Jaki przełom nastąpił w czerwcu, co warto zwiedzić we Wrocławiu, na czym polegał mój kryzys weselny i jakie książki polecam – o tym w dzisiejszym Piątku z Martą!
Dzień dobry, cześć i czołem. Wreszcie nadszedł piątek, a to oznacza, że mogę zrobić Piątek z Martą! Gotowi? Róbcie sobie coś do picia i zobaczcie, co u mnie się działo.
# CO SIĘ DZIAŁO?
W maju stwierdziłam, że jeszcze jeden tak intensywny miesiąc i nie dam rady, w związku z tym zgodnie zdecydowaliśmy (ja i Patryk), że czerwiec będzie naszym miesiącem oddechu.
Rany. Człowiek sobie nie uświadamia, jaki ma problem z równowagą praca-odpoczynek, dopóki naprawdę przestanie zasuwać!
Czerwiec był moją oazą spokoju. Pierwszy raz nie zmuszałam się do niczego. Nie śpieszyłam się. Udawałam, że nie słyszę głosu w mojej głowie, który mówił, że powinnam coś teraz, zaraz, żeby świat się nie zatrzymał i żeby wszystko było dobrze.
Jeździliśmy na rowerach, spotykaliśmy się z przyjaciółmi, pracowaliśmy mniej w ciągu dnia, jedliśmy dużo lodów, czytałam książki i naprawdę miałam wakacje z prawdziwego zdarzenia, co było mi bardzo, bardzo potrzebne – nawet jeśli na początku wcale tego nie czułam.
Jak się możecie domyślać, to jest właśnie ten tytułowy przełom – Marta wreszcie naprawdę zrozumiała, że odpoczynek jest ważny, potrzebny i że może być fajny. Jestem z siebie bardzo dumna. 😊
Przyjechała do mnie moja Agata z Fotografii dla biznesu, bo już zimą sobie wymarzyłyśmy sesję kobiecą. Akurat trafiła nam się pogoda – po deszczu się rozpogodziło, ale nadchodziła burza, więc niebo zmieniało się co chwila i robiło różne efekty na zdjęciach.
Agata to jedna z osób, która przypomina mi, że naprawdę nie trzeba mieć wspólnej pępowiny i spędzać ze sobą każdej chwili, żeby się przyjaźnić. Mieszka koło Warszawy, widzimy się czasami co miesiąc, a czasami raz na kwartał, ale za każdym razem jak przyjeżdża, to mam wrażenie, jakbym widziała ją wczoraj. Utrzymujemy też ciągły kontakt przez telefon i internet, więc zawsze jesteśmy na bieżąco.
Przez ten wolny czas miałam wreszcie chwilę, żeby nacieszyć się mieszkaniem. Oczywiście zamiast zrobić to w spokoju, już sobie wymyśliłam kolejne rzeczy – i tak pod koniec miesiąca w naszym biurze znajdą się nowe biurka (a właściwie jedno wielkie biurko, robione na wymiar), a w łazience szafka z blatem nad pralką – bo brakuje mi tam mebli do przechowywania, a wszystkie środki czystości chowam gdzieś po kątach. Kupiłam też miętową farbę i myślę o pomalowaniu którejś ściany – w biurze albo w salonie. Zaopatrzyłam się też w fotel do czytania, który miał być miętowy… a przyszedł jaki przyszedł.
Kusi nas też strasznie remont antresoli, która nie była ruszana przy głównym remoncie z powodu braku funduszy (niestety, chociaż chciałabym – budżet domowy to nie kran z wiecznie cieknącą gotówką), ale jeszcze zastanawiamy się, czy to na pewno mądre, by organizować kolejny remont przed weselem w przyszłym roku.
Wesele… to był temat czerwca! Tak jak wam pisałam, nie najlepsza ze mnie panna młoda, chociaż muszę przyznać, że mam momenty napalania się na coś, a następnie postawy „jest mi to obojętne”.
W czerwcu jednak zaczęłam zbierać kolejne wyceny od wykonawców i konkretnie się załamałam. To temat na osobny post, ale uważam, że branża ślubna jest naprawdę… dziwna – a wszystko to napędzają przyszli małżonkowie i ich rodziny, organizując wesela, na które ich nie stać i zaciągają kredyty, bo przecież weselicho musi być.
Po wszystkich wycenach zaczęliśmy się zastanawiać, czy… nie zrezygnować. W sensie – z wesela, nie ze ślubu.
Zaczęłam poważnie rozpatrywać opcję z niskim budżetem – obiad, grajek, do domu. Albo w ogóle jeszcze inaczej – obiad dla rodziny i jakoś później impreza dla znajomych… Szybko jednak okazało się, że realizacja tego typu rozwiązania wcale nie jest mniej skomplikowana (i generuje kolejne problemy), jak i wcale tak bardzo cenowo nie różni się od tego, co zaplanowaliśmy pierwotnie (nie była to oszczędność, która naprawdę by się opłacała).
W związku z tym po okresie paniki wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli wesela w wersji „bez szaleństw, ale jednak”. O mojej wizji ślubu też chciałabym Wam opowiedzieć niedługo.
Pod koniec miesiąca z Patrykiem zabraliśmy do siebie jego siostrzeńca – lubimy mieć gości spoza Wrocławia, bo mamy wtedy pretekst, żeby pozwiedzać miejsca, do których nam się normalnie nie chce iść. W tym roku zaliczyliśmy więc mecz żużlowy, centrum nauki o wodzie – Hydropolis i wystawę makiet-miniatur – Kolejkowo. To atrakcje nie tylko dla dzieci – my jako dwójka dorosłych też się świetnie bawiliśmy. Jeśli chcecie odwiedzić Wrocław, to oprócz ZOO i innych typowych atrakcji, odwiedźcie też te miejsca.
