Miałam poznać go po raz pierwszy. Wiecie, zapytać o kilka spraw do artykułu, uzyskać ładną, zgrabną wypowiedź i tyle. Kilka minut roboty. Zapukałam, i gdy usłyszałam szorstkie proszę, nacisnęłam klamkę weszłam do środka.
– Dzień dobry, panie Kowalski. Tutaj Marta… – nie zdążyłam dokończyć, bo nagle rozpętała się burza. Albo nie, pardon, huragan wściekłości. Ostatni raz widziałam taką kotłującą się złość, kiedy niechcący nadepnęłam na ogon mojego kota.
– NIE. JESTEM. KOWALSKI! – wykrzyczało moje źródło, plując śliną z wściekłości – JESTEM. PAN. DOKTOR. KOWALSKI! DOKTOR! MAM TYTUŁ NAUKOWY!
No i masz. Kolejny człowiek z kompleksami i ego tak dużym, że wchodząc z nim do pokoju, trzeba otworzyć okno.
Naprawdę nie rozumiem, o co ludziom chodzi z tymi tytułami naukowymi. Tak, jakby te skróty przed nazwiskiem sprawiały, że stajesz się jakiś nadczłowiekiem. Nie wiem, Wałęsą. Albo papieżem. Ewentualnie jakąś gwiazdą rocka.
TYTUŁ TO TYLKO TYTUŁ
Tak, wiem, że ich zdobycie często kosztuje sporo pracy, wyrzeczeń i poświęcenia, ale oburzanie się, kiedy ktoś nie powie do ciebie “profesorze” tylko “proszę pana”, albo, co gorsze, pomyli się i zamiast profesora z ust wymsknie mu się doktor – jest przesadą. Panie profesorze, panie doktorze, panie magistrze – proszę trochę rozluźnić pośladki. Zbytnie spięcie mięśni też nie jest zdrowe.
Od kiedy poszłam na studia, raz za razem spotykam ludzi, którzy autentycznie mają ze swoim tytułem problem. I to wielki. Mają problem, bo ktoś się pomylił. Mają problem, bo ktoś nie mówi do nich: Wielka Magnificencjo Najwyższy Panie Profesorze, tylko per “proszę pana”. Plują jadem i denerwują się, jakby pominięcie lub pomylenie tytułu było czymś porównywalnym z wyzwiskami.
Tak, jakby ten tytuł i jego użycie coś zmieniało. Nie zmienia nic.
Owszem, ten tytuł to też zwrot grzecznościowy, pokazanie szacunku – ja rozumiem. Lepiej powiedzieć, niż nie powiedzieć. Ale wpadać w wściekłość i furię, kiedy komuś się zapomni? Dajcie spokój.
Wyjaśnijmy sobie coś: to, jaki masz tytuł przed nazwiskiem – wcale nie ma nic wspólnego z tym, jakim jesteś człowiekiem. Znam ludzi bez tytułów, bez studiów, ba, bez szkoły średniej i gimnazjum, którzy są po prostu dobrymi, mądrymi osobami. Tytuł tego nie zmienia. Tytuł nie dodaje tobie człowieczeństwa ani plus pięć do charakteru, tytuł oznacza tylko, że jesteś dobry w swojej dziedzinie i z tego powodu należy ci się szacunek.
To nie jest tak, że zdając pracę dyplomową, nagle stajesz się lepszym człowiekiem – lepszym niż ci, którzy tej pracy nie obronili. Masz po prostu wyższe wykształcenie. Znasz się na czymś. Wiesz coś więcej. Nic poza tym.
Koniec końców, możesz być nawet gorszy, bo skoro ktoś, kto ma rangę profesora opluwa wszystkich z wściekłości, gdy tylko nie usłyszy swojego tytułu, to jest nie tylko profesorem, ale też zwykłym bucem.
WYSTARCZY ZNAĆ SWOJĄ WARTOŚĆ
Świetnie podsumował to ostatnio mój profesor na zajęciach. To bardzo mądry, wykształcony człowiek, ekspert, którego szanują najwięksi polscy sportowcy. W trakcie zajęć, jeden ze studentów zaczął:
– Panie doktorze… pfu, przepraszam, przepraszam! To znaczy, panie profesorze!
I w tym momencie profesor mu przerwał:
– Nic się nie stało, niech pan posłucha, tytułu pan nie jest pewien, ale ja całe życie nazywam się Jan Kowalski i to jest najważniejsze.
Człowiek, który ma niesamowite sukcesy, wcale nie spinał się o swój tytuł. Dlaczego? Bo zna swoją wartość. Jest ekspertem, robi badania na światowym poziomie – on wie, że jest dobry i nie potrzebuje zapewnienia w postaci kilku dodatkowych literek przed nazwiskiem.
Resztę dopiszcie sobie sami.