Zawsze są dwie strony medalu.Z jednej strony jesteś ty. Wszędzie. Na spotkaniu, zajęciach, dodatkowych fakultetach, kawie z koleżanką, ścieżce do biegania i odbierając telefon w czasie maszerowania do kolejnego miejsca. Dużo się dzieje, wstajesz wcześnie, kładziesz się późno, twój kalendarz zdecydowanie ma nadwagę, i rozrywa się przy miejscu zszycia. Z drugiej strony też jesteś ty. Leżysz na kanapie, pijesz piwo kiedy tylko masz ochotę, chodzisz gdzieś tylko, jeśli musisz i masz czas na wszystkie przyjemności. Pytanie brzmi jednak: która strona jest lepsza? […]

Lepiej nie mieć na nic czasu, czy mieć go za dużo?
Zawsze są dwie strony medalu.
Z jednej strony jesteś ty. Wszędzie. Na spotkaniu, zajęciach, dodatkowych fakultetach, kawie z koleżanką, ścieżce do biegania i odbierając telefon w czasie maszerowania do kolejnego miejsca. Dużo się dzieje, wstajesz wcześnie, kładziesz się późno, twój kalendarz zdecydowanie ma nadwagę, i rozrywa się przy miejscu zszycia. Z drugiej strony też jesteś ty. Leżysz na kanapie, pijesz piwo kiedy tylko masz ochotę, chodzisz gdzieś tylko, jeśli musisz i masz czas na wszystkie przyjemności. Pytanie brzmi jednak: która strona jest lepsza?
Wiecie, wszystko ma swoje plusy i minusy – zarówno to, że ciągle jesteś w biegu i odnosisz sukces za sukcesem, jak i to, że odnajdujesz się na każdej domówce, bo nieważne, jaki kto serial ogląda, ty wiesz, co się stało w ostatnim odcinku.
W internecie wszyscy trąbią o tym, jak dobrze jest działać i jak bardzo wszyscy powinni ruszyć się z kanapy, ale… czy na pewno w pojedynku między wielogodzinnym graniem w Simsy a intensywnym życiem zawsze wygrywa to drugie?
No właśnie.
TROCHĘ WYŚCIG SZCZURÓW, CZYLI PLUSY I MINUSY BYCIA WSZĘDZIE
Umówmy się, że – uogólniając – prawie każdy ma jakieś tam ambicje, które najczęściej sprowadzają się do wizji samego siebie jako człowieka sukcesu, z włosami ułożonymi jak u Krzysztofa Kanciarza i kalendarzem wypełnionym kolorowymi nalepkami z Biedronki. Chcemy robić dużo – albo wcale nie mamy na to ochoty, ale czujemy presję ze strony innych ludzi – i rzucamy się w wir czynności, które mają nam pomóc ułożyć sobie życie. I o ile wszystko to brzmi cudownie i ambitnie, to… nie zawsze jest tak różowo.
PLUSY:
-
próbujesz spełniać swoje marzenia i zazwyczaj to się udaje;
-
wkręcasz się jeszcze bardziej w swoje pasje – a uwierz mi, nie ma nic lepszego, niż człowiek, który ma jakieś hobby. Może być zajarany na punkcie kształtu kopyt u koni albo kapeluszy produkowanych w latach 20., ale gdy zaczyna o tym opowiadać – każdy chce słuchać.
-
zaczynając młodo, możesz łatwiej, szybciej i przyjemniej w jakiś sposób ustawić się na resztę swojego życia – bo zdobywasz doświadczenie do CV, bo zarabiasz, bo uczysz się nowych umiejętności.
-
NIGDY się nie nudzisz. Po pierwsze, nie masz na to czasu, po drugie, twoje życie dostarcza ci większej rozrywki, niż ostatni odcinek Hannah Montany: wzloty i upadki to twoja specjalność
-
zyskujesz mnóstwo doświadczenia – nie tylko tego w pracy, ale tego ważniejszego – życiowego. Popełniasz błędy i się na nich uczysz, ludzie wpychają cię do nowych sytuacji, stajesz się mądrzejszy i już wiesz, że jeśli chcesz dostać ten wypasiony sojowy chleb z piekarni, to musisz ustawić się w kolejce o siódmej rano;
-
bez problemu wyciskasz życie jak cytrynę – nie mówię, że robisz z niego lemoniadę, ale na pewno masz tą cudowną świadomość, że z niego korzystasz. Na różne sposoby.
