Siedziałam dzisiaj na dworcu. Siódma rano, oprócz mnie na peronie cztery osoby. Młoda studentka stojąca przy białej linii, której podobno nie można przekraczać, bo można wpaść pod pociąg, mężczyzna po czterdziestce, w sweterku i z teczką pod pachą, oparty o budkę, która kiedyś była budką dyżurnego, a teraz jest jego smutną pozostałością z wybitymi szybami i puszkami piwa w środku. No i oni: pan i pani, na oko sześćdziesiąt pięć lat, siedzący na ławeczce i wpatrujący się w tory.
Siadam na ławce, tuż za państwem po sześćdziesiątce.
Ona: farbowane rude włosy z siwymi odrostami, krótko ścięte, spuszone wałkami, co widać. Nie zdziwiłabym się, gdyby lakier, którym utrwalała fryzurę, miała jeszcze z lat, w których używano kartek w sklepach. Bluzka, na to biała kamizelka, spodnie rybaczki (czy wszystkie panie po sześćdziesiatce chodzą w spodniach rybaczkach?!) i zgrabne klapeczki, nieco przejęta, jakby zestresowana, pociera dłonie o siebie i wpatruje się w tory.
On: łysy, z resztką siwych włosów po bokach, w okularach. Niski, w koszuli w niebieską kratę, też ma kamizelkę, wiecie, taką, jaką mają wszyscy wujkowie z samochodem – z wieloma kieszeniami, w których kryją się męskie skarby – portfel, klucze, prawo jazdy i mnóstwo innych gadżetów. Na stopach sandały, pod nimi skarpety, a wyżej zwykłe spodnie, takie, jak noszą wszyscy panowie w jego wieku.
Siedzą razem i rozmawiają.
– Pierwszy raz będziesz jechała pociągiem? – pyta on, a ja mimowolnie podsłuchuję, bo cholera, a co innego mam robić o siódmej rano na dworcu PKP? Więc słucham. – Bo mówiłaś, że rzadko podróżowałaś, że prawie nie wyjeżdżałaś…
– Nie, no, co ty – żachnęła się ona, ale czuję po głosie, że kłamie. On też czuje. W jej głosie czuć stres, zresztą nie ma się co dziwić, wyobraźcie sobie sześćdziesięcioletnią panią, która nie jechała nigdy pociągiem. Ja też bym się stresowała. Chociażby nieznanym doświadczeniem. – No, to znaczy, no… gdzieś tam jechałam…. kiedyś…. – próbuje coś motać, ale robi to kompletnie niewiarygodnie.
Zapada cisza, dosłownie na chwilę. On chyba wyczuwa, że ona nie chce o tym gadać i zmienia temat. I opowiada. O Komorowskim, o wyborach.
– A jak myślisz, Helenko, na kogo lepiej i czy ktoś coś w tej Polsce zmieni? – pyta ją łagodnie i sprytnie zagaduje. Mija trochę czasu i już tak nie słucham, bo przestaje być ciekawie, państwo rozmawiają sobie o bezsennej nocy wczoraj i o psie, który strasznie chciał więcej karmy, a ja sobie zaczynam myśleć, że też bym chciała mieć psa więc tak siedzę na tej ławce i myślę o tym, jakiej rasy psa bym chciała. Czekam na pociąg.
Nie lubię czekać na pociągi, bo zawsze są o tej samej godzinie i jeśli jest do niego dużo czasu, to ciągle czujesz napięcie. To nie tak jak z autobusem miejskim, który może cię zaskoczyć i przyjechać wcześniej, albo nie przyjechać w ogóle. Pociąg przyjeżdża, owszem, ale sprawia, że czujesz się dziwnie, bo czekasz na niego i czekasz, i wreszcie, kiedy Pani przez mikrofon niewyraźnie go zapowie, to wjeżdża tak powoli na ten dworzec, że prędzej zniesiesz jajko, niż się go wreszcie doczekasz. Przerabiam to w swojej głowie i zastanawiam się, czy na pewno moje myślenie ma jakikolwiek sens, angdzieś tam szumi rozmowa państwa, miło mi szumi, jak taki telewizor w tle. Ale nagle ten telewizor gaśnie, nastaje cisza, która tak mnie zaskakuje, że aż obracam się niegrzecznie i oglądam na państwa, bo dlaczego przestali mi gadać i być moim telewizorem?
A państwo siedzą do mnie plecami i pan obejmuje panią, a następnie ją całuje z głośnym cmokiem, ale długo, namiętnie. Nagle czuję się jak jakiś złodziej, albo ktoś nie na miejscu – jakbym weszła w ich intymność, prawie tak, jakbym ich przyłapała w łóżku, taką atmosferę robią tym pocałunkiem.
Potem znów cisza.
I nagle słyszę ledwo słyszalny szept, który ma być przeznaczony tylko do jednej pary uszu.
– Kocham cię – mówi on czule, a ja słucham i zatyka mnie kompletnie, bo już dawno nie słyszałam w tym wytartym przez filmy romantyczne wyznaniu takiej siły uczucia. Każda literka osobno przekazuje, jak bardzo on ją kocha, jak bardzo mu na niej zależy. Ale to nie koniec, bo szept trwa dalej.
– Kocham cię bardzo mocno. Każdego dnia przez ostatnie czterdzieści lat i będę cię kochał zawsze. Zawsze i wszędzie – mówi on z pasją, szeptem. Łapię głośno powietrze i staram się już nie oddychać, żeby im tej chwili nie zepsuć. Boję się ruszyć.
I wtedy ona zaczyna chichotać. Nie śmiać się. Nie ryczeć śmiechem. Chichotać jak zawstydzona nastolatka, która po raz pierwszy ma chłopaka.
– Ja ciebie też kocham – słyszę jej nieśmiały szept, a po nim znów długie cmoknięcie. Nie mogę powstrzymać ciekawości, więc powoli obracam głowę i zerkam. On ją obejmuje, a ona opiera głowę o jego ramię.
Czy można kochać zawsze?
Patrzę na nich i myślę, że tak.