceum, więc nie mogła mieć żadnej wiedzy). Ja osobiście nie żałuję swojego studiowania, bo to jest fajna przygoda, która postawiła na mojej drodze wiele cudownych ludzi i pozwoliła mi na samorozwój. Żałuję tylko, że zawczasu nie zabrałam się też za praktyczną stronę swojego rozwoju, a nie tylko uniwersytecką. Bo definicje niestety nie robią z nikogo specjalisty w żadnej dziedzinie.
A ja poszłam na studia które zupełnie mnie nie interesują (administracja). Zawsze marzyłam o jakimś kulturoznawstwie, o studiach artystycznych. Niestety presja otoczenia wygrała (a bo co ty będziesz robić po tym kulturoznawstwie to bez przyszłości w ogóle jest). Jako, że jestem umysłem humanistycznym jedynym słusznym i w miarę przystępnym wyborem była ta nieszczęsna administracja. Niestety teraz za posłuchanie “głosu rozsądku” bardzo ciężko teraz za to płacę. Czuję się zniechęcona do nauki, mam jedną poprawkę z prawoznawstwa i na tej jednej na pewno się nie skończy. Po prostu wiem, że to nie dla mnie. Nie wiem czy jest sens ciągnąć to dalej. Boję się spojrzeć w twarz rodzicom, chociaż wiem, że oni pogodziliby się z moją rezygnacją z tych studiów. Zawsze byłam ambitną osobą, w towarzystwie uznawaną za bardzo zdolna itd. A tutaj taka porażka.
Dodam, że to dopiero mój pierwszy semestr. I mam dylemat – rzucać to w cholerę i zacząć coś innego za rok a przy okazji realizować swoje marzenia mimo krytyki wszystkich dookoła. Czy zacisnąć zęby i brnąć w to dalej skoro już zaczęłam. Tym bardziej, że rodzice już wywalili sporo kasy na moje studiowanie…
Kulturoznastwo i artystyczne contra administracja…? OMG, podziwiam Cię za każdy dzień, który znosisz na czymś tak kompletnie nie-Twoim, bo wierzę, że dowleczenie się na zajęcia pochłania masę Twojej energii – skąd ją bierzesz?
W każdym razie. Po cholerę Ci administracja? Chcesz pracować w administracji? Przecież to tak niesamowicie różne od wszystkiego, w czym masz szansę być dobra, a poza tym porażki w czymś nie-Twoim uderzają w Twoją samoocenę… Jeśli chodzi o Ciebie, to administracja jest bez przyszłości – bo to po prostu nie będzie Twoja przyszłość. A przynajmniej nie taka, jakiej byś chciała. Jest zbyt zbiurokratyzowana, zbyt odhumanizowana, zbyt schematyczna, zbyt nudna, byś miała szansę się na tym odnaleźć… prawda? Nigdy nie będziesz w tym dobra, bo po prostu jesteś dobra w zupełnie, zupełnie innych rzeczach. Pamiętasz jeszcze w jakich? Bo jeśli bardzo skutecznie zagryziesz zęby i wytrwasz, to za jakiś czas zapomnisz. I będziesz tylko kopała siebie za to, że przegrywasz wyścig o pracę z tymi, którzy poszli na administrację z zamiłowania, czują temat, szybciej się w tym wszystkim odnajdują…
Im szybciej zrezygnujesz, tym mniej pieniędzy wywalą Twoi rodzice na Twoje studia. I tym mniej będziesz miała do odratowywania jeśli chodzi o Twoje poczucie własnej wartości, kontroli nad życiem, wrażenie straconego czasu, pretensje do siebie…
Aha, i to nie jest Twoja porażka, to po prostu lekcja życiowa pod hasłem “czego nie powinnam robić w życiu i dlaczego”. Ale skoro używasz takiego słowa (po pierwszym semestrze!), to wydaje mi się, że nikt nigdy nie skrytykuje Cię tak mocno, jak Ty potrafisz pojechać sama po sobie. Więc tym bardziej – rób to, za co nie będziesz się krytykować i ignoruj słowa innych 🙂
Przechodziłam przez to o czym piszesz. Nie dostałam się na wymarzoną (wówczas) psychologię i poszłam na nowo otwarte studia z administracji w moim mieście. Nie był to szczyt moich marzeń. Potem zrobiłam z tego mgr, gdyż w pracy musiałam mieć wyższe wykształcenie. Teraz wiem, że nawet ta psychologia nie była do końca przemyślanym pomysłem. Teraz moi znajomi zakładają rodziny, mają dzieci a ja…poszłam na studia, które mi się podobają, na których się spełniam i mimo, że niekiedy siedzę nad projektami po nocach czuję, że wybrałam dobry kierunek. Na architekturze wnętrz robię to co mi się podoba i wiążę z tym przyszłość. Czy żałuję, że spędziłam 5 lat na administracji? Raczej nie. Z tych studiów również coś wyniosłam i zdobyłam tytuł, który potrzebny był mi w pracy. Jestem tego zdania, że na naukę nigdy nie jest za późno, a wiele osób okrywa swoje “powołanie” po jakimś czasie. Tak na marginesie – świetny blog 🙂
A ja Ci powiem tak. Uwielbiałam swoje studia, wiedzę chłonęłam jak gąbka. W tym co napisałaś widzę dużo siebie. Tyle że teraz. Kiedy pracuje od 3 lat w jednej firmie i od dwóch lat mówię ze pora znaleźć inną prace, ale tego nie robię. Siedzę na tym … turystycznym krzesełku i nie mam odwagi. Boje się.
Ja właśnie zrobiłam sobię pół roku przerwy w studiach. Świadomie zadecydowałam, że nie będę iść na drugi semestr. Jestem/byłam na pierwszym roku informatyki i studia podobały mi się nawet bardzo, ale miałam duże wątpliwości co do tego czy chcę później tak pracować i żyć. Postanowiłam więc dać sobie czas do namysłu. Przez te pół roku mam zamiar doskonalić samą siebie i znaleźć swoją drogę. Jeżeli w sierpniu nadal będę uważać, żę informatyka to jednak mój kierunek to złożę papiery ponownie jeżeli nie to pójdę w inną stronę. Dałam sobię czas do namysłu, bo wolę pomyśleć i odnaleźć siebie teraz niż za 5 lat :))
Ja drugi raz rzuciłam studia i dalej plącze się w myślach ‘co chcę w życiu robić’. Mój drugi kierunek padł na architekturę wnętrz bo na grafikę się nie dostałam. Zrezygnowałam dość szybko czego trochę żałuję (a rzuciłam głównie przez brak wiary w siebie, a wszyscy w okół to osoby z doświadczeniem po plastykach). Wpadłam w depresje, rodzice nie są zadowoleni z takiego obrotu spraw dodatkowo widzą jak to przeżywam. Co dnia mówię sobie ‘weź się w garść’ jednak poprawa jest widoczna tylko na krótszą metę. Przejmuje się totalnie wszystkim, nawet tym “co rodzina powie”. Czuje się wyprana z życia, mało co mnie cieszy..
