Wiele osób chciałoby mieć własną działalność, ale boi się tego pierwszego kroku. Że nie da rady, że podatki i opłaty będą nie do ogarnięcia, albo że pomysł się nie sprawdzi i zmarnujemy swój czas, pieniądze i nadzieje na wielki biznes. Ratunkiem wydają się być inkubatory przedsiębiorczości – z jednej strony możesz wszystko, co osoba z działalnością, z drugiej – nie podejmujesz praktycznie żadnego ryzyka. Tylko czy naprawdę ma to same zalety?
CZYM SĄ INKUBATORY PRZEDSIĘBIORCZOŚCI?
Inkubatory biznesu, akademickie inkubatory przedsiębiorczości, firma bez ZUSu, firma na próbę, wsparcie dla start upów – jak zwał, tak zwał. Organizacji jest mnóstwo, ale wszystkie działają tak samo. Według reklam na stronie – pozwalają ci założyć firmę bez podatków, opłat i zobowiązań.
Jak to jednak działa?
Zaczynasz działanie w inkubatorach jako start up – “projekt”. Masz swoją nazwę, ale działasz w ramach inkubatorów jako firmy. Co to znaczy? To, że wystawiasz faktury – a na nich jest nazwa inkubatorów i ich adres, a nie twoje dane. Że robisz regulamin do sklepu – i są w nim dane inkubatorów. Tak samo przy płatnościach: ktoś płaci ci za usługę i wysyła pieniądze, a te najpierw lądują na subkoncie, z którego możesz je wypłacać dopiero po podpisaniu umowy zlecenie z inkubatorami.
Trochę działasz jak firma, ale nie do końca. Nie masz tylu opłat związanych z działalnością, masz za to opłatę stałą na rzecz inkubatorów wynoszącą około 300-400 zł.
Wiele osób traktuje inkubatory jako sposób na przetestowanie swojego pomysłu na biznes. Jest to bardzo kuszące, bo ryzyko to utrata dużo mniejszej ilości pieniędzy niż przy działalności, ale inkubatory to nie same plusy – mają też wady.
MOJA HISTORIA
Do inkubatorów dołączyłam w grudniu ubiegłego roku, około 2 tygodnie przed otworzeniem mojego internetowego sklepu związanego z drugim blogiem (Codziennie Fit). Dlaczego inkubatory, a nie firma? W tamtym momencie założenie działalności kompletnie nam nie pasowało z kilku powodów, a dodatkowo należy pamiętać, że nie pracuję sama, tylko z Patrykiem w związku z tym podniosłyby się także koszty – bo nie byłaby to jednoosobowa działalność gospodarcza.
Z jednej strony wszystko jest super: macie swój start up, który odpowiednio nazywacie (np. u mnie “Codziennie Fit”), “firmowe” konto i możliwość legalnej sprzedaży produktów. Żyć, nie umierać! Macie też pomoc księgowych i prawników.
U mnie na początku było sporo nerwów. Myślałam, że skoro mam dostępną pomoc prawną i księgową, to wszystko pójdzie w miarę sprawnie. Niestety, wszystko trwa, czasami długo. W pewnym momencie miałam naprawdę duży problem, ponieważ była już dawno zapowiedziana premiera sklepu i konkretna data, a ja wieczorem dzień przed nie miałam jeszcze zatwierdzonego regulaminu przez prawników, który wysyłałam dawno temu oraz odpowiedzi na kilka ważnych pytań od księgowości, co kompletnie uniemożliwiało mi wystartowanie z moim sklepem. Na maile nie było odpowiedzi, ja strasznie się stresowałam, w końcu jednak udało się za pomocą telefonów ruszyć sprawę dalej i szybciej. Sklep otworzył się zgodnie z planem.
Z jednej strony nie wspominam tego otwarcia dobrze, bo najadłam się wiele stresów i miałam dużo nerwów, ale drugiej strony, gdyby nie inkubatory, to w tamtym momencie raczej nie otworzyłabym sklepu w ogóle, nie mogę więc powiedzieć, że nie mają zalet. Ale o tym dokładniej poniżej.
PROSTO I BEZ ZOBOWIĄZAŃ – ZALETY
To nie byłby fair tekst, gdybym nie wymieniła zalet inkubatorów. Jest ich kilka.
