Wydaje nam się, że duże miasto daje wszystko: możliwości, większe pieniądze, lepszą pracę i życie rodem z “Seksu w wielkim mieście“, polegające na wiecznym piciu kawki z przyjaciółmi, wieczornych imprezach do białego rana i pracy w świetnej korporacji albo wolnym zawodzie. Podobno w dużym mieście można się rozwijać i czerpać garściami. A ludzie z miasteczek i wiosek? No cóż, nie mają na co liczyć. Przecież są z wiochy.
Mam czasami wrażenie, że ludzi z małych miast nie traktuje się poważnie. Zawsze gdzieś tam uważa się ich za gorszych: to przecież w wielkich miastach rozwijają się uniwersytety, robi się karierę i zarabia grube pieniądze. I o ile nie da się ukryć, że rzeczywiście możliwości jest więcej, to zakładanie z góry, że ktoś jest słabszy, głupszy, biedniejszy, mniej okrzesany i tak dalej tylko dlatego, że pochodzi z “wiochy” czy “dziury” jest niesamowicie słabe.
Bo widzicie, my, ludzie z “dziur” czasami potrafimy więcej, niż “wielcy miastowi”.
JEDEN
Pochodzę z niedużego miasta. Żagań ma zaledwie 30 tysięcy mieszkańców i jeśli ci się chce, to w ciągu dnia możesz przejść go od początku do końca kilka razy. Ale oprócz mnie mieszka w nim mój przyjaciel, który od kiedy się poznaliśmy, mówił mi, że zostanie dziennikarzem sportowym w dużej redakcji. W tym czasie pracował lokalnych mediach i sprawował się znakomicie, mimo to, kiedy mówił o swoich planach, sporo osób kręciło głową i mówiło coś w stylu “daj Boże” i “jak ty to sobie niby wyobrażasz?”. Było dla nich nie do pomyślenia, że z jakiegoś tam Żagania można by było trafić do super wielkiej, krajowej, wypasionej redakcji. Nie ma na to szans – przecież trzeba mieć kasę, znajomości i mieszkanie w jednych z wielkich miast.
Ale mój przyjaciel był uparty i po wymianie maili z redaktorami kilku większych redakcji, rzucił pracę i pojechał do Warszawy. Z miesiąc lub dwa pracował jako stażysta i zaraz potem dostał umowę, bo okazał się tak dobry, że redaktor, który był nad nim, nie mógł w to uwierzyć. Teraz robi wywiady ze znanymi sportowcami, pisze dobre materiały i coraz bardziej zadomawia się w Warszawie. Człowieczek z malutkiego Żagania.
DWA
Jest taka drużyna piłkarska, która nazywa się Termalica Bruk-Bet Nieciecza i która obecnie wywraca do góry nogami polską ekstraklasę. Pochodzą z wioski Nieciecza, liczącej 750 mieszkańców. Gdy dostali się do ekstraklasy, większość ludzi się z nich nabijała, że drużyna z jakiejś dziury zabitej dechami, co oni robią w ekstraklasie, że komuś się pomyliło, że będą służyć do nabijania punktów, bo inne, “duże” drużyny będą przyjeżdżać i walić im gol za golem. Tyle, że nie do końca to się sprawdziło.
Bo po jakimś czasie drużyna zaczęła wygrywać, ścierając wszystkim dowcipnisiom złośliwe uśmieszki z gęby. Sytuacja zrobiła się na tyle zabawna, że ostatnio pokonała nawet obecnego mistrza Polski – Lecha Poznań – trzy do jednego. Zwykła “drużyna z wiochy”. Ludzie z góry zakładali, że jest słaba i beznadziejna, bo przecież jakiś klub piłkarski z wioski nie może liczyć się z wielkimi klubami z tradycjami z dużych miast.
No cóż, mylili się. Jak wszyscy ludzie, którzy mają problem z małymi miejscowościami.
