Menu
Dobre życie

Nie mam się w co ubrać, czyli Houston, mamy problem!

-Mamy jeszcze 5 minut! – słyszę. Sprintem biegnę do pokoju, otwieram szafę. Byle zdążyć, byle zdążyć, mam nadzieję, że zdążę. Gdzie to jest? Brudne! Tamto? Cholera, nie wcisnę się już, lata najchudszej sylwetki mam już za sobą… Dochodzi do mnie potężny ryk kogoś wybitnie wkurzonego.
-MAAAAAAAAAARTA!- drze się jak łoś na rykowisku. – JUŻ, SZYBKO!

Czuję, że zaczyna mi się trząść broda. Rzucam jakąś szmatą o podłogę, która okazuje się być moją sukienką typu nie-wolno-tego-gnieść-bo-się-nigdy-nie-odgniecie. Siadam zrezygnowana na łóżku.

– Pierdzielę, nigdzie nie idę! – odkrzykuję, podwijając nogi i opierając głowa o kolana. Dół poziom 10. W skali dziesięciopunktowej. Cisza.
– Czemu? – pyta już nie ryczący, a zdziwiony głos.
– Bo nie mam się w co ubrać! – odpowiadam, prawie płacząc. Boże, dlaczego zawsze jest to samo?

~*~

Nie wierzę, że jestem jedyną kobietą na świecie, która ma ten problem.
Nie muszę być ani Maffashion, ani Anją Rubik, ani nawet Anną Wintour, by każdego poranka nie przeżywać tej samej tragedii. Mam garderobę pełną ubrań, półki są pełne, a ja i tak codziennie stoję przed tą cholerną szafą i łkam, bo jak zwykle nie mam co ubrać. I wiecie? Czułabym się dobrze, gdyby ktoś mnie zrozumiał, ale w tym domu nie mam co liczyć na jakiekolwiek współczucie.

– Nie wiem kompletnie o co ci chodzi – burka na mnie Patryk, pochylając się, by wejść do garderoby. Łapie pierwszą koszulkę z brzegu.
– To jest okej – mówi, wciskając mi jakiś stary t-shirt do rąk. Patrzę na niego spod byka.
– Nie ma szans, dzisiaj chciałam założyć sukienkę, nie chcę jakiejś tam koszulki – prycham. Patryk kręci głową i wycofuje się z garderoby. Dwa metry męskiego niezrozumienia, rany boskie, dlaczego nie wie, o co mi chodzi?

Gorączkowo przeglądam rzeczy, stojąc na palcach, bo nie sięgam do najwyżej półki. Te spodnie nie, bo jak zwykle są za duże w łydkach, tamte spadają z bioder, w czerwonych chodzę prawie codziennie, a tych już nie lubię, bo są z grubego materiału. Decyduję się wreszcie na czarne rurki i właśnie w tym momencie przypominam sobie, że nie tylko mój chłopak mnie nie rozumie.
– Miau? – słyszę, próbując szarpnąć za nogawkę moich czarnych spodni, które chyba zaklinowały się w szafie. Zaglądam do środka i widzę parę zielono-brązowych, wpatrujących się we mnie oczu. Nitka stwierdziła, że świetnym pomysłem będzie wylegiwanie się na mojej jedynej parze czarnych rurek. Patrzę na materiał i coś mnie w środku już strzela.
Te spodnie nie są już czarne, są w kolorze sierści mojego kota.
– Jezus, Nitka, naprawdę? –  warczę chyba bardziej do siebie, niż do niej. – Masz pięćdziesiąt tysięcy miejsc do spania, a ty wybierasz rzecz, w której chcę wyjść?
– Miau? – słyszę w odpowiedzi. Czuję się bardziej niezrozumiana niż dorastająca nastolatka.

~*~

– Pośpiesz się Marta, za parę minut mamy autobus – słyszę głos Patryka.
– Nie ma sprawy! – odkrzykuję i pędzę do szafy. Tym razem jestem gotowa: idziemy na urodziny przyjaciółki, przygotowałam sobie sukienkę, obcasy czekają w przedpokoju. Zakładam małą czarną, czeszę włosy – co u mnie jest naprawdę świętem – poprawiam makijaż i podchodzę do szuflady. Otwieram komodę, wyciągam czarne rajstopy, zakładam i idę przejrzeć się w lustrze.
I w tym momencie świat się zatrzymuje. Widzę, jak pyłek kurzu leci w tempie wolniejszym, niż średnia prędkość ślimaka. Przypominam sobie całe swoje życie. Dostrzegam światło na końcu tunelu i takie tam.
Na rajstopach jest wielkie, potężne oczko, które chyba za swój życiowy cel uważało konkurs na Największe i Najbardziej Niespodziewane Oczko Na Świecie. Serce mi zamiera, bo zdaję sobie sprawę z czegoś strasznego.
To była moja jedyna, cholera, ostatnia para rajstop.
– Paaaaaaatryk! – wołam. – Nie idziemy!
Dlaczego życie kobiety jest takie ciężkie? Na imprezę idę w spodniach. ZNOWU.

