Musisz rano wstać, ogarnąć pracę, zrobić najważniejsze rzeczy. Każdego wieczora głowa pęka od planów: od jutra zaczniesz biegać, planować lepiej, trzymać się swojego kalendarza, wysłuchasz wreszcie ten podcast, który ciągle odkładasz i przejrzysz garderobę. A potem nadchodzi jutro. Pojutrze. Mija tydzień, dwa, miesiąc, pięć i nic się nie zmienia. Ciągle jest tylko “być”, a “żyć” odkłada się na potem. Ile można?
No właśnie. Ile? Ile czasu można odkładać rzeczy, które są dla nas ważne, tylko dlatego, że nie ma odpowiedniej chwili albo czasu?

Każdy wie, jak jest: życie nie jest różowe. Jak się wali, to wszystko, jak się jest na górce, to czasami już myśli się o tym, za ile się spadnie. Mamy wiecznie milion rzeczy do zrobienia, zawsze jesteśmy w niedoczasie, tej doby wiecznie brakuje. Każdy z nas ma jakąś szafkę, której chyba nigdy nie wysprząta i buty, których nigdy nie zaniesie do szewca. Wszyscy mamy książki, które “mamy właśnie przeczytać” i po dwóch latach orientujemy się, że dalej tego nie zrobiliśmy. Życie, powiecie. Tak już jest.
A co, jeśli ja nie chcę żeby tak było? Nie chcę obudzić się za dwadzieścia lat z poczuciem, że te moje wszystkie “o rany, też bym tak chciała” zostają wiecznie w sferze chcenia, a nie robienia. Nara, koniec, wypisuję się z tego – nie od jutra. Od teraz. Nie ma co czekać!
ŻYJ SWOIM NAJLEPSZYM ŻYCIEM, CZYLI O PISANIU WŁASNEJ HISTORII
Wyprostujmy jedną rzecz: wiem, że dla niektórych pewnie “życie swoim najlepszym życiem” będzie brzmiało albo bardzo tandetnie i kołczingowo, albo po prostu jakoś tak niezgrabnie językowo: “życie, życiem” – polski język chociaż piękny, nie jest czasami zbyt pomocny. A przecież chodzi o te sławne, amerykańskie living your best life.
Żyć swoim najlepszym życiem.

Dla każdego będzie to znaczyło co innego: jedna osoba za najlepsze życie uważa takie, w którym rzuca swoją pracę i rusza przez świat pracować zdalnie. Dla innej będzie to założenie rodziny i otoczenie się bliskimi. Jeszcze inni za “najlepsze życie” będą uważać sukcesy zawodowe, sławę, pieniądze, duży dom, może nawet z basenem – chociaż w polskich warunkach będzie się z niego korzystać tylko przez dwa miesiące – czy samochód, który przyciąga spojrzenia.
I to jest jak najbardziej okej, bo właśnie o to w tym chodzi: to ma być TWOJE najlepsze życie. Nie dziadka, mamy, koleżanki czy sąsiadki, ale twoje. Może się okazać, że w twoim najlepszym życiu nie ma miejsca na spektakularne rzeczy, bo wcale ich nie lubisz. I tyle!
To życie, w którym nie ma miejsca na ciągłe “też muszę zacząć to robić”, “też bym chciała to zrobić”, “może kiedyś spróbuję”, “muszę kiedyś to sprawdzić” – zamiast “kiedyś”, “może”, “bym” jest “spróbuję”, “zrobię” i najważniejsze – “działam”.
Daleko mi do odklejonych od życia ludzi, którzy trąbią, że wszystko jest możliwe (nie wszystko można, a my nie mamy równego startu. Na dodatek życie nie jest sprawiedliwe i potrafi solidnie kopnąć w dupę – tak już jest), ale skoro je mamy i czas leci, to… chyba czas przestać czekać na ten idealny moment, na konkretną okazję, a po prostu zacząć robić rzeczy, które chcemy robić.
Nawet te proste, jak wstawanie wcześniej, regularny ruch, czytanie książek, może podróż w jakieś miejsce. Cieszenie się pogodą, chwilą ze znajomymi, zdrowiem, możliwościami.
MOJE NAJLEPSZE ŻYCIE

