Ludzie teraz wszystko robią później.
Później pracują, później biorą ślub. Później mają dzieci i później spłacają kredyt. Później kończą studia i później się zakochują. Później zaczynają odczepiać się od pępowiny rodziców.
Bo przecież na wszystko jest ciągle czas. Jest jeszcze czas, żeby znaleźć pracę, którą się lubi, jest jeszcze czas, żeby zacząć zarabiać, jest jeszcze czas, żeby założyć rodzinę, jest jeszcze czas, żeby wreszcie wziąć się w garść i zacząć być odpowiedzialnym za siebie.
A potem nagle nadchodzi niby “ten czas”, człowiek otwiera oczy i orientuje się, że na wszystko już za późno. Bo czas może był, ale pociąg już odjechał. I nie ma żadnych wolnych miejsc.
Jednym z największych krzywd, jaką robi się młodym ludziom to wmawianie im, że na wszystko jest jeszcze czas.
Nic nie umiesz? Nie martw się, masz czas. Nie masz żadnego doświadczenia? Nie ma sprawy, masz przecież jeszcze czas. Niczym się nie interesujesz? Spoko, masz przecież jeszcze czas. W ogóle nie inwestujesz w siebie? Nie ma sprawy, rozwal wszystko na alkohol i wakacje w namiocie, przecież na wszystko masz czas.
Przecież młodość jest od tego, żeby się wyszaleć.
Przecież młodość jest od tego, żeby nic nie robić.
Przecież młodość jest od tego, żeby popełniać błąd za błędem.
Nie?
Nie.
PÓŁ NA PÓŁ
Nie rozumiem, dlaczego ludzie widzą świat kompletnie czarno-biało. Dlaczego kiedy ktoś mówi o pracy czy nauce podczas studiów/kiedy masz po 20 lat, nagle odzywają się buntownicze głosy: “a gdzie zabawa?!”, “a przecież trzeba się wyszaleć!”.
Dlaczego praca nad sobą i nad swoją przyszłością kłóci się z wyszaleniem się?
Nie widzę problemu w tym, żeby się rozwijać, zdobywać doświadczenie, pracować na siebie i nie rezygnować z życia towarzyskiego. Ba – to przecież są okazje do spotykania nowych znajomych! Naprawdę ktoś uważa, że po trzydziestce nagle coś pęka jak za pomocą magicznej różdżki i PAF! i już nie ma domówek?
Co jest złego w pogodzeniu pracy z “szaleństwem”?
Tak, jesteś młody tylko raz. Tak, to wtedy właśnie ma się najmniejszego kaca i można funkcjonować po dwóch godzinach snu. Tak, to wtedy można jeść śmieciowe jedzenie i nie tyje się tak, jak po trzydziestce. I tak, wtedy można rozwalić kasę, bo w razie czego przyjedzie zawsze mama albo tata i da kieszonkowe.
Ale własnie dlatego, że młody jesteś tylko raz, warto to wykorzystać. Bo teraz ci się bardziej chce. Bo potem przyjdą życiowe problemy. Bo teraz nie masz zobowiązań. Bo teraz masz młodzieńczy zapał. Bo teraz jeszcze nikt ci nie podciął skrzydeł, więc po prostu, najzwyczajniej w świecie, wierzysz w siebie.
I masz możliwość skupić się w stu procentach na działaniu.
ZACZNIJ INWESTOWAĆ, ŻEBY POTEM ODPOCZYWAĆ
Ludzie mówią: “teraz muszę się wyszaleć, bo potem będę pracować, mieć dzieci, dom, rodzinę i nie będę mieć na nic czasu”.
Więc… czemu nie popracować trochę TERAZ, żeby potem móc sobie ODPOCZĄĆ i skupić się na tych dzieciach, rodzinie i wolnym czasie?
Lubimy odkładać rzeczy w nieskończoność. Gdyby tak nie było, nie pojawiałoby się w internecie milion artykułów o prokrastynacji. Jeżeli mamy coś zrobić, to zrobimy to w najpóźniejszym możliwym momencie, tak na styk, żeby tylko zdążyć.
