Menu
Ludzie

Boli mnie tyłek, kiedy myślę o szkole

Ostatnio, po dwóch lub trzech piwach, wzięło mnie na gadanie. Przez dobre pół godziny wyrzucałam z siebie zdania z szybkością karabinu, co chwila podnosząc głos i mówiąc słowa, których nie mogłabym tu zacytować, bo wpis byłby dla ludzi +18.
Po wiekach wypluwania z siebie jadu, odstawiłam głośno butelkę na biurko. Świat się kręcił śmiesznie przed oczami, ale nie to było ważne. Znów sobie coś uświadomiłam.
Tym razem, że ja dalej mam żal. I ciągle go w sobie trzymam.

http://picjumbo.com


Kiedy zaczęłam mówić o szkole, nie mogłam przestać. Po prostu coś się we mnie odblokowało i Patryk został zasypany milionem słów, a każde bardziej gniewne od drugiego. Zaczęłam opowiadać wszystkie moje bóle tyłka spowodowane nauką. A było ich w cholerę dużo.
I postanowiłam je spisać, żeby wreszcie całe te cholerstwo zostawić za sobą.

#1 OLEWANIE

Przez pół życia brałam udział w konkursach z polskiego i historii, bo te mnie interesowały. I prawie zawsze trafiałam na nauczyciela, który miał mnie w tyłku. Albo po prostu nie chciało mu się robić nic poza zakres obowiązków.
Zadawałam pytania o konkurs i słyszałam: “oj, jak sprawdzę to ci powiem” – po czym temat szedł w zapomnienie. Dowiadywałam się o najważniejszych szczegółach dzień przed. Gdy dostawałam się na dalsze etapy, zawsze przygotowywałam się sama. Zero wsparcia. Zero pomocy. Wszystko po linii najmniejszego oporu. Nie wiedziałam, gdzie robię błąd, bo prac, które pisałam na próbę, nikt mi nie sprawdzał. A uwierzcie – na pewnym etapie są takie zagadnienia, które musi ci wytłumaczyć ktoś inny, bo z książek ciężko to samemu ogarnąć.
I wiecznie to samo. Zawsze w końcowym etapie brakowało mi punktu albo dwóch. I do tej pory mam ból dupy, bo może gdyby ktoś się ze mną spotkał i autentycznie pomógł mi się przygotować do konkursu, to przeszłabym dalej. I nie musiałabym czuć się jak debil wśród wszystkich tych wykutych ludzi na końcowym etapie, którzy z taką pasją rozprawiali o prywatnym życiu Norwida. Fascynujące.

