Możecie mieć wspólne hobby, romantyczne kolacje co tydzień, milion wspólnych zdjęć i tysiące komplementów od znajomych (“och, ale słodka z was para!”), ale jeśli nie pamiętacie o jednej, jedynej rzeczy, która tak naprawdę się liczy, to może być kiepsko.
A wasz związek może zrobić nagle kaput. Tak tylko mówię.
Lubię analizować. Związki też. Swój, czyjeś – bez znaczenia. Zawsze patrzę na dane pary i zastanawiam się, co sprawia, że jednym wyszło, a drugim nie? Że związki, które wydawały mi się twarde jak skała, rozpadały się szybciej niż pierwsze naleśniki, które zawsze wychodzą jakieś takie rozwalone i z dziurami? Dlaczego moi rodzice tak dobrze się dogadują, a rodzice mojego przyjaciela już nie? I gdzie jest to coś, co sprawia, że jakaś para nie musi się nawet ściskać, żeby było widać, że się kochają?
I wiecie, na początku odpowiedzi jest mnóstwo. Wiadomo: że trzeba sobie ufać, być lojalnym, wspierać, być sobie przyjacielem i tak dalej, i tak dalej. Kupa rzeczy, które brzmi jak wyświechtane frazesy, ale jest w jakiś sposób ważna. Małe składniki, które sprawiają, że ze zwykłego związku robi się związek niezwykły – bardziej trwały, lepszy jakościowo.
Ale jest jeszcze jedna inna rzecz, która chyba jest ważniejsza od tego wszystkiego – albo inaczej: bardziej kluczowa. Bo można mieć to wszystko, i zaufanie, i lojalność, i wspólne tematy, i ekstra życie łóżkowe, a związek i tak może się rozpaść.
Bo jeśli w związku nie ma już ciebie, to na czym w sumie ma się trzymać?
NAJWAŻNIEJSZY W ZWIĄZKU JESTEŚ TY
A właściwie to, kim jesteś.
Cały czas obserwuję, jak ludzie w związkach tracą swoją tożsamość. Zaczyna się od drobnych rzeczy: najpierw przestają słuchać swojej muzyki, potem rezygnują z jakiegoś hobby, zaczynają zmieniać swoją garderobę i przestają robić rzeczy, które lubili robić. Czasami wyzbywają się swoich nawyków albo powiedzonek. Próbują na siłę polubić coś, czego kiedyś nienawidzili. Z miłości. Porzucają swoje marzenia, bo przecież trzeba się poświęcić związkowi, praniu, gotowaniu, spędzaniu razem każdej minuty i chodzeniu do kina. Para zaczyna się do siebie upodabniać i w pewnym momencie albo jedno, albo oboje wcale nie przypominają siebie, bo tak się skupiają na tym, żeby się uzupełniać, że przestają w ogóle być sobą. Oddają się w całości i uważają, że to takie wspaniałe, wiecie, poświęcenie się uczuciu. Cholernie romantyczne.
Szkoda tylko, że wymaga od nich poświęceń w postaci zabicia własnej tożsamości.
I teraz: nie zrozumcie mnie źle. Uważam, że związek to wieczny kompromis. Bo tak jest: niektóre rzeczy przestajesz robić, bo druga połowa cię o to prosi, inne dogadujecie i spotykacie się gdzieś pośrodku. I to jest całkowicie w porządku, tak ma to wyglądać! Za to w porządku nie jest sytuacja, w której rezygnujesz z wszystkiego co lubisz i kochasz, ze wszystkich swoich marzeń i pragnień, bo coś. Bo “kochanie” nie lubi, że ty się tak wygłupiasz i trenujesz/tańczysz/chodzisz szydełkować. Bo jej przeszkadza, że chodzisz grać w piłkę z kolegami.
I to jest, jak zaobserwowałam, jeden z głównych powodów, dla których rozpadają się te związki, które z zewnątrz wyglądają idealnie. Wiecie, tych ludzi, którzy się ciągle przytulają i nigdy nie mówią “ja”, tylko zawsze “my”. “My z Krzysiem lubimy Harrego Pottera”, “my z Madzią nie lubimy Miley Cyrus”, “my z Tomkiem nie jemy frytek, prawda Tomek?”, “my planujemy…”.
