Zarabianie pieniędzy to ciężki orzech do zgryzienia – to fakt. Ale o wiele trudniejszą sztuką – prawie tak trudną, jak znalezienie Amerykanina, który nie lubi hamburgerów- jest ich utrzymanie w portfelu i uniknięcie śpiewania pod mostem, w nadziei na jakieś drobne, rzucone przez przechodniów do dziurawego kapelusza. Pieniądze zdecydowanie nie lubią kisić się w starych portmonetkach, tuż obok zdjęć legitymacyjnych całej rodziny razem z kuzynostwem czwartego stopnia i w sąsiedztwie różnego rodzaju rachunków, paragonów i tych nowych, super odpicowanych kart płatniczych. […]

Marchewka i pół ziemniaka, czyli oszczędzanie po studencku
Zarabianie pieniędzy to ciężki orzech do zgryzienia – to fakt. Ale o wiele trudniejszą sztuką – prawie tak trudną, jak znalezienie Amerykanina, który nie lubi hamburgerów- jest ich utrzymanie w portfelu i uniknięcie śpiewania pod mostem, w nadziei na jakieś drobne, rzucone przez przechodniów do dziurawego kapelusza. Pieniądze zdecydowanie nie lubią kisić się w starych portmonetkach, tuż obok zdjęć legitymacyjnych całej rodziny razem z kuzynostwem czwartego stopnia i w sąsiedztwie różnego rodzaju rachunków, paragonów i tych nowych, super odpicowanych kart płatniczych. Pieniądze chcą być wydane – najlepiej hurtem, jak najszybciej i to na największe pierdoły, jakie świat widział.
A student, cholera, musi z tym walczyć.*
Jedni, kierując się starymi zasadami, chowają kasę do słoika lub upychają w stare skarpety, schowane gdzieś na dole szuflady. Inni odkładają na konta, lokaty i inne bankowe rzeczy, o których nie mam za wielkiego pojęcia, w związku z czym nie mogę nawet wymyślić kolejnego irracjonalnego i głupiego porównania, jednego z tych, których na tym blogu jest tak dużo, jak fanek Biebera w podstawówce.
Kolejni nie chowają, tylko wydają, bo wystawy sklepowe, chude jak makaron modelki i ładne kolory na reklamach zdecydowanie ich oczarowują.
Mnie, niestety, też. W takim stopniu, że moje konto w końcu się wyzerowało, a ja byłam w wielkiej, czarnej… kropce, znaczy się. I co?
I to był właśnie sposób!
TRUDNA SZTUKA OSZCZĘDZANIA
Nie okłamujmy się – dla większości osób odłożenie chociażby małej kwoty jest problemem prawie tak dużym, jak wszystkie szczyty gór z tymi dziwnymi, zagranicznymi nazwami, razem wzięte. Trudno jest nie oprzeć się napisom PROMOCJA i WYPRZEDAŻ, a już zwłaszcza, kiedy walą jeszcze OKAZJĄ po mordzie. Jeszcze trudniej – przynajmniej moim zdaniem – ma student, który dostaje jakąś tam kwotę i ma za nią przeżyć, a to znaczy: zrobić zakupy, pójść do kina, spróbować nie naciągać rodziców za bardzo i uniknąć dramatycznych, łzawych telefonów, rozpoczynających się słowami: mamo, mogłabyś…**
Wyobraźmy sobie, że mama właśnie nie mogłaby.
Przyznam, że dla mnie – z początku – zarządzanie finansami było naprawdę czymś cholernie skomplikowanym. Bo zdarzało mi się zrobić zakupy raz, dwa, cztery, dziesięć razy, nie myśląc o tym, co kupuję i po co to kupuję, a potem kończyło się na tym, że jakaś marchewka robiła się zielona w lodówce, a mój portfel był tak chudy, że prawie posądzałam go o anoreksję.Nie ukrywajmy – na jedzenie idzie naprawdę dużo kasy, a jeszcze jak jesteś taka krejzolką, że próbujesz przejść na zdrowe odżywianie, to – jak już kiedyś pisałam – możesz pożegnać się z czymś tak luksusowym jak wypad na ciuchowe zakupy do galerii, bo wszystkie grosze zostawi w warzywniaku u pani Halinki.
