Nie mogłam tego przeżyć. Zamknęłam się w pokoju, wyciągnęłam z szafy koc w koty i zwinęłam się w nieszczęśliwego naleśnika na kanapie. A nie, wróć: w chlipiącego, smarkającego, nieszczęśliwego naleśnika. Do pokoju weszła mama.
– Czemu ryczysz? – spytała całkiem sensownie – przecież nic się nie stało, zdarza się.
– Mi się zawsze zdarza! – wysapałam zasmarkana spod koca – ZAWSZE! Dlaczego chociaż raz nie mogę wygrać?
– Marta. Musisz wziąć się w garść i ryjem do przodu. W końcu się uda – powiedziała, kładąc mi kubek z herbatą na biurku.
Miała rację.
To było chwilę po tym, jak wróciłam z zawodów po całym roku przygotowywania się i nie nabiegałam nic. A przynajmniej – nic wartego uwagi. Marzenia o życiówce, medalu, lepszej formie, którymi żyłam przez cały rok przygotowań do sezonu, poszły do kosza. ROK.
I tylko dzięki maminemu “ryjem do przodu”, nie rzuciłam wtedy wszystkiego w cholerę .
Ten jeden tekst mógłby równie dobrze zastąpić wszystkich couchów, motywatorów, książki motywacyjne i obrazki w internecie.
Musisz iść ryjem do przodu.
W tym śmiesznym powiedzonku mojej mamy jest cała ukryta prawda na temat tego, co my nazywamy “sukcesem”.
To powiedzonko dało mi wszystko. Bądźmy szczerzy- to jak odkrycie żyły złota. Albo Ameryki.
Przez całą szkołę byłam pewna, że zostanę dziennikarką. Marzyłam o pracy w zawodzie, chociaż wszyscy mi powtarzali, że to nierealne, niemożliwe i nieosiągalne.
Tyle, że życie ma taką przypadłość, że jeśli os mówią wszyscy, to najczęściej nie jest to prawda. Albo przynajmniej nie jest to do końca prawda. Bo zawsze istnieje jakaś droga, o której nikt nie wiedział .
W każdym razie, wracając do wątku, chciałam być dziennikarką. W tym celu zakupiłam wszystkie dostępne książki na ten temat, a następnie wysłałam maile z moim CV (obejmującym wtedy tylko bycie redaktorem naczelnym gazetki szkolnej i olimpiadę z polskiego) do wszystkich lubuskich redakcji
Nie odpisał nikt. Ani jedna osoba.
Przeczekałam dużo czasu, łudząc się, że po prostu dziennikarze to zawód bardzo zajęty i nie mają czasu. Ale kiedy milczenie się przedłużało, zrobiłam to, co kazała mi zrobić mama.
Ryjem do przodu.
Napisałam maile jeszcze raz. Tym razem wyszukałam również inne adresy, należące do poszczególnych dziennikarzy.
I tak dostałam pracę w wojewódzkiej gazecie.
Mała pierdoła – wystarczyło spróbować jeszcze raz.
Na studiach na drugim roku bezskutecznie aplikowałam do różnych redakcji. Bez skutku. Nikt nie silił się na to, żeby mi w ogóle odpowiedzieć. Po naprawdę długim okresie, kiedy straciłam nadzieję i zaczęłam wierzyć, że naprawdę nic nie jestem w stanie tutaj zrobić, stwierdziłam, że dam sobie ostatnią szansę. Nie miałam drukarki, więc punkcie ksero wydrukowałam na masę moje CV i pozostawiałam w redakcjach.
Oczywiście nikt nie odpowiedział.
I kiedy już miałam się poddać, stwierdziłam, że ostatni raz spróbuję być ryjem do przodu. Ubrałam się, otrzepałam z resztek smutku i przygnębienia, i poszłam osobiście do redakcji, obiecując sobie, że nie dam się pogonić.
I tak właśnie dostałam mój staż. Wystarczyło pchać się do przodu i spróbować inaczej. Zajęło mi to 30 minut, razem z dojściem do redakcji i rozmową z naczelnym.
Takich sytuacji było w moim życiu mnóstwo. W sumie, to prawie wszystkie. Jeżeli coś mi się udawało, to zazwyczaj za którymś razem, albo po wielu dniach i nie do końca przespanych nocach pracy. Albo wyrzeczeń. Ale o tym się nie myśli – lepiej powiedzieć, że tobie się udało, a innym nie, nie znając w ogóle historii, która stoi za danym człowiekiem.
Ryjem do przodu ma swoje wady. Na przykład takie, że jeśli bardzo się rozpędzisz i ciągle próbujesz, a mimo to nie wychodzi, możesz się zniechęcić. Łatwiej przecież nic nie robić – wtedy, nawet jeśli głośno narzekasz, to w duchu wiesz, że to twoja wina, bo nic nie robisz w tym kierunku.
