Menu
Ludzie

Nie ma co siebie oszukiwać

Czasami patrzymy w lustro i chociaż widzimy jedno, to wmawiamy sobie drugie.
Na przykład, że nie lubimy słodyczy i że wcale nas nie kusi ta czekolada. Że wcale, ale to wcale nie podoba nam się ta beznadziejna piosenka, którą wszyscy hejtują, chociaż śpiewamy ją pod nosem, ja tylko nikogo nie ma w domu. Że nie lubimy tego głupiego sitcomu z suchymi żartami, chociaż oglądamy go co tydzień.
Albo że wcale nie ciągnie nas do czegoś, z czym byliśmy związani całe życie. Wcaaale.
Tyle, że nawet własne odbicie nam nie wierzy.

Są takie rzeczy, które człowiek o sobie niby wie, ale nagle je odkrywa. Wiecie, eureka, wow, niewiarygodne. Tak, jak odkrywa się jakąś super myśl pod prysznicem, albo istnienie czegoś, o czym nie mieliśmy wcześniej pojęcia. W takich momentach nagle coś wali nas w głowę i ni stąd ni zowąd orientujemy się, że to coś było z nami od zawsze, tylko jakoś nam się zapomniało.

Niektórzy tak odkrywają, że są zakochani. Niby jest ok, luźne spotkania, jakaś randka, a potem pewnego dnia nagle coś ich wali po głowie i orientują się, że już od jakiegoś czasu wsiąknęli po uszy.

EUREKA

Kiedy składałam papiery na uczelnię rok temu, mogę z pełną świadomością powiedzieć, że zrobiłam to wyłącznie w celach rozwoju pod bloga. Chciałam być lepszym trenerem, mieć większą wiedzę, specjalizację i kogoś, kto będzie stał nade mną i kazał uczyć się fizjologii, nawet, jeśli akurat mi się nie chce. Typowy układ z wyrachowania. Idę na studia = liczę na wiedzę. Tyle.

No i tak było, dopóki rzeczywiście nie przekroczyłam w październiku progu uczelni.

12093559_1718517845071636_33307548_n

Wiecie co, ja mam taką teorię, że jeśli się coś ma długo, to często się tego nie docenia, jakoś zamiata pod dywan, aż w końcu się o tym zapomina i jest to takie szare i zwyczajne. Sport był ze mną od zawsze, bo najpierw obserwowałam, jak trenuje moja siostra (swoją drogą, medalistka Mistrzostw Świata), a od końca podstawówki trenowałam sama.I to było po prostu częścią dnia, jak – nie wiem – herbata rano czy fakt, że mam kota. Wiecie, stoi kuweta i to oczywiste. Że jest i kuweta, i kot.

I kiedy przestałam trenować, wydawało mi się, że właśnie tego chcę: wolności, wreszcie wolnych godzin popołudniowych i tego, że mogę jeździć na rowerze kiedy mi się podoba. Wydawało mi się nawet, że wcale za tym nie tęsknię i że w sumie można bez sportu żyć.

Dobrze mówię. Wydawało mi się.

CZASAMI SIĘ GUBISZ

Poszłam na studia i… BAM.

Jestem najbardziej szczęśliwą osobą na świecie. Dostałam mocno w łeb i zorientowałam się, że sport zawsze będzie w moim życiu, BO JA TEGO CHCĘ, TAK NAPRAWDĘ. Że jara mnie słuchanie o tym, jak działa człowiek, i o tym, co jest dobre na szybkość, a jak się buduje wytrzymałość. Że nie zdarza mi się nudzić się na zajęciach. Że jeśli już nie chce mi się iść na uczelnię, to nie dlatego, że mam dosyć tych wykładów, a dlatego, że po prostu mam dzień naleśnika (czyli owinięcia siebie w koc) i nie mam ochoty robić nic, więc nie chodzi w ogóle o uczelnię.

Że lubię gadać o tych studiach i o tym, co na nich robię.

IMG_20160601_134907

Kiedy rok temu decydowałam się po zakończeniu licencjatu z dziennikarstwa na kompletną zmianę kierunku, większość ludzi pukała się w głowę. Połowa dlatego, że sam pomysł kompletnej zmiany ścieżki zawodowej wydawał im się pokichany, druga połowa, bo uważała, że każda Akademia Wychowania Fizycznego to łatwe studia, na które idą półgłówki, chcące nauczyć się robić fikołka. Tak nie jest, ale to temat na esej, a nie wpis – powiem tylko, że poziom jest wysoki, wiedzę mieć trzeba, a nauki (i to takiej, która się przydaje w zawodzie, a nie jest zapychaczem w głowie) jest sporo.

I ja teraz, po roku wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, bo przypomniała mi, czego mi brakuje. Styczności ze sportem! Nie truchtaniem dwa razy w tygodniu i wyginaniem się ze sztangielkami 1 kg, ale prawdziwym sportem, zarówno tym wyczynowym, jak i po prostu zagadnieniami związanymi z człowiekiem (i jego aktywnością fizyczną).

13269474_1734650573483608_825510908_n

Po zakończeniu kariery sportowej patrzyłam w swoje odbicie i ciągle siebie przekonywałam, że tak jest lepiej i niczego mi nie brakuje. Co za bzdura! Brakowało mi w cholerę, tylko żeby to zrozumieć, musiałam pomęczyć się jeszcze rok na dziennikarstwie i podjąć zwariowaną (chociaż dla mnie wcale nie tak bardzo, jak ludzie to przedstawiają) decyzję.

I tak, często jest ciężko, bo połączenie normalnej pracy dziennej plus etatu na blogu plus aktywności fizycznej plus normalnych dziennych studiów graniczy z cudem i rozpierdziela mi cały harmonogram w szwach, to warto! Warto chociażby po to, by poczuć, że żyjesz jeszcze bardziej!!

KOLEJNA LEKCJA OD ŻYCIA

I wiem, że ten wpis pewnie nic nie wnosi, że czytacie go i myślicie, że wariatka, bo się cieszy jak małpa z bananów z faktu, że ma studia. Ale musiałam to napisać, bo właśnie układam sobie życie na nowo, chcę robić za dużo na raz i wiedziałam, że jak z siebie tego nie wyrzucę, to pęknę, bo jak mam pisać o czymkolwiek, skoro ja myślę tylko o tym, że jestem super szczęśliwa i że życie jest piękne?!

Mam tyle planów na życie, ba, ja mam milion planów na te wakacje, i chociaż zawsze byłam szczęśliwą osobą, to teraz po prostu mnie rozwala z tej szczęśliwości i nie mogę się na niczym innym skupić.

Wnioski mam dwa:

  • nie bać się podejmować decyzji od czapy, bo te są najlepsze;
  • patrzeć pod nogi, bo czasami to, na czym zależy nam najbardziej i nas uszczęśliwia wcale nie jest nieosiągalne, a leży nam pod stopami i czeka, aż wreszcie do nas, głupków, dojdzie, że było zawsze blisko, tylko byliśmy zbyt zajęci szukaniem czegoś na horyzoncie.

 

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.