Aż w końcu znalazłam parę zasad, których się trzymam, i dzięki którym nie fałszuję na Placu Grunwaldzkim, z Maćkiem u kolan, próbującym wymiauczeć jakiś hicior, coby zarobić więcej kasy.
PROSTO, A SKUTECZNIE
Pierwsza rzecz, która zawsze mi pomaga: podział pieniędzy. Jeśli dostajesz wypłatę, to to jasne – jakąś konkretną kwotę przeznaczasz na życie, a resztę odkładasz. Jeśli pieniądze przesyłają ci rodzice, robisz to samo – na przykład, na 100 złotych tygodniowo, 40 dajesz do słoika, a 60 na życie. Pod koniec miesiąca masz już 160 złotych, a za to jakieś miłe zakupy w którejś z tych zwariowanych sieciówek, w których każde ubrania wygląda tak samo, i pół miasta je nosi z wielką dumą.
Po drugie: limit. Jak wiesz, że masz w tym tygodniu wydać tylko tyle a tyle złotych, to na zakupy zabierasz tą konkretną kwotę i w głowie obliczasz, żeby potem przy kasie nie zdziwić się za mocno i nie robić oczu kota za Shreka, próbując przebłagać kasjerkę i skłonić ją do oddania czegoś za darmo.
Po trzecie: zakupy na tydzień. To wymaga już większego poziomu zaawansowania, bo nie dość, że trzeba zaplanować, co kupić, to trzeba różne rzeczy przewidzieć. Na szczęście na większość telefonów są już tak przydatne aplikacje jak lista zakupów, a od dźwigania raz na siedem dni wielkich toreb z zakupami ramiona nie zamienią nam się w bicepsy Pudziana. Zawsze można też do dźwigania wynająć jakiegoś goryla, tudzież swojego faceta. Jak nie posiadamy, to koleżanka też się nada – trzeba jej tylko powiedzieć, że noszenie zakupów jest rekomendowane przez Ewę Chodakowską.
Po czwarte: cele. Czyli to, na co zamierzamy oszczędzać. Nie musi być konkretny: ja na przykład ostatnio zbierałam na “rzeczy do biegania”, ale nie namyślałam się, co konkretnie kupię. Można też zbierać na “zakupy w galerii”, “kino”, “telefon”, “samochód” i “willę z pięcioma basenami, wodnym łóżkiem i Bradem Pittem w zestawie”. Wszystko. Bylebyśmy tego chcieli.
Ja czasami też zbieram na “nic”. Po prostu, aby w razie jakiejś kryzysowej sytuacji wiedzieć, że coś tam w tym słoiku, skarpecie, koncie bankowym i puszce po kocim jedzeniu mam.
DA SIĘ!
Początek studiów był dla mnie bardzo ciężki, bo wydawałam pieniądze jak prawdziwa blondynka, w związku z czym zawsze byłam ze wszystkim na styk – a to zdecydowanie nie jest powód do dumy. Parę miesięcy mi zajęło, żeby ogarnąć wreszcie tyłek i zacząć żyć bardziej
rozsądnie, ale się opłaciło – może i teraz nie jem pizzy tak często i na pewno nie pijam kawy drogiej jak cholera tam, gdzie chodzą wszyscy hipsterzy, ale przynajmniej mam na coś, co nie jest jedzeniem. A to już sukces, czyż nie?
A Wy macie jakieś sposoby na oszczędzanie? Chętnie poznam nowe sztuczki, więc piszcie!
*No, nie tylko student. Prawie każdy Polak, jak sądzę.
** …przesłać jeszcze trochę pieniążków, oczywiście. Wiem, że niektórzy są na tyle zaradni, że pracują, nie znaczy to jednak, że też nie mogą oszczędzać, prawda?
Ja jestem właśnie na etapie uczenia się oszczędzania i niestety często mam sytuacje- mamo doślij pieniądze bo nie mam za co wrócić. Prawda jest taka, że wszystkie pieniądze idą na jedzenie, ksero i środki czystości bo ciągle czegoś brakuje na mieszkaniu.
