Nie ma zbyt wielu rzeczy, których naprawdę nie lubię. Zazwyczaj jeśli coś nie jest w moim guście, to jest mi to po prostu obojętne. Szkoda mi czasu na denerwowanie się i negatywne emocje… Chyba, że są to rodzynki.
Rodzynki oraz niedziele. Dwie rzeczy, których naprawdę szczerze i mocno nie lubię.
Wyjaśnijmy sobie coś: to nie wzięło się nagle, ja nigdy nie lubiłam niedziel. Zawsze były dla mnie jakieś takie nijakie – niby wolne, ale jednak już się myślało o szkole, a w dorosłym życiu – o pracy. Niby cały dzień, ale jakoś tak nic się nie chce. A jednocześnie coś by się zrobiło, bo przecież zaraz koniec weekendu.
Takie właśnie dla mnie są niedziele: niezdecydowane. Niezagospodarowane. Jak ostatni dzień wczasów, w którym wyjazd masz w drugiej połowie dnia, więc nie wiesz co ze sobą zrobić.
I wiecie co jest najlepsze? Okazało się, że nie tylko ja tak mam.
SUNDAY SCARIES – NIEDZIELNY NIEPOKÓJ
Kiedyś przypadkiem trafiłam na artykuł, który opisywał “niedzielny niepokój”. To durne, niezidentyfikowane uczucie, jakąś taką nerwowość, stres i przeświadczenie, że nie wiadomo, co ze sobą zrobić (a przy okazji – że już jutro zaczyna się nowy tydzień). Okazało się, że to nie tylko ja, ale ponad połowa świata też tak czuje.

To zawsze pocieszające, kiedy dowiadujesz się, że nie tylko ty masz coś z głową. Prawda?
Niedzielne niepokoje mogą pochodzić z różnych źródeł: czasami stresuje nas praca czy szkoła, innym razem – nadchodzący tydzień i jakieś wiszące obowiązki, a bywa i tak, że ten niedzielne uczucie beznadziejności to po prostu świadomość kończącego się weekendu. Albo tego, że w trakcie dni roboczych nie będziemy mieli czasu na przyjemności. Słowem: to, że czujesz niepokój w niedzielę albo tych niedziel nie lubisz jest całkowicie normalne.

Ja jeśli mam niedzielę wolną, to bardzo często nie wiem, co ze sobą zrobić. Tak zwyczajnie. Gdzieś tam z tyłu głowy zawsze mam wizję nadchodzącego tygodnia i nawet, jeśli czekające mnie rzeczy są przyjemne, to dalej uważam niedzielę za najgorszy dzień tygodnia. Nudny, ciągnący się jak flaki z olejem i taki, że nic się wtedy nie chce, ale jednocześnie masz wyrzuty sumienia, że nic nie robisz – i bądź tu, człowieku, mądry.
Ale… skoro można z tym coś zrobić, to pomyślałam, że zrobię. I tym sposobem wdrożyłam Plan Naprawy Niedziel. I przywrócenia im jakiegokolwiek sensu.
CO ROBIĘ, ŻEBY NIEDZIELA NIE BYŁA BEZNADZIEJNA?

- Planuję nadchodzący tydzień i sprawdzam kalendarz
Dzięki temu pozbywam się niepotrzebnego stresu czy zmartwienia. Wiem, co mnie czeka w danym tygodniu, kiedy gdzieś wyjeżdżam, którego dnia jest deadline, co musi być ogarnięte i w którym momencie się za to zabrać, żeby zdążyć i się nie stresować (ewentualnie to zignorować i potem móc sobie pluć w brodę, bo znów wszystko na ostatnią chwilę).