Kiedy słucham motywujących wykładów albo rad dawanych mi przez trzydziesto- i czterdziestolatków, 99 % z nich mówi, że gdyby mogło cofnąć czas, zaczęłoby działać szybciej. Bo potem się już nie chce. Bo kiedy jest rodzina, dzieci, obowiązki, kredyt, to nie myślisz o tym, jak się rozwinąć, jak zacząć coś swojego, jak spełnić marzenie, tylko myślisz o tym, co musisz zrobić… i tyle. Nie wychodzisz za linię. Bo zwyczajnie nie masz ochoty.
WYKORZYSTAJ, A NIE TRAĆ
Zamiast odkładać działanie na później (kiedy to będziesz duży, poważny i stary), zacznij coś robić teraz i przestań tłumaczyć swoje lenistwo i przewlekanie zadań, bo masz jeszcze czas.
Zacznij inwestować w siebie i robić coś, co opłaci ci się w przyszłości. Tak, to będzie wymagało czasami rezygnacji z przyjemności albo wzmożonej pracy, ale jeśli potem ma się opłacić, to chyba warto, prawda?
Nie musisz rezygnować z bycia młodym, szalonym i wolnym, żeby się rozwijać – to bzdura. Nic nie jest zero jedynkowe. Nie musisz wybierać – praca albo zabawa. Właśnie dlatego, że jesteś młody i możesz naprawdę dużo.
Trzeba tylko przestać się usprawiedliwiać, a zacząć chcieć.
A nieprzekonanych zapraszam do obejrzenia TEDa, który bardzo mnie w tym temacie zainspirował:
Swietny tekst. Wlasnie dzisiaj mama mi powiwedziala ze za bardzo sie przejmuje przyszloscia i powinnam wyluzowac bo mam jeszcze czas. Ale ja nie chce skonczyc jak ona, harujac 9 godzin dziennie 5 dni w tygodniu i nie miec na nic ochoty, ja chce pracowac zebym pozniej mogla zyc tak jak ja chce. Pozdrawiam Marta
Pokażę ten tekst rodzicom. Bo chcę iść do pracy, do każdej poszłabym, byleby zdobyć jakieś doświadczenie, ale rodzice nie chcą o tym słyszeć, bo jeszcze ZDĄŻĘ się napracować. I mówią, ze dopóki oni żyją i mogą dać, to mam to wykorzystać. I koniec tematu. I tak jest już od kilku lat pomimo, że mam tylko 21 lat.
A sama mama żałuje, że nie została (jeszcze wtedy) milicjantką. Teraz byłaby na emeryturze i miałaby luz – to są jej słowa. Posłuchała się innych którzy jej odradzali i o.
Myśle ze w wieku 21 lat nie musisz sie pytać mamy czy mozesz isć do pracy 😉 działaj i pokaż co potrafisz
Za 3 tygodnie kończę 20 lat ;D
Potraktowałam wakacje po maturach i pierwszy rok studiów jako czas na próbowanie nowych rzeczy. Byłam np.kelenerką, kasjerką, pracowałam w kebabie i dopiero co wróciłam z wakacyjnej pracy za granicą. Nie są to rzeczy które będę mogła wpisać w przyszlości w CV, ale dzięki nim szanuje pracę. Ogólnie pozytywów jest ogrom, otworzyłam sie na ludzi, poznałam wiele osób, nauczyłam sie nowych rzeczy. Najważniejsze jest to, że poznałam siebie i dzięki temu wiem do czego sie w życiu nadaję, a co nie jest dla mnie.
W 20 roku życia zaczynam działać z pełną pompą i szukam pracy marzeń.