TRZY
Różnicę w postrzeganiu ludzi z dużych miast i małych miejscowości poczułam też na własnej skórze, kiedy trenowałam. Dziewczyny z dużych miast, zawsze miały wszystko lepsze: nowsze buty, fajniejsze stroje klubowe, obozy w lepszych miastach – to wynikało z kwestii finansowych. Duży klub mógł sobie pozwolić na więcej. U nas nikt nie słyszał o klubowym masażyście, suplementy kupowało się na własną rękę, a na obóz sportowy mogliśmy pojechać co najwyżej do Międzyzdrojów. Czasami brakowało też kasy, żeby pojechać na jakieś zawody.
Niektóre dziewczyny z dużych miast patrzyły na nas z góry i od razu zakładały, że jesteśmy gorsze – bo przecież jesteśmy z jakiejś wiochy (“czy wy tam w ogóle macie stadion?”). Szkoda, że nie mogę opisać ich min, kiedy ścigałyśmy je na mecie. Nie pomógł trener po pięćdziesięciu kursach, masażysta, pięć obozów w roku i pojawianie się na mitingach, na którym można było wygrać spore pieniądze. Pokonały je dziewczyny z małego miasta. Kto by pomyślał?
MY, LUDZIE Z WIOCHY
Kiedyś, jak byłam trochę młodsza, czasami było mi szkoda, że nie urodziłam się w wielkim mieście. Mówiłam “jestem z Żagania” i szybko dodawałam “to koło Zielonej Góry”, jakby tłumacząc się z tego, że można nie wiedzieć, gdzie leży Żagań.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to przeświadczenie o byciu gorszym przez miejsce zamieszkania nie funkcjonuje tylko w jedną stronę: nawet sami mieszkańcy wiosek czy miasteczek myślą o sobie gorzej, w kategorii “wieśniaków”. Czy to nie chore? Jakim sposobem miejsce, w którym mieszkasz ma przesądzać o tym, co o sobie myślisz i za jakiego się uważasz?
Nie jesteś miejscem, w którym się urodziłeś. Jesteś człowiekiem, którego można ocenić po tym, co zrobił i co umie, a nie po tym, co ma wklepane w dowodzie. To nie jest tak, że bycie rodowitym Warszawiakiem, Wrocławiakiem, Łodzianinem czy Krakowianinem sprawia, że jesteś w jakiś sposób lepszy.
Szkoda, że jeszcze sporo osób walących teksty o słoikach, wieśniakach i przyjezdnych tego do tej pory nie rozumie. Te “wieśnioki” wcale nie są gorsze. Nie da się być gorszym od kogoś, kto ocenia ludzi po mieście, z którego pochodzi.
To jest dopiero wiocha.
Hej Marta, poruszyłaś bliski mi temat – spędziłam dzieciństwo na wsi, czyli nawet nie w małym miasteczku. I zawsze uważałam, że mam gorzej, nie że jestem gorsza, ale mam gorzej: dzieci w mieście po szkole mogą chodzić na angielski, na warsztaty teatralne, ja – odcięta od świata. W liceum przeprowadziłam się do Lublina i co się okazało? Że mojej liceum jest ciasne, od dawna nieremontowane i z malutką salą gimnastyczną. Podczas gdy gimnazjum blisko mojej wioski otrzymało generalny remont i boisko. Budżetami w małych miejscowościach łatwiej zarządzać. Potem w czasie moich podróży miałam okazję mieszkać w Rio de Janeiro i wiem, że oprócz wielu rozrywek, możliwości interesujących ludzi, których można poznać, 20 milionowe miasto to bałagan i korki. Do niczego. Generalnie do dziś nie wiem co jest lepsze, małe miasteczka czy wielkie miasta. Ale lubię wracać z tych miast do siebie na wieś mi lubię móc wywozić stąd słoiki:)
Czyżby 4 LO? 🙂
yes, yes…
wydaje mi się, że i duże miasta i małe miasteczka mają swój urok i swoje zalety 🙂
Spoko, Marta, warto pamiętać, że Carrie Bradshaw też była z wiochy 😉
Ja co prawda z większego miasta, ale w Norwegii nikt nie wie gdzie to 😛 Więc zawsze jest “to 2 godziny od Krakowa” 😛
No właśnie o to chodzi, że to, gdzie się urodziłeś, nie ma żadnego znaczenia i nie powinno być czymś, co sprawia, że masz kompleksy. 😀
No wiem, a Carrie właśnie nie miała 😀 Wymarzyła sobie życie i zrobiła wszystko, żeby do tego dojść 😀
Zabawna rzecz. Moja mama jest z Jasienia i zawsze, jak mówię skąd, to dodaję, że to koło Żar, no bo wszyscy wiedzą, gdzie Żary są. 😉 Wielkość miasta zależy od punktu widzenia.