Dla niektórych może takie planowanie to coś ograniczającego, a dla mnie – wyzwalającego. Dzięki temu mogę wyrzucić to z głowy i o tym nie myślę! Staram się pilnować tego planowania, bo oszczędza mi to sporo zmartwień i zmniejsza niedzielny niepokój przynajmniej o połowę. - Staram się wyjść z domu…
Bo dzięki temu znika mi problem “porobiłabym coś, ale nie wiem co, zresztą nie lubię niedziel”. Wiadomo – nawet spacer to już coś, więc niedziela to mój czas, kiedy wychodzimy gdzieś z Patrykiem i staramy się spędzić miło czas, zapominając o tym, że niedziela jest jak rodzynki (czyli okropna). - … albo włączyć Simsy lub Netflixa
– to rzeczy, na które nie mam często czasu w tygodniu, a które sprawiają, że potrafię się po prostu wyłączyć. Na Netflixie uwielbiam oglądać seriale, a Simsy to wiadomo – Simsy – jedna z niewielu rzeczy, na które bezmyślnie wydaję pieniądze i kupuję wszystkie dodatki. No ale dzięki temu mogę być syreną, albo na przykład blogerką (jakby w normalnym życiu byłoby mi tego za mało). - Robię coś konkretnego
– dzięki temu nie czuję, że niedziela jest “zmarnowana”. Oczywiście staram się, żeby to nie były rzeczy związane z pracą, a raczej np. coś do domu, co ciągle odkładam, jak posprzątanie garderoby, stryszku czy upieczenie ciasta, którego już dawno chciałam spróbować. - Wysypiam się
Jako osoba zajmująca się zdrowiem nie mogę powiedzieć, że wysypiam się na zapas albo odsypiam (bo nie ma czegoś takiego i niestety nie można ani nadrobić snu, ani go nadbudować), ale rzeczywiście staram się w niedzielę nie nastawiać budzika, nie biegam rano, nie oczekuję, że wstanę skoro świt i po prostu odpoczywam. - Szukam inspiracji i nadrabiam czytanie
Niedziela to też mój Dzień Pinteresta – uwielbiam ten portal – oraz nadrabiania wpisów na blogach czy czytania książek. Mogę wtedy poświęcić na to tyle czasu, ile chcę, a jednocześnie to sprawia, że niedziela przestaje być taka nijaka i zaczyna być dla mnie dużo bardziej wartościowa. - Ogarniam dom
Bardzo lubię mieć porządek, ale nie zawsze mam czas, żeby o to zadbać w ciągu tygodnia. Często więc w niedzielę nadrabiam zaległości, ogarniam mieszkanie i sprawiam, że znowu jest w nim przyjemnie.
ODCZAROWAĆ NIEDZIELĘ

Jak wspomniałam już na początku – nigdy nie przepadałam za niedzielami, ale mimo wszystko wierzę, że da się je trochę okiełznać. Kiedy zostawiam je luzem, zawsze pojawi się ten dziwny niepokój, kiedy ją ogarnę – jest całkiem znośna i mogę powiedzieć, że już nie taka zła, jak rodzynki. Bo czy już Wam mówiłam, że rodzynki są NAJGORSZE?
Jestem ciekawa, czy ktoś tutaj też ma taki stosunek do niedziel, jak ja. A może należycie do tych szczęśliwców, którzy w niedzielę swobodnie jadą sobie na kajaki, spędzają czas beztrosko i w ogóle nie wiedzą, co to niepokój?
Mam podobnie. Co prawda przez ostatnie pół roku trochę wybiłam się z rytmu: nauka od poniedziałku do piątku, wolny weekend – ale za to często pracowałam w niedzielę od rana, a wtedy właśnie mieliśmy najwięcej gości (w sumie nie ma co się dziwić przy pracy w gastronomii), więc też ta niedziela nie była przyjemna. Za miesiąc z kolei wracam na studia i coś czuję, że będzie tak jak wcześniej (czyli wyczekiwanie soboty i niechęć do niedzieli, bo już zaraz powrót do szarej codzienności), ale i tak już trochę nie mogę się doczekać po pół roku przerwy 🙂
Przy okazji: przepiękne masz te “letnie” zdjęcia, wszystko na nich super się zgrywa *.*
Bardzo dziękuję!