Bardzo lubię te wystąpienia na TED.com 🙂 Niestety tak to jest z rodzicami, że nie chcą nas wypuścić “z gniazda”. Miałam podobny przypadek do tych poniżej, ale się zawzięłam i od września pracuję (i to, o dziwo, jako najmłodsza w składzie). Co prawda na pół etatu, ale to zawsze jakiś początek 🙂
Tak! tak! tak! Zgadzam się z każdym słowem 🙂
Zawsze wychodziłam z takie założenia jak przedstawiłaś. Kończąc dość wymagające studia, miałam 3 lata doświadczenia w zawodzie, mnóstwo dodatkowych kursów itp. Miałam mnóstwo propozycji pracy, zostałam też na doktoracie. Wszystko fajnie. W wieku 24 lat stałam na szczycie, kiedy moi znajomi zaczynali staże za kilkaset złotych. Problem okazał się dwa lata później; pewnego dnia obudziłam się i poczułam, że po prostu nie mogę. Mój wrodzony perfekcjonizm kazał mi zapierdzielać dalej, do bólu. Ostatecznie wymiękłam do tego stopnia, że ze łzami w oczach stałam w kolejce do psychologa, a później psychiatry. Ciężka praca w młodości wcale mi się nie odpłaciła, a to dla tego, że skupiłam się tylko i wyłącznie na niej. Żadnej równowagi. Dlatego najważniejsze to znać umiar we wszystkim. Zbyt ciężka praca bez równie “ciężkiej” rozrywki nigdy nie skończy się dobrze. Tak samo w drugą stronę. Im więcej pracujecie, tym więcej odpoczywajcie. Bo życie na szczycie, ale pod ciągłą presją, pod kalendarzem, mailem i telefonem wcale nie jest niczym fajnym ani dobrym. Nikogo nie chcę oczywiście pouczać, to Wasze życie i będziecie robili co dla Was ważne, chciałam tylko podzielić się swoją historią. :))
Ja się z Tobą w stu procentach zgadzam, że umiar jest najważniejszy! Tak jak napisałam we wpisie – niech to będzie czas i na rozwój, i na zabawę 🙂 Pracoholizm i perfekcjonizm nigdy niestety nie kończy się dobrze 🙁
Dokładnie. 🙂 Na szczęście teraz już to zrozumiałam; lepiej późno niż wcale. :))
Sama ostatnio po wakacyjnej imprezie zapytałam się sama siebie- co ja kurde robię ze swoim życiem. Przecież wcale mi się to nie podoba a nie wiedzieć czemu ciągle w to brnę.
A czym w takim razie się zajmujesz zawodowo poza pisaniem bloga?
Piereszy raz tu jesteś?
O rany, jaki mega tekst! 😀
Chociaż aktualnie mam duży problem z prokrastynacją w rzeczach drobnych, w sprawach dużych mam dokładnie takie samo podejście…
przede wszystkim co do pracy na studiach: uważam, że koszmarnym błędem jest szukanie pierwszej pracy w zawodzie dopiero po zakończeniu studiów (i zdobyciu dyplomu), ponieważ:
1. Student (lub uczeń) ma większe szanse na zatrudnienie niż absolwent i nie-student z banalnego powodu: koszta zatrudnienia 😉 Mimo tego, że nic nie umiesz, jesteś stosunkowo tanim pracownikiem (pracodawca nie musi za Ciebie odprowadzać składek ZUSowskich) a to sprawia, że może być skłonny zatrudnić Cię nawet bez żadnego doświadczenia – a jak później wielu absolwentów boleśnie się przekonuje, doświadczenie jest kluczowe, jeśli chcesz pracować w zawodzie, a nie czymś kompletnie od czapy w porównaniu z kierunkiem studiów, który kończyłeś.
Dzięki tańszym kosztom zatrudnienia ucznia/studenta pracodawca może sobie zrekompensować ryzyko zatrudnienia nieopierzonego i jeszcze młodego (a więc niekoniecznie odpowiedzialnego) pracownika, a więc nie jest się na straconej pozycji wobec osób, które zamiast studiować, wybrały doświadczenie (i pracę), albo łączyły studia z pracą.
