Ludzie kochają miłosne historie. Czytają o niespodziewanych romansach, oglądają ckliwe filmy, gdzie wszystko wygląda na złe, ale kończy się happy endem i chlipią, wzruszając się i osmarkaną chusteczką ocierając łzy. Ale czasami miłość wcale nie uderza cię od pierwszego wejrzenia kilofem i nie sprawia, że od razu latasz na skrzydłach, prawie jak Ikar, który i tak na końcu spierdzielił się do morza. Czasami potrzeba czasu, okoliczności… no, i małego grubego facia w pieluszce, który walnie strzałą tam i ówdzie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY, CZYLI TAK JAK W KAŻDYM ROMANSIE, WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ W SZKOLE
Z Patrykiem poznaliśmy się dokładnie pierwszego września 2009 roku. Skąd pamiętam? Może po prostu dlatego, że wtedy zaczęłam chodzić z nim do klasy. I nie, nie kryje się za tym jakaś wyciskająca łzy historia o tym, jak to on na mnie spojrzał na rozpoczęciu roku, ja na niego w klasie przy rozdawaniu planu lekcji i uderzyła nas strzała Amora z serduszkiem na końcu. Rozczarowanych przepraszam, drugiego Zmierzchu w tej notce nie będzie. Ani trochę.
Z biegiem czasu – dość dużo liści z drzew spadło, śniegu napadało, tygodni przeminęło i wódek przez studentów zostało wypitych, jak już ma być taki liryczny klimat – zaczęliśmy się kolegować. No wiecie, kolega, który nie sika na widok nowych butów i nie jest interesowny jak głodny kot przy misce, to całkiem miła odmiana od kontaktów z płcią żeńską. I chociaż moje koleżanki kochałam – i kocham dalej! – niczym Beyonce swoje kształty, to gadanie z kimś o zupełnie innym spojrzeniu na świat całkowicie się przydało.
Nie zmienia to faktu, że przez większość czasu sprzeczaliśmy się o jakieś pierdoły (on – przeciwnik szkoły, ja – zdobywczyni nagrody Kujona Roku w kategorii Najbardziej Napalona Na Naukę; on – podziwiający jakąś laskę z kwejka, ja – wmawiająca mu, że to sztuczne cycki i mina porażonej prądem fretki;) to nie ulega wątpliwości, że w magiczny sposób raczej oszczędzał mnie w swoich wrednych komentarzach, a ja potrafiłam do niego pisać z takimi pierdołami, że Google mogłoby się schować. I tak sobie żyliśmy, tworząc razem wspólną lożę szyderców i zajmując się obgadywaniem wszystkich ludzi na całym świecie, oprócz nas, oczywiście.
I teraz, jak w porządnej historii miłosnej, zekranizowanej specjalnie na Walentynki, albo napisanej w trzy miesiące i sprzedawanej w Biedronce w promocyjnej, jak zwykle cenie – 19,99 zł, co za okazja ludzie, co za okazja – powinno być BANG, BANG, fanfary i miłość znienacka.
No, powiedzmy, że mniej więcej tak to właśnie wyglądało.
ROZDZIAŁ DRUGI, CZYLI O TYM, ŻE OBOJE JESTEŚMY ŚLEPI JAK KURY
Po dwóch latach naszej znajomości, coś zaczęło się zmieniać. Zorientowałam się, że denerwuje mnie to, że on ciągle gada z tamtą dziewczyną; on z kolei zaczął namawiać mnie na przesiadywanie z nim do późna i gadanie o pierdołach. Docinki, które zazwyczaj sobie serwowaliśmy bez problemu, zrobiły się bardziej miłe i – co przerażało mnie w tamtej chwili – dość dwuznaczne. Jednak fakt, że ja myślałam, że jego serce należy do kogoś innego, a Patryk jest trochę ślepy i upośledzony jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie i nie widział moich dość oczywistych – według mnie, rzecz jasna – zalotów, to wszystko stanęło w miejscu.
Więc przyjaźniliśmy się.
I przyjaźniliśmy.
I dalej przyjaźniliśmy.
I… och, cholera, to mogło zamienić się w jedną, wielką Modę na Sukces, w której raz flirtujemy, a raz obrażamy się na siebie lub udajemy, że mamy siebie w dupie, gdybym nie stwierdziła, że czas postąpić tak, jak każda kobieta ma w zwyczaju.
Czyli wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać temu idiocie, że rysowanie w jego książce od angielskiego karnych… no, karnych obrazków, to wyraz uczucia, a nie mojej czystej wredoty.
ROZDZIAŁ TRZECI – JAK WRESZCIE SIĘ WKURZYŁAM I ZROBIŁAM PORZĄDEK
Jak już wspomniałam, akcja działa się tak zaskakująco szybko, jak rozciąganie gumy do żucia, i tak fascynująco, jak transmisja mistrzostw w szachach w kategorii emerytów i rencistów. Pewnego cudownego dnia leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy koncert, a atmosfera robiła się gęsta jak śmietana, na początku postanowiłam pójść za radą wszystkich ludzi w internecie i zastosować metodę małych kroków.
Przysunęłam się bliżej. Ponieważ Patryk prawdopodobnie uznał całą sytuację za grę z systemem turowym, bawił się po prostu w odzwierciedlanie moich poczynań.
Kiedy więc wreszcie leżałam oparta o jego klatkę piersiową i z zaniepokojeniem słuchałam jak jego serce wali niczym młot pneumatyczny – chociaż Patryk twierdzi, że wcale tak nie było i on nie wie, o co mi chodzi – dotarło do mnie, że w takim tempie, to zaczniemy się spotykać po siedemdziesiątce.
Więc wzięłam i go pocałowałam, w nadziei, że nie dostanę najżałośniejszego kosza w historii tego świata, wliczając w to rzucenie Aniston przez Brada Pitta.
Nie dostałam. Patryk z niebywałym entuzjazmem stwierdził, że odwzajemni pocałunek.
ROZDZIAŁ CZWARTY, CZYLI HAPPY END, JAK SĄDZĘ
No i na tym w sumie się kończy nasze love story, bo parę dni później wkroczyliśmy do szkoły trzymając się za rękę i gwarantując połowie naszych znajomych zbieranie szczęk z podłogi. I tak jest do teraz.
Co nie zmienia faktu, że dalej sprzeczamy się o tą laskę z kwejka. Jak dla mnie, to po prostu jest cała sztuczna, a poza tym ma brzuch jak w ciąży i jedną brew, więc sorry, ale nawet Mila Kunis w tym rozciągniętym dresie i miną a’la jestem pokemonem jest fajniejsza.
Patryk uważa inaczej. No cóż, niech sobie myśli co chce, jednak z tego co pamiętam, to ja robię posiłki na tej stancji….
na jego miejscu trzymałabym język za zębami.