~*~

Ta sklepowa muzyczka strasznie mnie irytuje. Podobno hity: babka śpiewająca o selfie i Shakira powtarzająca słowo “Lego”. Za jakie grzechy muszę tego słuchać?
– Pamiętasz, że przyszliśmy po bluzkę? – słyszę, gdy przeglądam wieszak ze spodniami.
– Tak, tak, wiem – odpowiadam na odwal, wyjmując parę czerwonych rurek i przykładając do swoich bioder. – Myślisz, że pasują?
Widzę jego minę i wiem, że jeszcze chwila i popełni morderstwo. – Przecież już masz czerwone spodnie! – mówi, wyszarpując mi wieszak i odkładając na miejsce. Biorę go z powrotem.
– Ale inny odcień! – wołam, po raz tysięczny w ciągu ostatnich dni czując się kompletnie niezrozumiana. – Tamte są rażąco czerwone, a te są bardziej bordowe, stonowane. To dwie pary różnych spodni!
– Mieliśmy kupić bluzkę. – Patryk stara się być nieugięty.
– Tak, wiem, wiem – mówię, zmierzając do przymierzalni. W rękach niosę spodnie, bluzkę, top do biegania i krótkie spodenki. Po drodze zrywam z wieszaka sukienkę w koty.
– Dobra, biorę te spodnie – mówię, wychodząc z przymierzalni. – Idziemy do kasy?
– Ale miałaś kupić bluzkę! – woła Patryk. Widzę w jego oczach obłęd. Facet kompletnie nie rozumie, o co chodzi. Wzruszam ramionami.
– Dobra, kupię kiedy indziej, nie była aż tak potrzebna – stwierdzam. Dostrzegam kątem oka, jak bezradnie opadają mu ręce.
– Przecież… mówiłaś… że… nie… masz… już… bluzek…  – cedzi. Uśmiecham się.
– Spodni też nie – odpowiadam.

~*~

Znacie to uczucie? Zdaję sobie sprawę, że mam ubrania, ale co z tego, skoro wcale nie chcę ich nosić? Niektóre już się sprały, inne przestały być wygodne, jedne się przetarły, z kolejnych wyrosłam, kilka bluzek wyglądało spoko w czasie zakupu, ale po przyjściu do domu okazało się, że wyglądam w nich jak cyganka wróżąca z kart.

Nie potrafię złożyć garderoby, nie wiem nawet, jak tak naprawdę chciałabym się ubierać – jednego dnia podoba mi się styl Kasi Tusk, a drugiego naprawdę wolę tylko moje trampki, czerwone spodnie i koszulkę z niezbyt przystającym do damy napisem „Fuck this, shit happens.”. Poza tym, po gruntownym wyrzuceniu wszystkiego z szafy okazuje się, że mogłabym ubrać cały konwój żałobny, bo najwięcej rzeczy mam w kolorze czarnym.

Chciałabym sobie kupić super-eleganckie szpilki a’la pani redaktor  – na przykład takie – ale przecież tego nie zrobię, bo się połamię, zanim wyjdę z domu.

Jaram się strasznie tym, jak kobieco ubierają się dziewczyny z Seksu w Wielkim Mieście (to znaczy, o ile bardzo nie zajeżdżają stylem lat ’90), ale w życiu tego nie skopiuję, bo będę wyglądać jak stara maleńka.  Większość moich sukienek wygląda tak jak ta  – proste, na ramiączkach, wołające „mam tylko 20 lat i będę przez resztę życia chodzić w trampkach”.

Nie wiem, co i jak zrobić. Bliżej mi do takiego sportowego stylu ubierania się, czegoś takiego lub w ten deseń, niż do pastelowych kreacji mówiących „jestem kobieca” – jak np. tutaj.

I stąd prośba: jeśli macie/znacie jakieś linki mówiące o kompletowaniu garderoby, dopasowywaniu ubrań, znacie fajne szafiarskie blogi, których właścicielki nie próbują ubierać się w za duże katany i rozerwane spodnie tylko dlatego, że to modne – spokojnie możecie linkować pod tym postem, biorę wszystko.

Chciałam ubierać się trochę bardziej elegancko (zwłaszcza, że teraz reprezentując BrandBurgera latam na jakieś spotkania z klientami), a nie mam pojęcia, z której strony to ugryźć. Wolę vansy i rurki, a zachwycam się sukienkami – i zrozum tu kobietę.

Wszelkie rady szafiarskie, modowe i finansowe (bo to też muszę brać pod uwagę) wskazane. Jestem pewna, że jest tu multum osób, które znają się na tym lepiej niż ja. Przyznaję szczerze – NIE ZNAM SIĘ.

Houston, mamy problem. Czytelniczki, pomocy.

Tutaj możecie zobaczyć podsumowanie 30-dniowego wyzwania i pomysł na nowe wyzwanie: KLIK

Znajdziesz mnie:
FACEBOOK || NEWSLETTER || ASK.FM || YOUTUBE || BLOGLOVIN’

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.