A ostatnio moja znajoma powiedziała, że widocznie trzeba się przyzwyczaić do mieszkania na wsi, jeśli chce się być naukowcem (więc nie tylko wielkie miasta, żeby była wielka nauka, czasem przeciwnie). Pozdrawiam z francuskiej prowincji!
😀 zazdroszczę tej francuskiej prowincji!
Wychowałam się na małej wsi, a do LO poszłam do oddalonego o 100 km Szczecina 😉 Szybko okazało się, że najlepsze osoby w klasie to te spoza miasta. Po roku znałam lepiej Szczecin niż ludzie, którzy mieszkali tu od urodzenia. Mam też wrażenie, że osoby przyjezdne lepiej też wykorzystują te szanse, które daje miasto – imprezy, kultura itd. Na studiach różnica robiła się coraz bardziej widoczna – przyjezdni chcąc nie chcąc musieli się ogarnąć – zarządzać swoim budżetem, samemu zadbać o zawartość lodówki i robienie prania, a “miastowi” zwykle dalej mieszkali sobie wygodnie z rodzicami 🙂
I tak sobie myślę, że ludzie z wiochy myślą, że muszą się po prostu bardziej starać niż ci z miasta. A potem przychodzi konfrontacja i… możemy być z siebie dumni 🙂
Urodziłam się w dużym mieście, ale potem od razu zamieszkałam w malutkim mieście, liczącym niecałe 8 tysięcy mieszkańców. Teraz, wróciłam znów do Poznania, gdzie się urodziłam i mogę śmiało, i otwarcie powiedzieć, że jest o niebo lepsze. W mieścinie nie da się wiele osiągnąć, ludzie, którzy tutaj mieszkają, a mieli talenty i wierzyli, że mogą coś zdobyć szybko wyjeżdżali, bo po prostu nie było gdzie, nie było jak i nie było z kim. Chyba nie każde miasto można oceniać jedną miarą. Bo to, w którym ja się wychowałam, mimo lokalnego patriotyzmu i tego, że zawsze chętnie tu wracam, jest miastem niespełnionej nadziei i marzeń.
Hm, raczej miałam na myśli to, żeby pochodzenie nie było kompleksem. Oczywiście, że miasta dają więcej możliwości i jeśli tego wymagają marzenia, to warto wyjechać za nimi. 🙂
Tylko często kompleksy rodzą się właśnie przez to, że czegoś nie kochamy 🙂 A takie miasto, które jak moje, nie daje niczego, tylko odbiera, jest idealnym kandydatem na kompleks. 🙂
Żagań jest mały? U mnie w mieście jest 13 tysięcy i to jest dopiero klita 😀 A tak na poważnie to całkiem się z Tobą zgadzam, chociaż nie lubię swojego miasta. Jest idealnym przykładem zaściankowego wygwizdowa – ludzie obsmarowują każdego za plecami, bo każdy każdego zna, każdy wie wszystko o wszystkich. Masz zainteresowania, wyróżniasz się? Stłamszą Cię zanim rozwiniesz skrzydła, bo przecież komuś stąd nie może się udać. Ale są i ludzie którzy idą na przekór temu i osiągają sukcesy w różnych dziedzinach życia. Da się? Da się! Liczba mieszkańców miasta nie jest przeszkodą dla ludzi z wielkimi pasjami 🙂
O właśnie, Różo! Bardzo w sedno.
Moje miasto też ma coś około 13 tys. To może te miasteczka są okropne, bo ja mam identyczne odczucia jak Ty.