Nie przepadam za niedzielami, głównie dlatego, że od niej już tak blisko do poniedziałku 🙁 w czasach szkoły i studiów jakoś mi to nie przeszkadzało, ale teraz jak pracuje to jakoś tak… Dyplomatycznie powiem, że nie pałamy do siebie z niedzielą jakąś przesadną sympatią. Cały dzień mam to dziwne przeświadczenie, że ledwo jest ranek, a już jest wieczór, nic specjalnego nie zrobiłam, nawet czytanie cały dzień nic nie zmienia. I że zaraz znowu nowy tydzień, tyle czasu do piątku, tyle rzeczy do zrobienia, do pracy trzeba itp. żeby nie było, jestem zadowolona ze swojej pracy więc to nie to xd próbowałam nieraz zrozumieć w czym rzecz i spróbować to odczarować, jak na razie z marnym skutkiem. Ale będę próbowała nadal!
Dzięki Ci za ten tekst! Trochę mnie pocieszyła i nastroiłaś na poniedziałek bardziej optymistycznie niż zawsze xD
Kiedyś również nie lubiłam niedziel, kiedy zostawiałam zadania domowe na niedzielę wieczór. Odkąd przestałam tak robić, niedziele są najprzyjemniejszym dniem tygodnia. (W sobotę robię porządki.)
Co do rodzynek, zgadzam się całkowicie. To dla mnie wielkie rozczarowanie, gdy znajdę rodzynkę w cieście.
Witaj, Marta!
Niechęć do niedzieli – normalna sprawa! 🙂 Kiedyś czułam dokładnie tak samo. Teraz uwielbiam każdy dzień, ale dotarcie do tego etapu wymagało pracy i całkowitej zmiany perspektywy.
Tak naprawdę to nie w niedzieli jest problem, że jej nie lubimy. Tylko w poniedziałku, nadchodzącym tygodniu i lęku przed nieznanym. Bo to lęk (przyjmujący wiele postaci) wyzwala tę niechęć do niedzieli.
Ze sposobów, jakie stosuję, podstawowym jest porządnie wypocząć w niedzielę i maksymalnie naładować się pozytywną energią i siłą (łatwiej wtedy będzie sprostać wyzwaniom nadchodzącego tygodnia). Czyli zrobić sobie taki typowy “lazy day” – wyspać się porządnie (żadnych budzików :)), poczytać, pooglądać seriale, wyjść na długi spacer (koniecznie w otoczeniu natury)… Słowem – tak jak się da, wypełnić niedzielę rzeczami, które sprawiają mi przyjemność. Kolejnym sposobem, który bardzo pomaga, jest Twój punkt pierwszy – planowanie poniedziałku i kolejnych dni. Dla mnie samo planowanie jest fajne i zdejmuje ze mnie stres, nawet, gdyby z planów niewiele wyszło 🙂
Nad moimi uczuciami do rodzynek specjalnie się nie zastanawiałam, ale jeśli chodzi o smak, którego nie mogę znieść, to jest to zdecydowanie aronia! 😉
Fajnie się czytało i oglądało, serdecznie pozdrawiam! 🙂
Marta
O ile nie mam zaplanowanego żadnego wyjścia na niedzielę, to mam dokładnie tak samo – nie przepadam za tym dniem tygodnia. Mimo że większość zadań domowych odrabiam w piątek (szok!), na resztę weekendu zostają mi te bardziej “długotermiowe” czy zwyczajnie mniej przyjemne – sądzę jednak, że to nie w tym rzecz, bo nie mam przecież takich co tydzień. Wydaje mi się, że w ciągu tygodnia (szkolnego) mam poczucie, że ciągle mam co robić i ogólnie nie mam czasu, a jak przychodzi taka niedziela, to… czuję się niezręcznie z tym całym czasem. Niby ciągle mówię, że nie mam czasu rysować czy czytać książek, a jednak w niedzielę… wciąż nie znajduję na to czasu. Doprawdy magia i nie wiem, jak to się dzieje. W tym roku czeka mnie klasa maturalna, a tym samym – ostatni rok szkoły. Może w końcu uda mi się lepiej zorganizować sobie czas 😉