MINUSY:
-
jeśli do tej pory nie wiedziałeś, co to znaczy zasnąć ze zmęczenia, to teraz już wiesz. Zasypianie w ubraniach, zasypianie na kanapie, zasypianie przy oglądaniu serialu wieczorem – norma. Przyzwyczaj się.
-
czasami dopada cię uczucie beznadziejnej samotności – zwłaszcza, kiedy twoi rówieśnicy są zwolennikami życia na kanapie i nie ogarniają twojej produktywności. Nie chce im się słuchać o twoich problemach – bo mają kompletnie inne.
-
często nie masz czasu na rzeczy “poza planem” – na przykład spontaniczny wypad gdzieś. Gdziekolwiek. Chociażby do warzywniaka.
-
twój dzień jest zaplanowany jak w zegarku, co sprawia, że nie masz czasu na beznamiętne wpatrywanie się w ścianę albo spontaniczną grę w zabijanie twojego Sima w basenie.
-
ach, czy przypomniałam, że te wszystkie “spontaniczne wypady” tak naprawdę uwzględniasz w grafiku? TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ. Wiwat spontany!
- dodaj do tego stres. Zazwyczaj dość spory. A ze stresem – brak apetytu albo jego nadmiar, bezsenność, połamane paznokcie i te wredne, nieprzyjemne uczucie w brzuchu
TROCHĘ LEŻENIA NA HAMAKU, CZYLI PLUSY I MINUSY ROBIENIA NICZEGO
Z drugiej strony, chociaż tak krytykujemy siedzenie na własnym tyłku – bo przecież można dostać odleżyn – to patrząc na to realnie, dobrze wiemy, że gdybyśmy tylko mogli, chętnie byśmy spędzili trochę czasu nie robiąc kompletnie nic ambitnego – ot, dla zasady. Bo spełnianie marzeń to spełnianie marzeń, ale całkowicie bezsensowny maraton Boba Kanciastoportego brzmi niezwykle kusząco…
PLUSY:
-
masz MNÓSTWO czasu na spontaniczne wypady. Ogrom. Tak naprawdę, twoje życie zaczyna się z nich składać. Odbierasz telefon, krzyczysz “pewnie!” i wychodzisz z domu, a potem budzisz się po trzech dniach w koszu na śmieci, przebrany za wampira. Żartuję. Chyba.
-
korzystasz z życia jak szalony – teoretycznie też je wyciskasz jak cytrynę, tylko w trochę inny sposób. Twój polega na tym, że nawet tej cytryny nie kupujesz, bo nie chce ci się iść do sklepu. Przecież można posiedzieć przed kompem. Odblokować kolejne osiągnięcie w Simsach.
-
masz zdecydowanie mniej stresu – i tu możesz naprawdę sobie gratulować. Zero problemów ze snem, zero nerwówki – czysty relaks
-
brak snu? Nie twój problem. Wysypiasz się jak król. Bo możesz.
-
przynajmniej masz jakieś życie towarzyskie – bo będąc królem spontanicznych wypadów i posiadając nieograniczony czas na znajomych, ludzie lgną do ciebie jak koty do Whiskasa
-
masz mnóstwo czasu na robienie kompletnych pierdół, które są niesamowicie przyjemne. Maraton filmowy? Nie ma sprawy. Śledzenie ulubionych gwiazd na instagramie? Wszystko już polajkowane. Żyć, nie umierać.
- jeśli masz ochotę iść na spacer – idziesz na spacer, jeśli masz ochotę oglądać film – oglądasz film. Raczej nie masz terminów i nie musisz planować z tygodniowym wyprzedzeniem. NIGDY.
-
masz gdzieś daty i kalendarze. Jesteś totalnie rebel.
MINUSY:
-
teraz zaboli: nie robisz nic konkretnego ze swoim życiem i swoją przyszłością. Auć.