Czasami niektórzy ryjem do przodu mylą z naiwnością albo życiem z głową w chmurach. To nie tak. Nie chodzi o to, żeby z głupim uśmiechem mówić, że wszystko, ale to wszystko się udaje. Ryjem do przodu to nie poddawanie się i racjonalne podejście. Nic mi nie da ta filozofia, jeśli chciałabym mieć skrzydła albo zostać piosenkarką, nie? To pierwsze dlatego, że nie jestem ptakiem, a to drugie – bo natura nie obdarzyła mnie talentem. Parcie na swoje marzenia i dążenie do ich spełnienia to nie jest naiwność. Wkurzam się, kiedy ludzie mówią inaczej. To szukanie dziur, przejść, okien i piwnic, którymi można wejść i inną drogą osiągnąć cel (albo coś bliskiego celu).
JEDEN LUB ZERO
Problem w tym, że ludzie myślą zerojedynkowo, czyli albo wierzysz w marzenia i je spełniasz, nawet, jeśli są irracjonalne (nie wiem, marzenie o trzeciej ręce albo spotkanie Michaela Jacksona), albo w nie nie wierzysz i trąbisz, że marzenia nie istnieją.
A przecież jest coś pośrodku – i to jest właśnie na bieżąco przerabianie marzeń i szukanie ścieżek tak, żeby się udało.
Czasami ludzie myślą też czarno-biało odnośnie ambicji: mówią, że to szkodliwe, prowadzi do perfekcjonizmu, do depresji…. pewnie. Jeśli nie ma w tym umiaru, to jak najbardziej to racja.
Ale czy to znaczy, że mamy po prostu za każdym razem odpuszczać? Nie. Trzeba po prostu się nauczyć, kiedy lepiej puścić coś wolno, a kiedy przycisnąć sprawę i spróbować raz jeszcze.
RYJEM DO PRZODU
Nie ma na świecie osoby, której wychodzi wszystko – nawet, jeśli komuś z was się wydaje, że kogoś takiego zna. Każdy z nas ma jakieś potknięcia – większe lub mniejsze.
Pytanie tylko, jak do nich podejdziesz: zawiniesz się w koc, czy spróbujesz ryjem do przodu?
Hej Marta, dzięki bardzo za ten tekst. Czasami sami wpadamy w pułapkę poddając się zbyt szybko i odkładając walkę o swoje marzenia na “może kiedyś, później, w bliżej i dalej nieokreślonym nigdy”. A wystarczy tylko zakasać rękawy i po prostu o nie trochę powalczyć 🙂 Nikt nie mówi, że będzie łatwo, ale z pewnością warto! A powiedzonko zapamiętam – daje mega kopa w tyłek do działania! Pozdrowienia dla Mamy 🙂
Hej, świetne motto! Kiedyś na przedsiębiorczości w szkole mieliśmy krótko opisać swoją misję życiową. Po długim zastanowieniu napisałam bardzo prosto “Keep going” I do tej pory uważam, że to świetne podejście, gdy chcesz osiągnąć sukces. Nieważne, że się wali, że nie wychodzi- idziesz do przodu i tyle 😀 Też kiedyś przeżyłam taką “dużą” porażkę- po roku przygotowań do konkursu z historii nie przeszłam do III etapu. Byłam załamana, był koc i pies i łzy, ale się pozbierałam i
rok później zostałam laureatką. Warto iść ryjem do przodu!
“Bądź jak dzik, jeśli wpadniesz w błoto, to musisz to błoto pchać jak dzik, ryjem do przodu.” 🙂 znalazłam ten tekst kiedyś na fejsie w motywacyjnych tekstach, i normalnie muszę sobie go zapisać, tak jak Twoje “ryjem do przodu”. Nigdy nie wolno się po prostu poddawać, jeśli coś czujesz i wiesz, że to co robisz jest słuszne, to to rób, do końca aż osiągniesz cel 🙂
Nigdy nie słyszałam od nikogo takiego powiedzonka, ale już jestem nim zachwycona i będę stosować. Będę przypominać sobie w chwilach zwątpienia Twoją historię, jest bardzo motywująca! Dzięki!
Ooo, skad ja to znam, szukanie stazy! Dziesiatki wyslanych maili, zazwyczaj zero odpowiedzi. Ale nie poddalam sie, szukalam i wysylalam dalej, nawet poszlam kolejny krok do przodu, uznalam, ze skoro w Polsce mnie nie chca, to moze mnie zechca za granica? I tak dzieki dwom stazom w Niemczech, przenioslam sie tutaj na studia. Wyrzuca Cie drzwiami to wlaz oknem (byle z czasunkiem do samej siebie ;)) albo poszukaj lepszej opcji!