W Hydropolis zwłaszcza na początku jest masa ciekawych informacji, więc naprawdę dobrze się to zwiedza. Koniec wystawy aż tak mnie nie zachwycił, ale mimo wszystko – warto było się tam wybrać.
W Kolejkowie byłam pewna, że będę się nudzić i że to atrakcja kompletnie dla dzieci, ale okazało się, że wcale nie – były różne sytuacje i figurki, które mrugnięciem oka nawiązywały do dorosłych. Szukaliśmy potem kilku postaci w formie „wyzwania”, które rzucił nam pracownik wystawy i naprawdę dobrze się przy tym bawiliśmy.
Z tego nadchodzącego lata chcę wycisnąć jak najwięcej. Szczegółami podzielę się w nowym wpisie z cyklu #priorytetów, ale już teraz wiem, że na pewno nie chcę takiej sytuacji jak w ubiegłym roku, gdzie lato praktycznie przeciekło mi między palcami, nie wiadomo kiedy.
# DO CZYTANIA
Zgodnie z moimi postanowieniami, o których Wam pisałam już jakiś czas temu (co mi przypomina, że powinnam napisać wpis z celami na ten miesiąc) – więcej czytam. Różne rzeczy: od romansów w upalne dni, kiedy nie mam ochoty na nic innego, poprzez reportaże, opowiadania a kończąc na tytułach popularnonaukowych.
Mam taką wielką i ogromną potrzebę czytania, że chłonę wszystko jak gąbka i bardzo się cieszę, że mam Kindle, bo inaczej zbankrutowałabym na tych tytułach – a mimo wszystko ebooki są dużo, dużo tańsze.
Pozycje, które mogę Wam polecić:
Collen Hoover – Coraz większy mrok
Książka autorki, którą do tej pory lubiłam za romanse – a tu zupełnie coś innego! “Coraz większy mrok” to bardzo wciągający thriller. Pewna bardzo znana autorka ma wypadek, który uniemożliwia jej ukończenie bestsellerowej serii książek. Z tego powodu jej mąż zatrudnia młodą pisarkę, która ma dokończyć dzieło. W tym celu młoda dziewczyna jedzie do domu pisarki i jej męża, jednak okazuje się, że to decyzja, która mocno zmieni jej życie. Więcej wam nie powiem, żeby nie zepsuć zabawy. Bardzo szybko mi się to czytało, a niektóre zwroty akcji sprawiały, że książka ani przez chwilę nie była nudna.
B.A. Paris – Pozwól mi wrócić
Kolejny thriller (nie wiem, o co mi chodzi z tym gatunkiem). Para zakochanych jedzie na wakacji do Francji – niestety, w trakcie powrotu do domu, dziewczyna zostaje porwana. Po latach okazuje się jednak, że być może kobieta wcale nie zaginęła, a co więcej – że usilnie chce wrócić do starego ukochanego, nie bacząc na to, że idzie do celu po trupach. Tę pozycję przeczytałam w jeden wieczór – myślę, że to całkiem przyjemna (o ile thriller można tak nazwać) lektura na lato – na pewno będziecie mieli niespodziankę na samym końcu 🙂
Joanna Kuciel – Frydryszak – Służące do wszystkiego
Jaka to była dobra książka! “Służące do wszystkiego” to opowieść o historii służących w Polsce – ich traktowaniu, zwyczajach, tradycjach, tego, jak zmieniał się stosunek do pomocy domowej w ciągu dekad. Bardzo, bardzo ciekawa historia różnych służących, pełna ciekawostek, anegdotek – no świetnie się to czytało, a przede wszystkim dowiedziałam się czegoś nowego. Jak dla mnie to lektura must have dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się historią, a zwłaszcza bardziej społeczną częścią historii.
# DO OGLĄDANIA
Byliśmy kilka dni temu z Patrykiem na „Życie zwierzaków domowych 2”. Pierwsza część nam się tak podobała, że była już oglądana kilka razy.
Na dwójkę szłam z wielką nadzieją i wielkim kartonem popcornu – i okazało się, że przeliczyłam się w obu kwestiach (pokładałam za duże nadzieje w filmie oraz przeceniłam swoje możliwości w jedzeniu popcornu).
Koniec końców bajka jest super i jeśli macie i lubicie zwierzaki, to jest to coś, co warto sobie obejrzeć, ale moim zdaniem pierwsza część była lepsza.
# DO SŁUCHANIA
Chyba nie będzie to żadnym odkryciem, jeśli przypomnę Wam, że Taylor Swift wydaje nową płytę? Już od kilku lat jestem w niej – w Taylor, nie w płycie – okropnie zakochana i uwielbiam wszystko, co robi! Nic więc dziwnego, że gdy tylko dowiedziałam się z jej live’a na Instagramie, że będzie płyta, od razu zamówiłam ją na jej stronie. Czy zapłaciłam połowę więcej, niż w Empiku? Być może, ale mam przynajmniej nadzieję, że zamawiając przez stronę Taylor, w jakiś sposób sprawiam, że zarabia ona trochę więcej.
Druga piosenka, która ciągle mi chodzi po głowie to nowy singiel OneRepublic – a zwłaszcza wersja live.
# NA BLOGU
I to już wszystko! Już zapomniałam, jakie pisanie „Piątków” jest oczyszczające! Teraz mam w głowie posprzątane, a Wy wreszcie wiecie, że żyję i mam się dobrze.
Swoją drogą: lubicie te „Piątki”? Jest tu ktoś, kto pamięta, że kiedyś pojawiały się co dwa tygodnie? :O
Miłego weekendu!
Wasza Marta