No i jak się podejmie pracę już na studiach, to ma się eleganckie CV, a nie takie w stylu: “mam 26 lat i tak naprawdę nigdy w życiu jeszcze nigdzie nie pracowałem, ale za to mam magistra” 😉 IMO brak jakiegokolwiek doświadczenia zawodowego u młodej osoby jest gorszy niż np. praca kompletnie nie w zawodzie, np. praca na kasie, bo mając np. rok doświadczenia w pracy w markecie przynajmniej widać, że jest się osobą odpowiedzialną, która jest w stanie przychodzić codziennie do pracy na umówioną godzinę i np. nie zaspać z powodu zbyt mocnych baletów poprzedniego wieczoru (co jak wiemy – zdarza się studentom w drodze na poranne wykłady 😉 ), prawdopodobnie także komunikatywną i dobrze zorganizowaną (jeśli łączyło się studia i pracę), a także pracowitą.
Oczywiście ekwiwalentem pracy mogą być projekty i aktywności akademickie, ale nie każdy je podejmuje, i wtedy jest problem, bo puste CV po 5 latach studiów to bardzo niechwalebne świadectwo dla takiego absolwenta…
2. Szukanie FAJNEJ pracy trwa. Czasem miesiąc, ale czasem rok, a nawet dłużej, a jak masz pętlę na szyi, jesteś bardziej skłonny przyjąć nawet mało korzystną ofertę, byleby mieć już jakąś pracę, bo albo ją znajdziesz, albo wpadniesz w długi / będziesz musiał(a) wrócić do rodzinnego miasta. Wtedy dużo łatwiej podjąć pracę nie w zawodzie, bez perspektyw, i utkwić w niej na lata, w dodatku utwierdzając się w przekonaniu, że jest się nieudacznikiem, bo nie udało się znaleźć pracy w zawodzie po studiach (więc po co one były?), a tak naprawdę – często wystarczyłoby poszukać dłużej, a praca w zawodzie by się znalazła… ale po ukończeniu studiów wiele osób jest w sytuacji, gdzie nie może już dłużej czekać, co wcale nie jest szczególnie dziwne (tzn. – wcale nie dziwię się rodzicom, że naciskają na swoje dorosłe dziecko, aby się sprężyło).
Co do tego, że jak znajdzie się pracę na studiach, to będzie problem z pogodzeniem jej ze studiami – jeśli to będzie naprawdę FAJNA praca, to na 90% z pracodawcą się dogadacie 😉 Albo tak, by pracować w na tyle małym wymiarze godzinowym / zdalnie, by móc pogodzić to ze studiami, albo tak, że nawiążecie współpracę po ukończeniu studiów 🙂
3. DOŚWIADCZENIE i POZNANIE RYNKU. Dwie bardzo ważne rzeczy, o których mało się mówi. Osobiście uważam, że każdy powinien chociaż miesiąc popracować w pracy fizycznej i w pracy z klientem, bo naprawdę wiele się można o życiu nauczyć z takiej pracy i nabrać szacunku do wszystkich ludzi ją wykonujących (czyli sporej części społeczeństwa), a także jeśli dzięki studiom uda nam się zdobyć pracę, która nie jest ciężka ani psychicznie, ani fizycznie – właściwie ją docenić dzięki zdobytym uprzednio zawodowym doświadczeniom.
Osobiście z obecnej pracy jestem zadowolona myślę, że w głównej mierze właśnie dzięki moim poprzednim doświadczeniom zawodowym, które były jak obóz pracy w porównaniu z moim obecnym stanowiskiem 🙂 Mam 23 lata, pracowałam przedtem na ok. 10 bardzo różnych stanowiskach (najdłużej rok, najkrócej 1 dzień) i niesamowicie dużo mnie to nauczyło na temat samej siebie, a konkretniej – moich preferencji i oczekiwań wobec wymarzonej pracy, czyli tego, jaka praca mi odpowiada, co jest dla mnie dość łatwe i przyjemne nawet, jeśli dla innych osób jest trudne i nieprzyjemne (czyli moje największe atuty na rynku pracy), a jakiej absolutnie nie chcę wykonywać i/lub czego wolałabym uniknąć w miejscu pracy. Dzięki temu byłam w stanie bardzo konkretnie określić moje oczekiwania co do wymarzonego miejsca pracy a także – przekonać się, gdzie najlepiej takiej wymarzonej pracy szukać (i co tak naprawdę kryje się pod tymi enigmatycznymi HRowymi zwrotami typu: “zapewniamy pracę w młodym zespole i atrakcyjne wynagrodzenie, oczekujemy dynamizmu w działaniu” itd. :D), a także – jak szukać (jak zaprezentować się na rozmowie, jak pisać CV).
