„Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to taki bardzo utarty cytat, ale też w tej sytuacji – bardzo trafiony. Dla wielu osób Stany Zjednoczone to kraj mlekiem, miodem oraz coca-colą płynący. I w niektórych aspektach rzeczywiście tak jest, ale jeśli mam być szczera: za każdym razem, kiedy wracam, bardzo się cieszę, że jestem z Polski.
Dlaczego?
Bo Polska dużo rzeczy robi o wiele, wiele lepiej.
Uwaga! Ten tekst jest pisany z perspektywy TURYSTKI. Chciałabym, żebyście mieli to na uwadze.
W Stanach spędziliśmy łącznie w ciągu ostatniego roku ponad miesiąc. Na pewno nie na tyle dużo, żeby wozić się po mieście i chwalić, jak to znamy ten kraj, ale też nie na tyle krótko, żeby nie wiedzieć o nim nic. Mam jednak wrażenie, że dużo osób idealizuje sobie Stany jako jakąś utopię, idealny kraj z perfekcyjnymi warunkami… podczas gdy u nas niektóre rzeczy naprawdę są o niebo lepsze.
Dlatego dzisiaj ten wpis jest specjalnie dla Ciebie, Polsko. Bo jesteś super fajna. Nawet, jeśli niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy.
W czym USA jest gorsze od Polski?
JEDZONKO
Zdecydowanie uważam, że jeśli chodzi o jedzenie, Polska robi to duuużo lepiej. Zarówno jeśli chodzi o restauracje, jak i jedzenie w hotelach czy w spożywczakach – przynajmniej z perspektywy turystki. Jedzenie w USA na mieście jest… nudne. Przewidywalne. Nawet, jeśli są inne dania, to często smakują bardzo podobnie.
Wyjątkiem są restauracje innych kuchni świata, ale nawet w nich często jedzenie jest trochę dostosowane do “stylu amerykańskiego” i ma dość typowy smak. W Polsce jest więcej urozmaicenia i mam wrażenie, że dużo trudniej jest się znudzić jedzeniem na mieście. My tutaj po kilku dniach mieliśmy już dosyć, bo niezależnie od tego, co zamawialiśmy, wszystko było robione na jedną modłę. Ciągle przewijają się albo różne wersje fast-foodów, steków albo meksykańskiego jedzenia.
W sklepach natomiast gdy wchodzisz pierwszy raz, to masz wrażenie, że wszystkiego jest mnóstwo, ale gdy się przyjrzysz to okazuje się, że często są to te same produkty, tylko różnych marek. W gotowych potrawach brakowało mi trochę więcej zdrowych propozycji. Ale jeśli chodzi o niezbyt zdrowe gotowe potrawy to mają tego MNÓSTWO – to muszę przyznać 🙂 No i mają gigantyczne warzywa. Nie wiem, kto to je, ale tam są mango wielkości mojej głowy i cebule wielkości moich dłoni.
Jedzenie w hotelach jest moim zdaniem dużo biedniejsze, niż w Polsce – mniej urozmaicone, raczej niezdrowe (chyba, że wykupimy jakiś lepszy pakiet). Stawiają na owsianki, batony, może uda się zjeść jajko na twardo. I mówimy tu o hotelach z trzema gwiazdkami.
HOTELE
Tutaj widzę znaczną różnicę.
Trzygwiazdkowy hotel w Polsce to całkiem niezłe miejsce. Zazwyczaj ładnie urządzone, z dobrym śniadaniem, fajną lokalizacją i zadowalającym widokiem z okna. Trzygwiazdkowy hotel w USA to bardzo przeciętny hotel z biednym śniadaniem i dziwnym widokiem z okna (w tamtym roku mieliśmy widok na… ścianę, w tym roku – na plac budowy i podwórko). Mieliśmy też okazję być w hotelu czterogwiazdkowym i mieć grzyba pod prysznicem oraz ułamane kafelki w łazience.
