Dobrze wiesz, jak to wszystko powinno wyglądać.
Powinieneś mieć piękne włosy, które układają się dobrze nawet po nieprzespanej nocy, twarz bez zmarszczek i wyprysków, wspaniałego partnera, jeszcze lepszych rodziców, pracę, którą kochasz – najlepiej na własny rachunek! – i szereg pasji oraz hobby, o których chętnie opowiadasz grupie swoich wspaniałych przyjaciół. Wtedy mógłbyś być idealny.
Ale piekielnie dobrze, że nie jesteś.
Podobno nie ma ideałów. Ludzie powtarzają to sobie jak mantrę, potakują głowami, gdy to słyszą, a potem i tak mają do siebie pretensje, że nie dorównują jakiejś poprzeczce. Próbują gonić za wzorcem, który jest tak nieżyciowy, jak Trudne Sprawy i irytują się, że im się nie udaje.
Bo widzisz, nie wiadomo, jakbyś się spinał, nie uciekniesz od swoich wad.
Ja mam ich całkiem sporo. Nie lubię konfrontacji: nienawidzę się kłócić, bo zawsze wtedy serce bije mi jak szalone, a ja sama czuję się nieswojo. Nie lubię też problemów i czasami zachowuję się jak tchórz, bo wolę coś załagodzić w zarodku, niż wdać się w bezpośredni konflikt.
A potem obrywam za to po tyłku.
Jestem też wielkim krytykiem – zwłaszcza siebie. Pięćdziesiąt tysięcy razy zastanawiam się, czy puścić tekst na blogu. Wydaje mi się, że się nie nadaje, zaczynam mieć zły humor, że nie potrafię wykrzesać z siebie czegoś lepszego i poczytniejszego. Rzadko kiedy oglądam ponownie swoje filmy, bo chyba pękłabym ze złości na siebie. Trochę perfekcjonizm, taki szkodliwy. Bo jak się pokazać, kiedy większość swoich rzeczy uważasz za gniot? Jak uwierzyć w siebie, kiedy wydaje ci się, że masz dwie lewe ręce?
Łatwo też mnie urazić. Równie prosto wytrącić mnie z równowagi i sprawić, że irytuję się, mamrocząc pod nosem. Moje włosy żyją własnym życiem i jestem prawie pewna, że mają swoje własne imię, bo zachowują się jak kompletnie odrębny byt. Chciałaś loki, Marta? Mamy to gdzieś. Wyprostować? Spoko, tylko wyjdź na dwór, to zrobimy ci naturalne tapirowanie.
Wady mogę wymieniać bez końca. Ty pewnie też: gorzej z zaletami, co? No właśnie.
PRZECIEŻ SIĘ NIE POCHWALĘ
Jest w nas jakaś blokada – z jednej strony chcemy być tacy przebojowi, pewni siebie, pracowici, idealni, a gdy co do czego przychodzi, mamy trudności z wymienieniem chociaż kilku swoich zalet.
Dostałam ostatnio pytanie, by wymienić swoje dobre cechy i miałam problem większy, niż przy rozwiązywaniu krzyżówki. Wiecie, jak to jest – bo niby umiem pisać… ale przecież jest milion osób, które piszą lepiej. Bo niby coś tam… ale gdyby się tak przyjrzeć, to nie do końca…
Nie wiem dlaczego, ale chwalenie się wydaje się być nie na miejscu – zauważyłeś? Przecież nie spojrzysz w lustro i nie powiesz głośno “ale świetnie dziś wyglądam!”. Kiedy koleżanka pochwali twoją sylwetkę nie odpowiadasz “wiem, rzeczywiście jestem w formie”.
Wzruszasz tylko ramionami. Albo dziękujesz, zmieniając od razu temat.
Z drugiej strony, kiedy ktoś ma czelność głośno mówić o tym, w czym jest dobry, zaraz znajdzie się jeden z drugim, który pokaże na niego palcem i powie “ale zadufany w sobie”.
Bo widzisz, spoko, gdyby mówił o swoich wadach – wtedy poklepywałbyś go po ramieniu i pocieszał. Ale jak się chwali… bezczelny koleś, nie? Jak on tak może, zdawać sobie sprawę ze swoich zalet? Pogrzało go, czy co?
LEPSZY NIE ZNACZY IDEALNY
No i tak gonimy za lepszym, patrząc ślepo na nasze wady i nie zdając sobie sprawy z zalet. Biegniemy za jakimś ideałem i próbujemy go doścignąć.
I wiecie, to jest naprawdę w porządku. Serio. Mnie też ruszają te wszystkie teksty o tym, że należy być lepszą wersją siebie. Warto się rozwijać. Warto niwelować wady. Warto starać się być lepszym.
Ale nie warto gonić za ideałem, który nie istnieje albo gnoić się za wszystkie swoje złe cechy, nie pamiętając o tych dobrych. To się nie opłaca z dwóch powodów: pierwszy jest taki, że i tak zawsze będzie ci coś nie pasować, a drugi, że ludziom, którzy siebie akceptują, żyje się lepiej. I tyle.
No dobra.
To pochwal się, co umiesz najlepiej?