Czasami patrzymy w lustro i chociaż widzimy jedno, to wmawiamy sobie drugie.
Na przykład, że nie lubimy słodyczy i że wcale nas nie kusi ta czekolada. Że wcale, ale to wcale nie podoba nam się ta beznadziejna piosenka, którą wszyscy hejtują, chociaż śpiewamy ją pod nosem, ja tylko nikogo nie ma w domu. Że nie lubimy tego głupiego sitcomu z suchymi żartami, chociaż oglądamy go co tydzień.
Albo że wcale nie ciągnie nas do czegoś, z czym byliśmy związani całe życie. Wcaaale.
Tyle, że nawet własne odbicie nam nie wierzy.
Są takie rzeczy, które człowiek o sobie niby wie, ale nagle je odkrywa. Wiecie, eureka, wow, niewiarygodne. Tak, jak odkrywa się jakąś super myśl pod prysznicem, albo istnienie czegoś, o czym nie mieliśmy wcześniej pojęcia. W takich momentach nagle coś wali nas w głowę i ni stąd ni zowąd orientujemy się, że to coś było z nami od zawsze, tylko jakoś nam się zapomniało.
Niektórzy tak odkrywają, że są zakochani. Niby jest ok, luźne spotkania, jakaś randka, a potem pewnego dnia nagle coś ich wali po głowie i orientują się, że już od jakiegoś czasu wsiąknęli po uszy.
EUREKA
Kiedy składałam papiery na uczelnię rok temu, mogę z pełną świadomością powiedzieć, że zrobiłam to wyłącznie w celach rozwoju pod bloga. Chciałam być lepszym trenerem, mieć większą wiedzę, specjalizację i kogoś, kto będzie stał nade mną i kazał uczyć się fizjologii, nawet, jeśli akurat mi się nie chce. Typowy układ z wyrachowania. Idę na studia = liczę na wiedzę. Tyle.
No i tak było, dopóki rzeczywiście nie przekroczyłam w październiku progu uczelni.
Wiecie co, ja mam taką teorię, że jeśli się coś ma długo, to często się tego nie docenia, jakoś zamiata pod dywan, aż w końcu się o tym zapomina i jest to takie szare i zwyczajne. Sport był ze mną od zawsze, bo najpierw obserwowałam, jak trenuje moja siostra (swoją drogą, medalistka Mistrzostw Świata), a od końca podstawówki trenowałam sama.I to było po prostu częścią dnia, jak – nie wiem – herbata rano czy fakt, że mam kota. Wiecie, stoi kuweta i to oczywiste. Że jest i kuweta, i kot.
I kiedy przestałam trenować, wydawało mi się, że właśnie tego chcę: wolności, wreszcie wolnych godzin popołudniowych i tego, że mogę jeździć na rowerze kiedy mi się podoba. Wydawało mi się nawet, że wcale za tym nie tęsknię i że w sumie można bez sportu żyć.
Dobrze mówię. Wydawało mi się.
CZASAMI SIĘ GUBISZ
Poszłam na studia i… BAM.
Jestem najbardziej szczęśliwą osobą na świecie. Dostałam mocno w łeb i zorientowałam się, że sport zawsze będzie w moim życiu, BO JA TEGO CHCĘ, TAK NAPRAWDĘ. Że jara mnie słuchanie o tym, jak działa człowiek, i o tym, co jest dobre na szybkość, a jak się buduje wytrzymałość. Że nie zdarza mi się nudzić się na zajęciach. Że jeśli już nie chce mi się iść na uczelnię, to nie dlatego, że mam dosyć tych wykładów, a dlatego, że po prostu mam dzień naleśnika (czyli owinięcia siebie w koc) i nie mam ochoty robić nic, więc nie chodzi w ogóle o uczelnię.
Że lubię gadać o tych studiach i o tym, co na nich robię.
Kiedy rok temu decydowałam się po zakończeniu licencjatu z dziennikarstwa na kompletną zmianę kierunku, większość ludzi pukała się w głowę. Połowa dlatego, że sam pomysł kompletnej zmiany ścieżki zawodowej wydawał im się pokichany, druga połowa, bo uważała, że każda Akademia Wychowania Fizycznego to łatwe studia, na które idą półgłówki, chcące nauczyć się robić fikołka. Tak nie jest, ale to temat na esej, a nie wpis – powiem tylko, że poziom jest wysoki, wiedzę mieć trzeba, a nauki (i to takiej, która się przydaje w zawodzie, a nie jest zapychaczem w głowie) jest sporo.