Nie mam takiego stosunku do niedziel, bo uwielbiam rodzynki X”D
Dla mnie niedziela to ogarnianie domu, co przy trójce dzieci nie jest łatwe. Gdy to zrobię jestem mega zmęczona i nic mi się nie chce, więc w leniwe mam poniedziałki-wtedy odpoczywam. To nie tak że sprzątam tylko w niedzielę ale wtedy zawsze dłużej bo mąż zajmuje się dziećmi
Lubię niedziele odkąd lubię swoją pracę :))) Czasami wystarczy dokonać drobnych lub bardzo dużych 😉 życiowych modyfikacji. W niedzielę wstaję bardzo wcześnie, bo jeśli tego nie zrobię, to mam problem z zaśnięciem. W niedzielę robimy z mężem coś fajnego, a w poniedziałek nie wymagam od siebie za dużo. To nie jest dzień wysokich lotów, to raczej dzień na spokojne wejście w nowy tydzień. Osobiście bardziej niż niedziel nie lubię ludzi, którym wszystko w poniedziałek się przypomina i zwalają na innych swoją – najczęściej mocno zaległą – pracę 😀 O, tego nie lubię bardzo 😀
OMG, mam dokładnie tak samo. Do tego niedziela jest dla mnie dniem totalnie dołującym. Mam poczucie, że miasto jest wtedy okropnie opustoszałe, nie lubię braku tego miejskiego ruchu i tempa. Od wprowadzenia niedziel niehandlowych to uczucie jeszcze bardziej się dla mnie potęguje… Z rad skorzystam, ale chyba nidy nie będzie to mój ulubiony dzień tygodnia 😀
A moim sposobem na umilenie niedzieli jest… nastawienie budzika na siódmą lub wcześniej 😀 Przynajmniej wydłużam sobie dobę 🙂
Mnie to przerażało od szkoły, a w poniedziałki już było fajnie. Ludzi się spotyka, gada się i nie pamięta, o co się martwiło 😀
Coś w tym jest, bo ja mam podobnie. Choć za poniedziałkami także nie przepadam. W niedzielę to też nie bardzo wiem, co robić – czy odpoczywać czy może szykować się na poniedziałek 😀
Ja jestem takim szczęśliwcem, ale to dlatego, że… nieświadomie stosuję Twoje rady! :O A przynajmniej po części. Bo zamiast stresować się i smucić, że ojej, to już koniec weekendu, czas do szkoły/pracy, staram się wycisnąć z tego dnia ile się da. Odpoczywam, czytam, gram w gry, spędzam czas z chłopakiem i przede wszystkim – robię jedną, dużą rzecz, która da mi poczucie, że ten dzień mi nie przeleciał tak po prostu. Że coś się wydarzyło, zmieniło, pokonałam jeden, maleńki kroczek. I o tym trzeba myśleć! 🙂
A jeśli mam być szczera dla mnie najgorszym dniem tygodnia jest czwartek – moment, gdy zmęczenie osiąga powoli apogeum, człowiek już by chciał odpocząć, już myśli o weekendzie… a tu psikus, bo nadchodzi jeszcze jeden dzień roboczy. To jak lizanie lizaka przez szybkę. Tortury! 😀
Dla mnie niedziela jest zawsze takim “leniwym” dniem regeneracji. Takim dniem na spokojny, niedzielny obiad i ciasto (bez rodzynek) na deser i do tego najlepiej spacer 😉 Nie mam do niej jakiegoś negatywnego stosunku, raczej neutralny. Taki dzień, który żegna mijający tydzień i wita kolejny.