(…) że noszenie zakupów jest rekomendowane przez Ewę Chodakowską. – uwielbiam Cię za te teksty, czy jak wolisz: irracjonalne i głupie porównania 😀
Ja ogólnie mam skąpstwo we krwi, gdybym miała wydać jakąś większą sumę pieniędzy, to byłoby mi żal, bo mogę mieć coś tańszego. Ale np. raz kupię soczek, raz batonik, raz drożdżówkę, niby małe sumy, ale gdy się to tak razem zliczy (np. z całego tygodnia), to sobie uświadamiam, że najwięcej pieniędzy wydaję na jakieś pierdoły i przekąski. A z tym planowaniem, to niezły pomysł, jak Perfekcyjna Pani Domu, no i koniecznie robienie kanapek przed wyjściem, a nie kupowanie na uczelni ;P
Martuś, u mnie z kasą studencką też było różnie – a to ciekawe zjawisko, bo z roku na rok dostaję więcej (a to bilety drożeją, a to żarcie drożeje…).
Najpierw musiałam ogarnąć, na co wydaję pieniądze. Dzieliłam kartkę na kilka słupków – jedzenie, kosmetyki, rozrywka, ksero, bilety do domu – i zbierałam wszystkie,naprawdę wszystkie rachunki. Po trzech miesiącach okazało się, że masa rzeczy jest mi niepotrzebna. To dobry sposób na zorientowanie się “na co idzie”. 🙂
O, i zasada pięciu złotych! http://mrucznie.blogspot.com/2012/09/oszczedzamy-metoda-5ciu-zotych.html
Raju, właśnie podsunęłaś mi pomysł na posta! 😀 ;****
Mnie niestety jeszcze nie spotkało takie szczęście bym coś odłożyła z wypłaty, ale to dlatego, że moja wypłata jest najniższa krajowa ://
Ja oszczędzania byłam nauczona już w domu rodzinnym, “zastanów się trzy razy czy jest ci to potrzebne, zanim kupisz” mówiła mi mama. Potem się trochu rozpuściłam i nie dość, że nic nie udawało mi się odkładać to jeszcze brakowało. W końcu zmusiłam się do oszczędzania. Założyłam takie cóś w banku, że mi jakąś tam sumę, samo ściąga z kąta zaraz po wypłacie. Po jakimś czasie przestałam odczuwać brak tych kilkudziesięciu złotych w budżecie. A dziś ma jak w tej reklamie. Patrze na oszczędności i się uspokajam bo wiem że jak by się coś wydarzyło to nie zostanę na lodzie finansowym.
Dobrze jest więc mieć też jakieś konto oszczędnościowe, bo od leżenia w słoiku pieniędzy nie będzie przybywać.
Mi do studiów na szczęście jeszcze kilka lat brakuje, a z oszczędnościami różnie bywa. Jeśli chcę na coś uzbierać to potrafię, ale trzymanie kasy ot tak bez sensu nie jest moją mocną stroną, bo zawsze znajdzie się jakaś koszulka albo książka do kupienia 😀
Te zakupy raz na tydzień to bardzo dobry pomysł. Tylko rzeczywiście trzeba przewidzieć, co nam będzie potrzebne – i tu pojawia się problem;)
Oszczędzam, oczywiście na książki;)
Ja od przyszłego roku zaczynam życie akademickie – do tej pory (tzn. pierwsze 2 lata studiów) udawało mi się dojeżdżać na uczelnię pociągiem/samochodem (pierwszy środek lokomocji zdążyłam znienawidzić już za czasów liceum, a drugi niestety cholernie dużo pali…), ale niestety, rok trzeci dla studentów medycyny jest istnym chaosem. Zajęcia porozrzucane po całym dniu z kilkugodzinnymi przerwami. Także będę miała sporo czasu, żeby nauczyć się gospodarować pieniędzmi 😉