To nieoceniona wiedza szczególnie, że czasem do wykonywania wymarzonej pracy potrzebne są dodatkowe umiejętności / certyfikaty / kursy, które można zrobić już w trakcie studiów (często za darmo lub ze zniżką) jak się wie, czego się chce, ale jeśli się nie wie… to jest się jak dziecko we mgle i nawet się nie widzi, jakie szanse mogą nam przejść koło nosa kompletnie niezauważone…
Ja akurat miałam studia takie, że same w sobie robiły za kilkanaście (minimum) kursów, ale i tak skorzystałam na uczelni z darmowej porady doradcy zawodowego (gdzie wielu studentów nie wiedziało wgl, że mamy kogoś takiego) i muszę powiedzieć, że sporo mi to pomogło – chociaż była to jednorazowa konsultacja, to właśnie dzięki modyfikacjom w CV, które wprowadziłam wskutek przemyśleń, jakie miałam po tej rozmowie, dostałam najpierw jedną bardzo dobrą pracę, a potem drugą, więc na pewno było warto 🙂
Po pierwsze: gratulacje z powodu dobrej pracy i fajnej sytuacji zawodowej. I zgodziłabym się z Twoim komentarzem, gdyby nie fakt, że nie każdy nadaje się/może pracować w czasie studiów. Byłam i jestem dzieckiem we mgle. Nie wiedziałam i dalej nie wiem co chcę robić mimo 26 lat na karku, wizyt u doradców zawodowych, skończonych studiach, zniszczonej psychice i 2 latach bezrobocia przy setkach wysłanych CV.
Nie każdy umie dostosować się do do tej presji, żeby iść do pracy jeszcze na studiach, szczególnie jeśli nie ma parcia finansowego i zwyczajnie nie wie, jak się za to zabrać. Tak jak napisałaś: dobrze jak się wie, czego się chce, ale nie oszukujmy się, masa ludzi chce mieć zwyczajną, dobrą pracę w zawodzie nie będąc jednocześnie mistrzem organizacji, wydajności itp. W ten sposób pracę znaleźli moi rodzice i najbliższa “starsza” pokoleniowo rodzina. Bez znajomości, bez żadnego doświadczenia po studiach. A ja odcięta od znajomych, introwertyczna, blisko związana z rodziną nie wiedziałam, że teraz MUSISZ inaczej.
I o ile nie mam nic przeciwko jakimś kursom doszkalającym, czy szukaniu własnej drogi już w trakcie studiów w postaci praktyk czy wolontariatu (mi to jednak nic nie dało) to rozumowanie “zatrudnię studenta bo taniej” wydaje mi się pochodną nadmiernej pazerności ze strony pracodawców. To może zatrudniać już licealistów i potem mieć wierną i wyszkoloną kadrę?
Nie rozumiem tego świata, gdzie od maleńkości trzeba być adekwatnym, dynamicznym, mobilnym, zorientowanym i udawać kogoś kim się nie jest. Ludzi nie przystających do schematu ekonomicznego świata się nie zauważa. Albo wysyła do psychiatry.
