Menu
Dobre życie

O tym, jak nas kłamią, mówiąc o bieganiu

Prędzej czy później, każdy chce biegać.

Głównie dlatego, że ulubione spodnie dziwnym trafem robią się ciasne jak cholera i przy próbie ich ubrania pękają z hukiem, przyprawiając o zawał kota sąsiadów.
Czasami z powodu drugiej połówki, która nieśmiałym głosem próbuje nam powiedzieć, że zajmowanie trzech miejsc w autobusie jednym tyłkiem może nie najlepiej świadczyć o naszych wymiarach.

Jedni robią to dla zdrowia, drudzy by uzyskać figurę modelki, a jeszcze inni chcą po prostu po udanym biegu móc pochwalić się tym na fejsie i zebrać ogrom lajków.

A czasami powodów biegania jest tak błahy, jak codzienne problemy Paris Hilton:
bo kto, do cholery, nie chciałby wpieprzać ile wlezie i wyglądać jak Anja-Jestem-Patykiem-Rubik?
No właśnie.

1: CO NA NOGACH?

We wszystkich pisemkach dla kobiet, tych z okładkami, na których pozują całkowicie przerobione gwiazdy z odsłoniętym brzuchem, zachwalając bieganie zawsze piszą o tym, że żeby je zacząć, nie potrzebujemy niczego.
Czyli, innymi słowy mówiąc, możemy iść nawet i nago, biegać ile wlezie i zawsze wyjdzie nam to nie dobre – no, chyba, że złapie nas policja za latanie z gołym tyłkiem na ulicy.
Za przeproszeniem, gówno prawda.
Fakt – my nie potrzebujemy specjalnego stroju, by zamienić się w świetnego maratończyka, ale nasze kochane stopy już owszem. Naprawdę.

Zasada numer 1:

Żadnych tenisówek kupionych na bazarze od baby w fartuszku, po dyszkę sztuka. Zero halowych butów rodem zdjętych z giry jakiegoś piłkarza. Nie ma mowy o trampkach, które ugotują nam stopę al dente, żadnych normalnych adidasów, w których chodzimy na co dzień, a już o tych tenisóweczkach z allegro, w których chodzi połowa kobiecej populacji od podstawówki na studiach kończąc, nie wspomnę.
Buty do biegania to mają być buty do biegania. Nie muszą kosztować 1/3 pensji i nie muszą mieć oryginalnego znaczka. Ważne, żeby miały w miarę elastyczną podeszwę i do cholery, były butami do biegania, a nie ich marnymi atrapami. 
I nie ma znaczenia, czy biegasz w nich raz na dwa tygodnie czy codziennie – muszą być odpowiednie. No, chyba, że bawi cię zdeformowana stopa albo problemy z piszczelami.
Wtedy zapraszam, szkolne tenisówki dozwolone.

2: GDZIE?

Ja wiem, że na wszystkich amerykańskich filmach gorące dziewczyny z podskakującymi cyckami biegają po chodniku, machając swoim super-przystojnym sąsiadom truchtającym w przeciwnym kierunku. Tylko że z joggingiem w filmach jest jak z makijażem – tak jak w prawdziwym życiu żadna normalna dziewczyna nie budzi się w pełnej tapecie – no

chyba, że jej nie zmywała poprzedniej nocy po grubej imprezie – tak i każdy biegacz, który nie chce skończyć z rozwalonymi kolanami, wystrzega się cholernego betonu i chodników jak ognia.

Zasada numer 2:

Ja naprawdę nie wiem, skąd się to bieganie po chodnikach wzięło – może kiedyś nie było jeszcze fejsa i ludzie nie mieli jak się pochwalić tym, że ćwiczą, więc paradowali przed oknami sąsiadów?
W każdym razie, to zabójstwo dla kolan, uwierzcie – miesiąc biegania po chodniku i rozwalone kolana do końca życia. I nawet tabletki na stawy nie pomogą. Odradzałabym też bieganie po tartanie – chyba, że jak ja, trenuje się lekkoatletykę – bo wbrew pozorom, ta powierzchnia też jest twarda jak cholera i dla nieprzyzwyczajonej nogi może skończyć się bólem piszczeli albo okostnych, co jest tak przyjemne, jak wciskanie kija w pośladki.
Serio. Odradzam.
Za to polecam parki, ścieżki i trawiastą część stadionu. Amen!