Nie jesteś sama. Ja zrezygnowałem ze studiów trzy razy… Za każdym razem były to pieniądze – na mieszkanie, utrzymanie, ogólnie studia, które rzecz jasna się nie zwróciły. Poczucie winy urastały we mnie niczym góry rysujące się na mglistym horyzoncie. Depresja także nie była mi obca. Był to ciężki okres, ale udało mi się z niego wyjść. Chcesz porozmawiać napisz – lifeisabsurd@interia.pl
Studiuję stosunki międzynarodowe, na kierunku europeistyka już 2 rok. Szczerze muszę się przyznać że nienawidzę swojego kierunku i ogólnie studiów. Niestety do studiowania “zmusiła” mnie moja mama, mówiła że mam iść żebym później nie żałowała że nie poszłam i z argumentami że “bede miała przynajmniej jakies papiery” jak by były potrzebne do znalezienia pracy. Dostałam się na ten kierunek w drugim poborze. Pomyślałam sobie niech będzie, zobaczę jak to jest, poznam nowych ludzi, miasto i w ogóle, jednak nie podoba mi się jak tam jest. Jest dużo nauki i kucia tego czego nie lubię wcale, o polityce, organizacjach itp no ja po prostu nienawidzę polityki, WOSu i wszystko co z tym związane. Nie odnajduje się tam, mam może i małą depresję z tego powodu(jak ujęłaś w swoim blogu, normalnie identycznie) na tych studiach i nie wiem co mam zrobić. Nie mam żadnych zainteresowań, nie mam w niczym talentu itp. Jestem po prostu zwykłym szarym człowiekiem któremu co ktoś nakaże ten zrobi 🙁 Myślałam i o rzuceniu studiów ale przypuszczam że była by afera ze strony rodziny i problem z pracą (bo rodzice mieszkają w małej mieścince gdzie bardzo trudno o pracę). Nie mam pomysłu na siebie, jestem zdołowana, zamknięta w sobie i smutna…
Ja lubię swoje studia, ale nie lubię swojego roku!! Porażka, jeszcze ich nie skończę, bo nie chce mi się siedzieć na wykładach z nimi.
Witam wszystkich serdecznie! Otóż chciałbym się podzielić swoim problemem, który doskwiera mi od jakiegoś pół roku. Jestem już na 6 semestrze budownictwa i czuję, że zeszło ze mnie powietrze :/ Nie czuje już tej przyjemności z tych studiów, a przede wszystkim z pracy którą mógłbym wykonywać po ich skończeniu. Praca jest bardzo ciężka, zarówno pracując na budowie będąc na przykład kierownikiem budowy, jak i w biurze projektowym, zajmując się projektowaniem. Przed pójściem na studia zredukowałem liczbę kierunków, które mnie interesowały do 2, czyli: geodezji i budownictwa. Dostałem się na oba, ale stwierdziłem, iż budownictwo jest szerszym kierunkiem dającym więcej możliwości znalezienia pracy i od 2011 studiuje właśnie ten kierunek. Od początku studiów miałem obawy czy sobie z nimi poradzę, ale zawsze się udawało, zarywając setki bezsennych nocy i tworząc ciekawe projekty, dawało mi to olbrzymiego POWERA. Dziś jednak nie czuję już tej przyjemności co kiedyś, czuję, że nie chce za 10 lat latając po budowie stwierdzić, że popełniłem błąd. Jak myślicie, warto iść na nowy kierunek studiów inżynierskich (na dziś dzień niestety już płatne), czy może poszukać magisterki w trochę inne dziedzinie? Może odpuścić studia po inżynierce i zająć się czymś innym? Mam jeszcze kilka miesięcy na podjęcie decyzji i nie chciałbym postąpić źle, a nie ukrywam, że jestem w kropce.
Dokończ inżynierkę i zacznij coś nowego na magisterce. Zastanów się jakie masz mocne strony, co Cię interesuje itp. Nie sugeruj się opinią ‘pragmatyczną’ po czym zawód, pieniądze itd. Pójdź za głosem serca, choćby byłby to naprawdę absurdalny kierunek.
Pamiętałam, że jakiś czas temu czytałam ten post, i wtedy myślałam ‘ech, to dopiero jest mało przyjemna sytuacja’, tymczasem, sama właśnie się w takiej znalazłam. Ten rok akademicki jest moim pierwszym rokiem studiów. Poszłam na coś, o czym marzyłam odkąd pamiętam, czyli na filologię angielską, plus od 1 klasy liceum chciałam wybrać specjalizację ‘tłumaczeniowa, z językiem japońskim’, na UŚ. 14 osób na jedno miejsce, a jednak się udało, dostałam się. Szczęście było niewyobrażalne, bo to przecież ten jeden, jedyny wymarzony kierunek. Ale niestety, los nie był już potem tak łaskawy. Jeżeli chodzi o sam angielski, to zakochałam się od pierwszych zajęć, każde były dla mnie niesamowicie ciekawe, i pomimo, że roboty było tyle, że czasami spałam po 2 godziny, a w jednym dniu potrafiły być 4 kolokwia, to nie zniechęciłam się. Problem od samego początku stanowił język japoński. Na początku myślałam, że skoro to tylko lektorat, to nie może być tak źle. Okazało się, że to był najgorszy wybór, jakiego do tej pory dokonałam. Japoniści narzucili nam takie tempo, że spokojnie można było to nazwać studiowaniem dwóch kierunków. Japoński nie jest łatwym językiem, a my już po tygodniu mieliśmy znać cały alfabet (katakanę i hiraganę), a od drugiego zaczęła się nauka znaków (kanji). Do każdego znaku przypisanych było po 10 złożeń, każde o innym znaczeniu. Dla kogoś, kto nigdy praktycznie nie miał styczności z tym językiem, to był, prosto mówiąc, koszmar. Na dodatek złożyło się tak, że przyszło na ten kierunek dużo ludzie, którzy bardzo interesowali się mangą, anime, itp., więc im to przychodziło w miarę prosto (czego nie można powiedzieć o języku angielskim), i poziom automatycznie podniósł się w górę. Potem nadeszła sesja zimowa, i złożyło się akurat tak, że nasz kierunek dostał samego ‘żylety’ – wykładowców bardzo wymagających. W samych zaliczeniach, na fonetyce, odpadło około 40 osób. Potem przyszły egzaminy – do samej praktycznej nauki języka było dopuszczonych mało osób, ze względu na niezaliczenie fonetyki. Najgorzej było z historią literatury brytyjskiej i historią UK. Na około 70-80 osób wówczas (na samym początku była nas około 100), zdał jeden chłopak. Po sesji poprawkowej zostało nas około 20, a potem zaczęła się już tendencja spadkowa. Ludzie zaczęli rezygnować przez japoński. I w efekcie z mojej starej, 32-osobowej grupy, zostały 2 osoby, w tym ja (w tym momencie ze 100 osób zrobiło się 10). Kilka dni temu oficjalnie zrezygnowałam, bo zajęcia z japońskiego były dla mnie tylko stałym upokorzeniem, ponieważ dołączono do nas osoby z innej grupy, które interesują się Japonią bardzo (mangoświry, nieładnie rzecz nazywając), i zajęcia były robione całkowicie pod nich. Ja osobiście czułam się tam bardzo źle, nie rozumiejąc nawet zadawanych mi pytań, nie wspominając już o odpowiedzi na nie, czy testach-killerach. Jest mi bardzo przykro, bo w angielski włożyłam niesamowicie dużo pracy, z japońskim też się starałam. Ale doszłam do takiego punktu, w którym człowiek zaczyna już wątpić w samego siebie. I zrezygnowałam.
Od przyszłego roku wybieram się na języki stosowane, czy język angielski i francuskie w programie tłumaczeniowym. I czuję, że to jest dobry wybór : )
ps przepraszam, że wyszedł z tego mini-elaborat 😉
Heeej ogólnie nie mam ochoty narazie sie wybierać na studia bo chce się najpierw usamodzlenić i czytając wasze komentarze niechce popełnić wasze błędy więc narazie douczam sie policealnie by mieć zawód a potem pomyślimy czy fajnie itd :D. Najbardziej chciałbym zostać pracownikiem w serwisie grach komentator,artyukuły,poradniki itd XD poprostu chciałbym pomagać tworzyć dzielić sie swoimi emojcjami z innymi graczami a jednocześnie przez przyjemność zarabiać na życie ;c ale tak łatwo niema więc napewno zrobie jakiś kurs językowy potem pojade za granice dla lepszych perspektyw na życie xd
Ja poszłam na filologię ukraińską bo się nie dostałam na 5 innych kierunków ścisłych.