-
odsuwasz marzenia i cele na dalszy plan, bo ci się nie chce. Po prostu. A potem jest już za późno
-
podsumujmy: nie masz doświadczenia, nie masz stażu, nie masz życiowej wiedzy – najzwyczajniej w świecie jest ci w dorosłym życiu trudniej. Ach, no i tutaj dochodzi stres – nawet ty się nie wywiniesz
-
gdy nagle będzie potrzeba zacząć się organizować i ogarniać, może być ci ciężko. Tak, te grube z kartkami i cyframi to kalendarz.
-
bywa, że… w połowie życia orientujesz się, że do tej pory nic nie osiągnąłeś. Straszliwie dołujące stwierdzenie.
MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM
Teraz nadszedł czas na sentencję wieczoru – bo przecież trzeba tylko znaleźć złoty środek! Problem w tym, że trudno jest wypośrodkować sobie to wszystko i jednocześnie być beztroskim szaleńcem i człowiekiem, który może robić szkolenia z samorealizacji. Prawie zawsze i tak szala przeważa się na jedną ze stron i czegoś jest więcej – albo odrzucasz jakąś okazję na rzecz premiery jesiennego sezonu The Walking Dead, albo odmawiasz spotkania z koleżanką na rzecz pracy czy nauki.
Byłam po obu stronach i chociaż czasami kładę się spać ledwo żywa, to… dalej wybieram obie opcje. To jest dla mnie moje „czuję, że żyję”. Że korzystam. Codziennie dzieje się tyle rzeczy, że cały czas jest coś do zrobienia i to jest w jakiś sposób fascynujące – zawsze jest coś, czym można się zająć.
I oczywiście, że są ciemne strony. Że czasami przesadzam z pracą i śpię za mało. Że stresuję się tak, że nawet melisa nie pomaga.
Ale wiecie co? Wtedy biorę urlop. I staram się znaleźć równowagę, chociaż jest to cholernie trudne.
I wychodzi na to, że rzeczywiście trzeba wyciskać te życie jak tą nieszczęsną cytrynę. Tyle, że na różne sposoby.
Marta wiem,ze moze to nie tu powinnam pisac ,ale na stronie BrandBurgera macie IMac’i. Nie powinno byc na nich logo ,bo mozna was posadzić o kryptoreklamę.
To są mock-upy, z których korzysta wielu grafików, nie sądzę, żeby ktoś pomyślał o kryptoreklamie – tak samo jak nie sądzę, że Apple chciałoby się na naszej małej stronce reklamować 😀
Chyba jednak wolę brak czasu niż jego nadmiar. Mimo że nieraz się wkurzam, że nie mogę się nawet porządnie wyspać to przynajmniej mam świadomość, że robię coś ciekawego, spełniam swoje marzenia. Bo co mi po siedzeniu godzinami przed telewizorem, zyskam tylko znajomość serialu, nic więcej, a za parę lat nie będę miała co wspominać.
Ja też, Klaudia. Chociaż czasami aż za bardzo wkręcam się w brak czasu i zaczynam chodzić nieco sfrustrowana 😀 Ale rzeczywiście, to chyba też zależy od charakteru – osoby aktywne i ruchliwe lubią działać i się wtedy czują najlepiej 🙂
właśnie Marta musimy znaleźć złoty środek i jakoś to sobie poukładać 🙂 urlop jest dobrym rozwiązaniem 😉
Mój urlop trwał teraz trzy dni i był CUDOWNY. Niesamowicie mi się podobało i odpoczęłam – psychicznie, oczywiście 🙂 Teraz mam nauczkę, wreszcie doceniłam rolę odpoczynku 🙂
Wpis jest po prostu o życiu, o dwóch jego aspektach, a życie wcale nie jest nudne i nic nie znaczące 😉 Ja, na przykład, zastanawiałam się czy biorę od życie dużo i jakim jestem człowiekiem. W dodatku uświadomiłam sobie wiele innych rzeczy, które pasowałoby zmienić lub trochę rozluźnić – także, wpis bardzo na miejscu 🙂
Dziękuję, DziamA 🙂
A ja tam nie wiem gdzie jestem. Chyba czasem tu, a czasem tu. Rzadko w naraz w obu, czyli w tym złotym środku. ;p
Bo bycie w obu jest dość trudne – przynajmniej dla mnie. Jak np. się wkręcam w pracę i robienie czegoś, to mam wyrzuty sumienia jak się obijam, a jak mam dzień lenia, to nawet nie chce mi się iść po herbatę do kuchni 🙂
Ja się odbijam od jednego do drugiego. Raz nie mam czasu na sen i o tym jak się nazywam przypomina mi karteczka przylepiona do ściany. Innym razem nadrabiam wszystkie zaległości serialowe, a na każdy telefon odpowiadam: będę za pięć minut.
