Mam za grube uda.
Nie wyglądają jak te z okładek magazynów i nie mają w obwodzie trzydziestu centymetrów. Są całkowicie przeciętne – ot, uda jak uda, które czasami wyglądają w wąskich spodniach jak parówki, a czasami jak dwa ściśnięte salcesony. Ja nie lubię swoich ud, ty nie lubisz brzucha, jakaś dziewczyna nie cierpi swojej twarzy, a jeszcze inna uważa, że Bóg ją pokarał nosem krzywym jak polska droga. Żadnej z nas nie przyszło do głowy, że możemy być ładne.
Wiesz dlaczego? Bo nikt nam tego wcześniej nie powiedział.
Dziewczynki nie słyszą zbyt często, że są piękne.
Od najmłodszych lat przyjaźnią się ze starszymi koleżankami, które już wtedy zaczynają narzekać na swój wygląd. W podstawówce kupują kolorowe gazetki z szałowym błyszczykiem gratis, w którym czytają o dietach i idealnym makijażu, który zakryje wszystkie wady. Oglądają seriale Disneya, w którym największym problemem jest wielki pryszcz na środku czoła. I nawet – historia prawdziwa – malują sobie korektorem zęby, żeby były perłowo białe.
Aż w końcu powoli i naturalnie – słuchając ciągle jak inni narzekają na swoje ciała – zaczynają także wyszukiwać problemów w sobie. Stają przed lustrem, spoglądają na siebie krytycznie i nawet im nie przyjdzie do głowy, że są piękne.
Bo tego nikt nigdy nie mówi.
OHOHO, PRZYTYŁO CI SIĘ
Czasami w podstawówce słyszą, od jakiegoś żartownisia, że są grube. Że mają krzywy nos. Że ich włosy ścięte są krzywo i brzydko. Że mają bluzkę po starszej siostrze. Dzieciaki są wredne i okrutne: potrafią dokopać bez namysłu i problemu, niby żartem, nie zdając sobie sprawy, że w ich koleżance to często zostaje. Że pamięta wyzwiska przez całe gimnazjum, wspomina o nich w liceum i ma je w głowie na studiach, chociaż minęło już tyle lat.
W około każdy ciągle mówi o kompleksach, o pracowaniu nad sobą, o tym, żeby wiecznie coś reperować, naprawiać, gubić lub zyskać. Dziewczynki rosną w otoczeniu starszych sióstr, które są wiecznie na diecie, koleżanek z bloku gadających o tym, że chciałyby być tak ładne, jak postacie z bajki i coraz popularniejszych blogów, na których co rusz pojawiają się porady jak pokonać kompleksy, składające się z oklepanych zwrotów i sposobów, które nigdy nie działają.
W gimnazjum zaczynają się pierwsze miłości i konkursy na popularność: ta jest ładna, ta brzydka, ta ma dużo znajomych i swoją paczkę, a tamta siedzi z nosem w książkach – rodem jak z amerykańskiego serialu. W liceum wszystko się pogłębia, bo w wyniku zauroczeń i pierwszych poważnych zadurzeń zaczynamy porównywać się do koleżanek- konkurentek.
A potem jest już tylko gorzej.
SMUTNA PRAWDA
W którymś momencie do nas dociera, że jesteśmy kompleksem na kompleksie: że topimy się w swoich strachach i lękach, rozpatrujemy godzinami swoje wady i rzadko kiedy myślimy o swoim wyglądzie w pozytywny sposób. Chcemy być najlepsze: to oczywiste. I nawet te pewniejsze siebie kobiety, te, które myślą, że są niczego sobie, znajdują coś, co by chciały wymienić.
Bo przecież mówienie do siebie, że jest się pięknym, to zadufanie i dziwna bezczelność.
W końcu do naszego życia puka książę, który zaczyna powtarzać, że wszystko w nas jest ładne. Który z wad robi zalety, zachwyca się nami w wyciągniętej bluzce i dostrzega piękno bez kilograma makijażu, który przecież teraz jest obowiązkowy. I wiecie, co jest smutne?
Że przez długi czas mu nie wierzymy.
Trzeba naprawdę sporo czasu, by przeciętna dziewczyna zaczęła wierzyć swojemu chłopakowi i przyjmować komplementy. By dopuściła do siebie myśl, że może rzeczywiście te uda nie są takie duże, a brzuch tłusty. Że oczy nie są wcale krzywo położone, ale przepięknie brązowe.
Mnóstwo czasu, mnóstwo sił, komplementów, przekonywań i niedowierzania. Mnóstwo przeczytanych artykułów na blogach, na stronach, w gazetach. Wypisywanie swoich zalet na kartce i poprawianie swoich wad.
Wszystko po to, by KTOŚ nam powiedział, że jesteśmy piękne i żebyśmy my w to uwierzyły.
Smutne, że nigdy nie zrozumiałyśmy, że równie dobrze możemy powiedzieć sobie to same. Że zapewnienia innych wcale nie są nam potrzebne. Że możemy same sobie powiedzieć, że jesteśmy czegoś warte, że na coś zasłużyłyśmy, że nam się należy i że nie jesteśmy gorsze, niż inni.
Że poczucie naszej wartości nie musi zależeć od innych.
Od dzieciństwa wszystko kręciło się wokół wyglądu i tego, by wiecznie coś w nim naprawiać. Nie słyszałyśmy, że jesteśmy dobre, ale że możemy zrobić coś jeszcze lepiej. Nie docierało do nas, że można myśleć o sobie pozytywnie.
Ale tego nie rozumiałyśmy właśnie dlatego, że nikt nam nigdy tego nie powiedział.