Kiedy wyobrażam sobie moje najlepsze życie, to widzę, że składa się ono z kilku aspektów. Z jednej strony – na pewno wysoko plasuje się u mnie korzystanie ze zdrowia i możliwości: dużo ruchu, nauki, poznawania świata, praca, spełnianie się w rzeczach, które robię na co dzień, tworzenie fajnych i przydatnych materiałów – to jest to, co daje mi radość i satysfakcję. Z drugiej strony – korzystanie z życia jako takiego w bardziej spontaniczny sposób. Spędzanie czasu z rodziną i przyjaciółmi, dbanie o relacje, łapanie pór roku, celebrowanie niektórych momentów, robienie rzeczy dla siebie.
I chociaż ludzie mówią, że nie da się w życiu mieć wszystkiego i ja się totalnie z tym zgadzam, to wydaje mi się też, że da się dużo rzeczy pogodzić, jeśli włoży się w to trochę wysiłku, pracy, chęci i mózgu. No i planowania, bo umówmy się: nawet, jeśli cenimy sobie spontaniczność, to nie wszystko da się zrobić na ot tak. W całym tym chaosie życia trzeba też znaleźć gdzieś czas na to, żeby robić coś dla siebie. Albo po prostu – czas na to, żeby być spontanicznym.
I właśnie to robię od jakiegoś czasu. Staram się, aby każdy dzień miał jakiś dobry element. Walczę z moim “kiedyś spróbuję”, zaciskam zęby i staram się robić rzeczy od razu, jeśli mogę, a nie czekam, aż będę miała luźniej (umówmy się: luźniej nigdy nie nadejdzie, jeśli samemu sobie na to nie pozwolisz). Coraz częściej łapię się na tym, że sama pamiętam, żeby zarejestrować jakąś chwilę, nacieszyć się nią, być w niej świadomie. Trochę przypomina mi to pielęgnowanie związku, tylko, że tym razem pielęgnuję nie relację miłosną, a swój związek z życiem. Tak jak związek dwojga ludzi nie będzie rozkwitał, jeśli nic z nim nie robisz, tak i twoje życie będzie stało w miejscu, jeśli nie posuniesz go do przodu.
Robię dużo rzeczy, żeby czuć się szczęśliwą i… jestem szczęśliwa. Jestem w najlepszym miejscu od dawna, bo chyba ja naprawdę staram się żyć tym moim najlepszym życiem i najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że “najlepsze” może znaczyć dużo rzeczy, zależnie od konkretnego momentu. Może się to zmieniać i ewoluować, a to wszystko zależy tylko ode mnie.
I to jest w tym wszystkim najlepsze.
Tak bardzo zgadzam się z tym tekstem! Jakiś czas temu doszłam do podobnego etapu w swoim życiu. Cieszyc się nim, kochać je – każdego dnia, a nie tylko czekać na jakieś “jutro”
Dokładnie! Zawsze się wydaje, że moment “jeszcze” nie jest odpowiedni. Szkoda czasu
Tekst bardzo inspirujący i lekki do czytania, mega na plus!
Dziękuję, Marta
To chyba jeden z twoich najlepszych wpisów <3
Dziękuję! Może po prostu świeżo po przerwie lepiej się pisze 😀
Świetny tekst i nakłania do refleksji! <3 Dzięki Marta!
Tęskniłem za Twoimi wpisami.
Ten jest MEGA!
Dziękuję!
Myślę, że to jest temat, który jest i będzie na czasie. Ludzie zapominają, że żyć nie oznacza tylko miliony obowiązków i nadmiar zadań, ale też celebrowanie chwil i robienie czegoś co sprawi, że jesteśmy szczęśliwi. Dzięki za ten wpis Marteczko! ❤️
Dzięki za ten tekst! Miło było wrócić do czytania Twoich myśli 🙂
Jak dobrze znów czytać twoje teksty! 🙂
Jak dobrze znów czytać twoje teksty! 🙂
Ujęłaś w tym wpisie wszystko to mi w duszy gra. Ja od dawna staram się zyc najlepiej jak mogę bo nie chce „przeżyć” tylko „ŻYĆ !” . W zgodzie ze sobą. Wiem co mi sprawia radość, czego chce i to stram się robić ❤️
Żyjemy w świecie konsumpcjionizmu, rozwinięty marketing i wszędobylskie social media uczą nas, że ciągle powinniśmy czegoś chcieć. Ciągle coś nowego, lepszego, większego, droższego…bo celebryta, bo gwiazda, bo koleżanka, bo sąsiad ma! Z jednej strony trzeba mieć jakieś marzenia, dążenia, cele, ale czy one naprawdę są NASZE, wynikają z autonomicznych czy wmówionych potrzeb?? A jeśli ktoś lubi swoje małe mieszkanko, zwykłą pracę, proste życie, małe przyjemności to jest NUDNY? Codzienność wyszła z mody. Mi się marzy po prostu ŚWIĘTY SPOKÓJ 🙂 Czego Wszystkim również z całego serca życzę!
Mi też się marzy święty spokój i to,że będą sobą wśród kopii innych ludzi…
Pisałaś, że może zabrzmieć kołczingowo – owszem, może, ale jeśli działa motywująco i pchnęło (również mnie) do przemyśleń, to znaczy, ze to świetny wpis 😉 w ostatnim czasie staram się zajrzeć w głąb siebie i robić to, co dla mnie dobre. Udaje mi się to, ale uważam, ze to wciąż odrobinę za mało! Zatem… żyjmy SWOIM życiem, a nie wyobrażeniem innych o tym, jak powinno NASZE życie wyglądać ;)bądźmy dla siebie, a nie dla innych
Świetny tekst, naprawdę w punkt! Tak wiele zależy od nas samych i naszego podejścia…. 🙂
Marta tak bardzo tego potrzebowałam ❤
Uwielbiam ten blog, zawsze Twoje teksty podnoszą mnie na duchu ❤️
Życie ma swoje plusy i minusy, niestety jak się nie jest dorosłym tylko tym nastolatkiem który prubuje pokazać że też nie jest frajerem lecz zawsze nim będzie dopuki nie dorośnie :<