Menu
Dobre życie / Ludzie

Czego nauczyło mnie bycie studentem?

Student – postać legendarna, ale z pewnością nie mityczna; znany z tego, że potrafi cały tydzień wytrzymać na parówkach, chlebie i piwie z żółtego supermarketu z owadem w logo, a i zupki chińskie jako danie główne mu nie straszne. Przez telefon przekonuje rodziców, że się sumiennie uczy i nie śpi po nocach od czytania grubych tomiszczy na tematy tylko i wyłącznie naukowe, a w rzeczywistości zalicza imprezy, na których wieszają kogoś na żyrandolu i wydaje większość kasy na kolejne pierdoły w Empiku i promocyjną pizzę trzy w cenie jednej, która zawsze, ale to zawsze, w końcowym rozrachunku wcale się nie opłaca.

Skoro jednak już człowiek zbiera się w sobie, z chusteczką w dłoni żegna dom i wyjeżdża na studia, to czy w ogóle czegoś się uczy?
Och, oczywiście. Życia, moi drodzy, życia.


PUNKT PIERWSZY: JEDZENIE

Obowiązkowo. I chociaż nie ma obiadków u mamy, to te całe studiowanie sprawia, że apetyt zamiast spadać niczym parę lat temu Małysz do telemarku, to rośnie jak szalony. Tutaj zupka z pysznym, suchym, chińskim makaronem i przyprawami pełnymi chemicznych dodatków, tam pizza ze znajomymi i kebab w jakiejś podejrzanej budce o trzeciej w nocy. A gdy pieniądze się kończą – bo kiedyś przecież muszą – to nagle chleb z masłem i parówka wydaje się być kolacją królów, a makaron z kiełbasą* na obiad czymś, czego muszą zazdrościć nawet wiecznie odchudzające się gwiazdki Hollywood.  Bez dwóch zdań! Nauka? Wszystko jest dobre, jeśli portfel pusty.

PUNKT DRUGI: OBECNOŚĆ NIEOBOWIĄZKOWA

Pamiętacie wszystkie te szkolne dzienniki, usprawiedliwienia pisane pośpiesznie na kolanie przed godziną wychowawczą i bardzo srogą minę nauczycielki, kiedy bezczelnie nie pojawiłeś się na jej lekcji, bo specjalnie – według niej – zachorowałeś na zapalenie płuc? To przeszłość. I chociaż na ćwiczenia chodzić trzeba, to wykłady można słodko przespać… o ile masz jakąś miłą duszę, która potem udostępni ci cenne dla studentów niczym pierścień dla Golluma , notatki. Czyż studenckie życie nie jest piękne? Ano jest! Nauka: bezstresowe nauczanie zaczyna być coraz bardziej sensowne.

PUNKT TRZECI: JAK POKONAĆ BABCIE W AUTOBUSIE?

Pierwszą podstawą umiejętnością, jaką nabywa nowy student w trakcie swojego pobytu na wyższej uczelni, jest walka i prawo dżungli. Czyli mniej więcej: żeby przeżyć, musisz jak najszybciej dotknąć swoim tyłkiem siedzenia w autobusie i upewnić się, że nikt nie zrobił tego przed tobą, coby nie podróżować na cudzych kolanach.  Trzeba też uważać na szczególnie wredne babcie, które mają do dyspozycji jakieś piętnaście wolnych siedzeń, ale z upodobaniem wybiorą twoje i będą rzucać ci groźne spojrzenia i pomrukiwać złowrogo pod nosem, dopóki im ich nie oddasz. A jeśli ośmielisz się zignorować babcine pochrząkiwania… jest dziewięćdziesiąt procent szans, że laską, o którą się staruszka opiera, oberwiesz w łeb.

PUNKT CZWARTY: O KUR*A, IDZIE SESJA

Czyli moment, w którym siedząc na wywalczonym wcześniej siedzeniu w autobusie, tuż obok babci i spoconego, grubszego pana, dociera do ciebie, że za tydzień masz egzamin.  A ponieważ stosowałeś punkt drugi i słodko przesypiałeś większość wykładów, zaczynasz w głowie łączyć fakty i zastanawiasz się, kogo tu przekupić wyżej wspominanym makaronem z kiełbasą, żeby w jakiś sposób dostać notatki i spróbować – pierwszy raz od kilku miesięcy – wbić sobie coś konkretnego do łepetyny. I chociaż na początku może być trudno, nie obędzie się bez rzucania talerzami w lokatorów, płakania w poduszkę i przeklinania swojego rozleniwionego mózgu, to po jakimś czasie wszystko stanie się jasne, a ty sam dostaniesz takiego oświecenia, jak amerykańskie celebrytki w czasie wywiadów.

*to nie jest ironia. Ostatnio zajadaliśmy się nim jak dzikie koty, które dostały Whiskas.

A Was czego nauczyły studia? 

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.