I ja teraz, po roku wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, bo przypomniała mi, czego mi brakuje. Styczności ze sportem! Nie truchtaniem dwa razy w tygodniu i wyginaniem się ze sztangielkami 1 kg, ale prawdziwym sportem, zarówno tym wyczynowym, jak i po prostu zagadnieniami związanymi z człowiekiem (i jego aktywnością fizyczną).
Po zakończeniu kariery sportowej patrzyłam w swoje odbicie i ciągle siebie przekonywałam, że tak jest lepiej i niczego mi nie brakuje. Co za bzdura! Brakowało mi w cholerę, tylko żeby to zrozumieć, musiałam pomęczyć się jeszcze rok na dziennikarstwie i podjąć zwariowaną (chociaż dla mnie wcale nie tak bardzo, jak ludzie to przedstawiają) decyzję.
I tak, często jest ciężko, bo połączenie normalnej pracy dziennej plus etatu na blogu plus aktywności fizycznej plus normalnych dziennych studiów graniczy z cudem i rozpierdziela mi cały harmonogram w szwach, to warto! Warto chociażby po to, by poczuć, że żyjesz jeszcze bardziej!!
KOLEJNA LEKCJA OD ŻYCIA
I wiem, że ten wpis pewnie nic nie wnosi, że czytacie go i myślicie, że wariatka, bo się cieszy jak małpa z bananów z faktu, że ma studia. Ale musiałam to napisać, bo właśnie układam sobie życie na nowo, chcę robić za dużo na raz i wiedziałam, że jak z siebie tego nie wyrzucę, to pęknę, bo jak mam pisać o czymkolwiek, skoro ja myślę tylko o tym, że jestem super szczęśliwa i że życie jest piękne?!
Mam tyle planów na życie, ba, ja mam milion planów na te wakacje, i chociaż zawsze byłam szczęśliwą osobą, to teraz po prostu mnie rozwala z tej szczęśliwości i nie mogę się na niczym innym skupić.
Wnioski mam dwa:
- nie bać się podejmować decyzji od czapy, bo te są najlepsze;
- patrzeć pod nogi, bo czasami to, na czym zależy nam najbardziej i nas uszczęśliwia wcale nie jest nieosiągalne, a leży nam pod stopami i czeka, aż wreszcie do nas, głupków, dojdzie, że było zawsze blisko, tylko byliśmy zbyt zajęci szukaniem czegoś na horyzoncie.
Kolejny świetny post, który naprawdę motywuje 🙂 uwielbiam czytać tego typu teksty 🙂 Piszesz, że ktoś może uznać, że ten post nic nie wnosi, ale jakoś na mnie działa – nie ma to jak poczytać sobie z rana Twojego bloga, od razu dostaje się kopa do działania 🙂 więc chyba jednak wnosi, i to całkiem sporo 🙂
Julia, bardzo dziękuję!! :*:*
Aż miło się to czyta! Bije z Ciebie czysta radość i w całym Twoim tekście nie ma ani krzty zadufania czy chęci udowodnienia innym, że jest wspaniale i że “idzie nowe” i że nadchodzą same zmiany na lepsze (co mnie cholernie irytuje u niektórych blogerów – nie wiem, czy wmawiają coś sami sobie czy czytelnikom). Świetnie, że Ty wierzysz w to co robisz. Ja zajmuję się na co dzień czymś zupeeełnie innym, robię milion rzeczy naraz, ciągle szukam – Ty dajesz mi wielkiego kopa do działania. A Twoja historia studiów pokazuje, że warto (wbrew temu co mówią inni) szukać, żeby w końcu docenić/znaleźć TO COŚ! 🙂
Miło mi się czytało ten post…Jesteś pełna energii, pasji..Kochasz to co robisz i sprawia ci to frajdę..Ja wcześniej przez 10 lat zajmowałam się finansami,aż koleje losu doprowadziły do otwarcia Centrum Zapoznawczego Zolyty.I wreszcie robię to co kocham.Mogę uszczęśliwiać ludzi i zmieniać ich życie na lepsze.Pozdrawiam cieplutko
Ciśniesz życie jak cytrynę, aż miło popatrzeć 🙂
Każdy Twój post zyskuje moją aprobatę i daje mi chęć do robienia szalonych rzeczy, życia na całego i starania się jak nie wiem co. Mam ochotę wskoczyć w wiek studentki, by zacząć iść do przodu… Niestety mam jednak jeden zasadniczy problem.
Bo co, jeżeli brak mi choćby zalążka pomysłu na swoją przyszłość?