Dziękuję bardzo za gratulacje, chociaż jestem dopiero na początku drogi, więc jeszcze na pewno wiele nauki przede mną 🙂
Znalezienie tego, co się chce i umie robić, jest BARDZO trudne. I dlatego właśnie polecam łapanie się najrozmaitszych prac, jak najwcześniej. Pisałam że warto pracować już na studiach (do czego zaraz wrócę), ale sama pracowałam najwięcej po ukończeniu 18 r. ż. (a więc jeszcze w liceum), potem zaś miałam bardzo długą przerwę, w której przewinęły się ze 2-3 prace dorywcze, ale najdłuższa była na 3 miesiące, więc nie było to nic poważnego. Zrobiłam tak dlatego, bo przez idiotyczny plan studiów i to, że były one właśnie bardzo wymagające, paradoksalnie było mi dużo trudniej pogodzić pracę ze studiami, niż pracę na pół etatu z nauką w liceum i nauką do matury 😉 Dodatkowym powodem, dla którego w trakcie studiów odpuściłam pracę było to, że praca, jaką w trakcie studiów mogłabym podjąć, nie nauczyłaby mnie już zbyt wiele nowego, a na pewno nie tyle, ile nauczyłam się na studiach, i zwyczajnie uznałam, że lepiej mi wyjdzie, jak w weekendy będę się uczyć języków programowania itd., aniżeli dorabiać w markecie czy w call center, bo pieniądze, które zarobię w takiej pracy, są mniej warte niż wiedza, którą zdobywałam na własną rękę dzięki studiom, a ponadto z uwagi na moje dość bogate doświadczenie zawodowe na takich nieskomplikowanych stanowiskach nie nauczyłabym się w takiej prostej pracy nic nowego.
Moim zdaniem nie jest takie ważne to, by pracować akurat na studiach, tylko raczej to, by koniecznie gdzieś pracować i nie bać się żadnej pracy, a w międzyczasie szukać czegoś lepszego, jeśli taka jest nasza sytuacja 🙂
To, że studenci mają taryfę ulgową przy zatrudnieniu ze względu na niższe koszta zatrudnienia jest po prostu faktem, natomiast nie oznacza wcale, że od razu trzeba pracować na studiach 😉 To bardziej wskazówka dla jeszcze studiujących: “patrzcie, macie w rękawie dodatkowy atut! Czemu by go nie użyć?” 😉
To absolutnie nie jest tak, że jak ktoś nie pracował na studiach, to jest stracony xD, tak samo jak nie jest stracony ten, kto studiów nie zrobił 😉 Po prostu taka osoba ma jedną kartę atutową mniej, ale może to doskonale, a może nawet na wyrost nadrabiać innymi swoimi asami w rękawie – o ile mając do dyspozycji osobę bez kompetencji ze statusem studenta oraz osobę po prostu bez kompetencji pracodawca wybierze raczej studenta, o tyle kiedy potrzebny jest ktoś z konkretnymi umiejętnościami, to to, czy ktoś jest studentem, czy też nie, traci całkowicie na znaczeniu (np. przy zatrudnieniu na umowę o pracę pracodawca nie ma żadnych ulg na pracownika z tego tytułu, że jest on studentem 😉 ).
Chodziło mi o to, że każda praca czegoś uczy! Nawet jeśli na pozór jest to bardzo nieskomplikowane, nieambitne i niewymagające zajęcie, to zawsze czegoś nowego o sobie się dowiadujemy, a to jest bezcenne. Właśnie dzięki temu, że nie bałam się podjąć pracy np. na sprzątaniu czy w call center, tak dużo nauczyłam się o samej sobie i wcale nie musiałam pracować długo w danym miejscu, aby nauczyć się wielu nowych rzeczy. Przykładowo laptopów nauczyłam się sprzedawać w miesiąc i do dziś mogę polecać znajomym, czy lepsze jest HDD czy SSD i do czego, a kiedyś nie miałam o tym bladego pojęcia 😀 A nie sądzę, by trzeba było być mistrzem organizacji, aby dorabiać sobie w weekendy jako hostessa, a dzięki takiej z kolei pracy osoba z kompleksami może łatwiej przełamać nieśmiałość i to również wiem z własnego doświadczenia 😉
