Musicie coś o mnie wiedzieć: kiedyś miałam zdanie na każdy temat. K A Ż D Y. Niezależnie, czy był to kolor sukienki przyjaciółki, kontrowersyjnie polityczny temat, wybór pomiędzy jabłkiem a gruszką czy sytuacja ekonomiczna w jakimś miejscu, którego nazwy nawet nie jestem w stanie wymówić. Na każdy temat Marta miała swoje zdanie.
Do czasu.
Wydawało mi się zawsze, że posiadanie zdania na jakiś temat to oznaka mądrości, inteligencji, albo przynajmniej – jaj. Takich w cudzysłowie. Rozumiecie.
Że zdania nie mają: ryby, dzieci, oraz osoby, które są niezdecydowane i jakieś takie – to zabrzmi mocno, ale wybaczcie – mdłe.
Więc ja miałam zdanie na każdy temat. Bo przecież nie chciałam być mdła. Poza tym wydawało mi się, że człowiek powinien mieć swoją opinię, bo to znaczy, że ogarnia – życie, siebie i to, co go otacza. Wiecie, jest taki ŚWIADOMY.
Kiedy zaczynasz dorosłe życie, czyli przekraczasz osiemnastkę, to ci się wydaje, że wiesz wszystko (oczywiście potem to życie weryfikuje bardzo boleśnie i szybko się przekonujesz, że nie masz o niczym pojęcia – co jest dość zabawne, kiedy orientujesz się, że po raz trzeci w tym tygodniu dzwonisz do mamy z pytaniem, czy 7 złotych za kalafior to dobra cena) i oczywiście to “wszystko” wiesz najlepiej. Bo dlaczego miałoby być inaczej?
PRZECIEŻ KAŻDY MA SWOJĄ OPINIĘ
A przynajmniej powinien mieć! Prawda? Tak przynajmniej uczono w szkole, tak to wygląda w sieci i tak to widzim w mediach, gdzie do tematów kompletnie z kosmosu zabiera się ekspertów, którzy może na danej kwestii się nie znają, ale mają coś, co jest najważniejsze: SWOJĄ OPINIĘ.
I tak: o odchudzaniu wypowiada się aktorka, która schudła pięć kilo, więc jest już specjalistką od zrzucania kilogramów, o problemach z depresją – pogodynka, która po prostu zgłosiła się jako chętna do udziału w śniadaniowej rozmowie w programie i akurat było wolne miejsce, a o tym, jak przeżyć bolesną miesiączkę – facet, który co prawda nie ma okresu, ale jego siostra ma, więc on posiada zdanie na ten temat. Bo jest taki inteligentny, świadomy i ogarnięty.
Każdy ma swoją opinię, bo jak kiedyś już pisałam: opinia jest jak dupa. Ma ją każdy.
No i właśnie teraz się okazuje, że rację miałam w połowie, bo rzeczywiście – dupę ma każdy, ale zdania już nie musi mieć – to raz, a dwa: dupę ma każdy, ale to nie znaczy, że musisz nią wymachiwać ludziom na prawo i lewo. Swoją opinią też nie musisz.
NIE MAM ZDANIA
“Nie mam zdania” – kiedyś dla mnie fraza nie do pomyślenia, teraz – chyba jedna z najczęstszych, które wypowiadam. Nie mam zdania. Nie znam się. Nie myślałam o tym.
Nie widzę już w tym nic złego, że… po prostu nie wiem. Albo nie mam zdania. Dlaczego mam na siłę opowiadać się po którejś stronie, albo wypowiadać na temat, na który nie mam żadnego pojęcia?
Nie posiadanie zdania nie jest już dla mnie oznaką niewiedzy, a co za tym idzie – ignorancji. Wręcz przeciwnie: wydaje mi się, że ignorantem jesteś wtedy, kiedy na siłę próbujesz się wypowiadać na tematy, o których nie wiesz nic, ale ci się wydaje, że coś tam, bo czytałeś coś w sieci albo widziałeś w telewizji. Lub po prostu – bo chcesz mieć zdanie i się wypowiedzieć i koniec. Czyli najgorzej: klasyczne nie znam się, to się wypowiem.
Wreszcie widzę, że nie ma nic złego w tym, że nie o wszystkim wiem. I nie ze wszystkiego zdaję sobie sprawę. Nie zrozumcie mnie źle, pewnie – zawsze fajnie jest się dokształcić, uświadomić, dowiedzieć czegoś nowego – ale sam fakt, że nie orientuję się w jakiejś kwestii, nie jest dla mnie ujmą.
Bo przecież… nie można wiedzieć wszystkiego.
NIE MAM… I NIE MUSZĘ MIEĆ
Jest coś bardzo oczyszczającego w pozwoleniu sobie na niewiedzę czy brak opinii. NIE MUSISZ na siłę stawać po jakiejś stronie. NIE MASZ OBOWIĄZKU wypowiadać się w kwestiach, które są dla ciebie tak odległe, jak dla mojego kota Sznurka umiar w jedzeniu. On sobie tego totalnie nie wyobraża.
Ja pewnych rzeczy też sobie nie wyobrażam. Czasami dlatego, że są dla mnie za trudne (i znowu: to też żaden wstyd), a czasami dlatego, że nie potrafię zdecydować albo po prostu nie chcę się określać (i mam do tego prawo. Ty też).
I myślę też sobie, że byłam dla siebie strasznie niemiła, zmuszając się do wybierania stron, kształtowania sobie opinii (“bo jak to tak – nie mieć zdania?”) i nie pozwalania sobie na zwykłą, ludzką, niewiedzę.
Ba – i wymagając od siebie wiedzy na każdy możliwy temat na świecie, co najmniej tak, jakbym szykowała się do udziału w “Jeden z dziesięciu”. A przecież życie to nie teleturniej i nie musisz wcisnąć jak najszybciej przycisku, by wymienić pięciu najznakomitszych filozofów czy wiedzieć, które zwierzę jest największym w Polsce przedstawicielem rodziny wiewiórkowatych. Nikt też nie wymaga od ciebie bycia szóstkową uczennicą w normalnym życiu i gotowości do odpowiedzi na każde możliwe pytanie.
Zauważyłam też, że im bardziej sobie na to pozwalam, akceptuję swoją niewiedzę i im bardziej się luzuję… tym bardziej tworzę miejsce w głowie na przemyślenia na dany temat. Na chęć do nauczenia się czegoś nowego, odkrywania i poznawania fajnych rzeczy. Bo nie muszę – tylko mogę. Bo coś mnie zaciekawi i to moja decyzja, czy chcę temat zgłębić, czy wzruszyć ramionami i powiedzieć: nie znam się. I nie chcę się znać.
Miłe uczucie, polecam. Chociaż oczywiście – możecie nie mieć zdania na ten temat.
I to całkowicie spoko.