“nie bać się podejmować decyzji od czapy, bo te są najlepsze;” – czyli to zupełnie dobrze, że przed chwilą kupiłam bilet do Sztokholmu? 😀
Super Marto! a ostatnia kropeczka uderzyła prosto w moje serce! 😀
Bardzo dobrze, że robisz to co kochasz. Szkoda, że jestes jedna z niewielu
Wiem coś o oszukiwaniu samej siebie – wmawiałam sobie, że mogę pójść do technikum na kierunek technik ekonomista, a później zostać księgową/ekonomistą. Na szczęście jakieś kilka miesięcy temu naszły mnie wątpliwości, czy to naprawdę jest właściwa droga, i zrezygnowałam. Kiedy pomyślałam o tym, że w technikum miałabym geografię tylko przez jeden rok, zrobiło mi się smutno jak nigdy. I w taki oto sposób w przyszłym tygodniu złoże papiery do liceum na profil met-geo-ang 😀 Jedyne, co wiem obecnie to to, że chcę pisać i mieć rozszerzoną geografię. To mi na razie wystarczy, a co będzie dalej, to jakoś potem wymyślę 😉
Pozdrawiam
Tutti
Jak czytałam ten post to przypomniał mi się cytat z Dumy i uprzedzenia: “I was in the middle before I knew that I had begun”
Bardzo często robimy coś nie zdając sobie sprawy z tego jakie to dla nas ważne, ale najważniejsze to zorientować się w odpowiednim momencie i nie bać się za tym iść, ot co! 🙂
Ja mam dokładnie tak samo z byciem nauczycielką :):) Zwyczajnie kocham swoją pracę 🙂 Kiedy jestem w szkole buzia nie przestaje mi się uśmiechać 🙂 I właśnie zastanawiam się, jak ja przeżyję wakacje 😀
Robić w życiu to, co się kocha to najwspanialsza rzecz na świecie 🙂
Kinga
Od pierwszych słów Twojego tekstu wiedziałam o czym będziesz pisać! O powrocie do sportu 🙂 Ciesze się Twoim szczęściem i gratuluję, że tak ułożyłas sobie życie <3 Kiedyw reszcie się spotkamy? Kiedy przekażesz mi tyle swojej pozytywnej energii? 🙂
Bardzo miło czyta mi się twoje wpisy 🙂 Zapraszam do mnie http://okrytacieniem.blogspot.com/ 🙂
Z perspektywy lat stwierdzam, że studia warto sobie wybrać przekrojowe i w trakcie rozwijać maksymalnie dużo zainteresowań. Może się okazać że to właśnie one staną się źródłem naszego utrzymania, a nie wyuczony zawód.
Ja właśnie jestem na trzecim roku studiów licencjackich (ekonomia) i teraz zastanawiam się nad rozpoczęciem dietetyki oczywiście z racji tego, że są to zupełnie różne kierunki, magisterka nie wchodzi w grę, muszę znowu zaczynać od początku. Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam. Mam wiele wątpliwości i jednocześnie 1000 pomysłów na to, co mogłabym robić.
Jeeej, Marta, aż chce się żyć na sto procent, szukać czegoś takiego, czego jeszcze u siebie nie znalazłam, ale da mi w życiu taką satysfakcję z tego, co robię! I bardzo pozytywnie zazdroszczę Ci tej energii, jaką z tego czerpiesz, trzymaj się!
Gratuluję podjęcia decyzji:) Super, że jesteś zadowolona chyba o to chodzi w życiu, by robić to co się kocha, albo próbować to znaleźć:)
Marto, zrozumiałam z wpisu, że studiujesz dziennie – czy dziennikarstwo też studiowałaś dziennie? I dlaczego właściwie nie wybrałaś zaocznych, skoro widać, że masz dużo obowiązków? 🙂
Przyznam, że ja właśnie zastanawiam się nad zmianą studiów na zaoczne. Trochę się tego boję, bo wszyscy mi powtarzają, że po takich nic nie ma… A ja po prostu nie chcę wejść na rynek pracy po kilku latach studiowania, nie wiedząc nic o życiu.
O to chodzi, aby być szczęśliwym, oczywiście aby nie pogubić się w swoim szczęściu i nie patrzeć tylko na siebie 🙂
Ze mnie też się śmiali. Bo pojechałam do Anglii na chwilę, a to było trzy lata temu. Że w tej Anglii wymyśliłam sobię, że pójdę do szkoły, a przecież zawsze zarzekałam się, że nie będę żadnych studiów robić. Że wybrałam kierunek Electrical/Electronic Engineering, a przecież jestem babą i to po fotografii. I teraz, po dwóch latach w stylu “trust me I’m an engineer” zmieniłam kierunek na totalnie inny. Że Graphic Media Designer to gówno, a nie robota.
A ja się znowu cieszę jak dziecko i myślę, że tak chyba miało być. Bo inaczej pewnie by mnie nie przyjęli 😉