Kiedy masz pięć lat, twój największy problem to fakt, że mama nie chce kupić wszystkich zabawek z reklam z telewizji. Oczywiście, nikt tego nie traktuje poważnie.
Kiedy masz dziesięć lat, twój największy problem to niemiła koleżanka z ławki za tobą. Kiedy mówisz o tym dorosłym, parskają śmiechem.
Kiedy masz piętnaście lat, twój największy problem to nieszczęśliwa miłość i masz wrażenie, że już nigdy, ale to nigdy się poważnie nie zakochasz. Piszesz o tym w internecie, na co ktoś ci odpowiada, że jeszcze nie wiesz, co to złamane serce.
Kiedy masz dwadzieścia kilka lat… cóż, to twój największy problem może być naprawdę różny, ale i tak znajdzie się ktoś, kto powie, że to wcale nie problem.

Bo jakie ty możesz mieć problemy? Ludzie żyją w biedzie, chorują, tracą bliskich, pracę… a ty? Takie problemy to nie problemy!
No i tu właśnie się cholernie mylą.
NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK RANGA PROBLEMU
Problemy zawsze znajdują się w jakimś kontekście.
Kiedy masz naście lat i przeżywasz swoją pierwszą miłość, to oczywiste, że jest to twój największy problem i że dla ciebie on jest naprawdę POTĘŻNY. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego – dopiero zaczynasz tego typu relacje, więc to ogromnie ważna część twojego życia. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz miałam złamane serce, to myślałam, że umrę z bólu.

Wydawało mi się, że to koniec świata, że życie nie ma już sensu i że nigdy, ale to przenigdy, nie będę już szczęśliwa. Teraz z perspektywy czasu nawet mnie to bawi, ale wtedy fakt, że ktoś nie odwzajemnia moich uczuć, było czymś nie do zniesienia! Przypomnijcie sobie, jakie rzeczy dla Was były końcem świata, kiedy mieliście szesnaście lat. Teraz pewnie to bzdury, ale wtedy? Już apokalipsa byłaby lepsza. Człowiek słuchał smutnych piosenek i chlipał.
Na każdym etapie naszego życia mamy inne kłopoty.
Dla jednego dorosłego problemem będzie bardzo zła pensja, dla innej osoby – problemy zdrowotne, a dla trzeciej – stres przed imprezą firmową, bo jest introwertykiem. I pewnie, obiektywnie można byłoby powiedzieć, że ten trzeci problem to w porównaniu do poprzednich naprawdę pierdoła, ale…
… ale problemów nie da się, moim zdaniem, ocenić obiektywnie, bo każdy z nich jest umieszczony w innym kontekście i w innym życiu. A jednak lubimy to robić.
CHCIAŁABYM TAKIE PROBLEMY – CZYLI JAK NIE POTRAFIMY USZANOWAĆ DRUGIEJ OSOBY

Z tego co zauważyłam, problemy lubimy:
- porównywać – “chciałabym mieć takie bzdurne problemy jak on”, i w drugą stronę – “ja się martwię, a ludzie mają dużo gorzej”;
- bagatelizować – “daj spokój, przecież to nic takiego”, “ale bzdurami się przejmujesz”;
- oceniać – “to wcale nie jest duży problem, nie wiem, dlaczego się tym przejmujesz”
- lekceważyć – “to jest problem? Zobaczysz, jak będziesz mieć dzieci/pięćdziesiąt lat/będziesz dorosły, co to są prawdziwe problemy!”
Regularnie oceniamy czyjeś kłopoty, rościmy sobie prawo do wydawania opinii na temat tego, czy według nas to problem, czy też nie – a potem się dziwimy, że ludzie… milczą.
Że znajomy miał depresję, ale nie powiedział.
Że koleżanka straciła pracę i nie pisnęła słówka.
Że przyjaciółka ma problemy w związku i nigdy nie dała znać.
Milczą, bo prawie zawsze usłyszą ocenę swojego problemu. Czasami też nie odzywają się, bo jedyne, co usłyszą to “będzie dobrze, nie martw się, to nic takiego”. Ale to już temat na inny wpis.
SAMI SIEBIE TEŻ NIE SŁUCHAMY
Staję przed lustrem i myślę sobie: ludzie naprawdę mają gorsze problemy.

I to największa krzywda, jaką sobie robię. Tak, jakby ranga moich kłopotów sprawiała, że nie mam prawa być smutna, zła, czy wkurzona, bo przecież – inni mają gorzej. I zamiast to przeżyć, rzucić kapciem, pochlipać w ramionach ukochanego albo na chwilę dać sobie na luz – tłamszę to w sobie i pozwalam, żeby jeden problem przylepiał się do następnego, jak ten kawałek taśmy klejącej, który spadnie na podłogę i potem wala się po całym domu i jest na skarpetce, a potem na kocie, na bluzce i na kubku od herbaty.
I zaczynają się gromadzić. Problemy, znaczy się. Jeden do drugiego, trzeci do czwartego – i nagle zamiast małego problemu, który trzeba było przerobić, mam w sobie jakąś kulę złożoną z piętnastu rzeczy, które siedzą mi w głowie. I dziwę się, że jest mi ciężko.
