Większość ludzi jest w czymś dobra. Jeden potrafi bez mrugnięcia obliczyć w głowie najgroźniejszą deltę i rozwiązać każde równanie, drugi niesamowicie maluje karykatury, a jeszcze inny doskonale jeździ na koniu i je w tym samym czasie dwa hamburgery.
Teoretycznie, jak już ktoś odkryje, że jest w czymś prawie tak świetny, jak Michael Jackson na scenie, to COŚ z tym robi. Chodzi do szkolnego kółka zainteresowań, uczęszcza na warsztaty ze stania na prawej nodze albo z zapałem trenuje zjadanie sushi na czas pod okiem japońskich trenerów. Czysto teoretycznie.
TALENT – JEST CZY GO NIE MA?
Niektórzy mówią, że nie wszyscy posiadają jakieś uzdolnienia, inni twierdzą, że czegoś takiego jak talent w ogóle nie ma. Nie wiem nic na ten temat, więc nie będę próbować udawać,że pozjadałam wszystkie rozumy – ale ja po prostu twierdzę, że każdy -no, albo przynajmniej prawie każdy – ma jakieś predyspozycje do czegoś. Są tacy, co twierdzą, że talentu nie mają, bo śpiewają jak stare babcie w kościele, malują gorzej niż mój czteroletni siostrzeniec i jak przychodzi do tańca, to prędzej złamią nogę niż przestaną nadeptywać partnerowi na stopy. Skąd jednak ta pewność?
Jest tyle dziedzin na świecie, tak dużo możliwości, że talent może w was być, ale jeszcze nie mieliście szansy go poznać. Jasne, że ci co wyciągają wysokie nuty, biegają tak szybko, że tylko widać kurz za nimi, albo piszą jak Szekspir lub Mickiewicz mają o wiele łatwiej, bo wiedzą, co robią dobrze i jak to rozwijać.
Ale skąd wiadomo, że akurat ty nie potrafisz zapamiętać nazwy wszystkich ryb, które szorują brzuchem po najgłębszych oceanach i morzach, a twój kolega nie jest najlepszym muzykiem na jakimś orientalnym instrumencie, którego nigdy nie miał w rękach? No właśnie.
KIEDY JUŻ WIESZ
Trochę smutne, co nie?
TALENT NIE MUSI RÓWNAĆ SIĘ KASA
Nie mówię, że jak potrafimy dobrze pisać, albo świetnie tańczyć, to od razu mamy wydawać bestsellery, czekać w kolejce do You Can Dance albo pisać artykuły do jakiejś znanej gazety. Nie mówię nawet, że jeśli masz do czegoś talent, to powinieneś pracować tak, aby móc to wykorzystać (w tym wypadku jako tancerz, pisarz albo felietonista). Wiem jednak z własnego doświadczenia – i z tego, co obserwuję u innych – że zmarnowany talent boli po latach. Naprawdę.
Pojawia się pytanie “a co by było, gdyby…?”. Co by było, gdybym to ćwiczyła? Gdybym trafiła pod opiekę kogoś, kto będzie umiał ten talent szlifować? Gdybym potrafił mieć w sobie tyle samozaparcia, żeby sam się polepszać w tym, w czym jestem dobry?
Nie trzeba od razu zostawać światową divą, mistrzem olimpijskim czy znanym malarzem, którego nazwisko będą potem musiały wkuwać kolejne pokolenia leniwych dzieci.
Ale warto spróbować, bo potem można czuć żal. I po co?
No właśnie.