Zawsze są dwie strony medalu.
Z jednej strony jesteś ty. Wszędzie. Na spotkaniu, zajęciach, dodatkowych fakultetach, kawie z koleżanką, ścieżce do biegania i odbierając telefon w czasie maszerowania do kolejnego miejsca. Dużo się dzieje, wstajesz wcześnie, kładziesz się późno, twój kalendarz zdecydowanie ma nadwagę, i rozrywa się przy miejscu zszycia. Z drugiej strony też jesteś ty. Leżysz na kanapie, pijesz piwo kiedy tylko masz ochotę, chodzisz gdzieś tylko, jeśli musisz i masz czas na wszystkie przyjemności. Pytanie brzmi jednak: która strona jest lepsza?
Wiecie, wszystko ma swoje plusy i minusy – zarówno to, że ciągle jesteś w biegu i odnosisz sukces za sukcesem, jak i to, że odnajdujesz się na każdej domówce, bo nieważne, jaki kto serial ogląda, ty wiesz, co się stało w ostatnim odcinku.
W internecie wszyscy trąbią o tym, jak dobrze jest działać i jak bardzo wszyscy powinni ruszyć się z kanapy, ale… czy na pewno w pojedynku między wielogodzinnym graniem w Simsy a intensywnym życiem zawsze wygrywa to drugie?
No właśnie.
TROCHĘ WYŚCIG SZCZURÓW, CZYLI PLUSY I MINUSY BYCIA WSZĘDZIE
Umówmy się, że – uogólniając – prawie każdy ma jakieś tam ambicje, które najczęściej sprowadzają się do wizji samego siebie jako człowieka sukcesu, z włosami ułożonymi jak u Krzysztofa Kanciarza i kalendarzem wypełnionym kolorowymi nalepkami z Biedronki. Chcemy robić dużo – albo wcale nie mamy na to ochoty, ale czujemy presję ze strony innych ludzi – i rzucamy się w wir czynności, które mają nam pomóc ułożyć sobie życie. I o ile wszystko to brzmi cudownie i ambitnie, to… nie zawsze jest tak różowo.
PLUSY:
-
próbujesz spełniać swoje marzenia i zazwyczaj to się udaje;
-
wkręcasz się jeszcze bardziej w swoje pasje – a uwierz mi, nie ma nic lepszego, niż człowiek, który ma jakieś hobby. Może być zajarany na punkcie kształtu kopyt u koni albo kapeluszy produkowanych w latach 20., ale gdy zaczyna o tym opowiadać – każdy chce słuchać.
-
zaczynając młodo, możesz łatwiej, szybciej i przyjemniej w jakiś sposób ustawić się na resztę swojego życia – bo zdobywasz doświadczenie do CV, bo zarabiasz, bo uczysz się nowych umiejętności.
-
NIGDY się nie nudzisz. Po pierwsze, nie masz na to czasu, po drugie, twoje życie dostarcza ci większej rozrywki, niż ostatni odcinek Hannah Montany: wzloty i upadki to twoja specjalność
-
zyskujesz mnóstwo doświadczenia – nie tylko tego w pracy, ale tego ważniejszego – życiowego. Popełniasz błędy i się na nich uczysz, ludzie wpychają cię do nowych sytuacji, stajesz się mądrzejszy i już wiesz, że jeśli chcesz dostać ten wypasiony sojowy chleb z piekarni, to musisz ustawić się w kolejce o siódmej rano;
-
bez problemu wyciskasz życie jak cytrynę – nie mówię, że robisz z niego lemoniadę, ale na pewno masz tą cudowną świadomość, że z niego korzystasz. Na różne sposoby.
MINUSY:
-
jeśli do tej pory nie wiedziałeś, co to znaczy zasnąć ze zmęczenia, to teraz już wiesz. Zasypianie w ubraniach, zasypianie na kanapie, zasypianie przy oglądaniu serialu wieczorem – norma. Przyzwyczaj się.
-
czasami dopada cię uczucie beznadziejnej samotności – zwłaszcza, kiedy twoi rówieśnicy są zwolennikami życia na kanapie i nie ogarniają twojej produktywności. Nie chce im się słuchać o twoich problemach – bo mają kompletnie inne.
-
często nie masz czasu na rzeczy “poza planem” – na przykład spontaniczny wypad gdzieś. Gdziekolwiek. Chociażby do warzywniaka.
-
twój dzień jest zaplanowany jak w zegarku, co sprawia, że nie masz czasu na beznamiętne wpatrywanie się w ścianę albo spontaniczną grę w zabijanie twojego Sima w basenie.
-
ach, czy przypomniałam, że te wszystkie “spontaniczne wypady” tak naprawdę uwzględniasz w grafiku? TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ. Wiwat spontany!
