Dzwoni budzik.
Specjalnie ustawiłeś sobie najgorszą możliwą melodię z rana, żeby wygrzebała cię spod ciepłej kołdry. Zamiast tego po omacku szukasz telefonu i otwierasz jedno oko, żeby zobaczyć, czy na pewno wcisnąłeś dobry przycisk. Jest: drzemka. Oczy same się zamykają. Pod tą kołdrą jest tak przyjemnie.
PORANEK
Budzisz się godzinę później. Wściekły na siebie, zdenerwowany, bo przecież dzisiaj miało być inaczej. Miało być dobrze. Myjesz zęby, jednocześnie wciskając na siebie spodnie, które chyba skurczyły się w praniu, bo są niewygodnie ciasne. A, nie – przypominasz sobie, że przecież miesiąc temu wykupiłeś karnet na fitness. I do tej pory zawitałeś tam dwa razy. Życie, lajf is lajf – przecież nie miałeś czasu.
Nie jesz śniadania, bo nie dasz rady – nie zdążysz na autobus. W biegu kupujesz jakąś drożdżówkę od pani Hanki z kiosku – no tak, miało być zdrowo, obiecywałeś sobie owsiankę i banany, królewskie, zdrowe śniadanie, ale wyszło jak wyszło. No bo kiedy niby miałeś to zrobić, skoro cholernie zaspałeś?
W autobusie twoja rutyna – albo gapisz się w okno i ziewasz, bo dalej chce ci się spać, albo bezmyślnie przeglądasz facebooka, z nadzieją, że ktoś jednak wstawił nowe zdjęcie i będzie można coś skomentować. Koło ciebie ktoś siada, potem wychodzi, znów ktoś się mości i na kolejnym przystanku wypada. Nie zwracasz uwagi ani na twarze, ani na to, co się dzieje – bo po co? Na chwilę odrywasz wzrok od ekranu i orientacyjnie spoglądasz w okno – już musisz wysiadać. Pada deszcz.
Przeklinasz pod nosem. Masz na sobie starą bluzę, te same spodnie co zwykle, brudne buty. Kiedyś myślałeś, że będziesz trochę bardziej dbał o wygląd, ba, że będziesz się starał być “stylowy”, ale, jak zwykle, nie wyszło. Brak czasu, brak chęci. Trzeba by było poświęcić na to dziesięć minut – ty ich nie masz.
DZIEŃ
Spędzasz kilka kolejnych godzin w szkole i pracy, zastanawiając się, jak inni to robią. Czym się różnią od ciebie. Dlaczego oni spełniają marzenia, które kiedyś siedziały w twojej głowie?
Szkicujesz bezmyślnie domki na czystej kartce przed tobą. Uspokaja myślenie.
W końcu wracasz. Czasami z torbami pełnymi zakupów, czasami bez. Wpadasz do kałuży, bo przez chwilę nieuważnie oglądasz się starszym panem, wieszającym szyld nowej pizzerii. Że ktoś się odważył, w tym miejscu…. kręcisz głową, zastanawiając się, skąd ludzie biorą na to wszystko ochotę.
Wracasz do domu, trzaskasz drzwiami. Jesz coś szybko, bo szkoda ci czasu. Głowa ci pęka. Czujesz pulsowanie w okolicach czoła i tępy ból, który robi się nie do zniesienia. Tabletka, łyk wody, już. Ulga.
WIECZÓR
PORANEK
Dzwoni budzik. Wkurzająca melodia dalej nie działa – po omacku szukasz telefonu i otwierasz jedno oko, żeby zobaczyć, czy na pewno wcisnąłeś dobry przycisk. Jest: drzemka. Oczy same się zamykają. Pod tą kołdrą jest tak przyjemnie.
Wystarczyłoby też dzień wcześniej pokonać senność i przygotować ubranie, tym razem rezygnując z brudnych butów i starej bluzy. Potem wystarczyło poświęcić pięć minut na zrobienie śniadania, które rano szybko chwycisz w biegu. Dzięki temu miałbyś lepszy humor i do autobusu zabrałbyś książkę, nie marnując czasu na czekanie na to, aż na fejsie wydarzy się coś ciekawego.
Wystarczyłoby wrócić ze szkoły i pomyśleć, co możesz zrobić, żeby nie musieć zazdrościć innym inicjatywy, a potem zacząć działać. Wystarczyłoby przestać planować, a zacząć coś robić. Wystarczyłoby nie szukać wymówek i nie tłumaczyć się tym, że inni mają lepiej – bo nie mają chorych rodziców, bo nie mają problemów z kasą, bo nie mają obowiązków, które masz ty.
Bo wiesz – życie nie jest sprawiedliwe i nigdy nie będzie, jak sam mówiłeś, lajf is lajf. Jeden ma torebkę za tysiąc, drugi musi się za tyle utrzymać. Nigdy nie będzie równego startu. Zawsze ktoś będzie miał dużo łatwiej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto coś, co ty robiłeś pięć lat, osiągnie w pół roku. Ale wiesz co?
Ty to nie ktoś. Ty to Ty. Porównywanie się nie ma sensu. Prychasz – łatwo mówić, co nie? Pewnie, że łatwo. Łatwo też się poddawać. Łatwo odpuszczać. Trudno jest wstać.
Czasami marzenia to kwestia wyboru. Od Ciebie zależy, czy możesz.