Mymymymymymymymymy. O nas, z nami, zobaczymy, przemyślimy. Nigdy nie ma “ja”. A powinno być. Nie zawsze, bo związek to także te całe “my” i “razem”, ale wystarczająco często, by móc z czystym sumieniem patrzeć się na swoje odbicie w lustrze i dalej siebie poznawać. Być sobą i jednocześnie być z kimś – to jest sztuka.
I to też działa w drugą stronę: nie tłum partnera i nie zabraniaj mu być sobą. Denerwuje cię, że ciągle gra w gry komputerowe? Przecież wiedziałaś o tym, kiedy zaczęliście się spotykać, więc o co robić awanturę? On to po prostu lubi. Tak jak ty lubisz odpalić sobie głupawy serial wieczorem, kiedy nikt nie widzi. I on też to powinien akceptować. Ty nie daj się stłumić, ale też nie tłum drugiej osoby. W związkach wszystko działa w dwie strony, nie da się inaczej.
ZWIĄZEK TO BYCIE SOBĄ
Ludzie mówią, że związek to kompromisy. Bo tak jest, to jest w cholerę kompromisów, dzień w dzień. Ale żaden z nich nie powinien dotyczyć tego, kim jesteś i co kochasz. Dobry związek to taki, który składa się z dwóch osób, a nie z jednej, podwójnej. Dwóch odrębnych postaci, ze swoimi zainteresowaniami, swoją ulubioną piosenką, fazą na punkcie jakiegoś autora, hobby, którego nikt inny nie rozumie.
Bo za co kochasz swojego partnera jak nie za to, że po prostu jest sobą?
a wydawałoby się że to takie oczywiste :/
Bardzo celne uwagi! Nie można oczywiście przesadzić z tym “jajajajaja”, ale raczej warto wyjść z pudełka pt. Bliźniaki-zroślaki. A jeszcze warto czasem zrobić wspólnie to, czego teoretycznie nie lubi nasza połówka. Jednego dnia spróbować jej hobby, następnego – jego hobby. I robić dla siebie rzeczy z myślą o inności człowieka, z którym jestem. Zresztą zobaczyć, jak sie ukochany czy ukochana jara czymś, co jest nam odległe, to ponoć najlepszy afrodyzjak 🙂
Wreszcie zrozumiałam, dlaczego tak dobrze czuję się w swoim związku- robię to, co kocham. Mój chłopak tak samo. Słuchamy różnej muzyki, czytamy różne książki, studiujemy odmienne kierunki. Nigdy nie mówiłam mu, że powinien coś robić, lubić. Wręcz wydaje mi się to śmieszne i sztuczne. Jedyną rzeczą jaką staram się zmienić, to jego nawyki żywieniowe.
Gdy wybieramy się kina, to staramy się iść na kompromis- raz na jego film, a następnym razem na mój. Tak jest dobrze.
Przy takim trybie jesteśmy już razem prawie 5 lat i jesteśmy szczęśliwi.
Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Andra! Teraz zrobimy taką magię. Ja wejdę na twojego bloga, a tam będzie nowy post, ok?
Jest! 😀
Największy problem mają z tym chyba osoby, które ciągle pozostają w fazie zakochania. Oczywiście na początku to jest normalne i piękne – życie przewraca się do góry nogami, motyle fruwają w brzuchu. Ale bardziej niż konkretną osobę kochamy jej obraz, który sobie stworzyliśmy. Dojrzała miłość zaczyna widzieć wady czy różnice i je akceptować. Ta niedojrzała, która zostaje tylko zakochaniem, stara się za wszelką cenę zmienić drugą osobę. A jeśli tamta ulega, dzieje się dokładnie tak, jak napisałaś…
Super post, zgadzam się w 100% 🙂
Bardzo trafne przemyślenia i w pełni się z nimi zgadzam. Dodam jeszcze, że największą tragedię przeżywają te osoby po rozstaniu, kiedy uświadamiają sobie, że nie pamiętają już kim właściwie są. I muszą budować tą tożsamość od początku.