Pochodzę z małej miejscowości (naprawdę maleńkiej max 30-40 osób kiedyś nawet liczyłam… stare czasy). Wszyscy się znali, wszyscy o sobie gadali, ale bardziej w toksyczny a nie przyjacielski sposób. Niezbyt ciekawe do spełniania marzeń otoczenie. Uwierzcie.
Ale nie tym chciałam się podzielić. Piszesz o tym, że ‘nie jesteś miejscem w którym się urodziłeś’ w kontekście do miast-wsi, a ja poszerzyłabym to stwierdzenie również o kraje. Ok, są różnice kulturowe, język, poglądy, wyznanie. Ale w rzeczywistości jesteśmy banalnie podobni. Na początku wszyscy jesteśmy ludźmi.
i każdy ma takie same prawo do wybrania sobie życia, jakim chce żyć 🙂
A mi się wydaje, że to sami ludzie z małych miejscowości, mają bardzo często “kompleks wieśniaka” i są przewrażliwieni na temat uwag odnośnie swojego pochodzenia, a mianowicie, wydaje im się, że to jakiś straszny wstyd się przyznać, że nie pochodzą z większego miasta niż to, w którym studiują…
Urodziłam i wychowałam się w Warszawie i nie znam nikogo, kto oceniałby ludzi przez pryzmat pochodzenia. Sama studiuję w znakomitej większości z ludźmi spoza Warszawy, przy czym większość jest z bardzo małych miejscowości i nikt nie ma o to spiny, że gość z Radomia nie wie, gdzie jest Biłgoraj 😉 Warto też chyba pamiętać, że nie każdy, kto jest rodowitym warszawiakiem, jest równocześnie bogaty czy z rodziny inteligenckiej, tak więc ludzie prezentują naprawdę różny poziom, bo wywodzą się z niesamowicie zróżnicowanych środowisk, nawet jeśli pochodzą na pozór z tego samego miasta. Wywyższanie się nie jest raczej domeną stricte warszawiaków, krakowiaków itp., a raczej dzieciaków specyficznie wychowywanych i tzw. nowobogackich, którzy niesamowicie jarają się tym, że pierwszy raz w życiu złapali trochę grosza, więc szastają nim na prawo i lewo 😉 Nie widzę żadnej relacji między pochodzeniem a snobizmem (wszyscy ludzie wywyższający się, których znałam, nie byli tak naprawdę rodowitymi warszawiakami, jak się dość prędko okazywało).
Jak dla mnie to sami ludzie z małych miasteczek wkręcają sobie jakieś chore rzeczy, że niby “nie mogą” czegoś zrobić tylko dlatego, że “mają mniejsze możliwości, mieli gorszy start”. Sami też często nastawiają się na to, że ktoś będzie na nich patrzył z góry dlatego, że są z małego miasta. To małomiasteczkowcy się wstydzą, to oni mają kompleksy. To na tych kompleksach żerują ludzie szukający okazji do upodlenia innych. Ja z dumą mówię o tym, że moi rodzice są ze wsi i jeszcze nigdy się nie spotkałam z tym, by później ktoś próbował użyć tego przeciwko mnie, skoro ja sama przedstawiam to jako mój największy atut – tym samym uważam, że odpowiednia postawa może być albo młynem na wodę dla przyszłym prześladowców albo można ugasić w zarodku ewentualne konflikty, żyjąc ze sobą w zgodzie i nie tworząc sobie w sposób sztuczny dodatkowych słabości. Wstydem nie jest pochodzić z małego miasta, lecz nie być szczęśliwym w miejscu, w którym mieszkasz, a i tam tak zostać…
Dla mnie jest rzeczą absolutnie naturalną, że jeśli ograniczają Cię “możliwości” Twojego miejsca zamieszkania… to po prostu je zmieniasz. Także mieszkając w największym mieście w Polsce można czuć się ograniczonym i pragnąć życia za granicą – nie ma w tym nic złego, dopóki ma się odwagę po te marzenia sięgnąć, zamiast ograniczyć się jedynie do narzekania.
Oczywiście, że sobie wkręcają, głównie pod tym kątem chciałam napisać ten tekst 🙂 Że to, skąd pochodzisz, nie ma takiego znaczenia, nie jest ważne i nie powinno cię blokować. Mogę się podpisać pod Twoim komentarzem.