Wiekszość patrzy z politowaniem i sa opinie “aleś wymyśliła” , “na co ci to” itp
troche przykro jak sie cos takiego slyszy ale w sumie nie kazdy jest stworzony do pojscia na automatyki robotyki, budownictwa i inne tego typu 😛
Mówią “mogłaś na politechnike iść” itp. Rok chodziłam na rysunek, uczyłam sie historii sztuki, wkuwałam matmę – żeby pójść na architekturę . po porażce rekrutacyjnej stwierdzilam ze w sumie na dobre mi to wyszlo ze sie nie dostalam 😉
skrycie zawsze podobaly mi sie studia filologiczne ale taka jakaś tendencja była w mojej klasie ze najlepsze to są na pewno studia techniczne.
niby chcialam isc na coś ścislego ale matma mi słabo poszła za to angielski i włoski bardzo dobrze. najpierw złozyłam na włoską ale bylo tak duzo chetnych ze skonczylam na 206 pozycji.
w desperacji zlozylam na najmniej popularną filologię na uczelni – ukraińską
i w sumie sie ciesze że tak przypadkiem trafiłam , w pazdzierniku rozpoczynam moje studia i zobacze jak to bedzie :))
w maju poprawie mature i moze uda mi sie dostac na drugi kierunek 🙂
jak sie nie dostalam na te 5 kierunków to byłam załamana ale w koncu stwierdzilam ze jednak nie bede sie poddawac
wkurza mnie tylko czemu sie kazdemu musze tlumaczyc czemu poszlam na ukrainską 😛
A ja mam trochę inne spostrzeżenie – już po skończeniu studiów. 🙂 Uwielbiałam swoje studia ze względu na ludzi i całą działalność “pozalekcyjną”, za to strasznie narzekałam na treści, jakich się uczymy i po prostu nienawidziłam sposobów, w jaki to robimy (za ciągłe prezentacje, które trzeba było robić w domu i akademickie, bardzo powierzchowne dyskusje, które w moim mniemaniu rzadko do czegoś prowadziły). Wiele osób pewnie by to zdziwiło, że magisterka była dla mnie zaskakująco trudna do przełknięcia i chociaż miałam opinię całkiem ogarniętej dziewczyny, miliardy razy myślałam o rzuceniu studiów.
Dziś pracuję w zawodzie zgodnym ze skończonym kierunkiem studiów. Kocham to, żyję tym i praktycznie każdą wolną chwilę poświęcam rozwijaniu się w tym kierunku. I wcale nie mam pewności, czy gdybym w którymś momencie rzuciła studia, teraz bym się tym zajmowała. A gdyby tak nie było, straciłabym możliwość robienia czegoś baaardzo dla mnie cennego. W moim przypadku studia trzeba było po prostu znieść, by robić inne fascynujące rzeczy i móc dziś cieszyć się tym, co robię. Może wcale nie jestem wyjątkiem? 🙂
Wiele racji miał Einstein, kiedy powiedział: “To cud, że ciekawość jest w stanie przetrwać formalną edukację”. 🙂
Pozdrawiam! 🙂
Właśnie w tym roku zaczełam ekonomie zaocznie, wybrałam studia zaoczne ponieważ bardzo chciałam pracować, i teraz widzę, że to mój bład. Na zajęciach i wykładach mamy takie tempo, że ja jako osoba która nigdy nie miała nic stycznego z rachunkowością nie daje rady. Miałam dwa zjazdy, za 2 tygodnie piersze koło i nie wiem czy dam sobię radę. Wiem też, że ekonomia to nie jest moja pasja. Wybrałam ją chyba zbyt szybko. Chociaż już od 2 klasy liceum chciałam iść na ten kierunek czuję, że to chyba był zły wybór. Jednak dam sobię szansę, stwierdziłąm, że jeśli nie zdam jakiegoś egzaminu albo tym bardziej nie dopuszczą mnie do egzaminu z rachunkowości to nie będę płaciła za warunek i rzucę studia a w przyszłym roku będe musiała iśc na dzienne, tylko na kierunek bardziej humanistyczny.
Marto piszesz ciekawie i rzetelnie. Podoba mi się ten artykuł szczególnie z jego końcowym akcentem. Natomiast co powiedziałabyś, co ewentualnie doradziła (byłbym wielce wdzięczny) mnie. Otóż jestem już na moich trzecich studiach. TRZECICH. Poprzednie dwa kierunki nie wypaliły. Z różnych powodów. Pierwsze mi się nie podobały, dałem nogę. Drugie – problemy zdrowotne – zrezygnowałem. Spędziłem mimo to dwa pełne lata w obcym mieście, gdzie wynajmowałem mieszkanie, stołowałem się itd. Łożyli na mnie oczywiście rodzice… Zrobiłem rok przerwy, trochę popracowałem, zyskałem kontaktów, doświadczenia, nabrałem więcej ogłady i pewności siebie. Poszedłem ponownie na studia – to samo miasto, inna uczelnia, inny kierunek. Studia wybrałem trochę z przypadku. Brzmiało fajnie. Mija drugi rok kiedy studiuję. Uważam, że mimo wszystko jestem dobrym, pracowitym studentem. Mam dobre oceny, zbieram pochwały. Nudzę się mimo to piekielnie. Moja grupa nie jest zaangażowana jak ja. Rok jak i wydział jest bardzo mały. Wykładowcy się powtarzają (trzy różne wykłady z jednym wykładowcą). Nie chcę być nieskromny czy arogancki, ale czuję jakbym się marnował, jakbym nie eksploatował się do końca. Wracam z zajęć i mam niesmak, że mogłem więcej, że chciałbym więcej. Ale to tak bez drogowskazu i planu. Nie wiem co będę robić po studiach, a dwa, na pewno nie chcę pracować w tym zawodzie. Proszę o jakieś komentarze. Dziękuję.
