Menu
Ludzie

Mam 20 lat i rodzice traktują mnie jak dziecko

Kiedy Dominika jest w domu, wieczorem musi być punktualnie o 21:45. Każde spóźnienie to groźne spojrzenie taty znad czytanej gazety i pretensja w głosie mamy. Kiedy wychodzi ze starymi znajomymi, uprzedza, że dzisiaj nie pije: bo gdyby rodzice się dowiedzieli, że ona jedno piwo… i to w ciągu pół godziny, jak stary wyjadacz, to skończyłoby się rozlewem krwi i krzykiem na pół osiedla. 

Dominika za każdym razem, kiedy kontaktuje się z rodzicami, wchodzi w cholerną machinę czasu.  Bo mimo tego, że już dawno skończyła ponad dwadzieścia lat, wszyscy dalej traktują ją jak dziecko.

Dominika zawsze myślała, że jak skończy dwudziestkę, to coś się zmieni. Że zniknie godzina policyjna, udawanie, głuchych, kiedy mówi o swoim chłopaku albo wieczne przekonanie, że to mała Dominisia, która po prostu próbuje się buntować.
Że zacznie się normalna rozmowa o standardowych, dorosłych sprawach, że będzie możliwe podzielenie się wątpliwościami i że wypicie jednej lampki wina przy jakiejś rodzinnej okazji nie skończy się kolejną aferą oraz zabieraniem jej kieliszka przez mamę.
Dominika okrutnie, ale to okrutnie się myliła.

RODZINY SIĘ NIE WYBIERA

Tata dzwoni do Dominiki codziennie wieczorem. Gdy słyszy jakieś głosy w tle, zawsze pyta – gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? I chociaż Dominika wie, że tato w innym mieście zobaczyć jej nie może, czuje wyrzuty sumienia. Że – cytując tatę – szlaja się wieczorem.
Przecież była już dwudziesta druga.
Wakacje w gronie znajomych albo długoletniego chłopaka też odpadają – rodzice zdecydowanie się buntują, a gdy Dominika oznajmia, że i tak pojedzie, w domu wybucha awantura. Bo co to w ogóle za wymysły? A jak coś się stanie? Jak mówi mama, Dominika ma jeszcze czas na takie wyprawy. Kiedyś. Później. Jak będzie dorosła. Kiedy Dominika uświadamia mamie, że osiemnaste urodziny miała pięć lat temu, ta udaje, że nagle straciła słuch i zaczyna nucić pod nosem stary hit Czerwonych Gitar.
Kiedy Dominika łapie pracę i proponuje rodzicom, żeby przestali przesyłać jej pieniądze na studia, ci gwałtownie protestują. – Pieniążki zachowaj dla siebie, przestań – mówią zgodnie, poklepując ją po ramieniu. – Kochani rodzice – myśli Dominika i próbuje ich nie rozczarować, więc jak zwykle jest potulna jak baranek.
Najgorsze są dla niej przyjazdy do domu – bo, oczywiście, najlepiej, gdyby zjeżdżała do rodzinnego miasta w każdy możliwy dzień wolny. Kiedy wychodzi spotkać się ze starymi znajomymi i nie wróci na godzinę policyjną – dostaje telefon. Jeden. Drugi. Trzeci. Czwarty. Gdy wreszcie pojawia się w domu, godzinę po czasie, a zegar wybija za piętnaście jedenastą, głośne bim – bam – bom zlewa się z podniesionym głosem taty. Bo co Dominika sobie wyobraża?
Kiedy siedzi w swoim pokoju, o północy przychodzi mama. Idź się myć i spać – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dominika próbuje udawać, że nie słyszy, ale mama jest uparta i przychodzi co dziesięć minut. Kiedy to nie pomaga, do akcji rusza tata. – Dominika, w tej chwili idź się myć – warczy zdenerwowany. To zawsze działa. Dziewczyna wzdycha i chwyta za piżamę.
Pewnego dnia Dominika zostaje w rodzinnym mieście zaproszona na imprezę urodzinową u koleżanki, z którą się zna od dziecka. Pięć kilometrów od domu. Gdy sugeruje, że będzie tam nocować, mama ucina temat.
– Nie ma potrzeby. Od tego masz swoj dom, żeby spać u siebie. Wróć maksymalnie o dwunastej taksówką.
 
Kiedy próbuje poważnie porozmawiać z rodzicami, jedyne co słyszy, to: dopóki jesteś na moim utrzymaniu i w moim domu, przestrzegasz moich zasad.
Zakłada więc ręce na ramiona i wypala: to odetnijcie mi gotówkę. Już proponowałam, że będę utrzymywać się sama.
– Nie wygłupiaj się – parska śmiechem tata – przecież sobie nie poradzisz.

OPIEKA TO TEŻ KRZYWDA

Aż w końcu w Dominice coś pękło.
W domu czuła się jak dzikie zwierzę w klatce, więc przestała przyjeżdżać. Za to w studenckim mieście dawała upust swoim emocjom: piła do nieprzytomności (bo wreszcie mogła), wracała nad ranem (bo nikt jej nie pilnował) i rzuciła chłopaka, który próbował przemawiać jej do rozsądku. Teraz nikt nie mógł już jej zatrzymać: robiła co chciała.
Kiedy szalała, wreszcie czuła, że jest dorosła: ŻE MOŻE. Że nikt nie stoi nad nią i nie ględzi. Że nie czuje wreszcie upokorzenia, kiedy jej, dorosłej babie, ktoś każe iść spać jak w podstawówce. Że nie musi wymyślać kłamstw dla znajomych, żeby jakoś usprawiedliwić swoją ucieczkę przed dziesiątą. Wreszcie przestała czuć kontrolę. Wreszcie nie musiała się nikomu tłumaczyć. Zachowywała się jak siedemnastolatka, która próbuje zbuntować się rodzicom: robiła wszystko na opak. Jak dzikus, który przypadkiem wydostał się z dżungli, w której dorastał całe życie.

Aż wreszcie buntownicza przygoda się skończyła: niespodziewaną ciążą z nieznajomym, wyrzuceniem z pracy i zawaleniem roku. I urwaniem kontaktu z rodzicami, bo od kiedy Dominika poczuła wolność, zaczęła mieć do rodziców pretensje o wszystkie minione lata spędzone pod ich dyktando.

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.