Dawno, dawno temu, były sobie dwie przyjaciółki, które nie obrażały się na siebie, nie były egoistkami i nie potrzebowały wspólnego zdjęcia na fejsie, żeby potwierdzić swoją przyjaźń oraz pokazać światu, jakie z nich szalone psiapsióły.
Żartowałam.
Jeśli podpisujesz umowę z diabłem i godzisz się na tą kobiecą przyjaźń, to musisz wziąć pod uwagę jej specyficzne cechy, których przeciwieństwa wymieniłam powyżej.
Racjonalnym zachowaniem byłoby też nastawienie się na zestaw fochów na każdy dzień tygodnia i kupienie jakiejś zbroi na te kilka dni w miesiącu, kiedy twoja przyjaciółka zamienia się we wredną hydrę i pluje jadem na cały boży świat.
No, nie ma to jak kobieca przyjaźń, czyż nie?
Dobra, może i moja niechęć do tego całego psiapsiółkowania wynika ze zwykłego uprzedzenia i faktu, że w relacjach z kobietami jestem prawie tak szczęśliwa jak Kristen Stewart podczas każdego fotografowania na czerwonym dywanie, kiedy to przybiera swoją minę z tępo otwartymi ustami. Ale ja nie o sobie i swoich problemach miałam, tylko o irytujących psiapsiółkach, których morze, dosłownie MORZE spotykałam.
I nigdy to nie kończy się happy endem.
NIEROZŁĄCZNE
Wszystkie możliwe seriale, filmy, książki i kanały erotyczne lansują wizerunek przyjaciółek, które są do siebie prawie tak przylepione, jak syjamskie rodzeństwo. Chodzą na wspólne zakupy, nawet, jeśli to podróż do osiedlowego warzywniaka po jedną marchewkę, zabierają swoich chłopaków na podwójne randki, chichoczą na przystanku autobusowym, bo przecież nawet tym samym autobusem jadą, mimo, że w przeciwne strony i najważniejsze: chodzą razem do toalety, bo przecież właśnie to jest najważniejsze w całej kobiecej przyjaźni. Tak, jakby wspólne sikanie w kabinach obok, chichotanie i pindrzenie się przed lustrem w łazience galerii handlowej tak bardzo jednoczyło.
Naoglądają się więc takie, że musimy być nierozłączne, a potem przepraszam, ale cholernie trują dupę. Chcą chodzić razem wszędzie i obrażają się, kiedy odmawiasz. Kiedy nie przychodzisz do szkoły, pierwsze wysyłają smsa z pytaniem, gdzie jesteś, a kiedy okazuje się, że nie przyszłaś nie dlatego, że jesteś obłożnie chora i właśnie umierasz w jakimś prowizorycznym szpitalu w Afryce, ale że po prostu nie chciało ci się ruszyć tyłka, następuje wielki foch i kropki na końcu każdego zdania, wyklikanego ze złością na fejsbukowym czacie.
Otóż oświecę niektórych: przyjaźń nie wymaga spędzania ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę. Naprawdę
Można się widzieć raz na dwa miesiące, usiąść i mieć wrażenie, jakby widziało się wczoraj, bo gada się tak samo dobrze. I to jest, kuźwa, przyjaźń.
TYLKO O SOBIE
A to zjawisko jest już bardziej smutne, niż wkurzające: gdzieś między czasami, kiedy czytało się Bravo, a szałem na Hannah Montanę, przyjaciółki zaczęły robić się egoistyczne. Na tyle, że teraz z trudem widzą cokolwiek, poza czubkiem własnego nosa, a już o nosie swojej psiapsiółki od serca, z którą ma przecież milion zdjęć, nie wspominając.
Jaki jest sens wchodzenia z kimś w bliższe relacje, skoro i tak masz zamiar myśleć tylko o sobie? Opowiadają więc co u nich
słychać, czym się trapią, co je martwi i co chcą sobie kupić, ale ani razu nie zapytają, co słychać u ciebie i czy czasami ciebie coś nie gnębi.
Jej egoizm sprawia, że nawet nie chce ci się otwierać ust, żeby powiedzieć, co się ostatnio działo, bo wiesz, że nie interesuje ją nic innego niż jej własna dupa.
Już nawet fejsbuk się tobą bardziej interesuje, bo przy każdym twoim wpisie pyta: “co u ciebie słychać, Marta?” albo “o czym myślisz?”.
To naprawdę jest smutne. Serio.
Może rzeczywiście to po prostu ja, z moim charakterem, który czasami sprawia, że mimo, że kogoś lubię jak cholera, to nie chce mi się ruszyć tyłka z domu sprawia, że nie mogę sobie znaleźć nikogo normalnego i jestem uprzedzona do psiapsiółek jak anorektyczki do grubasów z McDonalda.
A może po prostu to coś z nami, kobietami, jest nie tak i nie potrafimy między sobą zbudować normalnego związku.