I obie wersje są fajne. Byleby tylko nie zatracić się całkowicie w którejś z nich.
Ps. Twoje porównania są genialne, zawsze potrafisz mnie nimi rozbawić 😀
To mam tak samo, piąteczka 🙂
PS Dziękuję 🙂 Zawsze mam dużo zabawy, jak je wymyślam 🙂
Ja preferuję system 60% relaksu i 40% zapierdzielania. Nie umiem wykorzystać 12 godzin z 24 na takie bycie super pracusiem, raczej przeważa u mnie odpoczynek. I w sumie to mi odpowiada. Bynajmniej nie mam wrażenia, że cokolwiek tracę. Niezależnie od tego, co robię (lub czego nie robię) w danej części dnia, mam świadomość, że mój czas nie jest zmarnowany. Nawet jeżeli akurat leżę i zdycham z powodu tygodniowej grypy lub nabijam levele w Dragon Village. Życie, które toczymy, musi nas zadowalać, a czy wynajdziemy złoty środek, czy może pochylimy się w którąś z dwóch stron… Czy to naprawdę ma znaczenie?
i ja też jestem za takim życiem, wolę mieć jednak więcej relaksu zwłaszcza że u mnie stres objawia się bardzo szybko (nie należę do odpornych na stres) potrzebuję czasu na regenerację, i wolę mieć poczucie że jednak trochę tracę niż poczucie że się zarobiłam tak że nie mam siły wstać z łóżka przez tydzień. Btw świetny post!
W końcu złoty podział też tak działa. Jednej strony jest więcej 😉 ostatnio miałam tak, że mogłam zapomnieć o chwili wytchnienia. Musiałam odhaczyć każdą pozycję z listy rzeczy do zrobienia ze ściśle ustalonym deadlinem. Zaharowałam się i … zachorowałam. Organizm też potrzebuje równowagi.
I to jest właśnie dobre podejście. Wyważenie. Nie rozumiem osób, które mówią, że się nudzą. Bo to ani praca, ani odpoczynek. Leź sobie na ten maraton filmowy, tylko nie nudź się, człowieku.
Ja im więcej rzeczy mam do zrobienia i mniej czasu tym lepiej jestem zorganizowana 😀
Ja właśnie bardzo lubię być zajęta, mieć dzień wypełniony do granic możliwości, po prostu działać, ale po takim intensywnym czasie, często potrzebuję troszkę czasu na odpoczynek: sen, ulubiony serial, książkę. Dzięki temu, że jednak tego pierwszego jest znacznie więcej, nie mam wyrzutów sumienia ani wrażenia zmarnowanego czasu gdy robię sobie dni relaksu 🙂
Witaj. Znalazłam Twojego bloga nie dawno i bardzo mi się podoba. Przeglądam go w wolnej chwili.
wszystkie Twoje wpisy bardzo mnie motywują.