Ja pochodzę i mieszkam w mieście, które ma koło 23 000 mieszkańców i graniczy z wielką Warszawą, a i tak nikt praktycznie o tym mieście nie wie. A jak komentują to też dowiaduję się, że pochodzę z zabitej dechami wiochy… No cóż, dobrze wiedzieć – ja tak nie uważam. Wolę to od zgiełku wielkiego miasta, do którego centrum dojadę w 20 minut.
I oczywiście masz ze wszystkim rację – to nie pochodzenie o nas w jakimkolwiek stopniu świadczy, a to co robimy i co sobą reprezentujemy. 🙂
Cieszę się, że tak nie uważasz, to najwazniejsze 🙂
*warszawiakiem, łodzianinem itp. 🙂
Masz sporo racji w tym, co piszesz. Nie warto oceniać innych przez pryzmat tego, gdzie się urodzili. Sami przecież tego miejsca nie wybierali, a nawet jakby i mogli – to czy to naprawdę jest odpowiedni argument do segregowania ludzi na tych z przyszłością, i tych już “straconych”.?
pozdrawiam, Julia
A jeszcze ważniejsze, że nie nalezy oceniać samego siebie pod kątem tego, gdzie się urodziliśmy 🙂
Ludzie biedniejsi czy pochodzący z “dziur” są bardziej ambitni. Pamietam jak juz w Technikum mówiono nam, ze ludzie z wiosek czy mniejszych miasteczek dalej zajda, bo tego chcą, bo dla nich nie liczy sie pozycja tylko dążą do celu. Pózniej na studiach nam to mowioo, ale nie było podziałów. My “wiesniacy” jesteśmy jakoś inaczej wychowywani, tak mi sie wydaje. Ostatnio nawet w naszym mieście zauważyłam, ze ludzie z “biedniejszych dzielnic” są wiochmenami. Takie to trochę Hmmmmm dziwne, prostackie, eh.
Właśnie mi się wydaje, że i wśród miastowych i wśród ludzi z mniejszych miejscowości jest tyle samo osób ambitnych czy mądrych. 🙂 Chodziło mi właśnie o to, że niezależnie od naszego miejsca nie różnimy się niczym, a nasze pochodzenie nie sprawia, że jesteśmy gorsi czy lepsi, bo jesteśmy tacy sami. Warto nie mieć kompleksów związanych z miejscem pochodzenia, bo są już nieuzasadnione – każdy ma szans osiągnąć sukces 🙂
Bardzo trafiłaś tym postem w moje ostatnie przemyślenia. Przeglądając facebooka natknęłam się na strony wyśmiewające słoików. Ile w niektórych komentarzach było nienawiści i to tylko dlatego, że ktoś z mniejszej miejscowości przyjechał zdobyć wykształcenie. To smutne, że niektórzy tak postrzegają studentów ze wsi, bo jakby się tak przyjrzeć dokładnie, to naprawdę często jesteśmy zdolniejsi od uczniów z miast, a wydaje mi się, że wynika to z bardziej indywidualnego podejścia nauczycieli do dzieci (mniejsza liczba osób w klasach itd.). Każdy ma prawo do rozwoju, niezależnie od miejsca urodzenia. 🙂
Ja tam jestem dumna z tego, że pochodzę ze wsi i może różnimy się momentami wychowaniem i sposobem bycia od “mieszczuchów”, ale nie powinno to stanowić powodu do wyśmiewania czy też poczucia niższości. Niemniej przykro się robi, kiedy niektórzy nie potrafią zaakceptować tak oczywistej rzeczy. 🙁
Wydaje mi się, że i tak już jest z tym lepiej, ludzie tak nie zwracają uwagi na to, skąd pochodzisz – no chyba, że mają jakąś dziwną schizę i uważają się za lepszych, bo są rodowici. Na szczęście ja zauważam takie zachowanie coraz rzadziej, więc spoko 🙂
Ja się często z negatywnymi komentarzami spotykam na stronach wrocławskich gazet. Rany, ile tam hejtu pod artykułami! Ci Ludzie chyba nie mają co robić i czasami serio myślą, że są lepsi/ktos jest gorszy, bo pochodzi stąd, a nie stamtąd.