Bo to się robi taki osobliwy trójkącik – teoretyczna ja, teoretyczne moje i osoba, którą teoretyczne moje chciałoby kochać, lub luźny zbiór cech, niebędący, teoretyczną mną, za które teoretyczna ja by chciała być kochana. Tylko że w “ty i ja” zwykle chodzi o to że nie ma tego trzeciego. Ja o związkach naprawdę wiem mniej niż nic, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś się z góry nie pisze na trio to nie ma co nigdzie wpychać tej “właściwszej wersji siebie”. Bo możesz się pewnego dnia obudzić i miłości żadnej nie będzie, bo “właściwsza wersja” wszystko zgarnie. I to chyba tak działać nie powinno, tak sądzę. Pozdr,
(boję się, że jak przeczytam ten komentarz to sama nic z niego nie zrozumiem)
Ja go rozumiem i się oczywiście z nim zgadzam! 🙂 <3
I za to cię lubię, zawsze rozumiesz mój zawiły sposób tłumaczenia rzeczy 😀
Sama prawda! Najgorsze, że w sumie chcesz dobrze i robisz to dla dobra związku, a wychodzi kupa. Nie ma co zatracać siebie.
“Bo żeby szczerze kogoś pokochać, trzeba najpierw kochać samego siebie.”
(ale nie pamiętam, co za osoba mądre rzeczy takie pisaa… ehh.)
Pozdrawiam,
M.
Czy Patryk (chyba tak ma na imię twój luby – jeśli pomyliłam imię przepraszam) traktuje wasz związek poważnie? Dlaczego nie jesteście po ślubie? (nic o tym nie wspominałaś). Ba, nawet o zaręczynach nic nie wspomniałaś. Mieszkasz z nim. Teraz bez żadnych konsekwencji szybko się możecie rozstać. Nie bierzecie pełnej odpowiedzialności za drugiego człowieka… To takie życie z kimś na próbę. Nie do końca mogę zatem uwierzyć w tę notkę, bo nie tworzysz już związku ale udajesz ‘małżeństwo’. Zaraz pewnie uznasz, że cię atakuje a ja się martwię o ciebie. Nie bądź z kimś kto nie traktuje cie poważnie. Jesteście dorośli.
Co ja czytam o.O
D. super, że się martwisz, a nie pomyślałaś, że my nie chcemy brać ślubu na razie? Czy związek, który nie jest małżeństwem, według ciebie nie jest związkiem?
A to rodzi pytanie: Na co czekacie?
Związek i Związek to dwa różne etapy. Przed ślubem i Po ślubie. Mam mnóstwo znajomych co żyli dosyć długo ze sobą bez ślubu…Ale każda taka para potwierdza, że mimo, że mieszkali ze sobą przed ślubem to ten akt odwagi, jak to niektórzy nazywają zmienił mnóstwo spraw w ich życiu. A obawiam się, że to takie usprawiedliwianie, bo on ci się jeszcze nie oświadczył. Pewnie się boi, bo tak klęknąć i w ogóle to stresująca chwila. A on niech to przeczyta. Odwagi! Każda kobieta, która kocha czy mówi tak czy siak chcę ślubu…
Ty żartujesz, prawda ? 😀 Czy po prostu chciałaś być złośliwa ? Nie wmawiaj, że się martwisz blablabla. Dla Ciebie związek bez ślubu nie jest “poważny” ? Gratuluję myślenia. Boże, co za stereotypy.
Marta moje pytanie nie wynikało ze złośliwości. Ostatnio przyglądałam się jak ojciec walczy o dziecko… Dziewczyna mu umarła podczas porodu. Ślubu nie wzięli bo po co? Ich miłość wielka i żaden papierek tego nie zmieni. A on swojego dziecka nie mógł wziąć do domu, bo według prawa tylko rodzina mogła to zrobić.Ostatnio też słyszałam od znajomych, że była sobie para.. Bez ślubu żyli prawie pięć lat. No i pech chciał, że był wypadek i lekarze powiedzieli,że nie ma dla niej ratunku. Rodzina postanowiła odłączyć ją od aparatury. Nikt z rodziny o tym z nią nie rozmawiał. A jej partner tak. Ona zawsze wierzyła w cuda. Ona by nie chciała, żeby ją odłączyli. Ale nikt go nie posłuchał. Dlatego jak widzę szczęśliwe pary to ich do tego aktu odwagi zachęcam. Powiesz: To cię nie dotyczy. To nie są historie o tobie. Ale jeśli się jest pewnym, że się chcę spędzić z kimś życie to taka formalność nie jest wielkim problemem. A nigdy nie wiadomo…
Trolololo. Ja przykładowo “ślubu” to mogę chcieć tylko i wyłącznie dla rodziny, bo skoro mnie na wesela zapraszali, to samej głupio nie wyprawić ^^ ale i tak coraz bardziej dojrzewam do decyzji, by wziąć tylko i wyłącznie cywilny, chociaż z pewnością fochy o to w rodzinie będą.
