Czytam historię Agaty i myślę tylko o jednym – skoro ludzie mogą pokonywać ciężkie choroby i żyć pełnią szczęścia, na co ty czekasz?
Od zera do bohatera to nowy cykl na blogu, gdzie dzielę się motywacyjnymi historiami czytelników. Jeżeli czujesz, że twoja historia jest motywująca, inspirująca, ciekawa dla innych – prześlij mi ją na maila kontakt@martapisze.pl z tytułem „Moja historia”.
URODZIŁAM SIĘ I DOSTAŁAM WYROK
Zacznę może od tego, że urodziłam się 6 czerwca 1995 roku, jako trzecie i ostatnie dziecko w mojej rodzinie. Jestem więc najmłodsza, mam dwóch starszych braci. Dlaczego zaczęłam od daty urodzenia?
Ponieważ ta data ma ogromne znaczenie w moim, krótkim i dość zawiłym życiu. 6 czerwca sprawił, że świat mojej rodziny przewrócił się do góry nogami.
Widzicie, wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że urodziłam się z dużym wyprzedzeniem. Miałam przyjść na świat 2 września, dokładnie w 33 urodziny mojego taty, miałam być niespodzianką. Ale ja postanowiłam “zmienić plany” i wybrałam sobie taki a nie inny dzień. Istotnie był to dzień radości, ale i ogromnego smutku.
Wszystko dlatego, że przeszłam przez Dziecięce Porażenie Mózgowe.
Choroba ta polega na uszkodzeniu mózgu i układu nerwowego, oraz zaburzeniach ruchu i postawy. Był to ogromny cios, w szczególności dla mojej mamy, ponieważ poprzednie dzieci były zdrowe, a ciąże przebiegały prawidłowo. Pojawiło się kluczowe pytanie: Czy będę żyła? Lekarze nie dawali żadnych szans. W połowie lat dziewięćdziesiątych niewiele wcześniaków było w stanie przeżyć. Wiele dzieci umierało po kilku dniach.
I kiedy urodziłam się ja, jeden z lekarzy powiedział do mojej mamy: “Szanse na przeżycie Pani córki są minimalne. Jeżeli przeżyje to będzie to cud.” Powiedziano też, że w najlepszym przypadku będę poruszała się na wózku inwalidzkim. Nie dawano mi żadnych szans. Mówiono, że nie będę chodzić, mówić, słyszeć ani widzieć. Skreślono mnie na starcie.
Być może były do tego podstawy. Bo czy dziecko urodzone w szóstym miesiącu ciąży, ważące mniej niż torebka cukru (800 gram), nie potrafiące samodzielnie oddychać, ma jakieś szanse na przeżycie? Wtedy to przechodziło ludzkie pojęcie. Ale nie zdawali sobie sprawy z jednej rzeczy: chociaż byłam maleńka, miałam w sobie mnóstwo siły i determinacji. Chciałam żyć. Moja mama też tego chciała. I dzięki tej chęci udało mi się przeżyć.
CHCIAŁAM ŻYĆ
Owszem, nie było łatwo. pierwsze miesiące mojego życia spędziłam w inkubatorze. Później też nie było lżej. Choroba dała o sobie znać już na samym początku.
Miałam ogromne problemy z utrzymaniem równowagi. Nauczyłam się chodzić dopiero w wieku dwóch lat. Przez pierwsze siedem lat mojego życia codziennie po szkole, chodziłam z mamą na rehabilitację. Dzień w dzień po 3-4 godziny. Plus ćwiczenia w domu. Czy bolało? Tak, bolało bardzo. Bolało to mnie, bolało to moją mamę, i bolało resztę mojej rodziny. Często się też przewracałam. Wystarczyło, że ktoś mnie lekko pchnął ręką i już leżałam na ziemi. Nie potrafiłam też utrzymać równowagi na rowerze. O bieganiu nie było mowy, gdyż miałam bardzo mocne przykurcze. Mimo bólu fizycznego i psychicznego (bo bardzo czegoś chcesz, a nie wszystko możesz), nie poddawałam się. Dzielnie ćwiczyłam, pomimo iż nie zawsze miałam chęć.
I najważniejsze: nie byłam smutna. Wręcz przeciwnie – byłam ciągle uśmiechnięta. Zarażałam innych swoim uśmiechem. Zachowywałam się tak jakby nic mi nie było. Tak jakby choroba, która mi towarzyszy, w ogóle mnie nie dotyczyła. Chciałam być jak inne dzieci. Chciałam być normalna. I taka starałam się być.
