Znasz to uczucie, kiedy masz już dosyć i chciałbyś wyluzować, ale w głowie ci jeszcze siedzi, że musisz zrobić projekt X i nauczyć się na Y? Czy czasami ktoś ci powiedział – celowo lub nie- coś niemiłego i przeżywałeś to przez następne trzy dni? Czy bywają momenty, w których tak się stresujesz, że zaraz zniesiesz jajko, a tak naprawdę nie ma się czym przejmować?
Jeśli tak, przybij piątkę. Jesteśmy tacy sami. A teraz mam dla ciebie kilka rad, które pozwolą ci mieć więcej rzeczy w czterech literach i przestać się tak przejmować.
Gdybym miała czwarte imię (bo drugie i trzecie mam) nazywałabym się Przejmowaniem. Jestem w tym mistrzem. Potrafię się przejmować tym, że jest prawdopodobieństwo, że ktoś mnie okrzyczy. Przejmuje się też tym, że jutro będzie padać, że mogę się spóźnić, że może autobus nie przyjedzie i że nie pamiętam, czy dosypywałam Nitce kocie chrupki do miski, a jestem cały dzień na uczelni i mi umrze z głodu, lub, ewentualnie, znów przyczepi się do jakiejś wystającej gdzieś taśmy klejącej, a potem ją ładnie zwróci na środku przedpokoju, razem z kulką kocich kłaczków.
Tyle, że tak się nie da żyć. To znaczy: da się, ale co to za życie, kiedy prawie codziennie jest coś, czym się przejmujesz, martwisz, stresujesz albo denerwujesz? Dlatego od jakiegoś czasu podjęłam z moim przejmowaniem się walkę i myślę, że idzie mi na tyle dobrze, że mogę pokazać wam kilka moich trików, które pozwalają mi mieć jakieś rzeczy gdzieś.
Albo przynajmniej trochę gdzieś.
JAK SIĘ MNIEJ PRZEJMOWAĆ?
Dobra. Wiem, co zawsze mówią znajomi – pewnie wasi też. “Po prostu się przestań przejmować”.
Dzięki za radę, geniuszu. NIE WPADŁABYM NA TO.
A tak serio: gdyby to było takie łatwe, to każdy by tak robił. Ale nie jest. Wypracowałam sobie jednak parę metod, które są niebywale pomocne w walce z uczuciem pod tytułem o-rany-jak-ja-się-przejmuję-i-stresuję-niech-to-się-już-skończy.
#1 NAJPIERW ZASTANAWIAM SIĘ: CZYM JA SIĘ WŁAŚCIWIE PRZEJMUJĘ?
Czyli na chwilę pokonuję niepokój i logicznie próbuję pomyśleć, czy przejmuję się czymś, na co mam wpływ, czy czymś na co nie mam wpływu. Żadnego. Widzicie, to kwestia istotnie ważna, ponieważ jest różnica, czy przejmuję się tym, że oddam coś klientowi później i dostanę za to zasłużony opiernicz, czy też ktoś napisał mi w komentarzu że jestem brzydka no i mam zeza, i z tego powodu się łamię.
Ludzie jednak mają ten problem, że przejmują się tym, co i tak nie jest w ich rękach. Stresujemy się sytuacjami, na które nie mamy żadnego wpływu. Nie mam żadnego wpływu na to, że ktoś mnie obrazi w komentarzu. Mogę taką wypowiedź zignorować, albo zrujnować sobie wieczór siedząc w kącie i prowadząc z taką osobą zażartą dyskusję, która prowadzi donikąd. Pytanie tylko: po co? Co mi to da oprócz kolejnego stresu?
#2 ZACZYNAM DZIAŁAĆ
Kiedy już dojdę do tego, do jakiej kategorii należy moje przejmowanie się, robię odpowiednie kroki:
a) Jeżeli to coś, na co mam wpływ, myślę, co mogę zrobić, żeby chociaż trochę poprawić sytuację. Wracając do przykładu z klientem – piszę maila z przeprosinami. Jeżeli stresuję się kolokwium – czytam jeszcze raz notatki. Jeżeli martwię się kłótnią z mamą – dzwonię i przepraszam albo jakoś staram się załagodzić sprawę.