Moje studia akurat były bardzo intensywne, bo wchłonęłam na nich ogrom wiedzy i były ogromnym doświadczeniem zawodowym samym w sobie, ale wiem, że sporo osób na studiach zwyczajnie się nudzi, i więcej nauczyłoby się w nieskomplikowanej nawet pracy. Szczególnie, że tak jak pisałam wyżej – nie trzeba pracować od razu na cały etat… Prace dorywcze są również bardzo wartościowe i to nie tylko te z formalną umową, ale także takie dodatkowe fuchy jak wyszukiwanie w necie perełek i handel nimi (byle okazjonalny :p bo do stałego trzeba mieć DG), nauczenie się robienia biżuterii czy paznokci (i tak też można dorabiać), czy założenie bloga / nauczenie się tworzenia stron internetowych / wyszukanie jakichś darmowych kursów we własnym mieście (wiele oferują szkoły policealne) albo przez Internet i zrealizowanie ich 🙂
Możliwości jest wiele, tylko właśnie – człowiek nie może być załamany 🙂
Moim sposobem na dołki jest działanie właśnie. Mi też wiele rzeczy nie wyszło i nie wychodzi – mam np. rok w plecy, bo moje pierwsze studia, które sobie wybrałam, były nietrafione ;), w liceum nauka szła mi fatalnie, bo miałam depresję itd., ale właśnie u mnie bardzo dobrym remedium na smutki była praca, jakieś hobby, które pomagało mi oderwać się od smutnej codzienności i odnaleźć w życiu jakiś nowy sens… a może uleczające były kontakty z ludźmi, których w każdej nowej pracy poznawałam bardzo dużo i było to bardzo odświeżające perspektywę spojrzenie 😉
Zgadzam się w 100% 🙂 ja musiałam iść do pracy po maturze- nie dostałam się na filologię, na którą bardzo chciałam i tylko na to liczyłam. Na rekrutację na dzienne było za późno. Na zaoczne rodziców nie było stać, wiec pozostało mi iść do pracy. Pamiętam jaka byłam zła, że rówieśnicy imprezują a ja muszę zasuwać do pracy. Studia zaoczne na które trafiłam (pedagogika specjalna) okazały się moją pasją życiową i tym co chcę robić w życiu. Pracowałam w call center, sklepie, na zapiekankach. Potem udało się dostać na staż w przedszkolu, co było niesamowite. Później zostałam nianią i tak jest dopóki się nie obronię (kłopoty z promotorem, który bardzo przedłuża obronę całej grupie). W między czasie zdążyłąm zrobić roczną szkołę policealną i uczę się migowego, chcę zostać tłumaczem. Mam już propozycje pracy w szkole ale trzyma mnie brak papierka, ale liczę że gdy w końcu się uda to z pracą marzeń też będzie łatwiej z takim doświadczeniem i dodatkowym zawodem. Trzeba się pchać rękami i nogami, jak nie drzwi to okno, byle walczyć i nie stać w miejscu!
Super pozytywny komentarz! Tak trzymać! 😉
W punkt 🙂 Szkoda, że nie trafiłam na ten tekst 10 lat temu 😉 gomuummygo.blogspot.com
Sama zaczęłam dość późno. Po maturze miesiąc w pracy. Potem długa przerwa i w wieku 23 lat praca za granicą. Potem znów przerwa, ale od dwóch lat działam twardo, a wakacje zawsze spędzam w Anglii pracując (z dziećmi i ludźmi, a nie składając pudełka – co też nie hańbi). Lubię to co robię i myślę że jest w tym tekście dużo prawdy. Gorzej jeśli na studia dojeżdża się codziennie i wraca po 21. Wtedy w weekendy po prostu nie chce słyszeć się o pracy. Relaks też musi gdzieś być 🙂
Mam wrażenie, że niektórym zależy wyłącznie na zabawie i relaksie. Wydaje im się, że mają czas. Niestety ile z siebie dasz tyle dostajesz – więc później słyszymy narzekanie, że w Polsce nie ma pracy, studia nic nie dają…
Trzeba znaleźć złoty środek
Fajnie byłoby wziąć wcześniej ślub, ale studiując w dwóch miastach- trochę ciężko i bez sensu zwłaszcza, że ja muszę po studiach zostać w tym mieście, a on będzie jeszcze w tamty studiował 3 lata 😛
Chyba właśnie rozwiałaś moje wątpliwości co do podjęcia się drugiego kierunku.. Chciałam zrobić to PÓŹNIEJ. Może za rok, może za dwa – ale może właśnie teraz jest na to najlepsza pora! Dzięki wielkie!
