Jest takie słowo, które u wszystkich studentów powoduje natychmiastowy mini-zawał, sprawia, że ich koszulka w ciągu kilku sekund robi się mokra od potu, a sami zainteresowani odczuwają załamanie nerwowe podobne do tego, które swojego czasu miała Britney, ku zdziwieniu całego świata paradując z kompletnie łysą głową. I o dziwo, studenci nie lubią tego nawet bardziej, niż pustego konta i lodówki, w której tak bardzo się nic nie dzieje, że gdy ją otwierasz, to słychać grające świerszcze. Sesja – to taki mityczny potwór, który chętnie r […]

Studencie, weź się zamknij.
Jest takie słowo, które u wszystkich studentów powoduje natychmiastowy mini-zawał, sprawia, że ich koszulka w ciągu kilku sekund robi się mokra od potu, a sami zainteresowani odczuwają załamanie nerwowe podobne do tego, które swojego czasu miała Britney, ku zdziwieniu całego świata paradując z kompletnie łysą głową. I o dziwo, studenci nie lubią tego nawet bardziej, niż pustego konta i lodówki, w której tak bardzo się nic nie dzieje, że gdy ją otwierasz, to słychać grające świerszcze.
Sesja – to taki mityczny potwór, który chętnie rozwala młodych i zuchwałych i każe im z podkulonymi ogonami wracać we wrześniu. To horror, którego każdy student doświadcza co pół roku.
MAM DOŚĆ, CZYLI APEL DO WSZYSTKICH ZESTRESOWANYCH
Miarka się przebrała, kropla przepełniła czarę, a ja mam ochotę każdego następnego studenta pieprzącego o sesji udusić gołymi rękami. Wszyscy się żalą, jak to dużo mają egzaminów – konkretnie, to dwa, ile zaliczeń (aż trzy, a na jedno trzeba zrobić prezentację, doprawdy wyczerpujące), i jak bardzo są już zmęczeni, bo uczą się dokładnie od piętnastu minut i trzech sekund. Co więcej, nie mogą robić tego w spokoju: albo wypisują wszędzie gdzie się da, jak bardzo nie potrafią i że na pewno egzamin będzie cholernie trudny, lub wynajdują milion małych, pisanych czcionką wielkości główki od szpilki informacji, którymi ochoczo się dzielą, zapewniając, że to na pewno profesor umieści w swoim teście.
Ja rozumiem, że można się stresować, być zawalonym nauką i ogólnie rzecz biorąc, trząść portkami tak, że krocze zsuwa się tak jak wszystkim tym czarnym raperom rymującym o pieprzeniu, willach i fajnych samochodach. Ale po co, do cholery, relacjonować każde swoje zaliczenie lub nakręcać się nawzajem i mieszać w głowach, sprawiając, że nawet jeśli ktoś umie, to mu się wydaje, że ma w głowie całkowitą pustkę?
ZDAŁEM EGZAMIN, WRZUCĘ TO NA FEJSA
Ostatnio moja tablica na facebooku przypomina jakąś relację sportową na żywo: wszyscy wypisują jak dobrze im poszło, jak dużo jeszcze zostało, jak bardzo są w dupie, bo zrąbali na całej linii albo, że właśnie zaczynają się uczyć, licząc chyba na oklaski i słowa uznania. Wszystko cudownie i piękne, jest tylko jeden szczegół: naprawdę nikogo to nie obchodzi.
Zamiast jęczeć jak bardzo dużo mają nauki, albo jak wiele egzaminów im jeszcze zostało, mogliby wyłączyć ten cholerny komputer i wziąć się wreszcie do roboty Najlepsze jest to, że większość z tych, którzy narzekają, wcale nie mają tyle do zrobienia – po prostu, najzwyczajniej w świecie, nie chce im zrobić czegokolwiek, co wymagałoby ruszenia tyłka z fotela i odejścia na chwilę od monitora lub – co gorsza – odstawienia tej smakowitej puszki. Z piwem, rzecz jasna.