W każdym razie: zawsze jest jakieś wyjście i jeśli mam jakiś wpływ na mój obiekt przejmowania się, robię cokolwiek. Od razu jest lepiej. Najgorsze, co możesz zrobić, to siedzieć z założonymi rękami i się zamartwiać. Tracisz w ten sposób czas, szarpiesz sobie nerwy, a sytuacja się nie zmienia.
b) Jeżeli jest to coś, na co nie mam wpływu – staram się to olać. Naprawdę. Jeżeli nie mam na to wpływu, bo i tak los za mnie decyduje, to po co się przejmować? Co ja mogę zrobić? Nic. Odpalam więc Simsy albo biorę książkę lub zaczynam pisać post na bloga, robię sobie herbatę z cytryną i zaczynam myśleć o czymś innym. Przejmowanie się czymś, na co i tak nie masz żadnego wpływu jest tak samo sensowne, jak szukanie malin na krzaku w zimie. Zajmuję się wtedy czymś konstruktywnym (albo po prostu przyjemnym).
#3 MÓWIĘ SOBIE COŚ WAŻNEGO.
A mianowicie:
Marta. Nie jesteś w stanie zadowolić wszystkich na tym świecie.
Błędy się zdarzają. Tak samo, jak spóźnienia, kłótnie albo sytuacje, w których nawalamy. Nie ma takiej osoby, która robi wszystko idealnie, na czas i perfekcyjnie – nie ma, no po prostu nie ma.
Czasami trzeba przyznać się do błędu i przeprosić, innym razem otrzepać się, podnieść głowę i iść dalej. A bywa i tak, że trzeba po prostu usiąść i powiedzieć: a ja mam to w dupie.
W większości przypadków nic się nie stanie, jeśli raz na jakiś czas odpuścisz i zrobić coś dzień później. Świat dalej będzie się kręcił, słońce jak świeciło, tak dalej będzie świecić. Nic się takiego nie zmieni. Brzmi jak banał, wiem, ale uświadomienie sobie takich rzeczy naprawdę pomaga.
Pytam też siebie: co się może najgorszego stać? I wiecie co? Najczęściej okazuje się, że NIC.
#4 OBMYŚLAM PLAN
Plan działania, rzecz jasna. Bo widzicie: nieprzejmowanie się nie polega na tym, że po prostu coś olewacie. Nie: olewacie coś, bo wiecie, jak z tego wybrnąć. Odkładanie problemów na później nigdy nikomu nie pomogło, a tylko narobiło kłopotów. Uciekanie od rzeczy, których się boimy nie brzmi zbyt dobrze – i zazwyczaj szkodzi.
- jeśli z sytuacji jest więcej niż jedno wyjście, wypisuję wszystkie opcje na kartce i dopisuję sobie plusy i minusy;
- jeżeli z opcji jest jedno wyjście, próbuję ustalić plan działania – także zapisuję to na kartce
- jeżeli coś wymaga umówienia się, napisania maila, telefonu – robię to NATYCHMIAST. I mam to wtedy za sobą.
- jeżeli coś wymaga ode mnie np. gromadzenia książek, bo za miesiąc matura, a ja nic nie umiem, to od razu loguję się na stronę biblioteki albo do niej idę i wypożyczam to, co mi potrzebne. Nie odkładam zadań na później.
- jeżeli dalej czuję się zestresowana, robię herbatę z melisy i jadę dalej.
- jeżeli mogę – PROSZĘ kogoś o pomoc. Już dawno zrozumiałam, że bycie zosią samosią mi szkodzi. Ja często uważam, że nie mogę niczego nikomu zlecić, bo przecież ja wiem, jak to zrobić najlepiej/tak, żebym była zadowolona, ale to ślepa uliczka.
