Widzę w jego oczach ból. Po sekundzie – która dla niego musiała być wiecznością – w zwolnionym tempie osuwa się na ziemię. Jego ciało, już teraz bezwładne, wygląda przerażająco: ułożyło się w dziwny, nienaturalny sposób. Przełykam ślinę.
– CHRUP – słyszę. Dźwięk wybija mnie z rytmu, budzi z zawieszenia. Spoglądam w prawo.
– CHRUP. CHRUP. CHRUPUCHRUP – dziewczyna obok je chipsy, beznamiętnie wpatrując się w ekran. No tak. Przecież można objadać się z apetytem i oglądać ludzkie zwłoki. Wszystko w normie.
Żyjemy otoczeni prawdziwymi wieśniakami. To znaczy: nie ludźmi z wioski. Ludźmi, którzy przynoszą wieś.
UMIERASZ? ZJEM SOBIE CHIPSA
Środa, tydzień temu. Siedzę w kinie na “Powstaniu Warszawskim”. Taki film ogląda się trudno: zwłaszcza, jeśli masz świadomość, że wszystkie te nagrania są prawdziwe. Że uśmiechają się do ciebie normalni ludzie, a nie aktorzy. Że jak widzisz czerwone plamy na ubraniu rannych to wiesz, że to krew, a nie tani keczup. Że gdy ktoś ginie, to… odchodzi naprawdę.
A jak wynoszą zwłoki małego chłopca, to to prawdziwe, martwe ciało.
“Powstanie Warszawskie”, scenariusz: J. Pawluśkiewicz, J. Ołdakowski, P, Śliwowski |
Dziewczynom siedzącym obok mnie to nie przeszkadzało. Wesoło chrupały sobie chipsy obserwując górę leżących na sobie zwłok. Trącały się nawzajem łokciami i po prostu bawiły się wybornie: jak na prawdziwym filmie akcji.
Wiecie, o powstaniu można mówić dużo – że było przydatne, albo że nie było. Że walczący to bohaterowie, albo narwani ludzie: nieważne. Ważne jest to, że przynoszenie sobie durnych chipsów do pochrupania w czasie seansu, na którym pokazują ci jak prawdziwi ludzie umierają nie jest chyba szczytem stylu i dobrego wychowania.
Po prostu nie przystoi.
Nie wiem, czy te dziewczyny oglądają tyle filmów, że już “przyzwyczaiły się” do widok umierających ludzi, czy po prostu w głowie świszczy im wiatr i smutno tam od pustki. Mogły nie wiedzieć, jakie będą sceny w tym dokumencie, ale jeśli pod koniec dalej wsadzały sobie do ust otłuszczonymi palcami kolejne chipsy, to chyba znaczy, że po prostu robią wiochę.
I tyle.