Musisz rano wstać, ogarnąć pracę, zrobić najważniejsze rzeczy. Każdego wieczora głowa pęka od planów: od jutra zaczniesz biegać, planować lepiej, trzymać się swojego kalendarza, wysłuchasz wreszcie ten podcast, który ciągle odkładasz i przejrzysz garderobę. A potem nadchodzi jutro. Pojutrze. Mija tydzień, dwa, miesiąc, pięć i nic się nie zmienia. Ciągle jest tylko “być”, a “żyć” odkłada się na potem. Ile można?
No właśnie. Ile? Ile czasu można odkładać rzeczy, które są dla nas ważne, tylko dlatego, że nie ma odpowiedniej chwili albo czasu?
![](https://i0.wp.com/www.martapisze.pl/wp-content/uploads/2021/07/marta-hennig-kruk-1.jpg?resize=1000%2C1500&ssl=1)
Każdy wie, jak jest: życie nie jest różowe. Jak się wali, to wszystko, jak się jest na górce, to czasami już myśli się o tym, za ile się spadnie. Mamy wiecznie milion rzeczy do zrobienia, zawsze jesteśmy w niedoczasie, tej doby wiecznie brakuje. Każdy z nas ma jakąś szafkę, której chyba nigdy nie wysprząta i buty, których nigdy nie zaniesie do szewca. Wszyscy mamy książki, które “mamy właśnie przeczytać” i po dwóch latach orientujemy się, że dalej tego nie zrobiliśmy. Życie, powiecie. Tak już jest.
A co, jeśli ja nie chcę żeby tak było? Nie chcę obudzić się za dwadzieścia lat z poczuciem, że te moje wszystkie “o rany, też bym tak chciała” zostają wiecznie w sferze chcenia, a nie robienia. Nara, koniec, wypisuję się z tego – nie od jutra. Od teraz. Nie ma co czekać!
ŻYJ SWOIM NAJLEPSZYM ŻYCIEM, CZYLI O PISANIU WŁASNEJ HISTORII
Wyprostujmy jedną rzecz: wiem, że dla niektórych pewnie “życie swoim najlepszym życiem” będzie brzmiało albo bardzo tandetnie i kołczingowo, albo po prostu jakoś tak niezgrabnie językowo: “życie, życiem” – polski język chociaż piękny, nie jest czasami zbyt pomocny. A przecież chodzi o te sławne, amerykańskie living your best life.
Żyć swoim najlepszym życiem.
![](https://i2.wp.com/www.martapisze.pl/wp-content/uploads/2021/07/hhh.jpg?resize=1140%2C760&ssl=1)
Dla każdego będzie to znaczyło co innego: jedna osoba za najlepsze życie uważa takie, w którym rzuca swoją pracę i rusza przez świat pracować zdalnie. Dla innej będzie to założenie rodziny i otoczenie się bliskimi. Jeszcze inni za “najlepsze życie” będą uważać sukcesy zawodowe, sławę, pieniądze, duży dom, może nawet z basenem – chociaż w polskich warunkach będzie się z niego korzystać tylko przez dwa miesiące – czy samochód, który przyciąga spojrzenia.
I to jest jak najbardziej okej, bo właśnie o to w tym chodzi: to ma być TWOJE najlepsze życie. Nie dziadka, mamy, koleżanki czy sąsiadki, ale twoje. Może się okazać, że w twoim najlepszym życiu nie ma miejsca na spektakularne rzeczy, bo wcale ich nie lubisz. I tyle!
To życie, w którym nie ma miejsca na ciągłe “też muszę zacząć to robić”, “też bym chciała to zrobić”, “może kiedyś spróbuję”, “muszę kiedyś to sprawdzić” – zamiast “kiedyś”, “może”, “bym” jest “spróbuję”, “zrobię” i najważniejsze – “działam”.
Daleko mi do odklejonych od życia ludzi, którzy trąbią, że wszystko jest możliwe (nie wszystko można, a my nie mamy równego startu. Na dodatek życie nie jest sprawiedliwe i potrafi solidnie kopnąć w dupę – tak już jest), ale skoro je mamy i czas leci, to… chyba czas przestać czekać na ten idealny moment, na konkretną okazję, a po prostu zacząć robić rzeczy, które chcemy robić.
Nawet te proste, jak wstawanie wcześniej, regularny ruch, czytanie książek, może podróż w jakieś miejsce. Cieszenie się pogodą, chwilą ze znajomymi, zdrowiem, możliwościami.
MOJE NAJLEPSZE ŻYCIE
![](https://i2.wp.com/www.martapisze.pl/wp-content/uploads/2021/07/215632664_376304067198697_5632816580830341101_n.jpg?resize=1140%2C1140&ssl=1)
Kiedy wyobrażam sobie moje najlepsze życie, to widzę, że składa się ono z kilku aspektów. Z jednej strony – na pewno wysoko plasuje się u mnie korzystanie ze zdrowia i możliwości: dużo ruchu, nauki, poznawania świata, praca, spełnianie się w rzeczach, które robię na co dzień, tworzenie fajnych i przydatnych materiałów – to jest to, co daje mi radość i satysfakcję. Z drugiej strony – korzystanie z życia jako takiego w bardziej spontaniczny sposób. Spędzanie czasu z rodziną i przyjaciółmi, dbanie o relacje, łapanie pór roku, celebrowanie niektórych momentów, robienie rzeczy dla siebie.
I chociaż ludzie mówią, że nie da się w życiu mieć wszystkiego i ja się totalnie z tym zgadzam, to wydaje mi się też, że da się dużo rzeczy pogodzić, jeśli włoży się w to trochę wysiłku, pracy, chęci i mózgu. No i planowania, bo umówmy się: nawet, jeśli cenimy sobie spontaniczność, to nie wszystko da się zrobić na ot tak. W całym tym chaosie życia trzeba też znaleźć gdzieś czas na to, żeby robić coś dla siebie. Albo po prostu – czas na to, żeby być spontanicznym.
I właśnie to robię od jakiegoś czasu. Staram się, aby każdy dzień miał jakiś dobry element. Walczę z moim “kiedyś spróbuję”, zaciskam zęby i staram się robić rzeczy od razu, jeśli mogę, a nie czekam, aż będę miała luźniej (umówmy się: luźniej nigdy nie nadejdzie, jeśli samemu sobie na to nie pozwolisz). Coraz częściej łapię się na tym, że sama pamiętam, żeby zarejestrować jakąś chwilę, nacieszyć się nią, być w niej świadomie. Trochę przypomina mi to pielęgnowanie związku, tylko, że tym razem pielęgnuję nie relację miłosną, a swój związek z życiem. Tak jak związek dwojga ludzi nie będzie rozkwitał, jeśli nic z nim nie robisz, tak i twoje życie będzie stało w miejscu, jeśli nie posuniesz go do przodu.
Robię dużo rzeczy, żeby czuć się szczęśliwą i… jestem szczęśliwa. Jestem w najlepszym miejscu od dawna, bo chyba ja naprawdę staram się żyć tym moim najlepszym życiem i najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że “najlepsze” może znaczyć dużo rzeczy, zależnie od konkretnego momentu. Może się to zmieniać i ewoluować, a to wszystko zależy tylko ode mnie.
I to jest w tym wszystkim najlepsze.