Tak, tak, jest zdecydowanie lepiej niż kiedyś 🙂 pamiętam opowieści mojej mamy, kiedy to jej brat jedyny z rodziny poszedł na studia do wielkiego miasta i tam był wyśmiewany z wiejskiego pochodzenia. Czasami jego “koledzy” ze studiów zapraszali go do jakichś restauracji czy też innych lokali żeby się z niego pośmiać, przykre. 🙁 W zasadzie teraz sam zadziera trochę nosa, bo od wielu lat mieszka w mieście i chyba uważa się za bardziej doświadczonego. Ludzie są zdecydowanie dziwni, chyba nigdy tego nie ogarnę 😀
Mieszkam w małym mieście, ale w sumie nigdy nie spotkałam się z drwinami z tego powodu. Ale jeśli ktoś mówi, że mieszka się w “dziurze zabitej dechami”, bo sam jest Warszawiakiem, to każę mu się puknąć w czerep. Lubię duże miasta, ale to w małych jest bardziej zorganizowana społeczność. 🙂
Ja lubię i te, i te – każde mają swój inny urok. Duże miasta rzeczywiście mają duże możliwości, ale to w tych mniejszych tak naprawdę odpoczywam i się wyluzowuję 🙂 Ja z drwinami też się nie spotkałam – raczej jak już, to ludzie z małych miast sami siebie umniejszają przez pochodzenie lub ewentualnie spotkałam się właśnie z obniżonymi oczekiwaniami względem małomiasteczkowych, bo przecież co oni potrafią, skoro są z małego miasta 😀 Oczywiście nie jest też tak, że każdy tak mówi, ale to chyba wiadomo 🙂
Nie generalizujesz za bardzo? Z Twojego wpisu wynika, że ludzie w wiochy są lepsi od tych miastowych. A w każdym przypadku są wyjątki. Są miastowi, którym duże miasto pomaga rozwinąć skrzydła, a są też małomiasteczkowi, którzy nie osiągną nic, bo im się nie chce.
Tak samo jak piszesz, że kiedyś mówiłaś, że jesteś z Żagania koło Zielonej Góry. Ja nie widzę w tym nic złego. Nie wszyscy muszą wiedzieć gdzie leży Żagań. Sama mówię, że jestem z Pabianic koło Łodzi, bo nie wymagam od nowo poznanych znajomości geografii.
P.S. Widzę, że wczorajszy tekst został usunięty…
Nie, nie generalizuję, nigdzie nie napisałam, że ludzie z miasta są gorsi! Są dokładnie tacy sami, bo w tekście chodzi o to, że miejsce pochodzenia nie jest najważniejsze i nie determinuje tego, czy jesteś gorszy czy lepszy. 🙂
PS Jaki tekst został usunięty?
Tekst o tym, że masz fajną pracę.
Bo to nie był nowy tekst 🙂 Czasami jak przypominam na fb stary tekst, to mam opcję “przyklejenia” go na górę bloga 🙂
http://www.martapisze.pl/2014/07/przepraszam-ze-mam-fajna-prace.html
Tak jak Ty Marto pochodzę z województwa lubuskiego. Konkretnie z Nowej Soli. I nigdy nie czułam się z tego powodu gorsza. Nigdy też nie usłyszałam żadnych drwin na temat swojego miejsca zamieszkania. Bo mimo iż mieszkam gdzie mieszkam, to uważam, że zarówno Nowa Sól, Żagań czy inne małe miasto/miasteczko ma swój urok. Nie czuję się gorsza, bo w moim mieście nie ma centrum handlowego, czy uniwersytetu. Poza tym, uważam, że człowieka nie powinno oceniać się na podstawie tego skąd pochodzi, tylko jaki jest i co potrafi. Takim przykładem może być Magdalena Różdżka. Świetna i utalentowana aktorka. Zapewne nie raz słyszano jej nazwisko, albo widziano w telewizji. Ale czy ktoś ją skreślił bo pochodzi z małego miasta? Nie. Ona miała talent. Dlatego nieważne skąd pochodzisz, ważne co sobą reprezentujesz.