- dużo tańsze prowadzenie działalności, zwłaszcza we dwójkę, niż w przypadku “normalnej” firmy – u nas ta opłata wynosiła już razem za dwie osoby najpierw 350 zł, a od kilku miesięcy 400 zł (zwiększyły się ceny),
- bezpłatna pomoc księgowych i prawników,
- dużo mniejsza odpowiedzialność za firmę oraz mniejsze ryzyko wielkiego bankructwa czy niepowodzenia,
- możliwość przetestowania swojego pomysłu na biznes bez tracenia szansy na późniejsze dofinansowanie – to opcja szczególnie przydatna dla osób, które nie mają np. bloga i nie mogą wcześniej zbadać odbiorców i dowiedzieć się, czy produkty się spodobają,
- w porządku dla gap – ja niestety jakiś czas temu zapomniałam zdać raporty ze sprzedaży i jedyne, co mnie czekało, to mała kara finansowa.. Dla wielu jednak lepsze to, niż strach czy nerwy związane z urzędem skarbowym.
NIC TAK NAPRAWDĘ NIE ZALEŻY OD CIEBIE – WADY
Inkubatory mają też sporo wad. Chciałabym jednak podkreślić, że wcale nie mówię, że to złe rozwiązanie – u jednych się sprawdzi, u innych mniej. W związku z tym, że bardzo dużo moich decyzji powstaje na spontanie, cenię sobie wolność i czas, a tego czasami inkubatorom brakuje. Mimo tego, że wiele rzeczy mi w nich nie pasuje, korzystam z ich usług prawie rok i jeszcze przez 1-2 miesiące będę to robić. Musicie sami się zastanowić, co będzie dla was lepszym rozwiązaniem na start – inkubatory czy działalność?
Jakie są wady?
- MARNOWANIE CZASU. Na wszystko trzeba czekać. Nie tylko na odpowiedź prawników i księgowych, ale także opiekunów – często kilka dni, a sami wiecie, że bywają sytuacje, kiedy pali się tyłek i trzeba reagować natychmiast. Bardzo często w takich sytuacjach nikt też nie odbierał telefonów – naraża to na niepotrzebny stres. Oczywiście był to zazwyczaj przypadek, a nie celowe działanie, ale kiedy jesteś w nerwach Dodatkowo czekanie ze wszystkim innym: zanim wypłacisz sobie wynagrodzenie, ktoś to musi zaakceptować (kilka dni czekania), zanim wystawisz fakturę – ktoś ją musi zatwierdzić (kilka dni czekania) i tak dalej, i tak dalej. Czasami trzeba się dopomnieć o odpowiedź.
- PODATKI. Płacę najpierw normalnie VAT za moje produkty, ale następnie, jeśli chcę wypłacić pieniądze, to muszę podpisać z inkubatorami umowę o zlecenie – więc znów pobiera się podatek, w związku z czym nie zarabiam kwoty X, tylko kwotę X odjąć VAT i odjąć podatek, co często da się odczuć. To samo w przypadku wystawiania faktur. Nawet jeśli mam fakturę wystawioną na 1000 zł netto, to nie dostanę tego tysiąca, tylko dużo mniej – bo mimo tego ,że zapłaciłam podatek przy fakturze (czyli brutto – netto) to jeszcze kolejny podatek to ten przy umowie zlecenie.
- BRAK WŁASNYCH DECYZJI. Każdy papierek, każdy świstek – wszystko musi być sprawdzone i zaakceptowane przez odpowiednie działy. A to, jak już pisałam czasami trwa wieki. W związku z tym, zamiast zmienić np. regulamin w trzy dni, robicie to dwa tygodnie. Takich kruczków jest mnóstwo i osobom, które mają dużo pomysłów, na pewno będzie trochę przeszkadzać.
CZY WARTO?
To zależy wyłącznie od twoich potrzeb. Jeśli nie jesteś pewien swojego pomysłu, nie masz dużego budżetu i masz raczej stały kierunek swojego biznesu, to jak najbardziej możesz spróbować swoich sił poprzez inkubatory. Trochę gorzej, jeśli chcesz się szybko rozwijać, zmieniać kierunki, plany, usługi, produkty – wtedy cała ta papierologia i czas trwania każdego procesu może mocno utrudnić twoje działania.
