Ludzka pamięć jest niesamowita. Z jednej strony zapominamy mnóstwa rzeczy: większość wspomnień zaciera się bardzo szybko i miesza z pierdołami, które ktoś kiedyś nam powiedział. Upychamy coraz więcej faktów gdzieś z tyłu głowy i nie zdajemy sobie sprawy, że one dalej tam są. Dni mijają, z dziecka stajemy się nastolatkami, potem stresujemy się maturą, zakładamy rodzinę, mamy na twarzy zmarszczki… I nagle, niespodziewanie pojawia się pstryk, który wszystko przypomina. Mały klik, który sprawia, że wspomnienia wracają. […]

A czy TY… pamiętasz?
Ludzka pamięć jest niesamowita. Z jednej strony zapominamy mnóstwa rzeczy: większość wspomnień zaciera się bardzo szybko i miesza z pierdołami, które ktoś kiedyś nam powiedział. Upychamy coraz więcej faktów gdzieś z tyłu głowy i nie zdajemy sobie sprawy, że one dalej tam są. Dni mijają, z dziecka stajemy się nastolatkami, potem stresujemy się maturą, zakładamy rodzinę, mamy na twarzy zmarszczki… I nagle, niespodziewanie pojawia się pstryk, który wszystko przypomina. Mały klik, który sprawia, że wspomnienia wracają.
Moment, w którym wracasz do przeszłości.
Nie sądziłam, że można cofnąć się pamięcią aż tak daleko.
Wracałam z marketu, objuczona zakupami i jak zwykle przeklinająca pod nosem wszystko, co się rusza i tarasuje mi drogę: tak, jakby ludzie nie widzieli, że ledwo idę, trzymając w rękach szmaciane torby i dysząc jak historyczny parowóz. Drogę znałam na pamięć, bo przechodziłam nią tysiące razy. I tak jak te tysiące razy omijałam mały monopolowy na rogu, cały obklejony kartkami w stylu “piwo jasne 2 złote za butelkę!”, “chipsy JakieśTam 5 zł paczka!”, “Trzy złote pomidory kilogram!”, tak teraz, wiedziona jakąś dziwną zachcianką, stwierdziłam, że tam wejdę.
CZYSTY PRZYPADEK
W monopolowym jak to w monopolowym: mnóstwo piw, jeszcze więcej wódki, kilka tanich win na najwyższej półce, próbujących udawać wykwintne i niesamowicie eleganckie. Chwyciłam swoje ulubione piwo, podeszłam do kasy, zagadałam ze sprzedawczynią i gdy wyciągałam pieniądze z portfela, coś przykuło moją uwagę.
Leżały na ladzie, zapakowane w zwykły, śniadaniowy woreczek.
Byłam pewna, że gdzieś już kiedyś je widziałam. Były specyficzne: okrągłe, z dziurką w środku, polane różową polewą i kolorową posypką. Nie dawały mi spokoju: z czymś mi się kojarzyły i nie byłam w stanie przypomnieć sobie z czym. Sprzedawczyni stała zniecierpliwiona z wyciągniętą ręką, czekając na drobne. Wyciągnęłam pięciozłotówkę i położyłam na starej, pomarszczonej dłoni ekspedientki. Nie odrywałam wzroku od tandetnie polukrowanych ciastek.
I nagle wszystko wróciło.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Kojarzycie te flashbacki w serialach? Kiedy główny bohater coś sobie przypomina, widzi jasne, białe światło, a potem ciąg obrazów, które są po prostu jego wspomnieniami? Dostałam z flashbacku po twarzy, ostro i bez uprzedzenia, tak mocno, że niemal się przewróciłam.
Bo wiecie, te ciastka dawała mi kiedyś moja babcia. Problem w tym, że to było dwanaście lat temu.
I w sumie to nawet nie jest niezwykłe – na pierwszy rzut oka. Bo gdybym teraz spytała, ilu z was babcia częstowała ciastkami, rękę podniosłoby wiele osób.
Szkopuł polega na tym, że te konkretne ciastka – te przesłodkie, różowe z posypką – nie były firmowe. Nie miały swojego opakowania, więc najprawdopodobniej były kupowane hurtowo, na wagę, przez jakąś cukiernię lub lokalną firmę cukierniczą. Sam fakt, że znalazłam je po dwunastu latach, w kompletnie innym mieście, w sklepie, do którego nigdy nie wchodzę, a który – tak się zdarzyło – jest blisko mojego mieszkania, jest dziwny. To jeden z tych zbiegów okoliczności, który jest naprawdę nieprawdopodobny do zrealizowania. A jednak.