Hej, mam prawie identyczny problem. Jeśli jeszcze trafisz jakimś cudem na ten wpis – napisz jeśli masz ochotę 🙂
Mam niemalże identyczną sytuację-jestem na pierwszym roku prawa i mimo, że minęły dopiero dwa miesiące nauki mam dość, a od kilku dni nie mam na nic siły i płaczę po nocach. Też udaję, że się uczę, bo matka ma pretensje że nic nie robię i że niechęć do prawa to tylko moje fanaberie, bo to jest ciekawe i wystarczy tylko chcieć się uczyć.Na uczelni praktycznie z nikim nie rozmawiam, bo w sumie nie mam o czym choć staram się nawiązać kontakt z innymi. Wciąż tylko uczelnia i dom-coraz bardziej odczuwam samotność, jedyną osobą, z którą czasem się widuję to przyjaciółka z liceum. Owszem, w gimnazjum rozważałam wybór studiów prawniczych (to przez błędne wyobrażenie o zawodzie prawnika i naoglądaniem się filmów, w których sprawiedliwość wygrywa i itp-miało to również związek z chęcią pomagania innym). Dlatego niby naturalnym wyborem z silną sugestią rodziców w liceum wybrałam klasę “prawniczą”. Wiadomo, rozszerzona historia i język polski, jakieś spotkania z prawnikami, przedmioty typu “prawo europejskie” czy “Dzieje ustrojów” (godzina tygodniowo przez dwa lata). Wtedy moje poglądy się zweryfikowały ostatecznie i wiedziałam, że to nie dla mnie kierunek. Zaczęłam rozwijać swoje zainteresowania-poezja śpiewana, literatura polska, polska kinematografia (głównie sprzed 1989 roku) po cichu zaczęłam marzyć o aktorstwie (uważam to za ciekawy zawód,w którym można przekraczać własne granice, poznawać ludzką naturę, być blisko literatury i móc ją poczuć), ale z braku wsparcia ze strony rodziców i podcinania mi skrzydeł przestałam o tym myśleć. Dlatego myśląc bardziej realistycznie wybrałam polonistykę-na początku matka się odnosiła dość przychylnie potem zmieniła zdanie. Według niej mam predyspozycje do prawa, po tym są lepsze zarobki i większe szanse na znalezienie pracy (w urzędzie, firmie i itp.) i nie muszę przecież robić aplikacji. I że uważa to za bardzo ciekawy kierunek (sama z zawodu jest nauczycielką wychowania początkowego a od ponad 15 lat jest dyrektorem szkoły) więc jako doświadczony pedagog powinna wiedzieć, że nie można na dziecko naciskać, aby zrealizować niespełnione ambicje rodziców. Nie pozwoliła mi złożyć papierów na polonistykę, a na państwową uczelnię nie dostałam się na prawo więc wylądowałam na prywatnej.Rodzice skoro płacą za nią wymagają ode mnie pełnej mobilizacji i chęci do nauki, a ja już nie daję psychicznie rady. Wieczne trzymanie mnie pod kloszem i ciągła kontrola sprawiają, że tracę wiarę w w siebie i własne umiejętności. Najchętniej bym się wyniosła i rzuciła to wszystko, zaczęła żyć na własny rachunek… ale boję się że nie dam rady ogarnąć tego wszystkiego-znalezienie pracy, utrzymanie siebie i naukę… Wiem, że jestem tchórzem i że czekam na cud, który nigdy się nie zdarzy, ale trudno niepewnej i zalęknionej osobie podjąć tak duże ryzyko bez jakiegokolwiek wsparcia… Nie wiem, co dalej…
Dziewczyno rezygnuj z tych studiów jeśli nie chcesz tego robic. Ja skończyłam prawo i aktualnie mam doła, pracy znaleźć nie mogłam a jak już znalazłam to za marne grosze. Póki jesteś na początku studiów to rzucaj to bo będziesz się tak męczyć jak ja, jakbym mogła cofnąć czas w życiu nie poszłabym drugi raz na prawo.Pozdrawiam trzymaj się ciepło
z chęcią się bym z tobą zamienił by mieć wyższe wykształcenie i pieprzyć już wszystko. Mieć papierek i niczym się nie przejmować. Wbrew pozorom to właśnie ten głupi papierek to furtka do wielu drzwi i nawet ludzie gówno potrafiący zarabiają przyzwoite pieniądze. Boże jak chciałbym już mieć wszystko z głowy…
Pozdrawiam.
Jesienna Dziewczyno! Mam ochotę mocno Cię przytulić,ukochać, napoić dobrą herbatą/kakao wcisnąć do łapki ciastko i kazać Ci odpocząć! Ja o wiele później miałam kryzys. Mój chłopak także. Wiem co czujesz,bo przez ponad rok (ostatni) gryzłam sie z tym co dalej – dopiero wtedy bo miałam szczeście spotkać genialną profeosr-promotor mojej magisterki która otworzyła mi oczy na inne możliwości pójścia “dalej”.Mój chłopak za to na 3-4 roku.
Jestem już po prawie z dyplomem magistra. Czy szczęśliwym? Cóż. Poszłam na te studia, bo w sumie to rozsądny wybór był,każdy popierał taki pomysł i wiedziałam,że akurat podczas tych studiów rodzice mnie wesprą finansowo, na inne niż “elytarne” nie dostałabym ani grosza więc skandynawistyka stała się odległym marzeniem.
Podobały mi się pierwsze lata studiów. Przede wszystkim przez oddech od rodziców, mogłam wymówić się nauką by nie przyjeżdżać do domu rodziców. Potem różne praktyki,staże podczas których nabierałam przekonania,że nie chcę pracować w kancelarii, sąd i prokuratura to jakaś maskarada tak samo jak nasze ustawodawstwo. Znalazłam sobie działkę,która mnie interesowała i dotrwałam w stresie do obrony. Nie miałam problemów z nauką. Ba nawet mi się podobało,bo mam dobrą pamięć. Podobno nawet byłam dobra w te klocki, pisma, umowy i inne szmery bajery.Jednak gdyby nie moja cudowna promotor pracy magisterskiej, chłopak i przyjaciółka i garstka znajomych wylądowałabym w psychiatryku. To co dzieje się w tym światku to totalna patologia na wielu płaszczyznach: zaczynając od ludzi i tego jak się do siebie odnoszą( kolega do koleżanki, wykładowca do studenta, student do ćwiczeniowca, do klienta, relacje adwokaci/radcowie-sąd/prokuratura) przez śmieszne stawki,okropny poziom doktorantów i doktorów skupionych na sobie i prawie – nie na nauczaniu,a kończąc na rosyjskiej ruletce podczas postępowań sądowych i administracyjnych.
Niestety nasze kształcenie sprzyja aplikacjom – więc męczą pod aplikacje. Początkowo da się z ludźmi żyć jednak im dalej w las tym ludziom bardziej odwala na punkcie ich przyszłego zawodu. Beze mnie by kanca upadła. Ja i moja kanca. Poza stolicą(a nawet i w niej) stawki za które ludzie pracują w kancelariach są śmieszne- minimalna krajowa na umowie o pracę dla aplikanta to super oferta(plus jakieś pieniądze pod stołem bądź opłacanie aplikacji przez kancelarie). To co obecnie dzieje się w naszym kraju w prokuraturze i sądownictwie nie nastraja pozytywnie do robienia aplikacji chociaż w środowisku gadają,żeby robić, ćwierkać odpowiednio to będą powołania dla “swoich”. Przeraża mnie też kto z moich znajomych wylądował na doktoracie i jak wygląda takie kształcenie doktorów prawa. Brrr.
Mój chłopak dostał magistra prawa i …poszedł na informatykę. Bardzo dobra znajoma- spakowała walizki i wyjechała do niemiec uczyć się kilka lat by pracować w podatkach. Iluś znajomych wylądowało w dużych korporacjach typu State Street, Reuters, wielka czwórka robiąc w finansach i podatkach. A ja? Robię w korporacji zajmującej się ubezpieczeniami międzynarodowymi -transportowymi. Czy żałuję? Mogłabym pracować w tym samym miejscu też po innych studiach. Bardziej ludzkich. Łatwiejszych. Nierypiących tak psychiki. Czy narzekam na zarobki? W korporacjach na stanowiskach okołoprawniczych dobrze płacą. Podstawą są języki obce.
Z rodzicami nie mam niemalże kontaktu odkąd im oświadczyłam o rezygnacji z wybrania się na aplikację. Zdawkowe rozmowy telefoniczne, w których mamusia musi raz na 15 minut wspomnieć,że ona nie wie czy ja dobrze zrobiłam rezygnując z aplikacji Chcieli pomagać finansowo, zarzekali się,że to nie problem przecież na studiach (dziennych bezpłatnych) mi pomagali, ich trud poszedł na marne,a ja pożałuję. Cóż.
W tej chwili jestem akurat najdalej od żałowania i szkoda mi moich znajomych łudzących się,że po aplikacji nastaną złote czasy, kokosy i 10 tys/mc wypłaty czy próbujących godzić się z narastającą frustracją. A jednocześnie cieszę się,że odważyłam się postawić rodzicom i postawić na siebie i swoje potrzeby
Nadal prawo i jego zagadnienia są dla mnie ciekawe. Lubię moją pracę. Gdzieś mi się majaczy coś naukowego z prawem w tle (ale nie w Polsce i raczej nie doktorat) Czy wybrałabym jeszcze raz prawo? Nie wiem. Wiem,że grupa ludzi niemyślących o aplikacji nie ma łatwo na polskich studiach prawniczych nastawionych na rycie i pisma.