Opinię pozostawiam Wam, a jeśli macie jakieś pytania i coś nie jest jasne – pytajcie śmiało w komentarzach, chętnie podzielę się swoimi doświadczeniami. 🙂
A jak to jest z Twoją działanością i Patryka, macie juz firmę czy pracujecie na umowę o dzieło ?
hej, przecież napisałam w poście, jeszcze dwa miesiące jesteśmy w inkubatorach 🙂 A jeśli chodzi Ci o brandburgera, czyli naszą poprzednią działalność, to nie działamy w tym temacie od października 2016, ponieważ blogi zajmowały za dużo czasu i postanowiliśmy się skupić tylko na własnych projektach (w tym blogach)
Czytając jakiś czas temu o inkubatorach czytałam tylko o zaletach, nikt wprost nie pisał o wadach. Sama się o nich przekonałam na własnej skórze, ale fajnie, że o tym piszesz. Pozdrawiam! 🙂
Czytając ten artykuł przyszło mi do głowy jedno pytanie – jak oceniasz Marta pracę wspólnie z Twoją drugą połówką? Sprawdza się to u Was czy zdarza się często, że praca wdziera się Wam później też w prywatne życie? 🙂
Tego trzeba się nauczyć, tzn. takie jest moje zdanie. Na początku kłótnie dotyczące klientów, jeszcze za czasów brandburgera, kiedy robiliśmy strony, wpływały na relacje prywatne. Po każdej takiej kłótni rozmawialiśmy o tym, że nie może tak być. Teraz już w ogóle praca nie wpływa na relacje prywatne, potrafimy się nie zgadzać w pracy, ale nie rzutuje to na nasz związek. Umiem już oddzielić ( i Patryk też) argument czy krytykę pracy i biorę ją do siebie jako uwagę od współpracownika, a nie narzeczonego.
Po twoim wpisie zaintresowałam się inkubatorami i jedna rzecz mnie niepokoi, a dokładnie: ,,Po zakończeniu inkubacji następuje zarejestrowanie spółki i próba realizacji projektu w warunkach rynkowych. Udziałowcami nowej spółki będą zarówno pomysłodawca jak i inkubator. Inkubator nie może objąć więcej niż 50% udziałów.”. Czy to oznacza, że po zakończeniu współpracy nie będę jedynym wlaścicielem swojej firmy? Wiesz może jak to wyglądać będzie u Ciebie, gdy skończycie współpracę z inkubatorem i zaczniecie pracę ,,na swoim”? 🙂
Czytałaś o czymś innym 🙂 Sprawdź Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości na przykład – to nie jest to samo. Z tego co mi się wydaje, to to co zacytowałaś to nie inkubatory przedsiębiorczości w czystej formie (czyli działanie start upu pod szyldem inkubatorw) tylko raczej jakieś finansowanie start-upów?
Faktycznie, znalazłam teraz dokładnie to co mówisz, Akademickie inkubatory przedsiębiorczości 🙂
Dzięki za ten post 🙂 Zastanawiam się już od dłuższego czasu nad firmą 🙂 I rozważam wiele rozwiązań. Jednym z nich jest właśnie Inkubator 🙂
dzięki za ten post 😀 intensywnie myślę nad założeniem właśnie w ramach inkubatorów, ale nie mam pojęcia o tym 😀 mam też jedno pytanie – pisałaś o VAT i podatku – jakiej wielkości to są kwoty?