Ojej, to powiedzonko jest warte zapamiętania. Bieganie za szukaniem wymarzonej pracy jeszcze przede mną, ale na pewno ten post jest przydatny.
Pozdrawiam !
Ryjem do przodu to coś alla “fuck it”. Fuck it all – idź do przodu mimo wszystko 🙂 Cudny tekst i jakże prawdziwy.
Ale masz świetną mamę! 🙂
Mój tata opisał mnie raz “jak Cię drzwiami nie wpuszczą to oknem wejdziesz”. Odbiegał ten opis od mojego faktycznego podejścia, ale miło było usłyszeć, że ktoś wierzy, że mam tyle siły, żeby się nie poddawać. I tak to już czasem jest, że trzeba się potknąć.
Jeśli chodzi o pracę to już sam fakt, że ktoś osobiście się pojawił świadczy o tym, że mu zależy. Dobrze, że w Twoim przypadku to docenili 🙂
Oj, kolejny genialny tekst 🙂
Bardzo często stosuję tą filozofię, chociaż inaczej ją nazywam. U mnie czysto praktycznie wygląda to tak: jeśli wymyślę jakieś rozwiązanie, które daje mi cień szansy na realizację celu (tak jak u Ciebie wysłanie CV jeszcze raz, z uwzględnieniem prywatnych adresów dziennikarzy), to najpierw muszę je wypróbować, a dopiero potem daję sobie prawo do narzekania czy smutku na to, że się nie udało 😉 Kieruję się prostą zasadą: najpierw muszę móc sobie uczciwie powiedzieć: “spróbowałam wszystkiego!” zanim powiem: “próbowałam wszystkiego, ale niestety nie wyszło”.
W efekcie nawet ewentualne porażki tak nie bolą kiedy wiem, że zaważył zwykły pech / zdarzenia losowe, a nie brak moich chęci. Kiedy wiem, że dałam z siebie wszystko, wtedy mogę z czystym sumieniem pozwolić sobie na podejście: “Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba!” i nawet jeśli ostatecznie coś mimo usilnych wysiłków nie wyjdzie, to po prostu stwierdzam, że nie było mi to pisane i pewnie był jakiś powód, dla którego miało nie wyjść 🙂
Niby banalna fraza, ale zrobienie czegoś “po prostu” czasami wydaje się być najlepszą opcją. Coś komuś coś źle powiedziałeś/aś? Przeproś. Chcesz się kogoś o coś zapytać, ale się boisz? Zapytaj. I tak dalej. Przynajmniej nie można sobie zarzucić, że się olało sprawę na starcie. 🙂 A jeśli nie wychodzi, a jest nadzieja… To po prostu “ryjem do przodu”. 😀
Świetny i motywujący post 🙂 Pozytywne myślenie to podstawa, bo sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jak wygląda nasze życie. Dzięki za ten wpis, podnosi na duchu :*
Marta dlaczego ja tak późno to wcielam w życie …aż mi smutno 🙁
Uczę się w liceum ,po wakacjach matura ,wyznaczyłam sobie cel i Twój wpis dal mi do myślenia ,już nie będę marnowala swojej energii na płacz i zalamkę po porażce ,tylko wezmę się w garść i ryjem do przodu !
Dziękuję 🙂
Nie lubię Cię. Serio. Nie znoszę wchodzić na tego bloga, bo zamiast poczuć się lepiej, czuję się jak właśnie ten zasmarkany naleśnik. A wiesz dlaczego? Bo jak nikt uświadamiasz mi, co w moim życiu poszło nie tak, że jestem tu, gdzie jestem, czyli.. nigdzie. TAAAAKIE plany miałam mając 19 / 20 lat. Co z tych planów wyszło? Niekończąca się impreza i masa znajomych, o których po latach nic nie wiem. Nawet tego, czy żyją. Teraz mam lat troszkę więcej. Między magiczną trzydziestką, ale już po ćwierćwieczu i dopiero teraz dociera do mnie potęga problemu, który sama sobie zafundowałam. Nie chcę się użalać, naprawdę. Jednak blogi czytam notorycznie i jak widzę uśmiechniętych, pewnych siebie ludzi, którzy jak burza pną do przodu i spełniają swoje ambicje, to.. mam ochotę porządnie przygrzmocić w mur. Z zazdrości, że ja tak kiedyś nie umiałam. Wiem, wiem.. nigdy na nic nie jest za późno. Mogę zacząć zmieniać swoje życie od dziś. Tylko jak..