sylwex 🙂
Ja jestem leniem i lubię się obijać. Ale… wszystko ma swoje granice. Gdy za długo nic nie robię, to popadam w zły nastrój, spada mi samoocena i czuję się beznadziejnie. Staram się wyczuć ten moment graniczny i wtedy zacząć działać, coś robić, realizować jakieś zadania. Mimo swojego lenistwa lubię mieć wypełniony dzień po brzegi. Siedzenie 8h na uczelni by mnie nudziło i nie byłoby ciekawym wypełnieniem dnia, jednak gdyby tak po 1,5h zajęć skoczyć na jakieś spotkanie, potem na szybkie zakupy, znowu na zajęcia, następnie do urzędu coś załatwić, na obiad, potem znowu zajęcia na uczelni, a na wieczór bieganie, nauka i chwila dla siebie – to byłoby idealne. Na koniec takiego aktywnego dnia człowiek pada na twarz (lub cycki, jak kto woli), ale ja osobiście mam wtedy jestem z siebie zadowolona. Lubię być w ruchu, aktywna, realizować coś, widzieć i czuć progres, jakiś postęp. 🙂
Koleżanko, jaki proges? Stygniemy, mamy i będziemy mieli fatalne życia! Aktywność, realizacja? Bo pobiegasz do urzędu i warzywniaka? To jakaś kpina…
Tutaj Marta, nie chce mi się logować na konto. A skąd taki pesymistyczny pogląd na świat? Jakie znowu fatalne życia?
2 tygodnie temu miałam multum czasu! Szukałam pracy, piekłam codziennie inne ciasteczka, ćwiczyłam nawet 1,5 h dziennie. 1 października wszystko mi się zwaliło na głowę. Dostałam pracę, studiuję zaocznie i od tego czasu nie miałam ani jednego wolnego dnia. Ale mimo wszystko potrafię znaleźć czas na wspólną kolację z chłopakiem, mimo że terminy gonią. Zawsze trzeba znaleźć trochę czasu dla siebie bo inaczej by się zwariowało.
Zdecydowanie wolę mieć mniej czasu niż jego nadmiar. Mając nadmiar nie robię nic, ale wcale nie w pozytywnym rozumieniu lecz właśnie negatywnym. Ja się wtedy zwijam (w przeciwieństwie do rozwoju). Dużo bardziej wolę mieć mało czasu i świadomie zaplanować sobie odpoczynek, relaks a nawet nicnierobienie niż zabijać simsy w basenie 🙂
A co do spontanu – niektórzy po prostu już nie mają wyboru. Ja mając w domu 5 latka z cukrzycą pogodziłam się, że spontan przestał istnieć – wszystko musi być zważone, zmierzone i zawsze o określonej porze. Jedyny spontan to nagłe spadki cukru u mojego dziecka grożące śpiączką. To już wolę żyć mało spontanicznie!
“trzeba wyciskać życie jak cytrynę” – ZAPAMIĘTAM, jest świetne i w 100% się z tym zgadzam:)
Czemu mój komentarz zniknął? ;(
pewnie był w odpowiedzi na komentarze Anonimowych, a te zostały dziś usunięte, musiało się automatycznie też usunąć, przepraszam!
Tak pomyślalam 😉 Już nigdy nie odpowiem na komentarz Anonima 😛
Jeśli chodzi o mnie, kilka lat byłam właśnie takim leniem i żałuję tego czasu. Im bardziej odkłada się usamodzielnienie, tym później jest trudniej. Lubię się poopierdzielać, leżeć cały dzień w szlafroku i być na bieżąco z Internetem ;), ale jak można mieć taki dzień codziennie, nie ma on żadnej wartości i z każdym czujesz się coraz gorzej.
Jeśli chodzi o mnie, wstyd by mi było teraz komuś powiedzieć, że w zasadzie to nic nie robię. Nie pracuję, nie uczę się. Ale niektórzy przywykają do tego stanu. No ale są różne układy, niektórzy wolą jak mamusia na wszystko da, wiec po co pracować za tysiaka miesięcznie 😉
Przełożyłam Twoją notkę trochę na swoje realia, może trochę odbiegłam, ale w klimacie 😉
Przedstawiłaś dwie skrajności, w taki sposób, który trudno mi sobie wyobrazić, a przynajmniej tą pierwszą. ale gdybym miała dokonać wyboru wybrałabym właśnie ją. Siedzenie w miejscu jest przyjemne, ale nie ma z tego żadnych korzyści, jest nam dobrze teraz, a za kilka lat nic z tego mieć nie będziemy.