to zależy od cen produktów i od ilości zarobionych pieniędzy 🙂
Podatek dochodowy to w I progu (do 85 tysięcy z haczykiem) 18%, w II progu 32% od nadwyżki (czyli wszystkiego powyżej tych 85 tys.), VAT jest zależny od produktów i usług, np. ja świadczę usługi tłumaczeniowe, które są obciążone VATem 23% i usługi z zakresu edukacji, które są całkowicie zwolnione z podatku VAT
Moim zdaniem inkubatory mają sens tylko, kiedy posiada się gdzie indziej ubezpieczenie zdrowotne (indywidualnie, przy rodzicach, w szkole, w pracy etatowej), ponieważ z inkubatorów mamy ubezpieczenie tylko, jeżeli wypłacamy pieniądze na umowę zlecenie. Wystarczy jeden gorszy miesiąc, co zdarza się młodym firmom, kiedy decydujemy nie wypłacać pieniędzy i już nie mamy ubezpieczenia. Miałam prawie rok firmę w inkubatorze, jednakże ze względu na rodzaj mojej działalności pieniądze wypłacałam w oparciu o umowę o dzieło. W takim wypadku inkubator nie zapewnia nam ubezpieczenia. W trakcie prowadzenia firmy zdecydowałam się zrobić sobie przerwę między studiami magisterskimi a doktoranckimi i w efekcie do opłaty za inkubator musiałam dorzucić indywidualne ubezpieczenie zdrowotne, co znacznie przekroczyło koszty tzw. małego ZUSu, które poniosłabym otwierając zwykłą działalność (w tamtych czasach Urząd Pracy krzywo patrzył na użyczoną osobowość prawną, na podstawie której funkcjonują firmy w inkubatorach, więc nie mogłam zarejestrować się jako bezrobotna). Obecnie, będąc zatrudniona na etacie, znów myślę o inkubatorach, jako o dodatkowej działalności. Jednak jak sobie przypomnę te przestoje w dziale prawnym (miałam mieć sprawdzone przez prawnika umowy z klientami – zdążyłam zamknąć firmę zanim prawnicy się za to zabrali, trzy strony umowy sprawdzali 6 miesięcy) czy przydługie i bezowocne dyskusje z księgową to mi się odechciewa. No i podwójny podatek też jest niefajny.
Nie płacisz podwójnego podatku, tylko dwa różne podatki – oddzielnie VAT i oddzielnie dochodowy… Gdybyś miała działalność gospodarczą, to również musiałabyś ten dochodowy zapłacić, ale VAT nie byłby obowiązkowy (przynajmniej póki sprzedaż nie przekracza 200 000zł rocznie).
O podwójnym opodatkowaniu mówimy wtedy, gdy dochodowy płacimy podwójnie, bo np. mamy spółkę i najpierw płacimy dochodowy jako spółka, a potem wypłacamy te pieniądze jako dywidendę i od tej kwoty płacimy dochodowy jeszcze raz. Albo gdy na skutek błędu zapłacimy podatek dochodowy od tych samych dochodów w dwóch różnych krajach. Nie mówimy o podwójnym opodatkowaniu, gdy mamy na myśli dwa różne podatki…
Nie mieszaj ze sobą różnych podatków, bo to tak jakbyś twierdziła, że płacisz podwójny podatek, bo raz płacisz dochodowy a drugi raz od nieruchomości… Podczas gdy piernik nie ma nic do wiatraka.
“Lepsze to niż walka z urzędem skarbowym.”
Eh, a walczyłaś kiedykolwiek z urzędem skarbowym? 😉 Jak to wg ciebie wygląda? Podpowiem… za niezłożenie deklaracji w terminie nakłada się na delikwenta mandat skarbowy w wysokości od 200zł. Innymi słowy: “mała kara finansowa” 😉 Cała ta “walka” sprowadza się do odebrania wezwania, przyjścia do US, chwila rozmowy, podpisanie mandatu i zrobienie przelewu.
Zwrócę ci też uwagę, że tak de facto to niekoniecznie tanio ci to wychodzi. Skoro wypłacasz pieniądze z inkubatora w oparciu o umowę zlecenie, to znaczy, że płacisz ZUS od faktycznych dochodów. Na DG natomiast ZUS płacisz na podstawie deklaracji, ale nie mniej niż od tzw. minimalnej podstawy wymiaru: 2557,80 zł. Czyli jeżeli zarabiasz miesięcznie więcej niż 2557,80 zł, to płacisz więcej ZUSu niż płaciłabyś na DG, a dodatkowo jeszcze płacisz 400zł inkubatorowi…
Ale ja nie napisałam, że jest to ten sam podatek – nie jest. Chodziło mi o to, że jednak płacisz większe podatki, zresztą wszystko jest wytłumaczone w tamtym akapicie.
Walka z urzędem – mam w rodzinie księgową, która rozlicza większe i mniejsze firmy. Nie wiem, jakie ty masz doświadczenia z urzędem, ale ja często obserwowałam, że za niedopatrzenia czy gapiostwo traci się naprawdę dużo nerwów i nie jest to wcale takie proste i przyjemne. Zmieniłam jednak to zdanie w tekście – może rzeczywiście brzmiało zbyt dramatycznie.