Mam prośbę – wspomniałaś o Chodakowskiej. Ja osobiście za nią nie przepadam, wydaje mi się sztuczna i nie ma odpowiedniego wykształcenia, do tego przeglądałam “jej” książkę, którą tak naprawdę napisali wszyscy poza samą Chodakowską. A jednak panuje na nią moda, dziewczyny szaleją, staniki fruwają, moje znajome ciągle tylko “Ewka, Ewka, Ewka” (trochę frustrujące, bo jednak nie o mnie im chodzi 😛 ) i zastanawiam się, czy to ja jestem ułomna, że nie widzę tej błyszczącej gwiazdy, fitnessowego geniuszu, czy po prostu nie dałam się omamić jakiejś hochsztaplerce? Czy mogłabyś poświęcić jeden post właśnie na wyrażenie swojego stosunku do ćwiczeń i sposobu bycia prezentowanych przez tę “trenerkę całej Polski”? 😉
Pozdrawiam
Moda panuje, ale ćwiczenie z nią nie wymaga wielkiego jarania się jej osobą. Ja z nią ćwiczę, ale odczuwam sympatia z racji tego, że jest pozytywną/motywujacą osobą i widać efekty tych ćwiczeń. 🙂
Hmm, na szczęście nie jestem jeszcze studentką. Pieniądze dostaję, coś tam mi zostaje w portfeliku, ale jak to będzie… Bóg jeden raczy wiedzieć 😉
Jestem ciekawa jak ja sobie poradzę z oszczędzaniem na studiach… strach się bać ;D
Ja z oszczędzaniem nie mam problemów, odkąd pamiętam, nawet jak byłam mała to coś brałam i chowałam. Nie wiem skąd mi się do wzięło, ale tak jest i już.
W sumie to nie ma na co narzekać, bo inni czasem tego się muszą uczyć a to chyba jest trochę trudne.
haha rozwalil mnie ten tekst “wystarczy jej powiedziec ze noszenie zakupow jes rekomendowane przez Ewe” haha ;D
ojj tak nienawidze wydawac na jedzenie, idzie kasa a zaraz nie ma produktu! za to na ciuchy potrafie wydac ostatnie pieniadze xD
Na samo mieszkanie musze wydać 600 zl/miech ;/
O matko, o wydawaniu pieniędzy to ja mogłabym godzinami pisać…
Zawsze, kiedy coś zaoszczędziłam i miałam jakąś kasę na rachunku oszczędnościowym, to robiłam sobie przelew na zwykłe konto w tytule wpisując:
Żebym z głodu nie umarła!
😉 ale 60zł na tydzień? To naprawdę trudne. Trzeba się nagimnastykować i odmawiać sobie przyjemności. Nie oszukujmy się.
Przynajmniej mi byłoby ciężko przeżyć za taką kwotę. Chociaż, ostatnio razem z moją współlokatorką przeżyłyśmy tydzień za 4zł więc da się 🙂
Mi jest o tyle łatwiej, że mieszkam z rodzicami, ponieważ mieszkam w dużym mieście, gdzie mogę studiować. Z oszczędzaniem nigdy nie miałam problemu, rodzice mnie tej umiejętności nauczyli, sami dość mocno oszczędzają, dla mnie czasami aż za mocno 😉 Niemniej wiem, że są osoby, dla których stanowi to problem.
Raczej nie oszczędzam na jedzeniu. Jeśli na coś mam ochotę, kupuję to. 🙂 I nie wydaje mi się, żebym naprawdę dużo wydawała… Mam trochę jedzenia w domu, a chleb i pasztet wiele nie kosztuje. Staram się tylko nie jadać na mieście, chyba, że mi ktoś funduje 😛
Nie kupuję za to nowych ubrań, oszczędzam też na rozrywce (czyli książki pożyczam z biblioteki), ale za to nie oszczędzam na książkach “do nauki”.
