Czasami w trakcie twojej codziennej, szarej rutyny zdarza się coś, co jest jak wybuchająca w domu petarda: robi dużo huku, sprawia, że wszystko przewraca się do góry nogami i powoduje, że nigdy nie będziesz już tą samą osobą (głównie dlatego, że zaczniesz uciekać z krzykiem na widok fajerwerków). Mi takie coś zdarzyło się rok temu. Zaczęło się od pudełka po oleju rzepakowym z Biedronki, które było tłuste jak cholera.
Pudełko było prawie puste. W środku była mała, miaucząca kulka, która kilka razy prawie wyskoczyła z tektury i uciekła na ulicę. Kulka nie miała jeszcze imienia, za to zdecydowanie posiadała talent do wydawania z siebie głośnych dźwięków, bo nie przeszłam kilku kroków bez zagadujących mnie przechodniów. Ogólnie rzecz biorąc – cały Wrocław wiedział, że ja w tym nieszczęsnym pudle po oleju rzepakowym, zakoszonym z jakiejś Biedronki, trzymam kota.
Jak kot zmienia życie?
Ano u mnie zmienił. Dlatego, że decyzja o adoptowaniu kota była jednym z pierwszych kopniaków, które pchnęły mnie w dorosłość. Brzmi głupio, ale przysięgam, że tak było. Bo widzicie, najpierw był kot. A następnie, lawinowo, pojawił się szereg innych zdarzeń, który spowodował, że teraz, rok później, pracuję na swoim, mam dwa blogi, rozwijam się na kilku polach i w skrócie mówiąc, nie boję się podejmować poważnych decyzji.
A tutaj na dowód notka tak stara, że większość z Was pewnie jej nie czytała – pochodzi z czasów mojego pierwszego roku na studiach: KLIK
Gdy przyszła wyjąc jak syrena w kartonowym pudełku, wyglądała tak:
![]() |
Z tyłu nawet widać właśnie TEN karton. I stare mieszkanie. |
Przeżyła swoją pierwszą imprezę, na której starała się nie zasnąć, bo pierwszy raz widziała tylu ludzi na raz, aż w końcu nie dała rady i zasnęła na siedząco, przebrana za Spidermana (to była domówka z przebraniami):
![]() |
Zdjęcie zrobione przez Justynę Kocur |