PAMIĘTAM KOLOR JEJ FARTUCHA
Oczywiście, że je kupiłam. Wybiegłam ze sklepu razem z moimi tobołami, ściskając w ręku przeźroczysty woreczek z różowymi ciastkami. Z prędkością światła wbiegłam po schodach – teraz już zakupy jakoś tak mi nie przeszkadzały – i wbiegłam do mieszkania, sapiąc i rzucając reklamówki na podłogę.
Smakowały identycznie. IDENTYCZNIE. Kiedy ugryzłam kawałek tego lukru i kruchego ciasta, przed oczami pojawiły mi się różne szczegóły, które na co dzień siedziały zapomniane z tyłu mojej głowy. Rzeczy, które były już zatarte przez pamięć i czas.
Kolor jej fartucha, jej twarz, której normalnie nigdy nie mogę sobie przypomnieć – odeszła, jak miałam lat dziewięć – jej uśmiech i żylaste, pomarszczone ręce. Jej ciepło przy przytulaniu, małe szczegóły, których nie powinnam pamiętać, bo przecież to były pierdoły. Kolorowanie malowanek w “dużym pokoju”. Kręcenie hula-hopem z tyłu jej podwórka. Kłócenie się z kuzynem o to, że brzydko do mnie powiedział i wspólne bawienie się w postacie z Gwiezdnych Wojen. Specyficzny smak obiadu, który szykowała i tych nieszczęsnych ciastek, których w sumie nie mam prawa pamiętać, bo jadłam w życiu miliony różnych słodkości.
I jeszcze herbata w przeźroczystej szklance, solniczka w kształcie człowieczka i bardzo wolno upływający czas. Leniwe wakacje. Przytulne wieczory w mroźną zimę.
Mnóstwo szczególików. Cofnęłam się w czasie w miejsce, którego nawet nie pamiętałam.
I to wszystko zrobiły ciastka.
Machina czasu istnieje. Każdy ma inną.
A ty? Cofnąłeś się kiedyś w czasie?
Ja mam tak często…aż za często szczerze mówiąc…
Niestety, mam cholerną zdolność do pamiętania złych rzeczy. Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, że nie żyje moja przyjaciółka. Gdybym się skupiła, to jestem niemal pewna, że byłabym w stanie powiedzieć, co tego dnia miałam na sobie. A minęło ponad 6 lat…
Wiesz co Daria, po pierwsze, to przytulam. Po drugie, ja mam kompletnie inaczej – mam dziwną.. zdolność (?) do wypierania złych wspomnień. Nie potrafię sobie niczego przypomnieć. Zepchnęłam to gdzieś daleko, baaardzo daleko w mojej głowie i naprawdę nawet jak staram się przypomnieć jakieś złe wydarzenie, to jest to dla mnie bardzo trudne…
Dobre rzeczy również pamiętam, a jakże – jednak złe rzeczy dosłownie wbijają mi się w pamięć niczym tatuaż.
PS. Ja Cię zabiję – poznałam Twojego bloga kilka dni temu i siedzę, i czytam, i się zakochałam, potrafię po nocach ogarniać 😀
PS 2. Gdybym nie bała się posądzenia o plagiat, założyłabym takiego bloga, jakiego masz Ty – fajna sprawa, naprawdę 😉
W biedronce chyba jest taka czerwona oranżada, w takiej butelce co od zakrętki do dołu się rozszerza. Jak kiedyś gdzieś jej spróbowałam to mi się przypomniało, jak biegałam do zakładu pracy mojego taty i dawał mi tą oranżadę, bo mama nie pozwalała pić gazowanego 😛
Marta, niesamowity tekst 🙂 Budzi wspomnienia. Z moją babcią też związany jest pewnien szczególny asortyment słodyczy – rogaliki z czekoladą, malutkie cukierki ‘Ciut’ (każdy chciał mieć różowego, bo było ich najmniej), śmietankowe lody w dwóch wafelkach czy zawsze obecny u niej w domu sok Caprio z aronią 😉 Te rzeczy były co prawda niepozorne, często marki typu ‘marka’ jak wyroby czekoladopodobne pod choinką, ale sentyment pozostaje 🙂
Dziękujję 🙂 Bałam się go publikować, bo miałam wrażenie, że część osób uzna go za nudny. Ale poczułam taką potrzebę podzielenia się tym doświadczeniem, że stwierdziłam, że nawet jak nikt tego nie przeczyta, to jakoś przeżyję 🙂