I ze znajomymi z roku. I z wykładowcami. Dlatego warto przemyśleć czy chcesz dalej studiować prawo-jeżeli nie chcesz tego robić po studiach-postaw na inny kierunek który otworzy Ci umysł,a nie zamknie w okowach ksiąg, pism i aktów normatywnych. Postaw na siebie!
Zyczę dużo odwagi, cierpliwości i szczęścia! Mam nadzieję,że zajrzysz i przeczytasz i…że wszystkie problemy są już rozwiązane!
Czesc, rowniez jestem w podobnej sytuacji, roznica jest to ze studiuje i mam prace w zawodzie ktory mi sie nie podoba… Studiuje zaocznie dietetyke, jestem na 2 roku i dostalam prace w zawodzie, najlepsze jest to ze wlasnie wtedy kiedy zaczelam prace jako dietetyk dotarlo do mnie ze to nie jest praca dla mnie. Na studiach sie mecze w pracy sie mecze, jestem zalamana nie wiem co mam robic. Jak rzuce studia to i prace od razu strace, pozatym wszyscy mi powtarzaja ze mam prace w swoim “wymarzonym” zawodzie a ja zamiast sie cieszyc to jestem smutna i narzekam. Nikt mnie nie rozumie, ze to nie jest to co chce robic w zyciu. Naprawde jestem zalamana, codziennie mysle co zrobic i nic nie robie, zyje tak jak zylam… Jak strace prace bo rzuce studia to sie nie bede miala po co w domu pokazywac. Co robic ?
Ja jestem na budownictwie na trzecim semestrze. Szczerze, to nie wiem, co mnie popchnęło na te studia. Zawsze miałem w sobie pociąg do kierunków humanistycznych, ale czułem, że nie mogę dokonać takiego wyboru, ponieważ zawsze byłem dobry z matmy, a podobno studia techniczne są bardziej opłacalne. Tak, wiem, to brzmi niezwykle idiotycznie. Po odrzuceniu tego, do czego miałem zastrzeżenia, zostało właśnie budownictwo. Już podczas rekrutacji wiedziałem, że to może nie być dobry wybór, ale usprawiedliwiałem to myślą, że moje nastawienie z czasem się zmieni. Na studiach poznałem bardzo sympatycznych i wartościowych ludzi, czego nie żałuję, ale mam wrażenie, że to jedyny ich plus. Mogę szczerze powiedzieć, że ich nienawidzę, ale zdawanie z semestru na semestr udawało mi się do tej pory w pierwszych terminach, więc nie mogłem siebie usprawiedliwić tym, że mi nie idzie. Teraz czuję w sobie wewnętrzną powinność do ukończenia tego, co zacząłem, choć przez to wpadam powoli w depresję (Na razie to chyba dystymia, ale wiadomo, czy nie urośnie do większych rozmiarów?!). Gdybym nawet cofnął czas do czasu po maturze, to i tak nie wiedziałbym, jakiego wyboru dokonać. Interesuje mnie wiele rzeczy na raz, ale żadna aż w takim stopni, by wiedzieć, że to ta jedyna. Wybacz, kolego, że zamiast pomóc, poddałem się własnym wywodom, ale Twój przypadek uświadomił mi, że moje nastawienie nie ulegnie zmianie na lepsze, a z czasem tylko przybierze ciemniejszy koloryt. Twój post pochodzi sprzed dwóch lat, więc zastanawiam się, jaką decyzję podjąłeś i czy dobrze się z nią czujesz.
A Ciebie, Marto, pozdrawiam serdecznie, ponieważ dosyć często odwiedzam Twojego bloga i odkopuję artykułu, które już raz czytałem, ponieważ podczas każdej kolejnej lektury nabieram nowej chęci do życia i spoglądam na nie z dystansem. Mimo iż pomaga to jedynie na chwilę, to jest to dla mnie i tak wystarczająco dużo. Pisz i nie przestawaj!
Sama mam depresję z powodu studiów. Nienawidzę ich od drugiego roku, ale słuchałam ślepo swojej matki. Teraz już drugi raz powtarzam 1 tok studiów magisterskich. Większość osób w tym mój mąż mówią, że mam walczyć do końca i próbować bo jak tego nie zrobię to znaczy, że zmarnowałam sobie życie. Ja już zmarnowałam sobie życie. Nienawidzę tych studiów i dostaję furii jak muszę tam iść. Ale kiedy słyszę teksty o tym że przecież nic nie umiem oprócz tych studiów to czuję się jak zero. Mam małe dziecko i zaczynanie nowych studiów nie jest proste, ale wolę już nic nie umieć nic być na tych co jestem. Najgorzej traktuje mnie mąż, który jest bardzo inteligentny, lubi się uczyć i traktuje to jak przyjemność. Czuję się przy nim gorsza i nie chcę mi się żyć. Czytając ten tekst mam siłę do zmian ale to jest chwilowe. Jestem w kropce.
Ciekawe czy Cię zaskoczy komentarz dodany 2 lata po napisaniu tego posta 🙂 Nigdy nie lubiłam matematyki. Ogarniałam, ale nie lubiłam. W liceum byłam w klasie mat – ang, jechałam na samych dwójkach i trójkach. Maturę z matmy podstawowej i rozszerzonej, o dziwo napisałam dobrze.
Wybór studiów… Nie wiedziałam co chcę w życiu robić. Zostać inżynierem! Tak! Jak koleżanki i koledzy z klasy! Ale inżynierem czego? Za namową rodziny wybrałam geodezję i kartografię.
Pierwszy semestr – super, drugi trochę mniej, z 2 poprawkami we wrześniu. Trzeci, czyli ten który teraz kończę. Tragedia. Idzie mi lepiej niż w poprzednich (mimo tego, że będę miała warunek z matmy, mam tylko dwie 2, w tym jedną już poprawioną, w poprzednich semestrach usos był cały czerwny od dwójek), ale od końca października nie wiem co ja tu robię. Nie cierpię moich przedmiotów głównych, nie mam ani jednego, nawet takiego gunwoprzedmiotu (czyli raz na2 tyg:)), który bym lubiła chociaż trochę. Stresuję się, gdy myślę, o tym, że muszę wracać na uczelnię, znowu uczyć się rzeczy, które mnie nie interesują. O ile wcześniej stresowałam się przed egzaminami, nawet kolosami, teraz jest mi wszystko obojętne. Nie chcę tu być.
Czekam na wyniki testu predyspozycji zawodowych. Wstępnie wiem, że inżynier, matematyk, fizyk… To nie dla mnie. A , że geodeta to przede wszystkim matematyk i fizyk…
Rzuciłabym. Ale w mojej rodzinie się nie przelewa. A jednak rodzice mnie wciąż utrzymują, nawet jeśli znajdę pracę, to będą wykładać pieniądze na wynajem miejsca w pokoju. Nie wiem co mam zrobić. Zaproponować, żeby utrzymywali mnie jeszcze przez 4 semestry (czyli tak jakby do inżyniera) a dalej będę sama? Zacisnąć zęby? Może mi przejdzie? Nie wiem.
Dziekuje za ten wpis <3 wlasnie sama podjelam decyzje o przerwaniu studiow bo obecny kierunek mnie niszczy. Poczulam sie wolna i szczesliwa dzieki temu, ale jednak mialam pewne obawy, ze to moze byc bledna decyzja. Dzieki Tobie czuje sie pewniejsza w moim postanowieniu 🙂 Od pazdziernika zaczne moj wymarzony kierunek, a ten na ktorym obecnie jestem niech bedzie tylko nauczka, ze nie nalezy ulegac innym, trzeba sluchac wlasnego serca i rozsadku 🙂
Jest to prawdopodobnie najlepszy wpis na jaki kiedykolwiek trafilam. Dziekuje bardzo raz jeszcze!! 🙂
a na którym roku byłaś?