Z góry wiem, że będzie to jeden z najbardziej stresujących dni mojego życia, a w dodatku cholernie kosztowny, w związku z czym oblewam się zimnym potem na samą myśl, że ten ślub wypadałoby jednak w za niedługim czasie wziąć… Zupełnie szczerze mówiąc – zero radości, za to sporo zmartwienia mam, kiedy myślę o ślubie, więc kurde naprawdę ciężko powiedzieć, że “tak czy siak go chcę”… Raczej właśnie cholera nie chcę, wolałabym za te pieniądze kupić sobie fajny samochód, ale niestety cholera wypadałoby (już nie tylko o rodzinę chodzi, ale też kusi mnie uproszczenie wielu kwestii formalnych, jakie daje ślub cywilny).
Tak btw. Jestem córką rozwodniczki. Nie będę miała najmniejszego skrupułu, by rzucić partnera, jeśli zacznie być dla mnie niedobry – o ile będę miała na pewno trochę logistycznego chociażby problemu z kwestią “bo dzieci”, o tyle z pewnością nie będę patrzeć na to, “że ślub”. Ślub to tylko papier. Dzięki przykładowi mojej matki mam doskonale wykształconą świadomość tego, że partnera zawsze można wymienić na lepszy model, stąd dla mnie ślub w najmniejszym stopniu nie jest “aktem odwagi”, tylko jak już “aktem odwagi” jest zdecydowanie się na dzieci, bo to dzieci, bo jeśli wybiorę im kiepskiego ojca, ucierpią z powodu mojej głupoty (i to niestety ucierpią nawet wtedy, kiedy dość szybko się zreflektuję i znajdę im fajnego ojczyma).
Ale dlaczego zakładasz, że od razu czekamy? Czy jest jakiś deadline? I co to w ogóle znaczy: “bo jeszcze ci się nie oświadczył”? To jest jakiś termin, w którym on to musi zrobić, bo inaczej coś się stanie? Nie wiem, świat się skonczy, księżyc walnie w ziemię, będzie apokalipsa? Daj spokój. Każdy się pobiera (o ile chce to robić) w swoim czasie.
Widzisz, dla mnie ślub nie jest wcale jakimś następnym levelem w związku, kolejnym poziomem wtajemniczenia. Traktuję go jako decyzję bardziej wygodnicką – jak będziemy gotowi kupić mieszkanie, mieć dzieci, to wtedy będzie dość wygodny i na pewno pomoże. Nie potrzebuję przysięgi przy kolesiu ubranym w sutannę ani burmistrzu miasta czy kimś tam, że będę przy kimś trwać do końca życia, żeby być z kimś do końca życia. Nie potrzebna mi też obrączka, żeby wiedzieć, że mężczyzna traktuje mnie poważnie. Bo co ta obrączka daje? Jaką gwarancję? Dla mnie żadną.
Jeżeli dobrze się z kimś czuję, tworzę z nim udany związek, to niepotrzebne mi zapewnienia w postaci papierków czy innego nazwiska. To jest dla mnie sprawa drugorzędna. Nie jestem też widocznie typową kobietą, bo jednych z najgorszych koszmarów jest dla mnie wesele. Nie chcę go. Jeśli wezmę ślub, to w gronie przyjaciół i rodziny, a zamiast wesela będzie obiad i późniejsza mała impreza.
Nawet jeśli Twoje pytania wynikają ze zmartwienia, to niestety trudno Ci ocenić jaki jest nasz związek po jakimś tam wrażeniu, że mnie znasz z mojego bloga, czy internetu. Nie wiesz, co jest między nami, nie wiesz, które z nas nie chciało tego ślubu, ba, nie wiesz, czy propozycja narzeczeństwa nie była czasem omawiana – a była i to nie raz, ale nie chcę w tym momencie swojego życia brać ślubu lub być narzeczoną i mam do tego prawo. Chcę się rozwijać, chcę spełniać swoje cele i chociaż slub na pewno by w tym nnie przeszkodził, tak w moim przekonaniu jest dla mnie granicą, po której zacznie się zakładanie rodziny i osiedlanie się w swoim gniazdku, a na to jeszcze nie jestem gotowa.