3: KIEDY?

No wiecie, tylko jeśli będziecie biegać rano dokładnie pięć minut po siódmej i przy słońcu, które będzie w stosunku do ziemi pod kątem sześćdziesięciu pięciu i pół stopnia, to bieganie będzie miało jakikolwiek sens.

Zasada numer 3:

Teoretycznie, możecie biegać nawet o drugiej w nocy w czasie pełni a i tak bieganie będzie wam służyło. Dla zapracowanych i nocnych marków powstają nawet specjalne grupy, które biegają wieczorami.
Gorzej tylko z motywacją i zostawianiem na później – no, pójdę biegać za godzinę.. albo dwie.. nie, teraz już za późno – zrobię to jutro.
A potem się dziwimy, że dupa nam rośnie. Magia!

4: JAK?

Zawsze rozwalają mnie zasapani ludzie, którzy pędzą przez pół sekundy, jakby gonił ich co najmniej sam diabeł, a potem leżą i umierają przez pół godziny.
BIEGA SIĘ TRUCHTEM.
Tak, wiem, na filmach biegają szybciej. 
Można nawet zacząć nie od truchtu, a od – jak to mówi mój trener – człapania z nogi na nogę.
Uwierzcie mi, sprint wcale nie przyniesie lepszych efektów. Zagwarantuje wam tylko mdłości, zawroty głowy, płuca na chodniku i nienawiść do biegania.

5: ILE RAZY?

Na pewno za pierwszym razem nie idziemy i nie próbujemy przez godzinę biegać, bo skończy się to karetką i wiecznym urazem do sportu.

Zasada numer 5:

Przez pierwsze kilka razy – zwłaszcza, jeśli jesteś kanapowym leniem i dosłownie przykleiłeś sobie dupę do krzesła – spróbować marszobiegów. Najlepiej w takich proporcjach:
2 minuty stałego biegu – 2 minuty marszu – 2 minuty biegu – 2 minuty marszu – 2 minuty stałego biegu.
I w zależności od wydolności – czyli tego, czy wypluwasz już płuca na drogę, czy jeszcze jakoś trzymasz się na nogach, podpierając się o drzewo – można to powtarzać. Z każdym treningiem człowiek nabiera wytrzymałości, więc należy wydłużać czas biegu, a skracać marszu, aż będziecie mogli bez przerw wytruchtać 10 minut.
Potem można zrobić coś w stylu:
5 minut truchtu – 5 minut rozciągania  5 minut truchtu
i analogicznie, kiedy już będziemy wytrzymali jak maratończycy i szybcy jak Bolt:
10 minut truchtu – 5 minut rozciągania – 10 minut truchtu
20 minut truchtu…
50 minut truchtu…
Jeśli ktoś ma już wytrzymałość, może biegać bez marszowych lub rozciągający przerw, ale początkujący powinni robić przerwy – nawet tylko po to, by się do biegania nie zrazić.
Ile razy w tygodniu? Jeśli chcesz tylko biegać dla formy, kondycji i klaty Schwarzeneggera, raz w tygodniu na początek wystarczy, potem możesz zwiększać, ale jeśli chcesz zgubić oponę i wyglądać jak modelka, nie oszukujmy się – raz w tygodniu to dokładnie tyle, co jedna dietetyczna kolacja w ciągu pięciu dni. Przynajmniej trzy razy w tygodniu i brzuch znika, obiecuję.
A teraz ruszać tyłki sprzed monitorów i do roboty!
O notkę poprosiła mnie pewna czytelniczka. Mam nadzieję, że teraz laikom chociaż trochę wyłuszczyłam o co tak naprawdę chodzi w bieganiu i jak zacząć 🙂 
O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.