Ojej, czytam Wasze komentarze i nie tylko mnie złapało zwątpienie i pewnego rodzaju bezradność. Studia, studia, studia. Kto wymyśli by w tak młodym wieku podejmować tak ważne decyzje. Od pewnego czasu coś siedzi mi w głowie i mówi, że jestem w nieodpowiednim miejscu :<
A teraz to tak na prawdę czekam chyba na jakiś OGROMNY znaku z góry, który powiem mi, co mam robić. Nie lubię moich studiów! Uświadamiam sobie właśnie, że tak na prawdę nigdy ich nie lubiłam. A obecnie najbardziej denerwuje mnie to, że znajomi, którzy studiowali ze mną, ukończyli studia s1 i postanowili kontynuować naukę na s2 na zupełnie innym kierunku (tak jakby studiować 3 lata matematykę, a ukończyć filologię polską) i są bardzo, ale to bardzo zadowoleni! A ja? Jestem na 4 roku studiów za którymi nie przepadam, których tak na prawdę do końca nie rozumiem.. Na niektórych zajęciach zastanawiam się "po co" to ktoś wymyślił, to do niczego mi się nie przyda! To nie jest tak, że ledwo mi idzie – zwykle zdaje wszystko w pierwszych terminach, ale też nie jakoś super fantastycznie by zrobić wielką karierę naukową. Jak trzeba to ja się nauczę, ale bez chęci, bez przyjemności, bez zainteresowania, bez pogłębiania tematu. W tej chwili najbardziej chciałabym rzucić te studia w cholerę i zacząć coś innego. Żałuję że nie zrobiłam tego wcześniej. Jednocześnie jest mi szkoda tych 4 lat – skoro tak daleko dotrwałam to wypadałoby je skończyć. Czy warto jest tracić kolejne 5 lat? 🙁 Czy lepiej pogodzić się z tym co mam? To strasznie frustrujące. Inne studia wiążą się dla mnie z wyjazdem, wzrosną koszty utrzymania, boję się, że nie dam rady.
Jestem na matematyce i kończę właśnie pierwszy rok. Nienawidzę tych studiów, płaczę po nocach i każdego dnia zmuszam się do pójścia na zajęcia. Moja rodzina i przyjaciele nie rozumieją tego, tak samo ludzie na wydziale. Idzie mi świetnie, jestem jedną z najlepszych studentów, jak mogę chcieć zrezygnować ??? Argument na wszystko. A ja po prostu nie wytrzymuję, matma mnie nie interesuje, nie lubię też ludzi na wydziale – myślą tylko na nauce, nie umieją porozmawiać o niczym innym. Pytanie do Was drodzy internauci – rezygnować czy nie rezygnować ?
Jeju, aż mnie ścisnęło w żołądku. Mam podobną sytuację. Kierunek wybrałem na chybił trafił. Mój lęk przed przyszłością, opinie ludzi wokół i niezdecydowanie sprawiło, że wylądowałem chyba w najgorszym dla siebie miejscu. Aktualnie podejrzewam u siebie jakiś rodzaj depresji i lęku przed życiem. Studia mnie dobiły, ale nadal w tym trwam. Najgorsze jest to, że nie potrafię się do nich nie przykładać. Kończę z dobrymi ocenami jakimś cudem, więc ludzie wokół mi nawet zazdroszczą. Dochodzi do tego, że nie widzę w ogóle żadnego wyjścia. Nie mam siły, by powiedzieć “stop!” Wegetuję i marnuję życie. Zazdroszczę rodzicom, którzy bez żadnych studiów pracują za minimalną krajową i są ze sobą szczęśliwi, bo widzę, że się spełnili życiowo jako rodzice, małżonkowie. Wolałbym żyć bez presji kariery. Może wtedy znalazłbym w sobie choć cząstkę ambicji, którą mi imputowano. Mam dość.
Ja mam 18 lat i kompletną pustkę w głowie. Naprawdę, chciałabym mieć na oku chociaż jeden kierunek, który mnie interesuje. W podstawówce zawsze twierdziłam, że w liceum wybiorę język polski i historię na poziomie rozszerzonym. W gimnazjum polubiłam biologię i chemię, jednak nauczyciele tych przedmiotów troszkę mnie zniechęcali. Myślałam nad wyborem profilu biol-chem w liceum, jednak społeczeństwo odradzało mi, starsze koleżanki mówiły, że jeśli nie jest się “ścisłowcem”, będzie bardzo ciężko sobie poradzić. Problem w tym, że ja byłam kimś pomiędzy. Byłam jedną z najlepszych uczennic w szkole, może nie byłam wybitnie zdolna z matematyki, ale kiedy przysiadłam do zadań potrafiłam dostać piątkę. Nie wiedziałam co wybrać w liceum, bałam się, że sobie nie poradzę, a dodatkowo wybrałam najlepsze w mieście – ponieważ wstydziłabym się iść do gorszego. Wiem, może to chore, ale nie potrafiłam zaspokoić tej potrzeby. Interesowałam się biologią, sama się dużo uczyłam, nawet zgłaszałam do odpowiedzi. Z historii też znajdowałam tematy, których szybko się uczyłam, bo były ciekawe. Dodatkowo, byłam najlepsza w szkole z języka angielskiego i bardzo go lubiłam. Tata doradzał mi biol-chem, pamiętam jak na mój wybór powiedział “kiedyś będziesz tego żałować”, mama mówiła, żebym zrobiła co chcę. Jednak presja osób starszych, które mówiły jak to wybitnie zdolnym z przedmiotów ścisłych trzeba być, zmieniła moje plany. Wybrałam profil polski-historia-angielski. Myślałam sobie – dobrze, zaryzykuję, w razie czego zmienię profil. Jednak jestem tchórzem. W 1 klasie dużo nad tym myślałam, jednak nie było źle, znalazłam koleżanki, stwierdziłam, że boję się zmian, przecież mógł mnie ktoś nie polubić, mogłam sobie nie poradzić. Teraz idę do 3 klasy liceum. Nienawidzę tej szkoły i nauczycieli. Żałuję wyboru i zazdroszczę koleżanką, które wybrały gorsze szkoły i mają normalnych nauczycieli. Mam najgorszą frekwencję w klasie. Boję się chodzić na zajęcia, nauczyciele niszczą mnie psychicznie. To nie tak, że przestałam lubić wybrane przedmioty. Po prostu nienawidzę tych zajęć i ludzi, do tego nie jestem pewna czy widzę jakąkolwiek przyszłość po nich. Zaczynam zastanawiać się, co by było gdybym wybrała biol-chem. Od dziecka chciałam być lekarzem, strażakiem, albo pracować w urzędzie. Teraz ostatnia klasa, uważam, że już za późno na zmiany. Zamierzam zdać swoje rozszerzenia i iść na prawo, ale nie wiem czy to dobra decyzja. Nie umiem znaleźć nic innego, na co mogłabym pójść po tym kierunku oprócz prawa i może psychologii. Myślałam, żeby zacząć uczyć pod studia medyczne, jednak temu trzeba poświęcić ogrom czasu, nie dałabym rady dobrze zdać matury z tylu przedmiotów. I nie mam pewności, czy by się udało. W sumie podoba mi się praca np. w samorządach, instytucjach urzędowych, spokojna i ciepła posada. Jednak nie wiem, czy na studiach sobie poradzę. Czy nie będę tak jak teraz codziennie wstawać z myślą, żeby tylko przeżyć ten dzień i iść spać. Chciałabym po prostu nie bać się codzienności, tego, że ktoś mnie i moje wypowiedzi wyśmieje, że będzie niszczył moją pewność siebie. Boję się wybrać cokolwiek, ale wiem, że muszę. Boję się kolejnej złej decyzji.
Przepraszam za błędy, to wina słownika w telefonie.