#2 NACISK NA BZDURY

http://picjumbo.com
Jest sporo rzeczy,. których się w szkole nauczyłam i które są kompletnie nieprzydatne – ale rozumiem, że to wiedza wykształconego ogólnie człowieka i czy wydaje mi się to dobre czy nie, powinnam ją posiadać. Gorzej, że na rzecz tych pierdół omijamy całkowicie podstawowe tematy, których brak sprawia, że potem większość studentów to sieroty, które dopiero się uczą jak wygląda prawdziwe życie. Co z tego, że wiem jak rozpisać poprawnie grupy metylowe i wyliczyć masę molową, skoro – i przyznaję to z ręką na sercu – miałabym chyba trudności z udzieleniem pierwszej pomocy przy wypiciu jakiegoś kwasu albo detergentu? Na cholerę mi wzór na deltę, skoro bardziej interesuje mnie jak szybko wyliczyć, czy zakup jakiegoś produktu mi się opłaca, albo czy po wzięciu kredytu nie skończę pod mostem?
Prawie nic nie wiedziałam o II wojnie światowej, bo zawsze brakło czasu na te tematy. Nie pamiętam najważniejszych nazwisk PRL-u, za to świetnie kojarzę wszystkie krucjaty i ich opis. Cudownie, prawda?
Na biologii najważniejsze były szkielety dziwnych zwierząt, a nie to, jak wpływa na nas cukier i jakie chemiczne gówno jemy każdego dnia. Jeszcze do teraz nie wiem, jak NAPRAWDĘ powinien wyglądać zbilansowany posiłek, bo w internecie jest tysiąc wersji. Na biologii były o tym dwa zdania. Świetnie.
Dziewczyn nie uczy się o zabezpieczeniach, a potem większość panikuje, jak bierze tabletki i zaczyna się dziać coś złego. Nastolatki czytają o jakichś kompletnie popieprzonych dietach, a potem je stosują, bo wszystko, co znajdą w internecie łykają bez zastanowienia. Dieta oparta tylko na białku? Spoko! Same warzywa? Zarąbiście! A może wacik nasączony sokiem albo połknięcie tasiemca? No problem, dla chudej talii jestem w stanie zrobić sporo.
http://picjumbo.com
A może pogadamy o szkolnym psychologu, który zamiast pomóc wyjść z zaburzeń odżywiania wpycha w nie jeszcze głębiej? Jeśli straszysz anorektyczkę, która ma 14 lat, że przez swoje zachowanie nie będzie mogła mieć dzieci, to powodzenia. Wątpię, żeby ją to w takim wieku ruszyło.
Z tego co wiem, to większość lekcji z PO i przedsiębiorczości jest olewanych albo traktowanych po macoszemu. Bo przecież ważniejsza jest chemia, biologia albo fizyka. Dla tych, którzy idą na ścisłe studia  – na pewno tak. Ale teraz zastanówcie się i odpowiedzcie mi całkowicie szczerze: pamiętacie, jak się zachować w czasie wypadku? Jak udzielić prawidłowej pierwszej pomocy? Jak założyć firmę?
Ja nie wiedziałam, jak się rozliczyć z podatku za zysk na blogu. Nie posiadam takiej wiedzy – bo niby skąd?
I prawda, to wszystko powie nam Google. I że każdy może się tego nauczyć na własną rękę. Ale skoro siedzimy pół życia w szkole, to takie podstawy raczej powinniśmy znać, nie?
Ja mam ból dupy, że po wyjściu ze szkoły wiem tak mało. Że czasami rozmawiamy o czymś oczywistym, a ja uśmiecham się i potakuję, w głowie przeklinając kogoś, kto zaczął temat. Bo.. nie pamiętam! Sprawdzian był dawno, zagadnienie nie zostało przedstawione interesująco, więc mi się zapomniało. Logiczne.

#3 ZABIĆ MARTĘ

Ale najbardziej mam żal o to, że w pewnym momencie szkole udało się zabić mój zapał i entuzjazm. Że na jakiś czas przestałam pisać. Że przestałam być ciekawa świata, bo musiałam mechanicznie uczyć się czegoś, co było przedstawione tak nudnie, że szkoda gadać. Że przestałam zadawać pytania, dociekać, interesować się i rozwijać. Nikt ode mnie nic nie wymagał i tylko gasili mój zapał – bo przecież po co się wysilać, jak można to zrobić na odwal.
Szkoła zaczęła zabijać Martę.
Boli mnie to, że nie wykorzystano mojego potencjału. Że miałam chęci, nauka przychodziła mi bardzo łatwo, a nikt z tym nic nie zrobił. I uwierzcie, to co teraz udało mi się odbudować, to tylko zalążek tego, jaka byłam kiedyś. Jak cholernie ciekawym, niesamowicie ambitnym i energicznym dzieckiem byłam. Mam ból tyłka, że na jakiś czas ten cały entuzjazm we mnie zdeptali. Schematem, obojętnością, nauczycielami, którzy zachowywali się tak, jakby siedzieli tam za karę. Że za każdym razem, kiedy mówiłam, że chcę być dziennikarzem, zawsze dostawałam skrzywioną minę w odpowiedzi. Bo powinnam przecież zostać inżynierem, zarabiać kupę hajsu i być dumą każdej placówki.
A pierdzielcie się. Jeszcze wam pokażę.
Ten wpis był mi potrzebny. Przepraszam za ból tyłka. Możecie się nie zgadzać. Możecie mieć inne zdanie.
Ja musiałam zamknąć ten cholerny rozdział.

I wiem, że zaraz znajdą się osoby, które mi powiedzą, że to nie szkoła ma wszystko robić, tylko rodzice i ja. Wiem to. Robiłam tyle, ile sama mogłam. I jakoś nie mam ochoty akurat na ten temat dyskutować, bo to już było, minęło.

Został ostatni tydzień do zgłaszania się do plebiscytu BLOGER ROKU, który pomagam organizować. Nie bać się, zgłaszać! Fajna zabawa będzie 🙂
O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.