Nie zrozumcie mnie źle: nie chodzi o to, że ja wymagam wachlowania mnie liściem palmy i podawania zimnych drinków. Chodzi tylko o to, że standardy hoteli w Polsce są dużo wyższe, niż w USA. Przynajmniej z tego, co my zaobserwowaliśmy – a jeździmy i śpimy w hotelach naprawdę sporo.
Czy to problem? Jeśli nie jesteś osobą oczekującą nie wiadomo czego, to oczywiście, że nie. Ale jest to z mojej perspektywy naprawdę ciekawe! Tak po prostu.
PŁATNOŚCI
No przepraszam, ale w tej kwestii Polska jest dużo bardziej do przodu. Płatności zbliżeniowe, BLIK, płatności telefonem, cuda na kiju… w Stanach w każdej knajpie zabierają Twoją kartę ze sobą na zaplecze, a potem przynoszą Ci rachunek, który musisz podpisać i który wyraża zgodę na obciążenie konta. W sklepach w większości przypadków musisz włożyć kartę do czytnika i wpisać pin.
W tamtym roku jak pierwszy raz spotkaliśmy się z tym, że zabierają nam kartę, byliśmy przerażeni – szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia naszych min! To było bardzo zabawne, ale w tamtym momencie co chwila się bałam, że ktoś mnie okradnie – tym bardziej, że ze względu na walutę, używaliśmy kredytówki (mam taką, w której nie ma opłat za płacenie w innej walucie).
KOMUNIKACJA MIEJSKA
Wszyscy w USA mają samochód.
Co ma sens, jeśli popatrzy się na mapę i zobaczy odległości. To ma naprawdę sens. Ale jeśli jesteś Martą i Patrykiem…
… którzy obiecują sobie zrobienie prawka każdego roku…
… to jesteś skazany na komunikację miejską i Ubera.
I teraz jedna kwestia: Uber zazwyczaj boli po kieszeni (bo jest w dolarach), a komunikacja miejska jest… dziwna. To znaczy: zależy, w jakim mieście. W Los Angeles rok temu byliśmy bardzo zadowoleni, ale w tym roku w Miami i Orlando komunikacja dała nam w kość. Już pierwszego dnia z lotniska zawiozła nas zupełnie gdzie indziej, niż nasz hotel (chociaż wszyscy tłumaczyli nam, że to na pewno dobry autobus) i koniec końców i tak skończyło się Uberem. Autobusy jeżdżą rzadko i zazwyczaj – o dziwo – nie w te miejsca, które turysta chciałby zwiedzić.
W Polsce komunikacja jest cudowna – a przynajmniej takie mam zdanie o Wrocławiu. Mogę dojechać w każdy zakątek miasta, w większości przypadków – bez żadnego problemu. Wszystko jest jasne i przejrzyste. Wiesz jak kupić bilet, jak znaleźć autobus, jak gdzieś dojechać, gdzie wysiąść i tak dalej. W USA… niekoniecznie.
USA – TO MARZENIE CZY NIE?
USA ma wady… jak każdy kraj. Mam po prostu wrażenie, że strasznie go idealizujemy w swoich wyobrażeniach. W naszych myślach w Stanach wszystko jest lepsze: wybór produktów, ubrań, uśmiechy ludzi, życie. W rzeczywistości – wcale nie uważam, że są lepsze od Polski. Mamy NAPRAWDĘ fajny kraj i naprawdę fajnych ludzi.
Bardzo lubię USA. I jako osoba nie lubiąca podróżować (nie ciągnie mnie do zwiedzania świata) – wyobrażam sobie, że jeśli byłoby mnie na to stać, to mogłabym wakacje spędzać tylko tam.
Ale czy rzeczywiście to American dream? W jednych kwestiach pewnie tak, a w innych – wcale nie. Myślę, że nie mamy czego zazdrościć, bo u nas jest równie fajnie. Tylko chyba czasami tego nie doceniamy – a szkoda.