Rodzynki, bleeee, a w cieście to w ogóle najgorzej 🙁
Co do niedziel to właśnie sobie uświadomiłam, że też tak nieraz mam – zwłaszcza to jednoczesne ,,nie chce mi się” i wyrzuty sumienia… Ale na szczęście zazwyczaj akurat mam co robić i nie jest źle. Oby i twój plan się powiódł 🙂
A ja bardzo lubię rodzynki :C
Kiedys też tak miałam, ale przyszedł taki czas, w którym stwierdziłam, że w sumie to poniedzialki nie są najgorsze, więc niedziele już mnie nie przerażają. A powiem więcej – lubię poniedziałki! Pewnie zostaję zhejtowana – jak to? Ano tak własnie. W pracy najgorsze mam te 3 dni w środku tygodnia, dlatego wtedy, gdy weekend mam wolny (bez dodatkowych zleceń), staram się go w pelni wykorzystac. Sprzątanie, gotowanie, pranie, odpoczynek, spacer, zakupy i netflix. Plan idealny. Aż w końcu po takim leniuszkowym weekendzie, w niedzielę wieczorem aż chce mi się iść na drugi dzien do pracy. Ot co! Lubię niedziele 🙂
Och tak niedziela jest często najgorsza. No chyba, że ma się na co czekać w ten poniedziałek… wtedy też jest najgorsza, bo blokuje dostęp do poniedziałku :D. Aczkolwiek jako człowiek, który uczył się w ciągu tygodnia i pracował na weekendzie… to w pewnym momencie przestały być tak przerażające.
PS Nie wiem co ludzie mają do rodzynków. Ja je uwielbiam 😀
Miałam coś takiego, dopóki się uczyłam. Jak podjęłam pracę na etacie, to nie było już tak źle. Teraz, kiedy próbuję być sama sobie szefem, nie mam czegoś takiego jak niedziela jako dzień wolny. czasem wolne mam we wtorek i piątek, czasem – tradycyjnie w “weekend”.
Odnośnie planowania całego tygodnia w niedzielę, to na prawdę super sposób na poczucie, że jednak coś produktywnego się dzisiaj zrobiło 😀 Muszę zacząć też to stosować u siebie, bo faktycznie niedziela to taki trochę dzień leniwca, ale jednak zachowując pewny niepokój z tyłu głowy, który nie pozwala nam w 100% się zrelaksować 😀 Dzięki za tekst 😛
Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim podejściem do niedzieli 🙂 ja najbardziej nie lubię czwartku bo już człowiek zaczyna odczuwać trudy tygodnia a tu jeszcze jeden dzień pracy
Jest nas więcej! Ja od dziecka nie lubiłam niedziel.. były spiące, przytłaczające i takie totalne “NICMISIĘNIECHCE”.. a co gorsza, nie szło tego zmienić. Teraz? Są mi totalnie obojętne jak każdy inny dzień tygodnia (oprócz ważnych dat w moim życiu :D) system 4na4 to naprawdę fajna sprawa.. czasami niedziela to pierwszy dzień wolnego, czasami druga.. no gorzej jak jest ostatnim dniem to wtedy znowu wraca uczucie z przeszlości 😀
Też tak mam! I co ciekawe jak przeczytałam twoje sposoby na niedzielę to większość się zgadza z moimi 🙂 Niedziela to dla mnie właśnie głównie dzień na rzeczy przyjemne, niewymagające dużo wysiłku, a na które nie mam wiele czasu w tygodniu czyli Netflix, czytanie, scrabooking, nadrabianie zaległości w czytaniu blogów 😉 a aktualnie również nauka norweskiego (język, którego uczę się wyłącznie dla własnej przyjemności :3) oraz gotowanie/przygotowywanie lunchowego jedzenia na nadchodzący tydzień. I bardzo się zgadzam, że zrobienie choć jednej KONKRETNEJ rzeczy zawsze sprawia, że niedziela już nie taka straszna i zostają miłe wspomnienia z niej 🙂
Jak dobrze wiedzieć że nie jestem sama 🙂 i że jest to zdiagnozowane. Jakbym czytała o sobie.
Ja nawet nie lubie za bardzo nigdzie wychodzić bo i tak nie mogę sie tym cieszyć bo wiem że zaraz poniedziałek i nowy tydzień. Ale netflix i simsy jak najbardziej na tak !!
Taak, jak tylko przeczytałam tytuł to wiedziałam o co chodzi, mam dokładnie tak samo już chyba od gimnazjum. Chętnie wdrożę twoje pomysły u siebie.