A przecież zawsze znajdzie się ktoś, o kim obiektywnie możesz powiedzieć: ma naprawdę gorzej. On to ma prawo narzekać. Smucić się. Wkurzać na świat.
Ale… ja ze swoimi problemami mam dokładnie takie samo prawo. Ty też. Tak jak i Twoja młodsza siostra i pięcioletni bratanek.
Tylko trzeba sobie i innym na to pozwolić.
Byłoby dużo lżej.
To jest dobry i potrzebny tekst.
Nie ma rankingu “kto ma gorzej”, nie ma skali “o, od tego poziomu to już jest problem, ale wcześniej nie”.
10 lat męczyłam się z depresją. Przerywałam terapię i wracałam na nią, w przerwach ustawiając się jakoś do pionu – między innymi właśnie przez poczucie pt. “ja nie mam problemów, to nie są problemy, inni to mają prawdziwe traumy, a z takimi jak ja mam to sobie ludzie radzą, więc ja też powinnam, a jeśli nie mogę, to dlatego, że jestem słaba”. Czułam, że nie zasługuję na diagnozę “depresja”. Doszło do takiej paranoi, że gdy poszłam do neurologa, bo zaczęłam mieć dziwne bóle i drętwienie ręki, to na pytanie lekarza, czy mam jakieś stresujące sytuacje w życiu odpowiedziałam odruchowo “nie”. To był czas, kiedy mój tata był bardzo ciężko chory, mój związek się rozpadał, a ja studiowałam 2 kierunki dziennie i pracowałam. Dopiero po latach przypomniałam sobie tę sytuację i pojęłam jak absurdalne było moje “nie”.
Także trzeba słuchać siebie i dawać sobie pozwolenie na problemy i złe samopoczucie. Jeśli coś jest dla Ciebie stresujące, przykre, bolesne to właśnie takie jest. Nikt nie ma prawa tego umniejszać.
Podpisuję się pod tym tekstem. No a Ty jesteś niesamowita. 🙂
Jakie to prawdziwe… Dziękuję, że napisałaś ten tekst, bo porządkuje głowę i pozwala na zastanowienie nad własnym podejściem do tematu. Co najlepsze, zauważam problem “porównywania problemów” u innych i staram się go powstrzymywać, ale sama siebie jakoś nie mogę przekonać i często wpadam w błędne koło umniejszania swoich problemów. Przypomniałaś mi, żeby nad tym pracować – dzięki! 🙂
Podpisuję się pod tym prawą ręką, lewą trochę mniej wyraźnie, nogami i trzymając długopis w zębach! Ja bardzo dobrze pamiętam, jakim ogromnym stresem były dla mnie kiedyś rzeczy, które teraz są banalne. Pamiętam to uczucie i mam nadzieję, że nigdy nie powiem mojemu dziecku (jak już się jakiegoś dorobię ;)), że to, co czuje jest błahe, bo ja nadal to pamiętam.
Poza tym, dziecko przeżywa pewne rzeczy pierwszy raz, więc skąd ma wiedzieć, jak się zachować, co jest także stresujące.
No i jak można mówić, że to mały problem jak dziecko się pokłóci z koleżanką z ławki. Jak się dorosły pokłóci z koleżanką z biura to też jest to duże wydarzenie w jego życiu – nie rozumiem zatem, jak można umniejszać je u dziecka.
Pozdrawiam najserdeczniej! 🙂
Rewelacyjny tekst. Zgadzam się, nie ma czegoś takiego jak ranga problemu, to nawet brzmi głupio. Mnie zawsze wmawiano, że nie mam problemów, wszystko było błahe, a ja oczywiście przesadzałam. Często zostawałam sama, bo też, po co mi pomoc była skoro moje problemy to błahostka i tyle. Przecież inni mają gorzej, a ja się użalam. Usłyszałam takie coś wiele razy nawet wtedy, kiedy zapadłam na poważną chorobę. Stawy przestały ze mną współgrać, ledwie się ruszałam, wyłam z bólu. Walczyłam z tym trzy lata i dzięki Bogu pokonałam chorobę, ale oczywiście co to było, nic. Słuchałam tych bzdet, aż w końcu powiedziałam DOŚĆ. Ja i tylko ja wiem, co przeżywałam. Nie ma rangi, na jakiej podstawie oceniamy, skoro nie żyjemy w skórze innej osoby, nie znamy jej drogi, nie wiem, co przeżywa. Nie mamy prawa oceniać, porównywać. Biję brawo, bo to tekst niesamowicie ważny i bardzo pomocny. Cieszyłabym się z takiego, kiedy jeszcze słuchałam bzdet, że to niby ja nie mam problemów. Mamy prawo mieć zły dzień, to normalne, to równowaga, bo też nikt wiecznie uśmiechnięty nie chodzi. Dziękuję za ten post. <3 🙂
Świetny tekst, mam nadzieję, że przemówi do niektórych. Bo przecież problem, jeżeli jest problemem, nie może być mały i nieważny. Mnie samą często denerwuje i smuci, jak ktoś bagatelizuje moje problemy. W dodatku takie gadanie nic nie pomaga, a może nawet pogorszyć sprawę.