- dodaj do tego stres. Zazwyczaj dość spory. A ze stresem – brak apetytu albo jego nadmiar, bezsenność, połamane paznokcie i te wredne, nieprzyjemne uczucie w brzuchu
TROCHĘ LEŻENIA NA HAMAKU, CZYLI PLUSY I MINUSY ROBIENIA NICZEGO
Z drugiej strony, chociaż tak krytykujemy siedzenie na własnym tyłku – bo przecież można dostać odleżyn – to patrząc na to realnie, dobrze wiemy, że gdybyśmy tylko mogli, chętnie byśmy spędzili trochę czasu nie robiąc kompletnie nic ambitnego – ot, dla zasady. Bo spełnianie marzeń to spełnianie marzeń, ale całkowicie bezsensowny maraton Boba Kanciastoportego brzmi niezwykle kusząco…
PLUSY:
-
masz MNÓSTWO czasu na spontaniczne wypady. Ogrom. Tak naprawdę, twoje życie zaczyna się z nich składać. Odbierasz telefon, krzyczysz “pewnie!” i wychodzisz z domu, a potem budzisz się po trzech dniach w koszu na śmieci, przebrany za wampira. Żartuję. Chyba.
-
korzystasz z życia jak szalony – teoretycznie też je wyciskasz jak cytrynę, tylko w trochę inny sposób. Twój polega na tym, że nawet tej cytryny nie kupujesz, bo nie chce ci się iść do sklepu. Przecież można posiedzieć przed kompem. Odblokować kolejne osiągnięcie w Simsach.
-
masz zdecydowanie mniej stresu – i tu możesz naprawdę sobie gratulować. Zero problemów ze snem, zero nerwówki – czysty relaks
-
brak snu? Nie twój problem. Wysypiasz się jak król. Bo możesz.
-
przynajmniej masz jakieś życie towarzyskie – bo będąc królem spontanicznych wypadów i posiadając nieograniczony czas na znajomych, ludzie lgną do ciebie jak koty do Whiskasa
-
masz mnóstwo czasu na robienie kompletnych pierdół, które są niesamowicie przyjemne. Maraton filmowy? Nie ma sprawy. Śledzenie ulubionych gwiazd na instagramie? Wszystko już polajkowane. Żyć, nie umierać.
- jeśli masz ochotę iść na spacer – idziesz na spacer, jeśli masz ochotę oglądać film – oglądasz film. Raczej nie masz terminów i nie musisz planować z tygodniowym wyprzedzeniem. NIGDY.
-
masz gdzieś daty i kalendarze. Jesteś totalnie rebel.
MINUSY:
-
teraz zaboli: nie robisz nic konkretnego ze swoim życiem i swoją przyszłością. Auć.
-
odsuwasz marzenia i cele na dalszy plan, bo ci się nie chce. Po prostu. A potem jest już za późno
-
podsumujmy: nie masz doświadczenia, nie masz stażu, nie masz życiowej wiedzy – najzwyczajniej w świecie jest ci w dorosłym życiu trudniej. Ach, no i tutaj dochodzi stres – nawet ty się nie wywiniesz
-
gdy nagle będzie potrzeba zacząć się organizować i ogarniać, może być ci ciężko. Tak, te grube z kartkami i cyframi to kalendarz.
-
bywa, że… w połowie życia orientujesz się, że do tej pory nic nie osiągnąłeś. Straszliwie dołujące stwierdzenie.
MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM
Teraz nadszedł czas na sentencję wieczoru – bo przecież trzeba tylko znaleźć złoty środek! Problem w tym, że trudno jest wypośrodkować sobie to wszystko i jednocześnie być beztroskim szaleńcem i człowiekiem, który może robić szkolenia z samorealizacji. Prawie zawsze i tak szala przeważa się na jedną ze stron i czegoś jest więcej – albo odrzucasz jakąś okazję na rzecz premiery jesiennego sezonu The Walking Dead, albo odmawiasz spotkania z koleżanką na rzecz pracy czy nauki.
Byłam po obu stronach i chociaż czasami kładę się spać ledwo żywa, to… dalej wybieram obie opcje. To jest dla mnie moje „czuję, że żyję”. Że korzystam. Codziennie dzieje się tyle rzeczy, że cały czas jest coś do zrobienia i to jest w jakiś sposób fascynujące – zawsze jest coś, czym można się zająć.
I oczywiście, że są ciemne strony. Że czasami przesadzam z pracą i śpię za mało. Że stresuję się tak, że nawet melisa nie pomaga.
Ale wiecie co? Wtedy biorę urlop. I staram się znaleźć równowagę, chociaż jest to cholernie trudne.
I wychodzi na to, że rzeczywiście trzeba wyciskać te życie jak tą nieszczęsną cytrynę. Tyle, że na różne sposoby.