AKT I: WYCZEKIWANIE
Zacznijmy od tego, że jeśli myśleliście, że kolejki w czasach PRL-u to szczyt ludzkich możliwości, to wiedzcie, że jesteście w cholernym błędzie. Kolejki pod Atlas Areną w dzień koncertu – TO jest szczyt. Wszystkiego, tak naprawdę. Możliwości, wytrzymałości, tego, co człowiek potrafi znieść i ile wystać bez konieczności amputacji nóg.
AKT II: WALKA
To ja zrobiłam te zdjęcie! |
Mimo wszystko udało nam się stanąć w pierwszym rzędzie, ale stanąć to jedno, a utrzymać pozycję, o drugie. I chociaż nie popieram przemocy i z moim metrem sześćdziesiąt za dużo nie jestem w stanie zdziałać, to przyznam, że w pewnym momencie miałam ochotę jedna i drugą walnąć z łokcia, bo się pchały na mnie jak dzikusy i słowo daję, że jak zespół wyszedł na scenę to zniosły kilka jajek.
AKT III: O MÓJ BOŻE, TO ONI!
www.fanpop.com |
rycząc śpiewasz piosenki, uśmiechasz się do perkusisty, a on odpowiada uśmiechem i puszcza ci oczko. Dosłownie, poczułam się jak jakaś szalona piętnastka, bo myślałam, że zaraz się zesikam z wrażenia, chociaż sądzę, że ludziom obok mnie niekoniecznie to by się spodobało.
AKT IV: LUDZIE MDLEJĄ
www.greenday.com |
Wyobraźcie sobie że jeszcze przed samym koncertem zemdlał mi Patryk i musieli go wynosić. Ja cała spanikowana, łzy mi lecą jak grochy, a mojego chłopaka wynosi potężny ochroniarz. A wystarczyło cholera, pozwolić na wodę, lub tą wodę dać. Na początku koncertu obsługa rozrzuciła jakieś cztery – zwróćcie na to uwagę – CZTERY butelki na cały tłum. Doszło do tego, że Billie Joe rozrzucał ze sceny butelki z wodą, które dostali jako zespół. Kidy w końcu z Patrykiem zrobiło nam się słabo w trakcie koncertu i zaczęliśmy wołać ochroniarza, to ten nagle, cholera, nie słyszał. Ale spoko, co tam, jakbyśmy zasłabli to dalej byśmy stali – był taki ścisk, że nie było nawet gdzie upaść, także wiecie. W każdym razie, dość dużo osób mdlało, jeszcze większa ilość skandowała „Wody, wody”, co organizatorzy bardzo grzecznie olali.