CHCIAŁAM BYĆ JAK INNE DZIECI
Jednak nie wszyscy mnie akceptowali taką jaka jestem. Wszystko zaczęło się z momentem pójścia do szkoły: przez pierwsze trzy lata podstawówki chodziłam do szkoły integracyjnej, przeznaczonej specjalnie dla dzieci niepełnosprawnych. Miałam tam świetną klasę, i stanowiliśmy zgraną drużynę. Niestety pod koniec trzeciej klasy moi rodzice zdecydowali, że trzeba mnie przenieść do zwykłej, publicznej szkoły, która znajdowała się bliżej domu. I tutaj pojawiły się obawy, czy sobie poradzę wśród zdrowych, normalnych dzieciaków. I faktycznie, na początku nie było żadnych problemów. Wszystko było okej, do pewnego momentu.
Powiem wprost: moja klasa mnie nie lubiła. Wszyscy udawali, że mnie lubią. Tak naprawdę na każdym kroku mnie obgadywano i wymyślano na mój temat niestworzone rzeczy. Nazywano kapusiem, mimo że na nikogo nigdy nie doniosłam. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. I tak ciągnęło się to do końca podstawówki. Nie miałam nikogo bliskiego. Żadnej bliskiej przyjaciółki, kogoś komu mogłabym się wygadać, albo po prostu wyjść na dwór. Byłam sama. A bardzo chciałam mieć kogoś bliskiego. Niestety nikt tego nie rozumiał, i większość mnie odtrącała.
Nadzieja pojawiła się w gimnazjum. Jednak gimnazjum wiązało się z dalszą częścią “piekła”, które przeszłam wcześniej. Gimnazjum nie było najlepszym okresem mojego życia. Wspominam je źle. Tam również nie byłam lubiana.
JESTEŚ PONAD TO
Byłam dość dziwna. Ubierałam się głównie na czarno, słuchałam ciężkiej muzyki, byłam blada, i chuda. W dodatku byłam cicha i miałam masę kompleksów: dużo trądziku, problemy z odżywianiem, mały biust, krzywy zgryz, wada wzroku. Znów stałam się kozłem ofiarnym. Tym razem grupki kolesi, którzy mnie wyzywali dla zabawy. Im również nic nie zrobiłam. Po prostu znaleźli sobie rozrywkę w postaci uprzykrzania mi życia. Szturchali mnie, popychali, podstawiali nogi na schodach. Momentami było to na tyle uciążliwe, że robiłam wszystko by nie iść do szkoły. Miałam też momenty załamania (być może nawet depresji – nikt tego nigdy nie sprawdził). Czułam się bardzo samotna, niepotrzebna. Nie miałam nikogo. Byłam sama jak palec w wiadomym miejscu. Chwilami miałam wrażenie, że nie wytrzymam tego wszystkiego i zrobię sobie krzywdę.
Czy powiedziałam rodzicom? Oczywiście, że tak. I w sumie, gdybym nie powiedziała, to może nie dałabym rady. Pamiętam jak mój tata powiedział do mnie jednego wieczoru: “Wierzę w Ciebie. Nie daj się tym dupkom i pokaż, że jesteś ponad to“. Wzięłam to sobie do serca. Posłuchałam go. I wiesz co? Dałam radę. Przetrwałam te trzy lata męki. I byłam z siebie dumna gdy opuszczałam mury gimnazjum. Bo wiedziałam, że “tych dupków” już nigdy nie spotkam. Pojawiło się też światełko w tunelu, w postaci moich dwóch przyjaciółek, z którymi przyjaźnię się do dzisiaj. Wreszcie zaczęło się układać.
IDĘ PRZED SIEBIE Z PODNIESIONĄ GŁOWĄ
W liceum było zdecydowanie lepiej. Miałam trochę znajomych, z którymi się trzymałam. Miałam trochę problemów z nauką i w domu, co odbiło się na mojej psychice. W każdym razie, szybko się z tego podniosłam. Wreszcie zaczęło się układać w moim życiu. Moje plany na przyszłość pokrzyżowała mi matura (z “kochanego” przez większość licealistów przedmiotu zwanego potocznie matmą), ale to nie sprawiło, że się załamałam. Idę dalej przed siebie z podniesioną głową. Mam mnóstwo planów na przyszłość m.in chcę wydać książkę i zostać zawodowym fotografem. Mam cudowną rodzinę, przyjaciół i chyba najważniejsze – miłość swojego życia. I wiesz co? Jestem szczęśliwa. Szczęśliwa pomimo tego całego bólu, który mnie dotknął Jestem wdzięczna losowi za to kim jestem, gdzie jestem i za całe dobro, które mnie spotyka. Nawet jeśli czasami jest źle.
Jeżeli miałabym dać komuś cztery rady życiowe to brzmiałyby one:
1). Nigdy nie daj sobie wmówić, że nie jesteś piękny. Wierz w siebie, nawet jeśli nikt inny w Ciebie nie wierzy. Twoja siła jest w Tobie.