Aurelia, co do taniości – napisałam w tekście, że u mnie w grę nie wchodzi jednoosobowa DG, tylko większy twór, w związku z czym te opłaty i tak są niższe, niż byłby przy DG. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jestem do końca zadowolona z inkubatorów i wcale ich nie bronię w tym tekście, tylko pokazuję dwie perspektywy. 🙂
Pozdrowienia
Gdybyś napisała, że wadą inkubatora jest to, że obowiązkowo doliczasz podatek VAT, podczas gdy na DG do pewnej kwoty jest opcjonalny, to bym się nie czepiała 😉 Ty natomiast napisałaś “Płacę najpierw normalnie VAT” jakby to VAT był podatkiem podstawowym, a ten drugi był “dodatkowo”. Tymczasem podstawowym podatkiem jest podatek dochodowy i ten płacą wszyscy, na każdej umowie i w każdej formie DG.
Jak księgowa rozlicza większe i mniejsze firmy to na pewno kumulują jej się różne problemy 😉 Oczywiście, różne sytuacje się zdarzają, ale z mojego doświadczenia – nerwy ludzie lubią sobie dorzucać sami. Dostają polecony – już nerwy, zanim odbiorą. Jak odbiorą, to widzą w adresacie US i już nowe nerwy. W treści wezwanie celem przedstawienia wyjaśnień – niejeden cały okres oczekiwania na ten termin spędzi obgryzając paznokcie ze strachu, a mnie to tylko śmieszy 😉 Miałam przygody z US nie raz i nie dwa, ale IMHO nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Dla dwóch osób też są różne rozwiązania, jak choćby spółka, ale fakt, że to wyższa szkoła jazdy i nie ma sensu się nad tym rozwodzić, tym bardziej, że zmieniacie tryb wkrótce. Z ciekawości tylko zapytam, czy twój narzeczony podpisuje oddzielną umowę zlecenie z inkubatorem, żeby wypłacić pieniądze?
Akurat w tym przypadku nerwy często są spowodowane pracownikami us, a nie ich wymyślaniem, ale zgadzam się z tym, że ogólnie w życiu sami sobie je dodajemy. 🙂
Jeśli Patryk chce wypłacić pieniądze, to musi sam podpisać z aip umowę zlecenie. Umowa jest na tego, kto wypłaca
Rozwiązanie jest opłacalne jedynie dla osób, którym inkubator może wypłacić wynagrodzenie na podstawie umowy o dzieło, a te możliwości rząd ograniczył od początku 2018 roku wprowadzając listę branż, w których można stosować tego rodzaju umowy. Mimo nadchodzącego końca umów cywilnoprawnych, inkubatory poczynają sobie bardzo dobrze i jest ich coraz więcej (AIP, TS, Firma Dla Każdego). Ciekawe na jak długo:)
Marta! Na jednym blogu masz 23 lata a na drugim 24. Popraw to ;D
Nie poprawię XD
mam dwa wcielenia i jedno jest młodsze od drugiego!
Haha, zabiłaś mnie tą odpowiedzią 🙂
Bardzo lubię te Twoje wpisy z zakresu przedsiębiorczości. Mam pewien postulat, myślę, że innym blogerom też się spodoba – powyższy post dotyczy wprawdzie w pewnym stopniu działalności w internecie, ale, powiedzmy, bardziej sformalizowanej niż blog. Może mogłabyś kiedyś opublikować coś na temat zarabiania na blogu? Może nie tyle o szukaniu reklamodawców czy firm gotowych do podjęcia współpracy (chociaż i to mogłoby być przydatne :)), ale o tym, jak zarabianie na blogu wygląda od strony technicznej – jak się rozliczać, od czego trzeba odliczać podatek, jaki podatek, jeśli nie ma się firmy…
Znam osobę która korzystała z inkubatorow i znając jego historię nie polecam. Musiał się borykać sporo czasu (na pewno ponad miesiąc) żeby inkubatory wypłaciły mu pieniądze z tego subkonta. Miał przez to sporo nerwów, musiał się wiele razy dogadywac przez telefon lub na miejscu i kombinować żeby jakos przeżyć..
Trochę odgrzeję kotleta, może ktoś jednak odpisze 😉
Jak to wygląda w prowadzeniu sklepu internetowego? Kwestie formalne typu paragony/faktury dla osób, które kupią Twój towar w sklepie.
Też jest problematyczne czasowo?