kolorowe samoprzylepne karteczki z biedronki zawsze sprawiają, że czuję sie trochę bardziej “kobietą biznesu i sukcesu” niz jestem naprawdę. nie powiem, to miłe ;P
Ja raczej wybieram drugą opcję, choć urlopu i leniuchowania bardzo brakuje. Jednak gdy dużo się dzieje i nie wiadomo w co ręce włożyć, to czuję, że robię coś konkretnego ze swoim życiem. Rozwijam się i to jest dla mnie mega ważne 🙂
Uwielbiam być w biegu, mieć dziesięć notesów od wszystkiego, kalendarz wypchany czym się da i zawsze coś do zrobienia. I tak mniej więcej mam przez trzy czwarte roku. Aż nadchodzą trzymiesięczne wakacje i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Siedzenie na tyłku jest tak okropnie męczące, że już chyba wolę latać z językiem przy ziemi. Minusem takiego zabiegania jest dla mnie tylko brak możliwości porządnego jedzenia. Bo albo noszę ze sobą drogą torbę z samym prowiantem albo wchodzę do domu po 19 o rzucam się na lodówkę 😉
Chyba mylisz ambicję z marzeniami – bo nie wierzę, że twoim największym marzeniem jest praca. Ja według twojego podziału zaliczam się do śmierdzących leni, ponieważ poświęcam pracy minimum czasu, wolę robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność – i nie, nie mówię o gierkach imitujących życie czy wrzucaniu słitfoci na instagram – to twoje hobby. Robię to co chcę i kiedy chcę, ale mylisz się twierdząc, że tylko tylko siedzę z piwem przed telewizorem (ba, nie mam telewizora) albo chodzę na imprezy (w ogóle ze mnie nieimprezowy typ). Zamiast tego poświęcam się swoim pasjom, podróżuję, spędzam czas z rodziną i przyjaciółmi, moje życie płynie powoli, co pozwala mi odkrywać w sobie wrażliwość na piękno świata – to są rzeczy, które sprawiają, że jestem szczęśliwa – i to zawsze było i będzie moim marzeniem. Po prostu być szczęśliwą. Być może według ciebie marnuję czas, który mogłabym poświęcić na dążenie do sukcesu, czyli zajęcie dobrego miejsca w wyścigu szczurów, ale moim zdaniem to ty marnujesz czas. Może i realizujesz kolejne cele na liście rzeczy do zrobienia i pochwalenia się na facebooku i być może daje ci to satysfakcję, ale w tej wiecznej gonitwie za czymś zapominasz o sobie i nie robisz kompletnie nic ze swoim szczęściem. Boli? Auć. Życzę spełnienia ambicji i miłego życia z nerwicą.
Oj wydaje mi się, że autorka chciała pokazać dwie skrajności. I tak jak napisała później najlepiej szukać środka. Oczywiste jest, że nie poświęca się całego życia na pracę i ślepe dążenie do sukcesu. Prawdę mówiąc to każdy musi kiedyś zwolnić i zrobić coś przyjemnego. Ty czerpiesz przyjemność ze slow life, inni lubią gonić. Nie znaczy to, że Ty jesteś leniem a ja czy autorka znerwicowanym pracoholikiem 😉
Ilona, Marudna Maruda napisala juz wszystko. Dwie skrajności. Nigdy nie napisałam, ze slow life jest lenistwem. Proszę, przestań myśleć że coś wiesz o mnie i o moim poczuciu szczęścia tylko dlatego, ze znasz jakieś urywki informacji z bloga. Realizuję się, jestem szczęśliwa. Ważne jest dla mnie wypośrodkowanie wszystkiego.
Pozdrawiam i następnym razem nie bierz tak tekstów w Internecie do siebie 🙂
Witam
Wydaje mi się , że brak czasu jak i jego nadmiar jest zły. Brak czasu nie pozwala nam na realizowanie swoich celów i planów w życiu, jednak nadmiar wolnego czasu, hamuje nasz rozwój oraz motywacje, która jest potrzebna.Ja wybieram czas wolny, ponieważ umiem nawet wtedy znaleźć jakieś zajęcie pozdrawiam
Złoty środek, marzenie każdego pracoholika i każdego leniuszka :p W moich ochach i tak lepiej wypada pierwsza opcja. Ciężko jest ją pogodzić z drugą, bo wtedy ma się wyrzuty sumienia, że a może jednak powinno się w tym czasie robić coś produktywnego..