#5 STOSUJĘ TRZY TRIKI
Przejmowanie się bardzo mocno łączy się ze stresem. Wiadomo. A stres to najgorsze, co może nas spotkać, dlatego od razu z nim walczę.
- próbuję chociaż przez 15 minut poćwiczyć. Najlepsze na rozładowanie stresu są dla mnie dwie zupełnie odmienne sposoby ćwiczeń: albo idę to wybiegać, albo ćwiczę jogę lub się rozciągam. Bieganie wyciąga ze mnie złość i nerwy, joga pozwala się uspokoić, kiedy po prostu jestem cała roztrzęsiona. Nawet 5 minut aktywności fizycznej może naprawdę zrobić różnicę.
- robię herbatę lub coś z melisy. Nie chcę tu polecać leków, bo to nie jest rozwiązanie, ale jeśli bardzo się stresujesz, to spytaj aptekarkę o syrop z melisy. Kosztuje grosze, a pomoże w stresujących sytuacjach. Uwaga: to nie jest rozwiązanie problemu i antidotum na każde zmartwienie – mimo, że to po prostu zioła, lepiej nie przesadzać.
- robię szybkie “30 minut dla siebie”. W tym czasie odpalam Simsy, idę pod prysznic, wchodzę pod kołdrę na mini-drzemkę, słowem, robię to, czego akurat potrzebuję, żeby trochę zredukować poziom napięcia. Pomaga za każdym razem.
Jeżeli przejmowanie się to także twoje drugie (lub trzecie albo czwarte) imię, to pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, świat się nie zawali. Nie nadejdzie apokalipsa (a przynajmniej nie przez ciebie), nie pochłonie cię ziemia, życie nagle się nie rozwali. Będzie dobrze. Zawsze.
Dlatego zrób sobie przysługę i przestań się tak przejmować. No już!
Ale ostatnio szalejesz z postami, jestem pod wrażeniem! 🙂 Super, że jest Cię tutaj więcej! Pewnie gdybym miała 4 imię to byłybyśmy wtedy imienniczkami pod względem 4 imienia (jakkolwiek zamotanie to brzmi). Też się wszystkim przejmuję, nawet pierdołami. I wtedy super sprawą jest upomnienie od mojego chłopaka w stylu “No i co Ty się tak tym przejmujesz?”. Oczywiście na początku się złoszczę, bo przecież to jest takie hipermega ważne, ekstra wielki problem, a on mi mówi, żebym się nie przejmowała. Potem do mnie dociera, że faktycznie, to jest zwyczajnie niewarte moich (negatywnych) emocji i stresu. Szkoda, że nie wpadam na to sama zanim zacznę się nakręcać 😀
Dokładnie, mam tak samo bardzo często 🙂 Ale teraz już zaczynam się uczyć właśnie tego, żeby od razu, gdy przyjdzie przejmowanie się, zacząć się zastanawiać, czy to naprawdę jest warte mojego stresu – i jest o niebo lepiej, niż kiedyś!
Jakie wyczucie czasu:) Wystartowałam dziś z moim nowym blogiem i już sekundę po opublikowaniu informacji zaczęłam się przejmować, co ludzie sobie pomyślą, czego się będą spodziewać i dlaczego nie tego, o czym chcę pisać. Czasem człowiek sam sobie robi pod górkę;)
Powodzenia, na pewno będzie dobrze 🙂
Ja to naprawdę mam wrażenie, że Ty jesteś jakąś moją bliźniaczką. Ostatnio też walczę ze swoimi ambicjami, bo jestem w liceum, uczę się, mam wrażenie, że za dużo po prostu. Nie wiem tak naprawdę po co mi kolejne świadectwo z paskiem, skoro na studiach nikt nie zwróci na to uwagi, a mimo to niekiedy nie mogę spać, myśląc czy czasem nie zabraknie mi jednej oceny.. PARANOJA. Bo wiem, że nie zabraknie, bo przez tę panikę zawsze jestem co najmniej ponad paskiem. ALE, moim lekarstwem też są Simsy! Dzięki Tobie też treningi! i zmieniam podejście, bo nie zrobię nic z tym na co nie mam wpływu. Tak samo skończyłam (prawie) z zosiosamosiowaniem. Co prawda mam ochotę coś powiedzieć, gdy np. mój chłopak myje naczynia i zużywa więcej wody niż gdybym ja to robiła, ale muszę się oduczyć na dobre tych paranoi wiecznej doskonałości 😀 pozdrawiam kochana!
