Za każdym razem, kiedy mówię, że więcej już się dziać nie może, przychodzi życie i parska: „tak? No to patrz!”, podsuwając mi kolejną nowość. Na przykład Patryka klęczącego przede mną z pierścionkiem.
Za każdym razem, kiedy mówię, że więcej już się dziać nie może, przychodzi życie i parska: „tak? No to patrz!”, podsuwając mi kolejną nowość. Na przykład Patryka klęczącego przede mną z pierścionkiem.
Kiedy słyszę pytanie “co u ciebie?” mówię w “w porządku”, bo najzwyczajniej w świecie to łatwiejsze, niż zastanawianie się, od czego zacząć.
Powoli do przodu. Tak można określić to, co się dzieje w ostatnich dniach.
Trochę się wkopałam z nazwą tego cyklu, bo za każdym razem, kiedy publikuję go w inny dzień niż piątek, czuję wyrzuty sumienia. A niepotrzebnie, prawda? Przecież to całkiem fajnie mieć piątek w niedzielę. Tak sądzę.
To chyba jakaś tradycja, że Piątki z Martą prawie zawsze piszę siedząc w pociągu. Chciałabym tu doszukiwać się jakichś nadprzyrodzonych mocy, ale rzecz jest oczywista – piątek to weekend, a weekend to najczęściej wyjazdy. Takie proste.
Serio nie wiem, kiedy to się stało. Ostatnie pół roku minęło mi w tak szybkim tempie, że gdybym lubiła teorie spiskowe, to pomyślałabym, że ktoś mnie zrobił w konia i przyspieszył czas. Ale nie. To tylko moje maksymalne wyciskanie doby.…
Nie wiem, jak można tak bardzo nie mieć serca i wypuścić nowy dodatek na początku listopada, kiedy roboty jest więcej, niż mocy przerobowych. Po prostu nie wiem.
Chociaż ostatnio wisiały nade mną czarne chmury, to jest trochę lepiej. Sprawa, o której pisałam w ostatnim Piątku dalej nie jest rozwiązana, wbrew przeciwnie, ale zaczęłam się z tym oswajać i trochę poprawił mi się humor. Właśnie piszę do was…
CO U MNIE? Miałam napisać, że super, i w ogóle ekstra, ale… no cóż, nie. Mam w życiu prywatnym dużo rzeczy na raz i problem zdrowotny u bardzo bliskiego członka rodziny. To w połączeniu z nadmiarem obowiązków po prostu, najzwyczajniej…