Wolę opcję nr1. Trudno się dostosować na początku, ale jak ‘zatrybi’, to już idzie samo. Lubię mieć wszystko zaplanowane i wypisane w punktach. Opcja druga u mnie to tylko jedzenie, komputer, jedzenie, komputer… A wszystko inne ignoruję. Z ostatniego osobistego doświadczenia – odradzam, trzy razy nie.
Nadrabiam posty, bo lubię 😀 Bo mam wrażenie, że coś mnie opuściło.
Po pierwsze czytam. Po drugie, tak czytam gazety, a w zasadzie jedną gazetę. Jest nią Angora, moim subiektywnym zdaniem najlepsza prasa, jaką można dorwać i nie zlasować sobie mózgu bzdurami i mało potrzebnymi pierdołami typu ploteczki, co tam u innych gwiazdek. Ale Angorę zaczęłam kupować przede wszystkim po to, aby dowiedzieć się, co w tym naszym kraju piszczy od strony rządu, ustaw. Wszelkie serwisy “informacyjne” są na ogół nastawione na konkretną partię, bardzo szybko podłapują jakąś papkę, którą politycy rzucają, żeby w tym czasie przeszmuglować jakieś swoje ustawy (przykład – słoik Owsiaka, a w tle sprawa z Lasami Państwowymi). Inna rzecz, że w Angorze są łamigłówki logiczne, które uwielbiam!
7,5 h snu jest zbawiennie! Ale nie dłużej, bo jeszcze się człowiek roześpi i nici ze wstawaniem. Ponownie wróciłam do tego cyklu, po wakacjach, w których przeginałam ze 2 do 3 godzin, tylko czasem jednak zdarzało mi się siedzieć do 2 czy 3 w nocy, a nie tak jak teraz, około 23 – 23:30 lulu. A ja wskakuję do łóżka za wcześnie, to książka obowiązkowo (robię tak codziennie, ha ha).
Tematy do rozmów – jakie to banalne, ale jakież prawdziwe! I jak łatwo o tym zapomnieć, kiedy jest się na tymczasowej fali szczęścia. Ale po jakims czasie, kiedy długimi krokami przychodzi zwykłe życie, codzienne obowiązki, praca, to wiele sie zmienia. Wiem o czym mówię, ponieważ od 1,5 miesiąca jestem szczęśliwa singielką, której status straciłam na długie dwa lata. Ale w końcu należało się ogarnąć i zadać sobie pytanie: czy warto się poświęcić, wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, że jakoś to będzie itd. skoro juz na wstepie widać, że czegoś brakuje. Jest to naprawdę bardzo trudna decyzja, równie długa rekonwalescencja po niej (jeszcze ranki sie nie zaleczyły, potrzebuja dużo dużo czasu, ale z każdym dniem jest coraz lepiej), ale w związku mam się czuć szczęśliwa, bezpieczna i wiedzieć, że ten pan jest mój, tylko mój, a ja jego i tylko jego, jesteśmy w jednej drużynie, gramy po jednej stronie i dobrze nam ze sobą, dogadujemy się itd. No, także wróciłam na ścieżkę poszukującą Tego Jedynego i jestem dobrej mysli ^^ A poza tym mam zamiar mocno grymasić w wyborze 😀 Ha ha ha.
Oj tak, czas nam bardzo szybko umyka. Ostatnio sie na tym złapałam, że nagle robiła się godzina 16, a jeszcze tyle do zrobienia. I miałam wrażenie, że nic nie zrobiłam. Ale po dłuższym zastanowieniu dotarło do mnie, że projekt kalendarza skończony, że obiad na 3 ugotowany i sałatka na 2 – 3 dni zrobiona. Cos tam przeczytałam, coś innego skomentowałam, więc jednak nie jest ze mną tak źle!
Jednak podstawowa zasada to ograniczenie czasozajmowaczy. Na chwile obecną ustaliłam sobie, że wszelkie seriale, filmy – po godzinie 21. Jeszcze muszę ograniczyć czeste sprawdzanie poczt i FB. Na szczeście innych portali z obrazkami, artykułami itd. nie przeglądam – chwala mi! Eksperyment na zasadzie, co robimy przez 72h jest naprawdę dobry. Spróbuję, czemu nie!