2) Nie skreślaj osób chorych, niepełnosprawnych. Bo to są bardzo wartościowi ludzie, którzy mogą Ci dać więcej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jesteś im potrzebny. Jesteśmy sobie potrzebni. Nie oceniaj po okładce.
3). Zawsze walcz do końca. Bo jak to powiedział święty Augustyn: “Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Tak więc, walcz. Walcz dla siebie. Bo Ty jesteś najważniejszy. Pamiętaj o tym.
4) Zawsze się uśmiechaj. Nawet jeśli jesteś na dnie. Uśmiech to najlepsza broń do walki ze złem. To Twoja tarcza. Korzystaj z niej każdego dnia. Bo ma ogromną moc.
Od zera do bohatera to nowy cykl na blogu, gdzie dzielę się motywacyjnymi historiami czytelników. Jeżeli czujesz, że twoja historia jest motywująca, inspirująca, ciekawa dla innych – prześlij mi ją na maila kontakt@martapisze.pl z tytułem „Moja historia”.
Potwierdzam, że osoby niepełnosprawne mają więcej siły i wiary w siebie oraz, że się nie poddawają 🙂 Ale to też dużo zasługa rodziców. Oni wierzą, że wszystko będzie dobrze, przekazują tę energię dzieciom i one sami chcą walczyć. (na pewno nie wszyscy, ale większość)Chcę pogratulować Agacie a także jej rodzicom i życzę powodzenia oraz żeby dalej się trzymała tych rad życiowych 🙂
PS. też ur. się w 6 miesiącu, ważyłam tylko kilogram i miałam więcej szczęścia niż bohaterka tekstu: mam obustronny głęboki niedosłuch, ale miałam w ogóle nie mówić i nie słyszeć a tu szok, bo zostały resztki słuchu, a rodzice się nie poddali, ćwiczyli ze mną różne dźwięki i mowę. I normalnie mówię i słyszę 🙂
Dziękuję za miłe słowa i wsparcie. Również gratuluję Tobie i Twoim rodzicom. To jest dowód na to, że jeśli się chce i włoży się w to trochę pracy, można osiągnąć sukces. 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Piękna historia, nie mam pojęcia co bym zrobiła na twoim miejscu, ale jestem prawie pewna, że bym się poddała. Ja jestem zdrowa, a pomimo tego też nie jestem lubiana, bo jestem inna (czytaj po prostu sobą). Nastolatkowie dla osób niepełnosprawnych potrafią być często okrutni, a dorośli zawsze litują się nad nimi, ale cieszę się, że Agacie udało się, przeszła przez to wszystko,a uśmiech dalej nie opuszcza jej buzi. To co nas spotyka w młodości, często kształtuje nas na całe życie i ważne jest, żeby nauczyć nie poddawać 🙂
Szczerze mówiąc, bardzo często wątpiłam w siebie. Szczególnie w okresie gimnazjum. Ale obiecałam sobie, że wytrwam mimo wszystko. Oczywiście nie wymarzę z pamięci tego czego doświadczyłam. Ale to wszystko, całe cierpienie, upokorzenie, dało mi siłę. Ogromną pomocą było (i jest) wsparcie mojej rodziny i przyjaciół. Bez nich nie dałabym sobie rady.
Niepełnosprawność to nie jest choroba 🙂 Tak zawsze powtarza pewna bliska mi osoba, która zmaga się dokładne z tym samym, co bohaterka tekstu.
Chodziłam do klasy integracyjnej i pamiętam, że zawsze bardzo podkreślano, aby być dla wszystkich miłym i pomagać. Mnie to przekonywało, ale właściwie nigdy nie zastanawiałam się, jak faktycznie osoby niepełnosprawne czuły się w naszej klasie (sama zawsze balansowałam na marginesie, gdyż byłam dziwaczką 😛 ).
Mam pytanie, co do zainteresowania i pomocy. Zawsze czuję pewne opory przed jej zaproponowaniem, gdyż nie chciałabym się narzucać. Szczególnie, że takie osoby świetnie same sobie radzą (podziwiam!). Generalnie więc praktykuję zawsze obserwowanie z daleka, czy niczego nie potrzeba. Z drugiej strony… mogłabym być odebrana jako ktoś, kto się nadmiernie interesuje, zauważa “inność”. A chcę być zarówno daleko od litości, jak i zobojętnienia. Ech, takie dylematy nieśmiałej dziewczyny 😛
Agatko, przesyłam dużo ciepłych myśli! Dziękuję, że jesteś dla nas inspiracją 🙂
Karolcia, wystarczy pytanie w stylu “Czy potrzebujesz pomocy”. Najgorzej jak ludzie chcą pomóc na siłę. Pytanie czy pomóc, jak pomóc i jesteśmy w domu.