U mojej babci też często były marki typu krzak i je najbardziej pamiętam. Zauważyłam, że ostatnio się strasznie sentymentalna i refleksyjna zrobiłam 🙂
Moja pamięć jest dla mnie niezwykle łaskawa. Zapamiętuję bowiem wszystkie komplementy i miłe słowa, które ktoś kiedyś, sto lat temu, za górami, za lasami i za sklepem z tanią odzieżą powiedział pod moim adresem. A smutniejszych rzeczy nie pamiętam. Serio. Pamiętam też różne straszne pierdoły. Nie pamiętam kiedy mamy sprawdzian z jakiegoś przedmiotu, że trzeba przynieść cyrkiel, że było zadane wypracowanie. A to podobno ważne. Pamiętam za to z najwcześniejszych czasów szczenięcych maleńkie cukierki bibi i to, że mój brat nie chciał mi wierzyć, że tak się nazywają, książkę o brzydkim kaczątku, którą mi czytano, bo ja jeszcze nie umiałam tego robić, panią, która poślizgnęła się na lodzie obok mieszkania z którego wyprowadziliśmy się dziesięć lat temu, pierwszą, dosłownie pierwszą rozmowę (a właściwie kilka wymienionych słów) z moją przyjaciółką oraz to, jaki miała na sobie sweterek, w którym miejscu i w jakich okolicznościach to było i – absolutny hit – bardzo wysokiego, czarnoskórego mężczyznę, który stał w kolejce w Tecso. Miałam wtedy dwa lata, a od jego skóry tak odbijało się światło, że wyglądała na filetową. Nie odezwał się do mnie ani słowem. Po prostu jakoś go zapamiętałam. Fajnie mieć takie wspomnienia, nawet kiedy do niczego się nie przydają. A o kartkówce z matmy i tak ktoś mi przypomni :). Aha i co do pamiętania, tak jeszcze mniej w temacie – ja zawsze zapamiętuję jakieś dziwne cytaty z książek. Może dlatego, że niektóre teksty czytam po kilka razy, bo lubię sobie do nich powracać. Gwiazd Naszych Wina – “Zaświeciłem się jak bożonarodzeniowa choinka Hazel Grace – w kolanie, w klatce piersiowej, w wątrobie – wszędzie”. Cytat niemający żadnej wartości filozoficznej, ale zapamiętałam go najbardziej z całej książki. Trudno przewidzieć, co akurat zapadnie w pamięć. A potem miło jest do tych pierdółek wracać. Pozdrawiam! 😀 Fajny tekst, naprawdę. Piszesz inaczej niż kiedyś, ale równie fajnie. A wpis ze starą, szmacianą torbą uwielbiam :D.
Dla mnie takim nośnikiem pamięci są zapachy. Wystarczy, że powącham jakieś perfumy albo cokolwiek innego i wszystko do mnie wraca ze szczegółami. Czasami muzyka też tak działa 🙂
Dzisiaj rano gdy wychodziłam z domu, przekręcałam klucz w drzwiach i poczułam zapach drożdżówki, takie pieczonej własnoręcznie. Domyśliłam się, że któraś ze starszych sąsiadek ją piecze. Zamknęłam na chwilę oczy i też wróciłam przez ten zapach do chwil z moją babcią (odeszła 17 lat temu). Tak, zapach pieczonego ciasta drożdżowego to jest zapach babci, beztroskiego dzieciństwa, słońca i wakacji.
Przeżyłam kiedyś podobną sytuację.
Dziadek zawsze częstował mnie i siostrę cukierkami podobnymi do miętówek, ale jednak w smaku trochę innych niż tradycyjne; kupował je zawsze na wagę, my nigdy nie widziałyśmy ich w sklepie – do czasu gdy, kilka lat po śmierci dziadka natknęłyśmy się na landrynki w tych samych opakowaniach na półce w zwykłym supermarkecie. Nie mogłyśmy nie kupić. Smak był identyczny 🙂
(a “miętówki” okazały się cukierkami eukaliptusowymi 😉
To niezwykłe, jak poszczególne smaki, ale też piosenki, zapachy przypominają nam ludzi, sytuacje z naszego życia…
Ale Ci się ciekawa przygoda przydarzyła 🙂 To jest wspaniałe, że niektóre rzeczy mogą cofnąć nas do przeszłości i przeżyć jeszcze raz te wspomnienia, które w życiu codziennym są gdzieś na dalszym planie. Też czasem coś mi się przypomina, cofam się kilka lat wstecz i jeszcze raz żyję tymi wspaniałymi chwilami dzieciństwa.