Podpisuję się rękami i nogami pod wpisem o pracy kreatywnej!
InClicka sobie zapisałam, jak tylko uporam sie z komentowaniem blogów, to do niego zaglądnę dokładniej i może skorzystam, bo sam pomysł wydaje się ciekawy!
Pamiętniki są świetne. Ja chyba dwa lata temu wzięłam mój stary, który zaczęłam pisac końcem podstawówki, potem gimnazjum. I znalażłam w nim wpisy z początku gimnazjum, gdzie dużymi literami napisałam, że chcę być grafikiem komputerowym! Także fakt, że jestem na Grafice na studiach nie jest przypadkowy i nie jest to chwilowa zachcianka. A coś co było ze mną już od dawna!
A The Sims 4 wygląda fantastycznie. Już w początkowych recenzjach podobało mi się narzędzie tworzenia simów, bardzo intuicyjne. Jednak po co mi kolejna gra, skoro nie znajduję czasu (albo mi go zwyczajnie szkoda) na grę w The Sims 2 ze wszystkimi dodatkami xD Kiedyś kupię, kiedyś wygospodaruje czas na granie 😀 Teraz mam target – grafika. I to tak ostro się napaliłam na to! O, a przy 5 części Simsów to ja będę pracowała! Ha ha ha 😀
Ja zdecydowanie wolę mieć co robić, niż mieć tzw. “leniwe dni”. Choć i takie też są potrzebne. Ciężko mi skomentować ten post, bo niesamowicie nakręciłam się na pracę, na rozwijanie się, branie z dnia jak najwięcej. I cieszę się tym stanem, nie ważne że muszę się kilkakrotnie upominać, żebym zrobiła dwa wdechy i zabrała się za tę jedną rzecz niż rozmyślać nad 4 – 5 projektami na raz, jak to zrobię. Ale lubię ten stan!
Miałem okazję być po obu stronach medalu. Wiadomo, że najlepiej gdyby można żyć w tym złotym środku, sęk w tym, że chyba się tak nie da 🙂 Kiedy pracowałem – mój dzień składał się głównie z jednego max dwóch posiłków, pracy, pracy, pracy, prysznica i kilku godzin snu. Kiedy zaś byłem bezrobotny, kanapa to było moje centrum dowodzenia, do tego tv wymiennie z laptopem, rozciągnięte dresy. Chociaż były plusy takiego nic nie robienia, zdecydowanie o wiele bardziej wolę działać i mieć tą siłę napędową 🙂
Bardzo fajne rozmyślenia. Ja osobiście wolę być po aktywnej stronie 😉
Byłam i po jednej i po drugiej stronie. Leniuchowanie i nic nie robienie jest fajne na chwile, na tydzień, dwa, góra miesiąc. Później tak na prawdę, wkurza Cię, przynajmniej mnie wkurzało, że wstaje, zrobię co mam zrobić i tak dużo czasu zostaje. Więc czytałam książki, blogi, pisałam ze znajomymi, rozmawiałam przez tel, oglądałam zaległe seriale, poświęcałam się swoim zainteresowaniom, ale czegoś mi brakowało. Stało się to nudne. Fajnie jest mieć czas, bo odpoczniesz, zrelaksujesz się, ale ileż można odpoczywać? Leżeć i pachnieć? To nie dla mnie. Ja lubię być w ruchu, mieć co robić, wstaje rano, jest to, to i tamto do zrobienia. Jestem wtedy bardziej produktywna. Bo nie chcę marnować czasu, wolę zrobić to co mam do zrobienia a potem delektować się czasem wolnym i wtedy jest najlepiej, bo wiem, że zrobiłam wszystko co miałam zrobić. Co z tego że się nie wysypiam, co z tego że w tygodniu nie mam czasu na obejrzenie kolejnego odcinka serialu/programu na który tak długo czekałam bo zasypiam, co z tego, ważne że robię to co jest dla mnie ważne i to co chcę robić, póki mam okazję, siłę, chęci i możliwości. Odpoczywać będę na starość 🙂 jesteśmy młodzi, mamy siłę, rozwijajmy się!
Miłego,
Pat.