W tym roku rozpoczęłam studia na kierunku lekarskim. W liceum celowałam w ten kierunek, uczyłam się sporo do matur rozszerzonych, z wierzchu podobał mi się lekarski fach ale też nie poświęcałam temu zbyt wiele refleksji bo nie rozumiałam specyfiki tych studiów ani charakteru pracy po uzyskaniu dyplomu…wiadomo, sporo nauki, ale nigdy nie miałam problemu z pilnością i pracowitością, w liceum żaden przedmiot nie sprawiał mi problemu, jeśli się do niego przykładałam- stąd moje przekonanie, że medycyna nie będzie taka zła i na pewno mi się tam spodoba. Pierwszy rok okazał się znacznie gorszy niż oczekiwałam. Wkuwanie na pamięć naprawdę niesamowicie obszernego materiału, codzienne zaliczenia, nawarstwiające się zaległości i dzika pogoń za ostatnimi terminami kolosów. Do tego doszedł ogromny stres, poczucie bezsilności (naprawdę czułam, że nie jestem w stanie nauczyć się pewnych rzeczy a zdanie czegokolwiek graniczy z cudem). Mimo to dotrwałam do egzaminów, zostałam do nich dopuszczona ( a było to nieprzyjemne i wymagające wiele pracy), niestety nie zmotywowałam się do zdania ich w pierwszych terminach w całości. Teraz czekam na wyniki poprawek i zastanawiam się, czy nie rzucić tego wszystkiego. Ta myśl przemyka mi już w głowie od października, jedyne, co mnie tu trzyma to przekonanie,że później będzie lepiej. Mój kolega z grupy raz już rzucił medycynę i surowo przestrzegał mnie przed powielaniem jego błędów (“nie będziesz mogła patrzeć na innych studentów w białych fartuchach w szpitalu!”). Nie jestem dostatecznie zdeterminowana ani do rezygnacji ani do pozostania. Na pewno studiowanie tu nie czyni mnie szczęśliwą osobą, mam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce, gdy widzę innych ludzi, którzy mają czas na pracę, studia, usamodzielnianie się i życie po swojemu. Wiem też, że jak zrezygnuję, wcale nie poczuję się lepiej, bo zapewne prędzej czy później złożę podanie na kolejne studia, na których też trzeba się uczyć i powalczyć aby na nich pozostać. Praktyki odbywałam na internie, pokazały mi ile jest warte ludzkie życie i cały wysiłek, który wkładamy w przetrwanie (nic), aby w podeszłym wieku kończyć swoje życie w bólu, cierpieniu i samotności. Nie jestem pewna czy poradziłabym sobie w takiej pracy. Może moim powołaniem jest jakaś inna dziedzina? Stałe zatrudnienie to nie wszystko, jeśli całe życie miałabym się męczyć…
Hej, szukałam kogoś z tego kierunku i proszę, znalazłam. Właśnie zaczęłam 3 rok farmacji i zamiast się uczyć, to chodzę po domu i powtarzam w kółko, że nienawidzę tych studiów. Tez wszyscy mi mówią, że po tym będę mieć pracę itd. A ja boję się całej tej odpowiedzialności wiążącej się z pracą farmaceuty i tego, że zawód ten wymaga ciągłego doszkalania. Mi się już nie chce uczyć. Mam depresję, od paru dni jestem na lekach które znieczulają mnie żebym nie płakała całymi dniami. Czuję się jak w zwierzę w potrzasku. Bo nie mam pomysłu, co bym mogła robić zamiast tego. Nie mam planów na życie. Jest mi ciężko.
Ja studiuje informatyke i powiem wam czuje ze to nie to 🙁 zadaje sobie pytanie po kolei czy chce byc programista-nie zajmowac sie sieciami-nie. Chcialabym np byc managerem, ratownikiem medycznym, policjantem. Bardzo mi sie to podoba. Ale jest jeszcze presja. Brat mnie juz widzi u siebie jako programiste i nie rozumie ze ja nawet po studiach chce isc w jakies zarzadzanie/policje albo cos :/ caly czas mowi ze kasa kasa kasa. Na studiach ok chodziaz kuje jak glupia bo matme ogarniam ale np programowania nie bo nawet do niego jestem niechetnie nastawiona 🙁 najgorzej jest jak czegos nie zdam. Tak jak dzis. Dol totalny. Mam poprostu dosc. Nie wiem co mam robic
Swój kierunek wybrałam poniekąd spontanicznie, no nie miałam żadnego pomysłu. To tak bardziej pod przymusem kuzynki, która chciała mi jakoś pomóc, żebym wiedziała na czym skupić się jeszcze w liceum. I nawet ten kierunek, który wybrałam, spodobał mi się, więc okej… stawiam na edytorstwo. Lubię książki, uwielbiam poznawać nowe i wciągające historię, niekiedy sama wpadam w szał twórczy i coś sobie tam w głowie układam, ale i tak dość rzadko. Na początku twierdzili, że stawiają na praktykę, ale wiadomo teoria zła też nie jest. Niestety, teorii na zasadzie trzech zet jest znacznie więcej, no i te zapychacze czasu. Większość prowadzących sprawia wrażenie, że tak naprawdę to im się nie chce. Ze znajomościami też trochę słabo. Jednak przede wszystkim kierunek w pewnym stopniu mnie zawiódł, bo jednak inaczej go sobie wyobrażałam, a później odkryłam, że niektóre rzeczy po prostu mi nie leżą i to nie jeden czy dwa przedmioty… takich dla mnie uciążliwych jest znacznie więcej. No i teraz się głowię. W sumie to chyba (mimo wszystko nadal nie jestem pewna co chcę i do czego się nadaję) chciałabym pracować w wydawnictwie, projektować książki, dołożyć swoją cegiełkę w tworzenie tego wszystkiego. Moje studiowanie wygląda dość marnie – nie zaliczyłam I roku, poszłam na urlop dziekański (dla przemyśleń i zwolnienia tempa) i odrabiając oblany przedmiot realizuję kilka przedmiotów drugiego roku. No i tak siedzę już te dwa lata… i czuję się dość kiepsko ( brak motywacji, czasem chcę mi się nawet płakać). Rodzice nie robią mi żadnych wyrzutów, bo mam dylemat, ale nadal nie wiem co tak naprawdę chciałabym robić i czy faktycznie chcę rzucić obecny (męczony) kierunek.
Najpewniej nikt nie odpiszę pod tym moim komentarzem, ale przynajmniej się wygadałam 🙂
Pozdrawiam!
Widzę, że dodałaś komentarz miesiąc temu, ale mam nadzieję, że odpiszesz 🙁
Jestem w takiej beznadziejnej sytuacji, nie wiem co robić i z braku lepszych pomysłów zaczęłam się zastanawiać nad zmianą kierunku studiów własnie na edytorstwo. Książki to jedyne, co pomaga mi w tym momencie w minimalnym chociaż stopni zredukować stres, ale przez Twój komentarz sama nie wiem co myśleć. Mogłabyś opowiedzieć coś więcej na temat kierunku i dlaczego się rozczarowałaś? 🙁
Powiadomienia – dobra rzecz 🙂
Czemu się rozczarowałam…
Odniosłam wrażenie, że przede wszystkim stawia się na teorię, a praktycznych zajęć jest zdecydowanie za mało (nie wiem jak jest na UJ, ale słyszałam, że tam jest jeszcze większy nacisk na teorię). Większość przedmiotów związanych, moim zdaniem, z wydawaniem książek trwa pół roku np. poligrafia, zajęcia komputerowe (DTP, grafika komputerowa), ortografia, składnia, interpunkcja (chociaż te mają swego rodzaju kontynuację), redakcja tekstów obcojęzycznych (z naciskiem na angielskie wydania), typografia. Wydaję mi się, że jest zdecydowany nacisk na edytorstwo naukowe, stare polskie teksty np. tekstologia, edytorstwo naukowe, warsztat naukowy edytora.
