Menu
Dobre życie

Muszę wam coś powiedzieć, czyli czego nigdy nikt wam nie powie o blogowaniu

Wcale nie jest kolorowo.

Ostatnio zapomniałam, jak się pisze. A właściwie – jak pisze się dobrze. Kiedy przygniata cię po raz kolejny ogrom obowiązków i na głowie masz jakieś zaliczenia (o wiele bardziej czasochłonne, niż na dziennikarstwie), milion zleceń i ni z gruszki ni z pietruszki nagle rozkręcający się blog (Codziennie Fit przerasta samo siebie), to nagle nie ma czasu na myślenie. Takie zwykłe, wiecie. Myślenie w autobusie, albo jak idę po chleb 400 metrów do piekarni. A bez myślenia naprawdę ciężko jest napisać dobry wpis, bo jak pisać o czymś, skoro nie masz żadnych refleksji?

Przez jakiś czas straciłam serce do tego miejsca. Chociaż w Wordzie mam 98 tematów na wpisy, żaden nie wydawał mi się ciekawy. Nie chciało mi się zebrać do napisania czegokolwiek, szczerze mówiąc, a fakt, że każdy kolejny tekst ostatnio jest mierniejszy od poprzedniego, dodatkowo to wzmagał.

1

Po jakimś czasie odzyskałam motywację i tak jak pisałam w ostatnim Piątku, znów złapałam wiatr w żagle, ale ja nie potrafię tak – udawać, że nic się nie stało. Że ostatnie rzadsze pisanie to specjalna przerwa, a ja cały czas zajebiście się bawię, pisząc wpisy i po prostu aż piję szampana z radości za każdym razem, kiedy siadam za klawiaturą, bo tak mi dobrze od tego stukania.

Bo szczerze mówiąc, ostatnią rzecz, którą czułam w poprzednim miesiącu pisząc posty, była zabawa. A że nie potrafię ruszyć dalej, nie kończąc pewnego rozdziału, a kryzys z pewnością jest rozdziałem, który trzeba skończyć, żeby zacząć coś nowego, stwierdziłam, że trzeba się z wami rozmówić.

NIE GADAM O TYM – PROBLEM NIE ISTNIEJE

Ludzie mają ze sobą ten kłopot, że tak naprawdę, nie lubią rozmawiać o problemach. Ponarzekać – to owszem, czemu nie, ale wydusić z siebie, że coś się dzieje, to jak dobrowolnie dać sobie uciąć rękę. Ja nie potrafię się zwierzać – nigdy opowiadanie o problemach nie może mi przejść przez gardło.

Ale nauczyłam się ostatnio jednej rzeczy: że trzeba mówić. I trzeba z siebie wyrzucać rzeczy, bo jak się tego całego szajsu nie pozbędziesz, to prędzej czy później po prostu pękasz i już nie ma nic do zbierania, oprócz strzępów. Nawet jeśli nie chcesz czegoś zdradzać, to jak komuś powiesz – robi ci się lepiej.

12338780_441669176026502_1285752244_n

Tego mi brakuje w polskiej blogosferze – szczerości. Owszem jest mnóstwo świetnych blogów, prowadzonych z sercem, bardzo profesjonalnie, bardzo dokładnie, kocham je czytać. Ale na palcach jednej ręki mogę policzyć ludzi, którzy są naprawdę tylko i wyłącznie sobą i piszą o wszystkim, co czują – nieważne, czy jest to coś dobrego, czy złego, poczytnego czy też wręcz przeciwnie. Nie czuję, żeby to było coś złego, ale przez ciągłe wyłączne mówienie o tym, jakie blogowanie jest zajebiste i nie ma żadnych wad, trudno jest pisać wpisy jak te, które pokazują to, że nie zawsze wszystko jest różowe i nie wszystkiemu z tyłka świeci słońce. Bo czuję w takich momentach wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie narzekam.

NIE MA JEDNEGO PLANU NA ŻYCIE

I naprawdę nie chciałam o tym pisać, bo przecież o problemach się nie rozmawia, bo zawraca się komuś tyłek, ale wiecie co? Tyle tutaj jest materiałów o motywacji, o wierze w siebie, o niepoddawaniu się, o tym, że czasami się nie chce, ale potem będzie lepiej, że byłabym hipokrytką, gdybym to przemilczała.

Tak, jak samo normalne jest poczucie, że coś się zmienia i że twój plan na życie nie jest już twoim planem na życie. Gdyby ktoś mi cztery lata temu powiedział, że nie będę chciała być dziennikarką… roześmiałabym mu się w twarz. A teraz siedzę na kanapie, mamy rok 2016 i ostatnią rzeczą, jaką chciałabym robić, to praca w redakcji. Blogi! Własne projekty! Fitness! To jest coś, co chcę robić. I to jest całkowicie w porządku.

IMG_7681d

Piszę ten wpis, bo chcę zacząć nowy rozdział, a nie mogę inaczej, po prostu nie mogę. Nie mogę zacząć, nie mówiąc o tym, że ostatnio naprawdę było kiepsko i naprawdę byłam smutna.

Błądziłam jak owca we mgle, godzinami scrollując inne blogi i zastanawiając się, o co mi chodzi i dlaczego już nie czuję tej przyjemności, kiedy siadam i tu piszę. Co jest ze mną nie tak? Tyle osób mnie czyta, a mi się nie chce napisać wpisu? Głupia jesteś, Marto Hennig – gadałam do siebie w myślach, robiąc pięćdziesiątą herbatę i mówiąc sobie, że tylko ją wypiję i już zacznę coś klepać na klawiaturze.

Teraz już wiem, że potrzebowałam przystopować, by poukładać sobie wszystko w głowie. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia – bo przecież jak to tak, nie cieszyć się z czegoś, co jest twoim hobby? – ale teraz wiem, że to dopiero było głupie. Bo nawet od pasji trzeba czasami odpocząć. I nawet kochając coś najmocniej na świecie, czasami masz tego dosyć (tak, jak czasami mam dość miauczącej Nitki albo Patryka, który podnosi mi ciśnienie. Albo mamy, kiedy po raz piąty poprawia coś, co składałam, bo przecież krzywo – czasami mam ich dość, ale przecież ich kocham).

Ten wpis nie miał niczego na celu, oprócz wygadania się. Czuję, że przecież wszyscy tutaj się kumplujemy, a przed kumplami się rzeczy nie ukrywa, prawda? Prawda.
Więc zostawiam to tak bez puenty.

A jednak jeszcze coś: jest mi lżej. Dzięki.

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.