Fajny wpis.Pozdrawiam
Ja to ogólnie myślę, że warto się stosować do reguły “work hard, play hard”, korzystać ile wlezie i raz na jakiś czas zrobić sobie dzień-dwa (lub tydzień :P) leniuchowania, na naładowanie baterii. Taki system sprawdza się u mnie.
Odkładanie jest najgorsze, tyle rzeczy nas przez to omija! 🙁
Wiele młodych ludzi żyje bezmyślnie… Mam nadzieję, że Twój post chociaż uświadomi niektórych, że pora zrobić coś ze swoim życiem, tu i teraz. Przy okazji zapraszam na mój nowy blog i pierwszy post o kryzysie pierwszego wieku. Myślę, że nasz tematy są powiązane 🙂 http://washawayyourthoughts.wordpress.com/
Bardzo mi się podoba Twoje podejście do tematu! Ja sama staram się tak właśnie żyć i przez całe studia tak samo, pracowałam by uzyskać doświadczenie, ale jednocześnie nie zaniedbywałam przyjaciół bo to też nie jest dobra opcja 🙂 Trzeba p prostu znaleźć złoty środek! 😉
Marta!!! 😀
Dziękuję Ci za ten tekst. Postanowiłam wziąć się za siebie i w końcu udać do pracy by odciążyć trochę mamę, a gdy już zarobię pieniądze pójdę w końcu na wymarzony kurs języka,który z pewnością przyda się także w przyszłości 🙂 Jeszcze raz dziękuję za motywację 😀 Pozdrawiam!
Witam. a ja dołączę swój komentarz. może będzie słaby,może coś wniesie tutaj. Niestety takie mamy czasy. ja mam raptem 24 lata. w wieku 19 zaliczyłam wpadkę,w wieku 20 urodziłam,mam córkę. w międzyczasie skończyłam 3 szkoły policealne bo na studia nie było mnie stać ( tzn. babcia chciała mi sfinansować finanse i rachunkowość ale uznałam że nie bo nie chcę, że się męczę w papierach, więc zostałam kosmetyczką ) były facet mnie rzucił,każdy po mnie jechał jak to na na wsi – panna z dzieckiem – ” marny towar ” etc. przez pewien czas robiłam w gabinecie w sąsiedniej miejscowości dopóki moja była szefowa nie wyprowadziła się do sąsiedniego miasta w związku z rozwodem. po zakończeniu tam pracy przez blisko rok bawiłam się tylko w dorywcze fuchy plus jakieś ochłapy od państwa – śmiech na sali,psychika mi siadła ale uznałam że nie ma bata i za robotę. robię teraz na dużej stacji benzynowej,mimo że dojeżdżam dużo do Warszawy to pracuję bo inaczej bym zginęła. uwielbiam kontakt z ludźmi i mimo niefajnych życiowych doświadczeń chcę jakoś żyć. z jednej strony chce mi się śmiać a z drugiej żal mi moich rówieśników którzy albo tylko by pili, ćpali,balowali albo na garnuszku mamusi a nie daj boże połączenie obu postaw. jestem tego zdania że trzeba mimo wszystko żyć a nie wegetować.w międzyczasie poznałam faceta który mnie wspiera w każdej słabszej chwili i akceptuje mnie taką jaka jestem i mój życiowy bagaż doświadczeń. tak swoją drogą wierzę że wrócę jeszcze do zawodu i wyjdę na jeszcze lepszych ludzi niż jestem bo mam dla kogo – chociażby dla Zosi. btw, ludzie ze wsi mi zazdroszczą zarobków etc. a kiedyś mi ubliżali że jestem taka nie taka. jak dla mnie trzeba brać w życiu wszystko od razu na klatę a nie uciekać się od odpowiedzialności… pozdrawiam Cię Marto