No właśnie, lepiej czasami, żeby ktoś nas nieidealnie odciążył, niż żeby się samemu zajechać na śmierć. Piąteczka i miłego tygodnia!
Dziękuję za ten wpis! Przejmowanie to moje drugie, trzecie i czwarte imię…jakaś masakra. Pora z tym zawalczyć 😀 Wypróbuję Twoje triki i wskazówki, może wreszcie coś się zmieni, bo delikatnie mówiąc cholera bierze…
Po co się przejmować i tracić życie? Nie ma co! :*
Buziaki :*
Trzymam w takim razie kciuki za powodzenie misji 🙂
Marta, ogromne dzięki za ten wpis! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo był mi potrzebny. Cały czas stresuję się takimi pierdołami, że głowa mała. To jest taki stan, kiedy logiczne myślenie się wyłącza. Czasem mam wrażenie, że jak czegoś nie zrobię, to całe moje życie legnie w gruzach, a ludzie mnie znienawidzą 😛
Też tak mam, głowa do góry 🙂 trzeba z tym walczyć!
To ja jeszcze dodam, że jest bardzo fajna książka “Jak przestać się martwić i zacząć żyć” Dale’a Carnegiego. Książka dokładnie opisuje to, co Marta nadmieniła w poście, a także uzupełnia o kilka innych rad. Warto poczytać dla nerwusków, sama jestem tego przykładem. Odkąd przeczytałam tę książkę, każdy problem staram się rozwiązywać przy pomocy rad pana Carnegiego 🙂 Moim słabym punktem są właśnie zmartwienia, zarówno sprawami, na które mam wpływ, jak i nie mam (te drugie są gorsze), a ponadto nadmierne panikowanie i strach, gdy zaczyna się dziać coś dziwnego. Ostatnio staram się walczyć zwłaszcza z tą paniką, bo denerwuje to zarówno mnie, jak i otoczenie, a zaczynam dostrzegać, że panika znacznie pogarsza takie nieprzewidziane sytuacje. Może jakiś post, jak zachować zimną krew i nie ulegać emocjom? 🙂
o, muszę zerknąć na ten tytuł!
O poście pomyślę 🙂 buziaki!
Ja też się przejmuję za bardzo, choć całkowicie czym innym. Na spóźnione tramwaje mam jedynie wzruszenie ramion. Stres zaczyna się, gdy wiem, ze spóźnię się na egzamin… Za to bardzo przejmuję się np. działaniami rządu. To mnie martwi, a wszelkie mi znane metody obniżania stresu (też te, które opisałaś) nie działają.
Dla mnie zbawienne są punkty 3 i 5 :). Nic tak nie pozwala wyluzować, jak chwila zapomnienia i pomyślenia tylko o sobie :).
Ja też jestem w stanie przejmować się tym, że ktoś KIEDYŚ na mnie może nakrzyczeć albo innymi tego typu dramatami ;P
Nie można tak żyć, bo po co! Destrukcyjne jest też odkładanie obowiązków na później – łatwo się potem w nich ,,utopić” – trzeba rozwiązywać zadania, jak i problemy od razu: działać 😉
Mam tak samo, choć ostatnio the sims zamieniłam na simcity 😉 U mnie działa też “rzuć to wszystko i idź na spacer” albo włączenie ulubionej piosenki i wyłączenie monitora na ten czas.
Czekam na kolejną część pt. “delegowanie zadań” 😛
Taak, mam napisać? 😀 😀 Ja też mam z tym problem. Zosie samosie się znalazły, no..