Drudzy z kolei nie marudzą, ale za to nakręcają: siedzą całe dnie na stronie grupy i wymyślają, co może pojawić się na egzaminie, czego powinni się nauczyć, albo uświadamiają innych, pewnie z poczucia obywatelskiego obowiązku, że nic nie wiedzą. Koniec końców wszyscy zaczynają być przekonani, że nie zdadzą i czeka ich kampania wrześniowa, bo naczytali się pierdół pisanych przez – nazwijmy ich wprost – nakręcaczy. Przekonani o swojej klęsce, zaczynają świrować i dzielić się wszystkim na fejsie… no i koło się zamyka.
POZA ŚWIATEM WIRTUALNYM
Na nieszczęście wszystkich normalnych ludzi, zarówno jedni jak i drudzy przenoszą się ze swoim jęczeniem do realnego świata. Idzie potem taki na egzamin, staje pod salą, otwiera usta i… zaczyna stresować wszystkich w promieniu dwóch kilometrów – nawet tych, którzy z testem nie mają nic wspólnego i go nie piszą, bo są na innym kierunku. Ba, delikwent czasami zaczyna stresować i zbijać z tropu nawet biedna panią sprzątaczkę, która tylko przyszła zamieść kawałek korytarza i nie ma pojęcia, o co do cholery chodzi.
Ja rozumiem, że są kierunki, na których sesja wygląda jak prawdziwy, cholerny Armagedon, gdzie studenci nie śpią po nocach, żyją jak roślinki przez trzy tygodnie i oprócz
recytowania formułek na pamięć nie potrafią wykrztusić nic sensownego. Ale do cholery, spójrzmy prawdzie w oczy – to naprawdę nieliczne przypadki, większość studentów bowiem wcale nie ma tych egzaminów dużo, a zachowuje się jak mój kot bez pięciu godzin jedzenia*.
Przestańcie narzekać… a świat i sesja będą o wiele piękniejsze. Chyba.**
* To dla niego naprawdę tragedia. Łazi, miauczy i udaje martwego, żeby tylko wydusić jeszcze trochę Whiskasa.
** Nie wiem, na moim kierunku ciągle się tylko opieprzamy, więc co ja wiem o życiu…
Niedługo nadrobię zaległości na Waszych blogach, bo teraz mam sesję i się uczę… żartuję. Jadę na zawody i nie będzie mnie parę dobrych dni, więc proszę się nie obrażać, nie płakać i nie pisać przepełnionych nienawiścią anonimów. Ale notki chyba będą normalnie, tak sądzę.
Po prostu jak wrócę, będę musiała nieźle zapieprzać, żeby wszystkie Wasze blogi odwiedzić i nadrobić…. ale to sama przyjemność, więc co mi tam 😀
Jak się pracuje na bieżąco w semestrze i nie robi prac zaliczeniowych na ostatnią chwilę to sesja nie jest aż taka straszna. Bywa ciężko, ale w tym semestrze jakoś tak spokojniej podchodzę do tego, może dlatego, że pierwszy egzamin zaliczony mam już w terminie numer 0. A po za tym jak mawia stare mongolskie przysłowie “nie ma spiny są drugie terminy”
haha, ja miałam jeden egzamin w internecie, a trzy mam w naturze z czego wszystkie są na zasadzie luźnej rozmowy – to jest dopiero “co ja wiem o życiu” 🙂
Szczerze to nie tylko sesja wywołuje taki atak paniki, a ja w takich momentach, nie obrażając nikogo, nie rozumiem jednej rzeczy – po co ci ludzie szli na studia skoro albo nie chce się im uczyć, albo szczerze nienawidzą swojego kierunku? W końcu to oni sami to wybrali. Ehh.
No i powodzenia na tych zawodach! 🙂
Tak jest! Ja mam pięć egzaminów (5), dzień dobry, a nie marudzę, bo kocham. Wiesz, Marta, fizyka akademicka, milutkie. 😉
To prawda, zazwyczaj jest więcej gadania i panikowania niż to warte…
Straszyli nas maturami ale sesja jest co pół roku i jest 2347298659 razy straszniejsza niż matura 😀
Ale spoko. Mam kilka za sobą, każda rozwalona w pierwszym terminie.