Miło się czytało dzisiejszy post;) Aż zachciało mi się swojego własnego powrotu do przeszłości:) Usilnie przez chwile usiłowałam przypomnieć sobie coś, czego nie pamiętam, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Myślę, że na takie wspomnienia musi nadejść odpowiedni moment, jak w Twoim przypadku;) Pozdrawiam.
Takie teksty powinny być częściej:)
Też tak kiedyś miałem. Przechodziłem koło kościoła – w parafii był akurat odpust. Na chodniku stały dwa straganiki. Na jednym zobaczyłem je: okrągłe, różowe, oklejone cukrem. Cukierki – malinki. Dość paskudne w smaku, jeśli spojrzeć na to obiektywnie. Ale dla mnie wyśmienite. Takie cukierki kupowała mi mama w sklepie u tak zwanego prywaciarza (no tak moje wspomnienia sięgają dalej, niż dwanaście lat wstecz, mówimy o jakimś, kurde, ćwierćwieczu!). Starszy pan pakował je w papierowe tutki. Malinki – to było coś. Kupiłem paczkę, smakowały tak samo (chyba, że uległem sile autosugestii), choć zapakowane były w foliowy woreczek.
P.S. Naopowiadałaś o tych purystach i masz – samospełniające się życzenie 😉 Przyczepię się, skoro już wypatrzyłem: wszystko, co tam sklęłaś pod nosem, mogło Ci drogę TARASOWAĆ. Staranować mogłaś to ewentualnie Ty sama, gdyby Cię nerwy poniosły 🙂
pozdrawiam!
Wczoraj trafiłam na Twojego bloga i już mam za sobą przeczytaną większą część bloga 😀
Mi się już zdażył kilka razy taki wehikuł czasu, niesamowite ile pamiętam wydarzeń, których nie pamiętam (jakkolwiek to brzmi). 🙂
Kiedyś będąc na zakupach w supermarkecie pomyślałam sobie nagle: a teraz pójdę kupić ciastka jakie dawała mi babcia, zwykłe herbatniki z cukrem. I przypomniało mi się jak babcia mi je wyjmowała z szafki w kuchni jak do niej przychodziłam, przypomniało mi się jak wyglądała jej kuchnia i jak do mnie mówiła. Wszystko fajnie, tylko, że moja babcia zmarła jak miałam 3 lata, nie mam pojęcia jakim cudem to pamiętam.
Też kręciłam hula hopem 😉
O rany, jaka ta notka jest wzruszająca! Akurat słuchałam smutów Jamesa Blunta i czytałam Twój tekst. A pamiętasz takie misie ze słodką, białą pianką? Kiedyś natknęłam się na nie w jakimś spożywczym, w którym obsługuje Cię Pani zza lady i tez przypomnieli mi się dziadkowie, którzy zawsze kupowali mi te obrzydliwie słodkie miśki, pakowane po 4-5 w przezroczystej folijce. Jeden impuls i tyle wspomnień. Zawsze powtarzam: GROMADŹMY WSPOMNIENIA 🙂
mnie to przypomina ‘w poszukiwaniu straconego czasu’.
Chciałoby się pamiętać jak dziś tylko same dobre rzeczy;) Podobają mi się te Twoje refleksje, pisz więcej!;)
zapraszam do siebie – klik w nick
Lubię czytać takie Twoje posty jak ten 🙂
Jak już tu ktoś napisał, czasem właśnie muzyka i zapachy przenoszą w świat wspomnień, to takie prawdziwe w moim przypadku…
Ja czasem strasznie upieram się by pamiętać, by nie zapomnieć tego co dla mnie ważne, uparcie pamiętać, dlatego pisałam i piszę pamiętnik, czasem do niego wracając, choć…i tak często najsłabiej pamiętam właśnie złe chwile, te wyjątkowo bolesne niekiedy znikają z mojej pamięci i wtedy zostają jedynie słowa zapisane na kartkach pamiętnika…
Lubię wracać do tych wyjątkowych chwil, przypominać sobie jak było kiedyś, z kimś innym, gdzie indziej.
wzruszające. na serio. 🙂
Czasem przechodzi mnie taki dreszcz i wspomnienia wracają , są bardzo miłe lubie tak od czasu do czasu powspominać 🙂
To prawie jak z magdalenką u Prousta;) Chyba zacznę uważniej przeglądać półki odwiedzanych sklepów…może i ja odnajdę jakieś słodycze z dzieciństwa?