Podobno młodość to najlepszy okres w życiu człowieka.
Wiecie, o co chodzi: masz mnóstwo energii, hasasz wesoło niczym sarenka, zobowiązania średnio cię dotyczą, otaczasz się gronem przyjaciół i przeżywasz swoje pierwsze miłości, takie z romantycznymi spacerami, słodkimi wiadomościami na dobranoc i głupią, szczenięcą zazdrością. Brzmi jak życie idealne.
No, może pomijając moment, w którym dopada cię kryzys wieku młodego.
– O co nam chodzi? – zapytała pewnego wieczoru Patrycja, odkładając piwo na stół i spoglądając to na mnie, to na dziewczyny – wszystkim coś się wali: jedni mają kryzys, drudzy się rozchodzą, ciągle ktoś ma jakiś problem… co jest? Dlaczego nagle wszyscy mają taką synchronizację ze swoimi problemami?
Zapadła cisza. Gdzieś w tle leciała muzyka, jak zwykle ta sama, grająca w każdym miejscu na świecie. Patrzyłyśmy się na siebie z wielkim znakiem zapytania w oczach, bo co jak co, ale tak jak na egzaminie potrafimy odpowiedzieć na najgłupsze i najdziwniejsze pytanie, tak teraz porządnie nas zatkało.
Bo Patrycja trafiła w punkt.