Nie gniewaj się, początek tego wpisu to oczywiście ironia. Właśnie potrzebuję takich tekstów jak ten i tego uświadamiania mi, że dużo spieprzyłam. Bo żeby coś naprawiać trzeba najpierw wiedzieć, co jest zepsute.
I tak, zazdroszczę Ci Twojego podejścia do życia. Trzymaj tak dalej. Powodzenia! 🙂
Wyswietlil mi sie w proponowanych post z sierpnia 2015 o roku Barndburgera. Masz może jakieś nowe przemyślenia o pracy w domu po kolejnym roku? A moze coś nowego w waszej firmie? Jestem ciekawa, bedzie jakiś post?
I co też jest złe? Słuchanie się innych i organizowanie swoich planów pod nich. Zawsze byłam humanistką. Dobra z polskiego, zła z matmy. Poszłam do liceum do klasy matematycznej, bo mam ambicje związane z tym przedmiotem. I mi też nauczyciele sugerowali, że nie powinnam była być w tej klasie. Wszyscy mi mówili, że to nie dla mnie. Ale ja się uparłam. Wierzę w coś takiego, że zdolności rosną z naszą pracowitością. W listopadzie na próbnej maturze miałam 20 %, nie zdałam jako jedyna w klasie. W maju 70 %. Wszystko kosztem wypoczynku i wolnego. Ale się opłacało, bo spełniłam swoje ambicje!
Także ambitnym i perfekcyjnym też warto być! Co z tego, że teraz nie będzie się trzeba przemęczać, jak na starość będzie się żałować, że nie spełniło się swoich ambicji? I co jest gorsze? 😀
Ryjem do przodu- genialne :)) codziennik-kobiety.blogspot.com
no i to jest cudowna dewiza życiowa! Gdzieś ostatnio zgubiłam motywację i przyszłam jej tu poszukać i chyba znalazłam! 🙂 <3 Zawsze!
Świetny wpis 🙂 Chyba zapożyczę tę dewizę życiową 😀 Dzięki, jak zawsze, gdy czytam Twoje wpisy to jakoś tak pasują akurat do mnie, akurat wtedy, kiedy ich potrzebuję 😉
dobre!
Świetny wpis. Nie dostałam się na medycynę, nie raz, nie dwa ale trzy razy! zawsze chodziło o punkt, albo o to, że zasłabłam na maturze…ale nie poddałam się i znów próbuję.
Znajomi mówią, że jestem niepoważna, ale co oni tam wiedzą. Biorą to co im życie podetknie pod nos, zamiast walczyć.
Dzięki Twojemu wpisowi jest mi lepiej 😉
“Ryjem do przodu!”
Ja zawinęłam się w koc. Byłam ryjem do przodu przez całe życie, ale nic się nie udawało. Ostatnio moje wyniki w poszczególnych etapach pewnej sprawy były świetne, najlepsze w Polsce, po czym w najważniejszym momencie padłam – mimo tony pracy zabrakło ociupinkę, popełniając pełno zupełnie nielogicznych i do mnie niepodobnych błędów. Męczyłam się wyrzutami sumienia, że ten jeden słabszy dzień zniszczył mi marzenia, sprawił, że nikt nie będzie o mnie pamiętał, że nic nie osiągnę, bo już przepadło – to już nigdy się nie wydarzy, nie ma jak. A do tego ta osoba, na której uznaniu mi zależało czuje rozczarowanie, zawiedzenie, a liczyła na mnie, a ja wszystko zepsułam. Trwa to już z miesiąc, nie mogę spać, płaczę, wyję, gdy się kąpie bo nikt nie słyszy, modlę się, żeby się okazało, że jednak ktoś się pomylił, że jednak jakimś CUDEM się uda, co z tego, że ci “najlepsi” są już ogłoszeni i nagrodzeni i wychwaleni. I nie, nie jest to zazdrość, bo wiem, że pracowałam ciężej niż wiele z nich. Wystraczyło spytać po fakcie o cokolwiek, a oni patrzą jak cielęta i nie wiedzą, o czym mówię, “wygraliśmy przez farta” a ja po prostu pracowałam i nie wyszło. Jestem nikim i nic mi nie pomoże, chcę się poddać i chcę, żeby wszystko się już skończyło.
Dziękuję , dziękuję i jeszcze raz dziękuję ! Ten tekst towarzyszy mi od początku tego zwichrowanego dla mnie roku i za każdym razem kiedy coś idzie nie tak przychodzę tutaj, czytam i przypominam sobie o ryjeniu do przodu 😉
Świetny post, sama prawda. Teraz pewnie będzie mi się kręcić w głowie do końca… w sumie to pewnie do końca życia. Naprawdę siadło.