Pozdrawiam.
piękna historia! 🙂
Ogromnie motywująca.wszystko co źle w końcu się kończy.
Fajny pomysł na ten cykl. Naprawdę fajny 😉
Agata, coś czuję, że jeszcze o Tobie usłyszymy! Czy to poprzez okładkę książki, czy przez podpis pod pięknymi zdjęciami. Tego Ci życzę i walcz dalej o swoje!
Przeczytać, że ktoś również nie boi się łamać granic niemożliwego, to coś wspaniałego. Sama w swoim życiu złamałem nie jedne drzwi, otarłam się na nawet o próby samobójstwa. Dziś jestem szczęśliwa, choć trudności są, tak jak były i będą. Dziś jestem też mamą synka, który przy porodzie miał wylew z powikłaniami, którymi borykamy się każdego dnia. Tylko, że jego niepełnosprawność to najpiękniejsza lekcja życia dla mnie, jaką ktokolwiek w życiu mi ofiarował.
Nie zmienisz ludzkiego postrzegania o niepełnosprawności. Powiedziałabym, że nawet nie warto tracić na to czasu. Jeśli ktoś jest człowiekiem będzie nim dla każdego, bez względu na kolor, skóry, język, wózek, czy widoczne upośledzenie. Inni – mówi się trudno. Żyj dla Siebie – bo robisz to wspaniale. Trzymam kciuki za każdy kolejny dzień, bo wiem, że nie jest łatwo – ale wiem, że jest WARTO. Pozdrawiam gorąco!
Dziękuję i również życzę dużo siły dla Ciebie i synka! 🙂
Wiecie, to dziwne uczucie czytać swoją historię. Czytać i jednocześnie płakać ze wzruszenia. Dziękuję za każde słowo wsparcia i otuchy. Jednak napisałam tą historię dla Was, aby pokazać, że niemożliwe staje się możliwe. Nieważne w jakim punkcie życia jesteście. Niezależnie od tego kim jesteście i co robicie. Chciałam pokazać, że każdy może osiągnąć to czego chce. Wszystko zależy od Was i tego jaką decyzję podejmiecie. Moja historia to nie tylko historia walki z chorobą. To historia walki “ja kontra reszta świata”. Walka ze śmiercią. Walka z samą sobą. Nie powiem, że wygrałam każdą z nich. Bo walczę codziennie. Poprzez historię swojego życia chciałam Wam powiedzieć: “Nie poddawajcie się nigdy”. A wiecie dlaczego? Bo wszyscy jesteśmy wojownikami. Walczcie każdego dnia: o siebie, swoją przyszłość, swoje życie, swoje dzieci i bliskich. Wszystko jest w waszych rękach. Uwierzcie w swoje możliwości i talenty. Wykorzystajcie je. I nie mówcie, że nie macie żadnego talentu. Każdy ma w sobie to “coś”. Trzeba tylko w to uwierzyć i działać. Nie zawsze będzie lekko. Ale uwierzcie mi – będzie warto.
Marta – Dziękuję, że zdecydowałaś się podzielić moją historią z resztą czytelników. Bardzo, bardzo dziękuję.
uwielbiam tę serię, zawsze daje mi kopa
A ja miałam 750 gram, i co? 😉 da się, mam tylko słaby wzrok a tak wszystko gra. Trzymaj się.
Ważne by nie użalać się nad sobą i iść do przodu. 🙂
Zawsze podziwiałam takich Ludzi jak Agata. Nie mogę pojąć skąd biorą takie ilości woli do życia i uśmiechu. Mnie też prześladowano w szkole. Całe 10 lat. Poddałam się po kilku latach i miałam wszystkiego dość. Załamałam się do tego stopnia, że dopiero od niedawna umiem w miarę normalnie funkcjonować. Ta dzielna Dziewczyna była na dodatek niepełnosprawna i miała dużo więcej przeszkód ode mnie. Umie się uśmiechać i jest naprawdę szczęśliwa.
W sumie chciałabym mieć w sobie tyle optymizmu co Agata. Czasem przyznaję, wkurza mnie pozytywne myślenie pomimo wszystko. Jest ono dla mnie abstrakcyjne i nie umiem go pojąć.
Napewno kiedyś jak znowu będę załamana to pomyślę o tej historii i znajdę w niej siłę i motywację do przyżycia trudnych chwil.
Dziekuję Agato 🙂
Wspaniała historia 🙂 Nic mądrzejszego w tej chwili nie mogę napisać. Zabrakło mi słów …
Smutna i poruszajaca historia, ale wyplywa z niej tyle pozytywnej motywacji. Dziekuje.