Szkoda że rzuciłem studia… Brakuje mi tego dreszczu emocji 😉
a mnie sesja w tym roku nie obchodzi – zaliczenia miałam już od marca i powolutku dobiłam do końca. wczoraj zdałam indeks, zdałam pracę. czekam na termin obrony.
a potem idę na magisterkę.
jeszcze tylko dwa lata.
udawania.
udawania, że się uczę. ;D
ach ta sesja…
Cóż, przyznam szczerze, że sesja ostatnio spędza mi sen z z powiek, ale staram się nie uprzykrzać ludziom życia rozpowiadając o tym na prawo i lewo. Generalnie nie chcę wyjść na przemądrzałego nerda, ale na większości kierunków humanistycznych to studenci naprawdę mają lekko. I masz rację dla niektórych z nich trzy egzaminy na krzyż i zaliczenia są wielką tragedią. Ja mam 6 egzaminów ( kierunek chemia analityczna) plus bieżące kolokwia, w tym dwa najprawdopodobniej będą czysto obliczeniowe (a matma na na studiach jest naprawdę koszmarna). I mimo wszystko staram się nie jojczyć jak to jest mi źle. I też nie rozumiem ludzi, którzy idą na studia mimo, że nie chce im się nawet minimalnie zainwestować czasu w naukę.
A Tobie życzę dużo cierpliwości do tych “uprzykrzaczy” :)I trzymam kciuki za zawody 🙂
to sesyjne narzekanie to element kultury, podobnie jak narzekanie w poczekalniach u lekarza na NFZ, Tuska i problemy zdrowotne. Ot, budowanie wsparcia społecznego 😀 (a nuż okaże się, że ktoś ma gorzej i poczujemy się lepiej? :D)
To jest pikuś, serio. W sumie też zdarza mi się marudzić, ale zawsze jestem świadoma, że to tylko moje lenistwo, bo tak naprawdę to się nie przemęczam za bardzo 😛 Ale… do perfekcji doszła jedna moja koleżanka, która zdając maturę dobrych parę lat temu informowała o tym wszystkich przez kilka miesięcy. Że się uczy, że ma tyle a tyle materiału (tu wrzucała zdjęcia stosów książek i notatek), że tak ciężko i w ogóle. W końcu ktoś jej pojechał po ambicji i się obraziła 😉 Jeszcze są tacy co strasznie cierpią, że w ogóle muszą się pojawić na uczelni (dwa dni na dwa tygodnie, bo to zaoczne) 😉
Ale… Tak na dobrą sprawę to mnie to zwisa i powiewa. Jak ktoś chce niech zrzędzi i marudzi, jego sprawa, mamy wolność wypowiedzi. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałoby mnie to wyprowadzać z równowagi, znajdę sobie większe problemy jak będę chciała. Jak nie chcę o tym słuchać to mówię, że mają się zamknąć, analogicznie jeśli nie chcę czytać to są takie magiczne przyciski na facebooku, które ukrywają posty. Albo taki krzyżyk w prawym górnym rogu przeglądarki. Bez spiny 😉
a ja mam tego sporo i sprawia mi to problem bo nie potrafie sie uczyc, nawet w liceum nie musialam, wystarczalo mi bycie na lekcjach zeby miec piatki, mimo najlepszego liceum w miescie… teraz mam przepasc ktora mnie przeraza, a odejscie od komputera nie zawsze jest proste. ale najgorsze mam za sobą :)) jeszcze z 6-7 waznych zaliczen i koniec. sadze ze wrzesien nie jest dla mnie ;]
Miałam niemal tak samo jak fruxolina i studia były dla mnie zaskoczeniem, chociaż i tak czuję, że nie mam dużo nauki. A marudzenie to dolegliwość Polaków, cóż xD
Problem niektórych osób polega chyba na tym, że sesja chociaż trochę pachnie (śmierdzi?) uczeniem się. W liceach przyciskali żeby robić zadanka i pojawiać się w szkółce, na studiach z tego co widzę na niektórych kierunkach już tak nie jest. Zadań zero, zajęcia bez sprawdzania obecności. I po paru miesiącach picia piwa trzeba nagle chociaż trochę się pouczyć na egzamin. Szokujące, jak się człowiek odzwyczai 😀