Raczej control freaki 😛
Pisz! 😀
Od zawsze wszystkim się za bardzo przejmowałam, a później zazwyczaj okazywało się, że niepotrzebnie 😉 a takie zwykłe “aj tam nie przejmuj się” od bliskiej osoby, u mnie działa o dziwno bardzo dobrze – jak kamień z serca, nie wiem czemu, może dlatego, że w tym momencie uświadamiam sobie, że faktycznie nie warto się aż tak martwić 🙂
o, no to dobrze dla Ciebie! 🙂
Powinnaś w przyszłości wydać swoje wpisy w formie książki 🙂
A co do przejmowania, to myślę, ze kluczowa rola to stres, jeżeli ktoś umie sobie z nim radzić, to jest pewniejszy siebie. I przede wszystkim trzeba kochać samego siebie, akceptować siebie takim jakim sie jest. Zycie ma sie jedno, wiec nie ma sensu patrzec na to co mysla inni. Plan dzialania to jak dla mnie strzal w dziesiatke.
Pozdrawiam
Naprawdę myślisz, że ktoś by taką książkę kupić? 😀
A ja mam pytanie trochę z innej beczki 😀 często piszesz o tym jak bardzo lubisz herbatę i że działa ona w kryzysowych sytuacjach 😀 jaką konkretnie pijesz? 😀 chodzi mi o gatunek, firmę etc 😀
haha 😀 No to się wyda – ja najczęściej piję zwykłą, albo normalną, albo aromatyzowaną. Lubię także zieloną, ale koniecznie z czymś, np. zielona z malinami 🙂
Według mnie ważnym krokiem jest powiedzenie sobie “to ok czasem się przejmować”. Wtedy ten cały stres przestaje być wielkim, wrednym potworem, kiedy pożera ofiary w całości, ale staje się czymś ludzkim i czymś, z czym można się oswoić. Pogadać, pokłócić się, nauczyć się żyć razem. I po pewnym czasie po postu sobie idzie. Bo nie jest potrzebny.
A jeśli przejmowanie się jest zbyt wielkie, bolesne, obezwładniające, wyniszczające i mordercze – ani psycholog ani psychiatra nikogo jeszcze nie zabił (chyba) ;).
Zgadzam się! I jestem bardzo za korzystaniem z usług psychologa. Istnieje jeszcze jakieś dziwne przekonanie u niektórych, że do takich lekarzy się nie chodzi (“a co ja, czubek jestem?!”), ale moim zdaniem po coś ci specjaliści są, nie? 🙂
Ja chodzę do psychiatry i do psychologa :D. Absolutnie nic się w moim małym świecie od tego nie zawaliło :D.
Tylko, że nie raz bywa tak, że psycholog sam potrzebuje pomocy. No i musiałby iść na wizytę do samego siebie 😉
W przypadkach beznadziejnych, gdy nie mam na nic wpływu, powtarzam sobie zasłyszane gdzieś: “Co zrobisz, no nic nie zrobisz…”… i od razu jakoś jest mi lepiej 😛
to jest dobre 🙂
Podzielę się moim ulubionym cytatem w stresujących sytuacjach: “jakoś to będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było” 😀
haha 😀 Cytat super 😀
Z tym “po prostu się tym nie przejmuj” trafiłaś w dziesiątkę! 🙂 Aż trudno mi opisać jak zawsze mnie to irytowało 😉
Ja u siebie zauważyłem, parę szczególnie często powtarzających się obaw – np. o dotrzymanie terminów. W końcu zacząłem analizować faktyczne konsekwencje moich stresów. Czasem można się wręcz uśmiać, bo największą karą była źle przespana noc. A nawet jeśli konsekwencje są poważniejsze to po tygodniu czy dwóch nikt o tym nie pamięta. Szkoda życia na smutki. 🙂
Dużo spokoju i opanowania życzę!
