Nie przynosi mi też bombonierek, rajstop albo goździków na Dzień Kobiet. Nie pasuje do mnie wzrostem, nie zdaje testów z magazynów dla kobiet (sprawdź, czy twój facet cię naprawdę kocha! ) i nie rozumie, dlaczego robię sobie pięćdziesiąt wersji tego samego zdjęcia, a potem nie wstawiam żadnego.
Czy to na pewno jest miłość?
Miłość jest jak pokemon – ewoluuje. Najpierw jest trochę szczeniacka i narwana, obfitująca w te wszystkie dramaty, fochy z kosmosu i przyklejanie się do siebie jak dwa glonojady, kiedy tylko znajdzie się na to okazja. To ten moment, w którym gwiżdżą na was przechodnie, kiedy siedzicie przyssani na ławce, a babcie i dziadkowie spacerujący w pobliżu żegnają się i kijem przeganiają do kościoła. To ta chwila, w której każda nowa wiadomość w telefonie budzi emocje większe, niż dziecko Trybsona i Elizy.
CZY JA MU SIĘ ZNUDZIŁAM?
To ten moment, w którym dotykają cię pełne wątpliwości wieczory, bo przeczytałaś w jakiejś durnej książce, że on powinien być taki i siaki, a jest kompletnie inny: zaczynasz więc płakać rzewnymi łzami, bo już sobie wyobrażasz, że to koniec i zastanawiasz się, kto na Boga weźmie kota, a kto zaopiekuje się xboxem.
Wbrew pozorom to bardzo poważne i filozoficzne rozważanie: niby kota kochasz i chcesz go mieć na własność, ale Dance Central i wyginanie się przed kinectem jest prawie równie fajne, co mruczenie do ucha. Poza tym, bądźmy szczerzy: xbox nie musi mieć kuwety i nie oczekuje, że w jego życiu pojawi się kuwetowa wróżka, która raz dziennie sprzątanie to, co trzeba. Xbox nie wymaga. Xbox nie ocenia. Xbox nie miauczy, żebyś dała mu saszetkę, chociaż właśnie wrąbał już jedną.
Xbox nie wskakuje ci na klawiaturę w momencie, kiedy piszesz bardzo ważną wiadomość do jakiegoś Ważnego Pana i nie przemienia ci zdania w ciąg niezrozumiałych znaków.
CUDOWNE OLŚNIENIE
Ja.
Go.
Kocham.
On.
Mnie.
Też.
Jest taki moment, w którym orientujesz się, że wszystkie te książki o związkach to bzdury. Że nie warto słuchać koleżanek, które wykładają z przejęciem jakieś teorie, recytują, ile razy w ciągu tygodnia powinniście się dotykać, spotykać i rozmawiać i doradzają, co zrobić, żeby on był taki, jak na początku.
Bo on NIGDY nie będzie taki jak na początku. Ty też nie będziesz.
Bo wiecie co? Włączyła się muzyczka, wasze postacie nagle znalazły się na kolorowym, tandetnym tle, wasze imiona wypisane zostały jakąś koślawą czcionką i jakiś cienki głos nagle zawołał: EWOLUCJA!
Ding. Bam. Następny poziom. Musicie zmienić pokeball na bardziej wypasiony.
MAGICZNA GRANICA
To ten moment w którym po długim przestoju razem czy okresie przyzwyczajenia złożonego z gór (och, jaką jesteśmy dobrą parą!) i dołów (o mój Boże, na pewno mu się znudziłam) dochodzi do ciebie, że jest dobrze.
Bezpiecznie.
To ten moment, w którym nie ma wątpliwości, takich poważnych. W którym minęło już tyle, że wiesz, że nawet jeśli wywinie ci niesamowite świństwo i spełni przepowiednie z kobiecych gazet (zdradzi z seksowną sekretarką, nawet, jeśli takowej nie ma) to masz tą świadomość, że przebytych razem lat nie będziesz żałować. Bo się nie da ich żałować. Bo były świetne.
Ludzie mówią głupoty, kiedy się produkują i wykłócają, że prawdziwa miłość nie może istnieć za młodu. Po pierwsze: każda miłość jest prawdziwa. Po drugie: kochać można nawet w wieku szesnastu lat. Po prostu jedna miłość ewoluuje i ze zwykłego Pikachu zmienia się w wypasionego Raichu, a inna zostaje na etapie potulnego, słodkiego Bulbasaura i nie ma zamiaru nic z tym faktem robić.
Moja nie jest już jak Charmander.
Zmieniła się w Charizarda.