Menu
Dobre życie

Czy po bieganiu mogę bezkarnie wpierdzielać batony? – czyli pytania i odpowiedzi

Teoretycznie bieganie jest łatwe. No wiecie, to trochę jak chodzenie, tylko z większą szybkością i bardziej modne niż zwykły, przeciętny marsz, dostępny dla każdego śmiertelnika. Ach, no i cała ta kwestia z machaniem rękami, poceniem się i umieraniem po przebiegnięciu pięciu metrów.
Ale jakie buty kupić, żeby nie wrócić ze zdeformowaną stopą przypominającą głowę jakiegoś UFO, czy naprawdę po truchtaniu jest się chudym jak przecinek, czy sprint na przystanek autobusowy się liczy i najważniejsze – czy mogę się potem nawpierdzielać słodyczy?
No cóż.
I okazuje się, że jednak nie jest takie łatwe, jak się wydaje.




Zacznijmy od tego, że poprzednia notka była prawie tak popularna, jak wpisywanie w google piersi Pameli Anderson i chociaż gwiazdka miała swoje lata świetności dekadę temu, a bieganie istnieje w życiu człowieka od zawsze, to z jakiegoś dziwnego powodu, ludzie i tak chcą wiedzieć więcej… i więcej.

Dużo pytań się przewinęło, a ja stwierdziłam, że na część odpowiem, bo komuś innemu też się to może przydać.
A teraz siadajcie na tyłeczkach i słuchajcie swojego blond mentora*.

1: TO JAKIE TE BUTY MAJĄ BYĆ?

Jak już pisałam w poprzedniej notce – chociażby ziemia się paliła, świat się walił, Obama tańczył Harlem Shake’a, a Shakira zaczęła być sprzedawczynią w warzywniaku – to MUSZĄ być adidasy. I koniec. Nie ma dyskusji.
No, chyba, że jesteście masochistami i uwielbiacie, kiedy wasze piszczele bolą was tak, jakby właśnie kopnęła je rozwścieczona muzyką Justina Biebera muzyką krowa. Bo tak się zazwyczaj kończy bieganie we wszystkim, tylko nie w porządnych adidasach.

Po pierwsze: podeszwa. Niech Bóg kogokolwiek broni przed podeszwą tak płaską, jak czoło Nicole Kidman. Musi mieć zakrzywiony kształt, najlepiej, żeby przypominał on obrys stopy. Jeśli zaś chodzi o różne dziwne wypustki, które są w tych reklamowanych na prawo, lewo w telewizji i lodówce adidasach, które mają sprawić, że wasze pupy będą tak piękne, że faceci będą się do nich modlić – gówno prawda.
Poza tym, nie wiem czy wiecie, ten model nie jest przeznaczony do biegania/ćwiczenia, ale do CHODZENIA. W sensie, na co dzień – polecam wszystkim szafiarkom do spódnicy.
Jeśli chodzi o grubość podeszwy, to nie przesadzajmy – jeśli będzie cienka jak papier, to poczujemy boleśnie każdy kamyk na drodze; jeśli zaś będzie prawie jak platforma, to możemy sobie pomarzyć o bieganiu. Przeciętna grubość, musicie sami ocenić na oko.
I jeszcze jedno: but – a właściwie podeszwa – powinien być giętki. Bierzecie jeden but w obie ręce i ściskacie – jeśli się zegnie, to pięć z plusem, jeśli nawet Pudzian nie sprawi, że cokolwiek się z nim stanie, to dwója, do widzenia.

Po drugie: przewiewność.
Niby się powtarzam, bo pisałam już o tym w poprzedniej notce, ale to jest – wbrew pozorom – dość ważne. Buty do biegania muszą być zrobione z przewiewnego materiału; nie mówię, że muszą być całe jak szmatka, ale przynajmniej niech mają małe dziurki. Uwierzcie mi, stopy wam za to podziękują.

2: KIEDY MIĘŚNIE, A KIEDY CHUDZINA

Daimyo w komentarzu napisał, że trucht sprzyja chudnięciu i patykowatej sylwetce, a sprint sprawi, że będziemy mieli więcej mięśni – jak sprinterzy.

Z jednej strony racja: trucht rzeczywiście sprzyja odchudzaniu, ale proponowałam Wam go raczej ze względu na to, że większość osób prosiła o wskazówki dla początkujących, a zakładam, że takie osoby nie mają dużej kondycji.

Z drugiej strony: nie zgodzę się. Sylwetka sprintera, wbrew obiegowym opiniom, wcale nie jest spowodowana tym, że biega sprintem (w większości). Zdziwię teraz
niektórych: trening sprintera wcale nie zawiera dużo sprintu. Umięśnione sylwetki biegaczy krótkodystansowych biorą się głównie z siłowni, duże znaczenie mają też skipy powtarzane wielokrotnie i różne ćwiczenia ogólnorozwojowe. W cyklu sześciu treningów na tydzień, tylko jeden dzień w tygodniu przeznaczony jest na stricte szybkość (krótkie dystanse 60, 40, 30 m przebiegnięte na 100 – 90% możliwości), a dwa dni zaplanowane są na odcinki tempowe, które budują wytrzymałość biegową i na pewno nie biegnie się ich typowym sprintem – bo zwyczajnie by się umarło z wycieńczenia, chociaż ja i tak zdycham w każdą środę i sobotę.

Poza tym: parę osób napisało, że wstydzi się biegać, bo ludzie.  Jeśli to bardzo Wam przeszkadza – spróbujcie biegać rano albo w godzinach, w których mało kto chodzi (na przykład koło południa).
Jeśli nie ma takiej możliwości – miejcie to gdzieś! Czasami jak biegam w swoim rodzinnym mieście, to czuję się, jakbym była zwierzaczkiem w ZOO i w sumie to czekam, aż mnie zaczną rzucać orzeszkami albo próbować dokarmiać sardynkami. Też się wtedy wstydzę.
Ale potem myślę sobie – hej, nie ma czego. Bo: robię coś dla siebie, dla zdrowia i co najważniejsze i najbardziej pocieszające- ja przynajmniej dzięki temu nie mam obwisłego tyłka, jak połowa tych, co się gapią i oceniają. Sajonara, galaretowate, pokryte cellulitisem poślady! Patrzcie jak zasuwam!

* normalnie druga Ewa Chodakowska się na tym blogu robi… kiedy napisze do mnie jakaś firma, żebym przetestowała ich ciuchy do biegania, ja się pytam?!

Ponieważ temat sportu i odżywiania baaaardzo Wam się podoba, postanowiłam – w przerwach pomiędzy hejtowaniem świata – pisać o tym częściej . Dzisiejszy post jest odpowiedzią na Wasze pytania w komentarzach, a było ich tak dużo, że poczułam prawie sławę – tylko twittera mi brakuje!

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.