DOKŁADNIE!
No proszę, jaki ten świat mały 😉 również dorastałam w Żaganiu 🙂
ja pochodzę z miasta, gdzie mieszka nieco ponad 3000 osób, więc wiem jak jest 😉
No i masz duuużo racji. Ja mieszkam teraz w Krakowie, ale na studiach poznałam mnóstwo ludzi z różnych stron Polski, z wiosek, miasteczek i miast. Nikt nie miał problemu z czyimkolwiek pochodzeniem i bardzo się z tego cieszę. To, że wychowaliśmy się w danym miejscu może ukształtowało w nas ten upór w dążeniu do celu, tak duży, że mogliśmy się wszyscy spotkać na jednej uczelni 🙂 Zgadzam się ww stu procentach z puentą: że najgorsza wiocha to ocenianie kogoś przez pryzmat pochodzenia…. 🙂
Hej, już od dłuższego czasu czytam twojego bloga. Jest naprawdę super! Oby tak dalej ;). A co do dzisiejszego tematu w zupełności się zgadzam. Sama mieszkam w małym miasteczku… Cóż to nawet nie jest miasteczko tylko gmina. Uzdrowisko Jaworze, niedaleko Bielska-Białej. Dużym plusem małych miasteczek jest to, że np.gdy idę na zakupy niedaleko, nie ma opcji żebym nie spotkała kogoś znajomego ;). Po za tym ja tam lubię mieszkać w moim małym Jaworzu, w którym znam każdy zakamarek ;). Wprawdzie jestem dopiero w 6 klasie ale jak już mówiłam bardzo cię lubię ;).
I pozdrawiam wszystkich wieśniaków! 😀
Duże miasto daje wiele możliwości, nie da się zaprzeczyć. Na obecnym etapie mojego życia nie wyobrażam sobie życie w małej aglomeracji.
Szkoda, że tylu ludzi z ‘wiochy’ nie wierzy w swoje możliwości. Jestem zdziwiony, że nie ujęłaś drugiej strony medalu – często po wyjeździe mieszkańcy rodzinnej miejscowości dyskryminują – ‘bo ta to już w Warszawie mieszka, nie ma czego tu szukać’.
Może nie tyle dyskryminują, co stygmatyzują: “Bo ty już pani z miasta jesteś” – to stwierdzenie znam z autopsji niestety.
A co do wiary w siebie ludzi z “wiochy” tu bywa różnie. Zdarza się, że może i mają wiarę w siebie i mogą podbić cały świat, ale rezygnują z tego, bo rodzice zaczynają chorować i trzeba im pomóc. Albo słyszą w domu, że lepiej dać sobie spokój bo i tak się nie uda.
Właśnie o to też mi chodzi, słyszą, że się nie uda i nie próbują, nie wierzą. Też już znam, dodatkowo – tylko się nie zrób wielki Pan z miasta… Nie daj Boże, nie miej większych ambicji.
W naszym kraju w ogóle nie wypada się wychylać, bo od razu pojawia się tłum chcący sprowadzić Cię do parteru. I nie chodzi tu nawet o osoby z małych miejscowości, ale o całe społeczeństwo. Zamiast cieszyć się, że komuś się udało ludzie szukają powodu do zgnojenia.
Zgadzam się. Będę u siebie zwracał na ten temat uwagę. Ciekaw jestem, czy w innych zakątkach świata jest równie nieprzyjemnie.
