Menu
Dobre życie

Sieciówki – najgorsza rzecz na świecie

Trzeba przyznać, że pójście na zakupy to prawdziwa wyprawa, która równać może się tylko z ekspedycją do jakiejś egzotycznej dżungli albo, ewentualnie, polowaniem na bardzo rzadkiego zwierza. Przeciętna kobieta musi do sklepu wejść, rzucić okiem, schować się za wieszakiem, kiedy przypadkiem ujrzy swojego eks ze swoją aktualną miłością, a następnie chwycić ostatnią sztukę obcisłych dżinsów tuż przed tą chudą dziewczyną o rudych włosach, która ma niebywale wredny wyraz twarzy. A potem jeszcze dojść do kasy, wygrzebać ostatnie grosze z portfela i jakoś wrócić do domu.
Niby proste i nieskomplikowane. Niby nawet przyjemne.
Do czasu, kiedy miliard rzeczy nie zacznie cię w tym durnym sklepie wkurzać.


KOBIETA + ZAKUPY = SZCZĘŚCIE?

Wiecie, niby kobiety kochają zakupy i najchętniej całe życie spędziły z wypełnionym po brzegi portfelem przechadzając się po korytarzach galerii handlowych.  Że nie marzą o niczym innym, tylko o braniu pięćdziesięciu tysięcy ubrań na ramię, maszerowaniu do przymierzalni i na siłę wciskaniu się w rurki o rozmiarze XXS. Że robią to godzinami, a mogłyby miesiącami, latami i wiekami. I, że w sumie, to są do tego stworzone.
Problem pojawia się wtedy, kiedy kobieta na zakupy idzie więcej, niż jakieś cztery razy w roku. Bo wtedy zaczyna pewne rzeczy zauważać i odnotowywać.
Na przykład, że wszystkie te cholerne sieciówki są tak tragicznie irytujące.

DŻUNGLA Z WIESZAKAMI

Po pierwsze: w większości sklepów wszystko jest tak durnie poukładane, że tylko złapać się za głowę i przydzwonić nią w przymierzalnię. Nie, nie można zrobić jednego wielkiego działu z butami, co wydawałoby się logiczne: ustawmy po jednej parze butów w różnych miejscach sklepu, bo akurat będą pasowały do wszystkich tych stylizacji, które są tak beznadziejne, jak wyrób czekoladopodobny. I co tam, że ktoś sobie coś wypatrzył w internecie i chciałby po prostu po to wejść, kupić i wyjść: wszędzie rozpierdzielmy wszystko tak naprawdę bez żadnego konkretnego uporządkowania: a tutaj trochę kolorystycznie, tutaj trochę według tego czy to bluzka czy spodnie, a tu po prostu rzućmy wszystko na wieszaki i niech będzie jak jest. I właśnie przez to zakupy zamiast trwać godzinę, trwają pięć. Bo przez cztery szukasz cholernych butów, które widziałaś na stronie internetowej, a przez tą jedną czekasz na wolną przymierzalnię, bo wszystkie są zajęte przez krejzolki z gimnazjum.

KOPIA KOPII 

Nie ma jakiegoś konkretnego ubrania, które chcialaś? Nie martw się, na pewno jest w drugim sklepie, bo ogólnie rzecz biorąc, gdyby ktoś zmieszał te wszystkie ciuchy i rąbnął jedną sieciówkę pod wspólnym szyldem, to mało kto by się zorientował, co jest z czego. W każdym sklepie to samo, ewentualnie w nieco zmodyfikowanych kolorach, coby klientowi pokazać różnicę.
Modne są sandały z rzemykami do uda? Wszędzie królują sandały. Na wybiegach królują kołnierzyki? W każdym ubraniu, nawet w spodniach, dajmy kołnierzyki, bo przecież tych nigdy, cholera za mało. Dzień bez kołnierzyka to dzień stracony, czyż nie?

ALEŻ CENA!

Najbardziej chyba ze wszystkiego śmieszą mnie ceny w niektórych sklepach. Spoglądasz na metkę przy spodniach, całkiem atrakcyjna kwota. Podchodzisz do bluzki obok i widzisz liczbę, za którą jesteś w stanie przeżyć trzy tygodnie. Jedne buty kosztują tyle, że na myśl o takiej kwocie robi ci się duszno i potrzebujesz szklanki wody, patrzysz na drugie – te kolei mogłyby konkurować z ceną kilograma kartofli na rynku. Gdzie jest sens? Jak widzę, że za niektóre szmaty (bo i nie dość, że paskudne jak cholera, to jeszcze jakościowo do niczego) śpiewają sobie trzycyfrową kwotę, to myślę, że coś im się tam na górze nieźle popieprzyło. Albo niektóre wyprzedaże: z 99,99 na 95,99. Wow, naprawdę. Ten spadek ceny kompletnie zmienił moje życie i sprawił, że mój portfel aż prosi, żeby to kupić, bo nie może uwierzyć, że trafił na tak wspaniałą promocję.
                                                                                       Jak widzicie, wróciłam dzisiaj z zakupów 🙂
Powiem Wam, że to jest naprawdę cholernie męczące. Ja dziś próbowałam znaleźć rzeczy, które wcześniej wyszperałam w internecie i to była katorga, serio – tak się dziś nałaziłam, że stopy mi odpadają i muszę KONIECZNIE walnąć się na kanapie i pooglądać jakiś serial, bo przecież trzeba odpocząć, prawda? Prawda 🙂
A Was coś wkurza na zakupach? Piszcie, piszcie, może jest jeszcze coś, co podnosi ciśnienie i obniża cukier we krwi. No i sprawia, że masz ochotę walnąć kogoś torebką w łeb. 
O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.