Dawid
Mnie to strasznie irytuje, zwłaszcza, że zazwyczaj te słowa wypowiadane są wtedy, kiedy akurat naprawdę nic dziwnego, że się przejmuję, bo np. sytuacja jest poważna 😀
U mnie też są zawsze obawy o terminy. Moja uczciwość mnie kiedyś pogoni do grobu 😛
Pozdrowienia!
W stresujących sytuacjach często przypominam sobie mój ulubiony cytat Szymborskiej:
“Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.”
Bardzo mi się spodobał i zawsze pozwala mi choć trochę mniej się wszystkim przejmować. Świetny wpis! Z pewnością skorzystam z rad, zwłaszcza, że za tydzień czekają mnie egzaminy gimnazjalne 😉 Pozdrowienia!
Piękny cytat, Mad! Powodzenia na egzaminach!
W takim razie trzymam za Ciebie kciuki na egzaminach!
No i super rady! Ja akurat trzymam przejmowanie się w ryzach, bo na studiach nauczyłam się dużo rzeczy, ale przede wszystkim, że istnieje coś takiego jak Strefa Wpływów. I nic z tym nie zrobię! 🙂
Ten post mi bardzo pomógł, ale seriooo MEGA. Jestem w takim momencie życia (#maturatobzdura), że od dłuższego czasu jestem totalnym kłębkiem nerwów. Najgorsze jest to, że te nerwy zamiast mnie napędzać do działania to najczęściej mnie paraliżują… Ale od jakiegoś czasu próbuję sobie uświadomić, że ten egzamin to nie jest koniec świata i nie ja piersza i nie ostatnia to przeżywam. Wpis mega pozytywny, zresztą jak cały blog (a właściwie dwa haha. tak, też czytam Codziennie Fit i uwielbiam!) 😀
Wany post. Mnie tego nauczyły (właściwie ciągle uczą) studia. Są trudne, mam jedne zajęcia bardzo stresujące i zwyczajnie trzeba mieć na to wywalone, żeby przetrwać 😀 Sama wiem, jaki to ogromny problem, bo w takim ciągłym stresie funkcjonowałam całe liceum. Teraz widzę gigantyczną różnicę w komforcie psychicznym 😉 Jak jest już naprawdę źle to siadam spokojnie, zadaję sobie pytanie “czym właściwie się przejmujesz?” i po zrozumieniu istoty problemu najczęściej się okazuje, że jak zwykle wszystko wyolbrzymiłam. Śmieję się sama z siebie, ustalam plan działania i do roboty 😉
A ja robie jak Scarlett O Hara z Przeminelo z wiartem, mowie sobie Pomysle o tym jutro, bo po dobrze przespanej nocy, problemy nabieraja innej perspektywy.
Co może się najgorszego stać? No właśnie nic. Tu masz rację. Problemy urastają do wielkich rozmiarów tylko w naszej głowie.
Ktoś nakrzyczy? I co z tego? To jego problem, że nie panuje nad sobą. Nie Twój.
Autobus uciekł? Pojedziesz następnym.
Spóźnisz się na spotkanie? Przeprosisz za spóźnienie.
Wywalą Cię z pracy? Znajdziesz inną.
Życie w rzeczywistości jest o wiele prostsze niż się wydaje.
Hejka! Nie wchodzę na tego bloga za kazdym razem jak zobaczę na fb info, ze wstawiłaś coś nowego, ale czasem mam takie wieczory, kiedy stwierdzam, że Marta na pewno ma dla mnie jakieś mądre porady – no i bingo! Trafiłaś z postem w dziesiątkę, gdybym przeczytała go na bieżąco, to moze nie wywarłby na mnie takiego wrażenia jak dzisiaj, kiedy jestem tykającą bombą (to ryzyko pisać takie coś w obecnych czasach, ale yolo) i dopada mnie dosłownie każdy powód (nie) warty przejmowania się. Po stokroć dzięki za rady!
Bardzo pozytywny i sympatyczny blog. Gratuluję i pozdrawiam.