Najwięcej zjada mi czynsz i na bilety też sporo wydaję 🙁
Jak się cieszę, że mnie ten problem nie dotyczył:D zanim coś wydam przemyślę to parę razy;p ciężko mnie nakłonić na duży wydatek:)
Dla mnie świetnym sposobem jest “nie wydawanie” konkretnych monet – ja np. nie wydaję pięciozłotówek, jeśli takowa trafi do mojego portfela po prostu nie mogę jej wydać, wrzucam ją do słoiczka, do innych “piątek” Chcę sobie kupić np. loda i go nie kupię, bo mam przy sobie pięć złotych i tej kasy nie wydam 😉 W ten sposób w dwa miesiące odłożyłam sobie stówkę… Mogą to być np. dwuzłotówki, ale piątki to jednak sporo kasy na dłuższą metę 🙂
Moja mama mówi że pieniądze trzeba wydawać żeby przybywały 🙂
Co prawda na moim sposobie kokosów sie Bóg wie, jak szybko nie uzbiera, ale zawsze na drobne wydatki po jakimś czasie jest, a i portfel nie jest taki ciężki. Mianowicie- po każdym dniu (od jakichś 3 tygodni) opróżniam swój portfel z pieniędzy o nominałach 20 gr, 10 gr i w dół i wrzucam je do skarbonki. W ten sposób uzbierałam juz 15zł, przy czym nie wydawałam pieniędzy codziennie, żeby mieć taką “resztę”, więc rezultat zły nie jest. Oczywiście, jak ktos sobie moze pozwolić i nie odczuje tego bardzo, to mozna tak wrzucać rózne nominały. Mnie przez te drobniaki na co dzień nie ubywa, a wręcz przybywa 😉
ja na razie studentką nie jestem, wiec mogę się tylko domyślać jak to jest. Szczerze mówiąc, trochę się tego boję. Jeżeli mam być szczera to z roku na rok jestem co raz mniej oszczędna… Ale twoje rady zakodowałam sobie w glowie, żeby w razie zagrożenia do nich powrócić.
Już się boję, co będzie, gdy będę musiała żyć sama. Na razie muszę tylko rozplanowywać stypendia i wyliczać planowany zysk z pracy na wiśniowej plantacji.
Niestety jestem na etapie ciągłego wydawania, ale jako ambitna nastolatka potrafię poszukać sobie pracy aby jakiś grosz zarobić i być dumna z tego, że potrafię zrobić coś pożytecznego dla siebie i rodziców w porównaniu do większością młodzieży 😀
Wyciąga się podciwą świnkę, Znajduje się cle( np. zaczepiste szpilki które są niewiarygodnie drogie) i pakuje się każdego pieniążka, byle blaszaka, nawet jeśli za to przez miesiąc lodów się nie tknie, a stypendium będzie musiało czekać bardzo długo na wydanie to co do joty do szklanej pułapki. a na końcu jak już się ma te swoje parędziesiąt złotych wyciąga się wsuwką( świnka jest pogrzebana dalej) i idzie się do sklepu kupić to nasze wymożone cudo i zaczyna się oszczędzać na nowo.
Cóż, w pewnym momencie przy braku kasy dochodzi się do wniosku, że to, co wydawało nam się absolutnie niezbędne, wcale takie nie jest. No i chyba ważna jest motywacja: nic tak nie cieszy jak spełnienie małego marzenia za własne zarobione (bądź zaoszczędzone) pieniądze. 🙂
Nie jestem przesadnie oszczędna, ale chyba bardzo rozrzutna też nie 😉 Zawsze mam wyznaczony limit: poniżej pewniej kwoty na koncie zejść nie mogę i już! Praktykuje to odkąd mieszkam sama i nie było jeszcze sytuacji, w której musiałabym życie o makaronie z ketchupem, więc chyba sposób się sprawdza 🙂
Trzeba jej tylko powiedzieć, że dźwiganie zakupów rekomendowane jest przez Ewę Chodakowską – no po prostu genialne zdanie! 🙂 Wszędzie ostatnio ta Ewa, Adama tylko gdzieś zgubiła 😉
60 zł tygodniowo na jedzenie i to zdrowe? Jak? Ja nie mieszczę sie nawet w 100 zł, więc raz jest zdrowo a raz nie. Jeszcze raz pytam: Jak to możliwe? 🙂
No napisałam przecież, że przykładowo 😀 Ale da się, ja w zakupach na dwie osoby, zdrowych, jak się postaram to mieszczę się w 100 zł na tydzień, a duzo kupuję 😀 kwestia treningu 😀
z oszczędzaniem się urodziłam.