Każdy ma problemy, tylko niektórzy właśnie bagatelizują takie problemy ech ja mam gorsze. Dla każdego problem jest inny akurat w tym miejscu o tym czasie jest taki problem, gdyż każdy jest indywidualny. I nnie należy porównywać, chyba że akurat ktoś miał podobną sytułację i jak z tego wybrnął to wtedy jest zmierzenie i ocena rozwiązania problemu z jakimś skutkiem. Ale patrząc wstecz na swoje tez dla mnie obecnie wydają się błache, ale jednak czegoś nauczyły jak np pierwsza miłość.
Jeju, jak ja nie lubię jak ktoś mówi, że inni (lub szczególnie ta osoba) mają gorzej, irytuje mnie to niemiłosiernie, a robią tak prawie wszyscy z mojego otoczenia, Jedyna osoba, która mnie nie olewa to mój chłopak, więc jemu zawsze mogę powiedzieć o nawet najmniejszym problemie. Ale właśnie uświadomiłam sobie że nie mam żadnej przyjaciółki, która na jakąś moją wzmiankę o problemie nie powiedziałaby “jej, a u mnie to…[gorzej]” i tak się kończą rozmowy. Chyba nie umiem w koleżanki, ale z tego co wiem to nie jestem z tym sama 😉
PS. Fajnie, że piszesz częściej. Mam Twojego bloga w zakładce w przeglądarce i sobie go klikam co kilka dni, więc jak zobaczyłam nowy post to mnie bardzo ucieszył 🙂 Miłego dnia Marta i dziewczyny 🙂
Pięknie i prawdziwie napisane
To z tą kulą to dobre porównanie. U mnie tak się zbierało to wszystko latami i w pewnym momencie było za dużo. Wylądowałam u psychiatry i psychoterapeuty. Powoli z tego wychodzę , ale nadal nie mam zaufania jeśli chodzi o zwierzanie się z problemów
Zdecydowanie tak, dziękuję za ten tekst 🙂
Najgorsze, że sama dość często używam zwrotu “Chciałabym mieć takie problemy”. I często słyszę go też od innych, gdy próbuję się zwierzyć. Także rzadko się zwierzam.
Marta, dziękuję Ci za ten tekst. To tak jakbyś była w mojej głowie i przelała na papier (albo klawiaturę^^) to o czym myślałam już od jakiegoś czasu i nie mogłam ubrać w słowa. To patologiczne zakazywanie ludziom przeżywania wszystkiego co nie jest śmiertelną chorobą bliskich lub ich własną. Nie rozumiem czemu istnieje takie lekceważenie ludzkich problemów które tylko i wyłącznie prowadzi do narastania tych problemów bo nikt się nimi nie zajmuje.
Cieszę się ktoś myśli podobnie jak ja. Zresztą czytam Twojego bloga już bardzo długo i widzę że praktycznie we wszystkim mamy podobne albo dokładnie to samo zdanie.
Pozdrawiam Cię! Nie bój się nigdy pisać na takie bardziej ‘kontrowersyjne’ tematy. To jest bardzo potrzebne.
Marta bardzo dziękuję Ci za ten tekst. Mam 22 lata i jakiś dziwny etap w swoim życiu. Jest mi cholernie ciężko. I właśnie sama sobie wbijam do głowy, że przecież nie mam tak źle, inni mają gorzej, a moje problemy nie są takie duże jak jakaś choroba itp. Swoim wpisem uświadomiłaś mi, że pora coś z tym wszystkim zrobić. Uporządkować te problemy i być może coś zmienić w swoim życiu, zadbać o swój komfort psychiczny. Nie wiem co to za kryzys, ale czasami boję się że jestem na skraju depresji bo nie widzę sensu w tym wszystkim.
Masz całkowitą rację. Niestety, najczęściej to bliscy najbardziej nas w tej kwetsii ranią. Rodzice, dziadkowie, którzy uwielbiają mówić: “nic nie przeżyłaś, co Ty wiesz, co to za problemy” i tak dalej. To jest jednak jakies takie dziwne (polskie?) przeświadczenie, że wiek predystynuje do wydawania sądów i oceniania innych. Tymczasem jedyną osoba, która może nas osądzać (ale i tego nie polecam w nadmiarze) jestesmy my sami.
Tekst w punkt i pokazywać go trzeba każdemu!!! 🙂 <3
Ojeju, pięknie to napisałaś! Tyle razy chodziło mi coś podobnego po głowie, a Ty tak pięknie ujęłaś to w słowa. Tak po prostu. Dla każdego z nas nasze własne problemy są najgorsze. Mimo tego, że często to innych stawiamy ponad siebie, to i tak nasze własne problemy przeżywamy najbardziej. I to się nie zmieni.
Dla każdego jego problemy są trudne, bo są “jego”. Warto nie bagatelizować, jeśli ktoś już się przed nami otworzy i opowie nam o swoich problemach, nawet jeżeli uważamy, że są błahe. 😉