Też się wszystkim przejmuję… Martwi mnie to, że może ktoś na mnie nakrzyczy, że będę miała buty mokre, że zapomnę czegoś wziąć albo, że powiem coś głupiego… A jeszcze bardziej stresuje się problemami innych np. nie mogę pogodzić się z sytuacją, że komuś jest smutno – jak widzę taką osobę to chyba serce mi pęka, przejmuje się także czy kasjerka w sklepie będzie mi miała jak wydać, a najgorsze – najbardziej traumatyczne dla mnie jest obejrzenie filmu/serialu w którym ktoś umarł, czy komuś jest przez coś przykro – niby po kilku minutach po obejrzeniu filmu wracam do swojego życia, ale na moim sercu pozostaje ten ciężar, że nie mogę jakoś pomóc tym wymyślonym postaciom… No i przejmuje się też tym, że się przejmuje… Wiem maskara ze mną… Wypróbuje twoje rady – moze coś zadziałają także i u mnie, a jeśli nie to chyba będę musiała sama znaleźć złoty środek…
Dziękuję za wpis ♥
Twoje słowa bardzo podnoszą na duchu i do tego są naprawdę sensowne!
Śliczne zdjęcia 🙂
To bardzo budujące co piszesz. Nie mam wątpliwości że jesteś bardzo pozytywną osobą . Bardzo dobry pomysł z ćwiczeniami , chociaż spędzić na to kilka minut + użyteczne . Ja też się przejmuję ale u mnie to bardziej skomplikowane i w niektórych sprawach nie mam na nie wpływu a chciałabym bo gdzieś w świadomości wiem że mogę mieć . Wiem nie zbawie świata i nie dogodzę nikomu . I ważne by się rozwijać bez względu na trudności .
kurde dzeiki
ja przejmuję się głównie sprawami z pracy; mam tak, że jak np. skończę jedno zadanie i chciałabym wyluzować, to od razu przychodzą mi do głowy tysiące myśli o następnych rzeczach i boję się ich tak jakby to były wyzwania stulecia. zawsze mi mówiono, że jestem jak kot co zawsze spada na cztery łapy. A ja po prostu czuję się w pracy jak w szkole. Przeżywam każde krzywe spojrzenie, dziwną odpowiedź, opryskliwą, koleżanek z pracy; próbuję to sobie tłumaczyć, że może koleżanka miała zły dzień, może problem itp. ale tkwi we mnie głęboko myśl: że po prostu mnie nie lubi; tak mam zakodowane, że każdy czyha na to, żebym się potknęła, że nikt mi nie chce pomóc. I naprawdę dzieje się tak, że mam wokół siebie w pracy jakąś taką dziwną atmosferę, czuję wrogość od ludzi. I nie tylko w pracy. Nie wiem o co chodzi, ja nikomu nie robię krzywdy, staram się zawsze być w porządku. Od kilku lat wyczuwam też w pracy taką zwiększoną atmosferę asertywności. Jako, że nie jestem tego nauczona, to ciężko mi się w tym odnaleźć; ludzie potrafią powiedzieć” nie”, teraz nie mogę tego zrobić dla Ciebie, bo mam inne obowiązki. ja się tego uczę dopiero -mimo, że mam 42 lata. Czasem w dzień udaje mi się wypracować “nieprzejmowanie się”, to jednak w nocy wracają te emocje, w dziwnych poplątanych snach, z których budzę się 1-2 godziny przed normalnym wstaniem do pracy i zaczyna się “myślotok”. Wiem, że mózg powinien być czymś zajęty “w zamian”, jeżeli nie chcę myśleć o problemach. Ale nie wiem jak to zrobić. Bo jeszcze w dzień można “zamienić” myśli, ale w nocy… Chodziłam do psychologa, raz na jakiś czas zaliczam “specjalistę”. w 2011 roku dostałam ataków paniki (oczywiście z powodu pracy)-wróciłam po wychowawczym i koleżanki zgotowały mi mobbing w