Poza tym są dodatkowe przedmioty np. logika, historia filozofii, historia polski, grafologia, łacina.
Zalecam zapoznać się z programem studiów, a na KUL-u jest również dostęp do samych rozkładów zajęć. Przedmiotów tak naprawdę za wiele nie ma. Niektórzy mówią, że to jeden z lżejszych kierunków i moim zdaniem jest to poniekąd prawda.
Nie dawno zrozumiałam również, że nie czuję, żebym się tutaj rozwijała.
Poza przedmiotami bywały również pojedyncze wypady do drukarni standardowej oraz do Izby Drukarstwa (druk tradycyjny) – świetne miejsce, tutaj nawet mieliśmy okazję poskładać własny tekst i go wydrukować 🙂
Udało nam się również być na promocji książki w radiu. Wszystkie te wypady wyszły z inicjatywy jednej wykładowczyni prowadzącej redakcję typowej książki i poligrafię, która pracuje również w wydawnictwie (jako jedyna z kadry mojego roku, nie wiem jak ci nowi).
Niestety do tej pory nie wybraliśmy się razem z kierunkiem na jakiekolwiek targi książki. Nie licząc targów odbywających się na samej uczelni. Ale możliwe, że to kwestia mobilizacji studentów.
Kadra edytorstwa jest dość spora i może po prostu miałam pecha. W sumie to kilku zniechęciło mnie. Miałam też pecha co do grupy, ale nie są oni wredni czy nieprzystępni. Po prostu nie złapałam z nimi jakiś większych kontaktów, dodatkowo zasmucił mnie fakt, ze nie miałam z kim pogadać o książkach… Ale to kwestia indywidualna.
Myśląc o studiowaniu edytorstwa przede wszystkim spytaj samą siebie czy lubisz język polski, polską literaturę.
Jeden z wykładowców uświadomił mi również, że aby być dobrym edytorem trzeba być tak samo dobrym literaturoznawcą.
Jakby nie patrzeć, edytorstwo początkowo było (i nadal jest) specjalizacją na filologii polskiej – niektóre przedmioty na samym edytorstwie pokrywają się z polonistyką. Mamy też kilku studentów z tego kierunku.
Jakbyś miała jakieś konkretniejsze pytania to postaram się pomóc 🙂
Jeśli chcesz to możemy pogadać przez e-mail.
Co ty chciałabyś zastać na takim kierunku?
Pozdrawiam, Kasia 🙂
PS. Mam nadzieję, że chociaż troszkę pomogłam, ale radzę po prostu przewertować strony uczelni. Niestety opinii innych studentów kończących edytorstwo za dużo w internecie nie znalazłam, zarówno będąc przed studiami jak i teraz.
Widziałam wczoraj Twój komentarz, ale nie miałam możliwości odpisać, a dzisiaj już zniknął? 😀
Bardzo dziękuje, że odpowiedziałaś i chętnie porozmawiam przez email, jeżeli to nadal aktualne: wborowicka@op.pl
Jestem zainteresowana właśnie edytorstwem na UJ, ale każda opinia dotycząca tego kierunku jest dla mnie cenna, bo nie znalazłam w internecie prawie żadnych.
Ja właśnie kończę ekonomię, licencjat. Marzę o roku przerwy. Chcę popracować sama na swoje życie, za własne pieniądze (nie z wyrzutami, że wydaję ciężko zarobioną kasę rodziców) podróżować po Europie, pouczyć się wszystkich tych rzeczy, które lubię, ale ostatnio nie miałam na nie czasu, zapisać się na ciekawe kursy…
Potrzebuję też rok, aby zdać testy i zapisać się na inny kierunek studiów (magistra), co w moim przypadku jest możliwe. Uwielbiam języki i w tym kierunku wolę się rozwijać.
Jedyne czego się boję to REAKCJA RODZICÓW. O ile matka i ojciec po czasie by się z tym pogodzili to babcia nie dawałaby im spokoju mówiąc jak to “przez nich” się stoczyłam, bo mnie źle traktowali, bo nie powinni mi pozwolić wyjeżdżać i inne głupoty. A potem przez babcię dojdzie do wielkiej kłótni z rodzicami. Bo babcia nie rozumie, że ktoś nieszczęśliwy się męczy sam ze sobą. Chcę widzieć tylko tytuł przy nazwisku, co z tego że mnie samą widzi 3 razy w roku, ważne, że codziennie będzie koleżankom opowiadać o zdalnej wnusi. A potem przez telefon psychicznie zjeżdżać moją matkę, a matka mnie. Co z tego, że studia i tak chcę skończyć (bo chcę), ale chcę mieć czas na wybranie innego kierunku, podjęcia przemyślanej decyzji, a nie na szybko, bo terminy się kończą.
I gdyż z samym zdawaniem nie mam problemów to mam dosyć obtaczania się tymi wszystkimi ludźmi na uczelni. Zapytam się kogokolwiek o cokolwiek, o hobby, o marzenia to nikt nic o sobie nie potrafi powiedzieć. Nic im się nigdy nie podoba, a każdy nauczyciel jest zły, student nigdy nie jest głupi. Nie wychodzę z domu do szkoły jeśli nie muszę.
Czytam ten wpis i ryczę – dosłownie. Studia to miał być najpiękniejszy okres w moim życiu, miałam spełniać swoje marzenia itd., a wyszło cóż.. żal i rozczarowanie. Kierunek wybrałam pod presją czasu, no bo po maturze trzeba coś robić, termin składania aplikacji goni, a ja jestem bez pomysłu na życie, bo nie mam odwagi pójść na kierunek studiów, który interesuje mnie od zawsze. Przeczytałam opinie, przejrzałam przedmioty i stwierdziłam, że może się uda. Jak się pewnie domyślacie, nie udało się. Przedmioty kompletnie do mnie nie przemawiają, rzadko kiedy udaje mi się zaliczyć coś w pierwszym terminie, bo po prostu nie mam motywacji żeby przysiąść do książek. Od października kompletnie nie mam ochoty wychodzić ze znajomymi, miasto w którym studiuję mnie przytłacza, a ja sama jesteś kompletnie inną osobą. Mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, ale zwyczajnie w świecie boję się przyznać sama przed sobą że nie podołałam (jestem osobą bardzo ambitną, stety i niestety..) i choć opinia ludzi nie powinna mnie obchodzić to jednak obchodzi. Poza tym, dręczą wyrzuty sumienia, że pieniądze które włożyli rodzice w moją edukację kompletnie pójdą na marne. Jestem bezradna i smutna, bo jestem dosłownie cieniem człowieka, którym byłam jeszcze rok temu..
Przede wszystkim trzeba mieć zamiłowanie do tego, co się studiuje. Choć troszeczkę. A sam temat trudny. Niestety sam przez to przeszedłem, ale w porę się otrząsnąłem i jakoś pozbierałem. Nawet opisałem to dla potomnych. Bo lepiej niech inni uczą się na cudzych błędach. Po co na swoich? http://businesslifemanual.pl/zlewybralemstudia/
Trafiłam na Twój artykuł całkowicie przypadkowo, po 3 latach od napisania. Siedzę sobie właśnie na takim krzesełku turystycznym, ponieważ studiuję kierunek, który miał być spełnieniem moich marzeń, a okazał się klapą do potęgi. Każdego dnia czuję narastającą frustrację i rezygnację z życia. Twój tekst mocno mnie zmotywował i zapewnił, że rezygnacja z I roku to nie koniec świata. Dziękuję <3
Ja godzę pierwszy rok dziennej kosmetologii z dorywczą pracą jako hostessa w każdy weekend i jest to dla mnie bardzo miłe wyrzeczonko 🙂