200% racji kochana:D
O sesji wszyscy gadają i gadać będą, bo to jest ten jeden czas w semestrze (ok 3 tygodnie licząc tydzień zaliczeń), w którym w końcu trzeba spiąć dupę i zacząć coś robić 😀
Hmm… Ja tam jakoś nigdy nie miałam – za przeproszeniem – sraczki z powodu sesji… zaliczyłam i po bólu 🙂 Nie do końca rozumiem takiego nakręcania się… Z resztą, ku mej uciesze, studia dawno za mną 😀
Powodzenia na zawodach!;) A o sesji nawet nie wspominam, żeby Cię jeszcze bardziej nie denerwować;)
Przygotowanie do egzaminów i zaliczeń i tak w większości przypadków polega na przeglądnięciu zeszłorocznych pytań, bo wykładowcom nie chce się robić problemów studentom, albo w ogóle im nie zależy… Więc raczej trudno narzekać, że dużo materiału. Hmm, no chyba, że ktoś obija się cały semestr, to potem rzeczywiście nawet proste rzeczy są nie do przebrnięcia. Udanej sesji. ;D
To jaki jest Twój rekord na setkę teraz ?:)
Dlatego ja uwielbiam swoją uczelnię i już 3 kierunek na niej studiuję. Prawie w ogóle stresów, sesja to nie sesja i ogólnie high life 😉
Powodzenia na zawodach 🙂
Ci co mogą marudzić – to nie marudzą 😛 Zazwyczaj jest tak, że Ci co mają sporo czasu na naukę, zostawiają wszystko na ostatni dzwonek i wtedy zaczyna się jęczenie itd.
A ja mogę po marudzić? 😀
Nie ma łatwego kierunku – studiuję zaocznie, pracuję, mieszkam sama ale do stresowania i marudzenia jestem ostatnia xD
Ja w takich przypadkach mawiam, że nikt ich nie zmuszał do studiowania.. chcieli to niech się uczą. A marudzenie nic nie zmieni…
A ja nie mam “normalnej” sesji i czuję, że ważna część życia studenckiego mnie omija. 😀
hahaha, jak zaczynałam studia, to jeszcze nie słyszałam o fejsie 🙂 cóż za zmarnowane posty o egzaminach! Ja zawsze lubiłam sesję – tyle wolnego i tylko co jakiś czas trzeba się było na egzaminie pokazać, a to i taj tylko na kilka godzin i dzień wolny 😛
Znam to! Moja współlokatorka codziennie narzeka jak strasznie dużo ma egzaminów… Prawda jest taka, że to nie te 2-3 egzaminy tak przerażają, tylko zaległości z całego semestru. No bo faktycznie jak ktoś ciągle biega na konsultacje, odrabia nieobecności i pisze zaległe prace i projekty, to może mieć problem z nauką. Tylko w jakim celu rozpowiada o tym wszystkim wokół?
Ja tam studiuję sobie na tym kierunku, gdzie studenci nie śpią po nocach i potrafią wyłącznie recytować formułki, ale egzamin został mi jeszcze tylko jeden, zawsze jestem przekonany, że zdam, zawsze zdaję i dużo śpię. Kwestia nastawienia. No i efektywnej nauki rzecz jasna.
My na szczęście nie mieliśmy na co narzekać ;P
Żałuję, że dopiero teraz znalazłam Twojego bloga i tą notkę… Może wtedy dałoby mi to do myślenie i byłoby inaczej, a tak to… Zawaliłam sesję… 3 egzaminy do poprawki… Zaliczyłam jeden… Drugi nie… A trzeciego nie chce nam zrobić… Mogłam to zaliczyć… Tylko właśnie nie chciało mi się uczyć… Wolałam siedzieć przed kompem i żalić się do wszystkich jak dużo mam nauki… Mam za swoje… Za błędy się płaci…
Nie tylko z sesją jest taki problem 🙁 Nienawidzę jak ludzie narzekają nawet w błahych sprawach. Matko muszę pozmiatać kuchnię. Przecież mi to zajmie 3 godziny…