białych rękawiczkach, za milczącą zgodą kierowniczki i wtedy lekarz i później psychoterapia wyciągnęly mnie z najgorszego. Ale trwało to długo. Bo miałam tak, że nie miałam chwili bez myśli o pracy. Jak gdzieś szłam, to liczyłam płytki w chodniku, żeby tylko myśleć o czymś innym! Później czułąm, że psychoterapia już nie działa, przestało posuwać się naprzód, leków nie brałam, potem wracałam do nich, potem nie brałam; wkrótce zaczęly się problemy w rodzinie. Nie miałąm czasu jeździć do innego miasta na psychoterapię. A i było widać, że psychoteapeutka też ma jakieś problemy, w czasie sesji odjeżdżała myślami, ziewała…..ostatni raz byłam na psychoterapii jakoś pod koniec ubiegłego roku chyba. Chciałąbym spróbować jeszcze raz u innego psychologa/terapeuty, ale w moim mieście na nfz jest kiepski wybór. Ludzie mówią, że szkoda wywalać kasę na psychoterapię. Mój mąż mi też to mówi. Twierdzi, że ja wszystko to wiem, co mi mówi psychoterapeuta. Może znacie jakieś fajne książki, ale poważne wydawnictwa, może właśnie dla terapeutów, to spróbowałabym sama sobie pomóc
Nie wiem czy też tak macie, ale ja po zakończonej jednej sprawie jestem tak zmęczona…całe napięcie opada i to co mnie trzymało w ryzach-adrenalina, nie wiem…to po skończonej sprawie powoduje, że jestem miękka…duchowo i fizycznie. Np. teraz potrzebuję wziąć wolne-piątek-poniedziałek, by sobie przedłużyć weekend i odpocząć. A jednocześnie zaczynam już intensywnie myśleć o następnych rzeczach z pracy, o terminach… i nakręcanie zaczyna się od nowa. Zastanawia mnie czy może być tak, że mózg staje się uzależniony od tego nieustannego myślenia? Lub czy ciało może uzależnić się od wydzielanego hormonu stresu-kortyzolu?
pierwszy pkt. już mnie wkurwił … dzięki za “zajebisty” wpis powodzenia !
Zapisałam sobie te myśli , które wychwyciłam. Jestem wzrokowcem , więc wyryły mi się w pamięci i niech zostaną! A te paskudne myśli odejdą! Szkoda życia i nerwów;)
ok, jednak punkt #2 b) wydaje mi sie niedopracowany:) bo jak Twoje dziecko wyladuje w szpitalu, a Ty akurat jestes o 3000km dalej, to bedziesz sie chyba przejmowac, mimo, ze wplywu nie masz. Jak ktos Ci bliski bedzie umieral, to tez sie bedziesz przejmowac. Nawet jak ogladasz wiadomosci, to czasem sie przejmiesz czyms na co nie masz wplywu chyba?
Ja przejmuje się najbardziej jak nie jestem w czymś najlepsza , zdaję sobie sprawę z absurdu sytuacji np choćbym miała ze wszystkiego piątki , z czegos dostane 2 no to będę myślała już tylko o tym i wtedy moje życie wydaje mi się pod każdym względem gorsze. Nawet teraz jedna z takich sytuacji przyniosła mnie na twojego bloga , chyba trzeba sie po prostu jak najwięcej otaczać takimi ludzmi pozytywnymi, bo troche mi przeszło
o tak, sama jestem taką osobą, doszłam do perfekcji, jestem wręcz profesorem zamartwiania się rzeczami, na które nie mam w ogóle wpływu! 😀 a co jak autobus nie przyjedzie? a co jak on mi powie to i to? a co jak nagle się okaże, że? a co jak za miesiąc po tym jak to stanie się to? no paranoja 😀 Mi wtedy pomaga jakaś komedia, chłopak obok, spacery (choć moment zamartwia włącza mi się w większości wieczorem przed snem ;/)
ps plus za simsy, sama gram ;d