Od lat fotografuję Polskę, więc jeżdżę po tzw. prowincji często. Od dawna jest dla mnie oczywiste, że ta część kraju, położona poza wielkimi ośrodkami, jest najwartościowsza. Być może powoduje to oddalenie od narzuconej wielkomiejskiej poprawności poglądów i możliwość mówienia naprawdę własnym głosem, a być może świadomość, że, aby coś osiągnąć, trzeba o wiele większego wysiłku niż gdyby się żyło w aglomeracjach. Stąd większe ambicje, upór i pracowitość.
a moim zdaniem pochodzenie ma ogromne znaczenie i bardzo długo wstydziłam się, że jestem z małej wsi, gdzie do najbliższego miasta – nie miasteczka, z ktorego pochodzisz chociażby Ty – jest 100 km, bo widzisz, kiedy my biegaliśmy po polach, ktoś tam w cywilizacji szedł na dodatkowe zajęcia angielskiego albo pływania. wieś nie daje możliwości szybkiego rozwoju, poza samorealizacją, której nie powinno się oczekiwać od małego dziecka. wieś do środowisko specyficzne i trzeba mieć bardzo dużo samozaparcia, żeby coś osiągnąć, bo wbrew pozorom ludzie od wyścigu szczurów mają łatwiej – wiedzą z kim i po co się ściagają, w małych wsiach często biegniesz samemu, nierzado potykając się o takie problemy jak niski poziom szkoły i prosty przyklad: Kasia ma 20 lat i zna perfekcyjnie dwa języki, bo w gimnazjum rodzice zapisali ja na francuski. Ania ma 20 lat i za tylko angielski, którego musiała nauczyć się sama, bo poziom na lekcjach liceum nie wykraczał materiałem poza podstawówkę, a na zajęcia dodatkowe nie było pieniedzy albo stukilometrowa odleglosc wydawala sie za daleka. Ania i Kasia spotykaja sie w stolicy. Kasia spoglada poblaźliwie na Anię, dziwiąc się, że jest tak mało ambitna i współczując braku fajnego cv. I ja się Kasi nie dziwię, choć szkoda mi Ani. 🙂
pochodzenie nasz kształtuje, Marto, ogromnie.
Opole to też nie jest wieś a jakoś czuję się tu jakbym mieszkała w ciemnej dupie xD
Mieszkam w lesie, ogólnie jest tutaj może z 20 domów, a na pierwszy przystanek mam ponad 3 km. Nie jestem wieśniokiem. Jestem buszmenką:D Pisząc poważnie – za niecałe 3 lata widzę siebie w Poznaniu czy innym dużym mieście. Wiem jednak, że będę często wracać do tej dziczy, bo inaczej zwariuję.
W tym czasie pracował *w* lokalnych mediach
Mam wrażenie, że większość ludzi walących teksty o “słoikach i wieśniakach”, nie mieszka w takiej np. Warszawie od więcej niż jednego, dwóch pokoleń. A tacy są najgorsi. Pamiętam jak siedem lat temu przyjechałam na Śląsk na studia i w każdym sklepie padało pytanie (bynajmniej nie złośliwie, a raczej z ciekawości): “A skąd pani jest, że ma pani taki akcent?” A ja jestem z małej wioski na Lubelszczyźnie 😉
A ja tam nasz Żagań kocham miłością wielką, ale też zawsze wyjaśniałam – “no wiesz, koło Żar, tam gdzie woodstock był”. Jakoś nigdy nie czułam się gorsza z powodu pochodzenia. Fajnie jest mieszkać tuż przy lesie. Nie wyobrażam sobie mieszkania w dużym mieście tak na co dzień. Wystarczyły mi studia przemieszkane na wielkim blokowisku, to teraz uciekłam na wieś, choć blisko wojewódzkiego miasta. A można wszystko, wcale nie trzeba mieszkać w metropolii. No chyba że masz taki zawód jak mój PanMąż i na prace w zawodzie masz szanse właściwie tylko w dużym mieście… ale to już oddzielna historia;)
Mieszkam chyba na innej planecie 😉 Na mojej planecie każdy chce być z wioski lub osady, a ci, co są z malutkiej wysepki, to się dopiero obnoszą z tym! Mówią nawet innym dialektem, żeby to podkreślić. Ogólnie cały kraj w którym mieszkam to taka duża wiocha 😉 I wszyscy są z tego ogromnie dumni.
Masz racje pochodzenie wcale nie określa tego kto jaki jest…pieniądze to nie wszystko…bo liczy się to jakim się jest człowiekiem i co się potrafi. Samo pochodzenie wszystkiego nie załatwi.