Jeśli Ty stwierdzasz po znaniu mnie z internetu, że mój partner nie traktuje mnie poważnie, bo jeszcze nie wyskoczył z pierścionkiem i nie klęknął na jedno kolano, to jest to trochę płytki i stereotypowy obraz. Albo że zakładasz, że się boi – no to jeśli się martwisz, to mogę Cię zapewnić, że się nie boi i myśli o tym jak najbardziej pozytywnie 🙂 Rozumiałabym ,gdyby to powiedziała moja przyjaciółka, która nas obserwuje, widzi nasze zachowania i mówi: “słuchaj, wydaje mi się, że on nie traktuje cię poważnie”. Ale w momencie w którym mówi mi to ktoś, kto zna mnie z internetu i nawet nie jest pewny, jak mój chłopak się nazywa, a co dopiero – co do mnie czuje i jak wygląda jego podejście do ślubu… coś tu jest nie tak.
Nie mówiąc już o tym, że są pary, które żyją i 50 lat bez ślubu. Czy ich związek jest dla Ciebie mniej ważny, gorszy? Dla mnie nie. Każdy ma swoją miłość i jesli czuje się z nią dobrze, to nie widzę powodu, dla którego brak obrączki miałby ją w jakiś sposób pogarszać. Dla mnie to nie jest akt odwagi – przecież można się rozwieść, nie musisz do tego być “na kocią łapę”. Podjęcie decyzji o ślubie jest indywidualną decyzją każdego człowieka (a właściwie dwójki ludzi). Czy tylko ludzie będący w małżeństwie mogą pisać o miłości i związkach, a reszcie się to nie należy, bo jeśli to nie jest podpisane, zobrączkowane, to to nie jest do końca prawdziwa miłość? Przecież to jest aż śmieszne 🙂
Podsumowując: nie musisz się o nic martwić. Mozesz spać w spokoju, nie martwiąc się o mój związek 🙂
Potrzebowałam takiego tekstu. Dzięki.
O kurcze ! Ale w punkt 😀 Moi Rodzice zaręczyli się po trzech miesiącach znajomości, i mi też blisko było do tego kroku. Na wielkie moje szczęście w porę zorientowałam się ze właśnie w tamtym związku zatraciłam siebie: tak jak piszesz – słuchałam muzyki którą On lubił, uwielbiał samochody więc jeździliśmy na jakieś zjazdy, pomimo, że bardzo mnie to męczyło, nawet zaczęłam używać Jego powiedzonek . Trochę odchorowałam rozstanie, ale teraz widzę, że nie ma tego złego… 🙂
Cholernie to prawdziwe 😉
Dzięki za ten tekst !
Pięknie. Ten tekst można streścić do jednego zdania: W związku należy postępować tak, aby zjeść ciastko i mieć ciastko.
Zgadzam się w 100%. Wydaje się to takie oczywiste ale tak naprawdę to ludzie często po prostu przestają być sobą już na początku związku żeby się przypodobać partnerowi. Potem to już leci jak kula śnieżna. Na końcu to sami nie wiedzą kim są i kim jest ich partner. Dobrze jest iść razem ze sobą i wzajemnie się inspirować ale nic na siłę trzeba znać granice i nigdy z siebie nie rezygnować. ‘
Moim zdaniem, każde z osobna powinno być w pełni sobą, przed wstępowaniem w jakikolwiek związek. Co rozwala dobre związki? Według mnie są to oczekiwania. Nie oczekujmy, oferujmy, szanujmy za czyny, nie za słowa.
Prawda, prawda i jeszcze raz prawda. Znam wiele osób, które długo były “szukającymi”, a gdy już znalazły, nazwijmy to, miłość życia, zmieniają się o 180 stopni tylko dlatego, że ta druga osoba lubi/nie lubi czegoś. Dodatkowo wiele osób jakoś nagle i całkiem wtem zapomina o swoich znajomych, poświęcając swój czas tylko drugiej połowie, to również jest bardzo niezdrowe 🙂
Bardzo trafny tekst 🙂 Jak zwykle ujęłaś to w bardzo fajny sposób. Pozdrawiam 🙂
Też właśnie nie rozumiem ludzi, którzy zatracają w związkach swoją tożsamość 🙂
Kompromis….. Jeny Marta to takie banalne, a jednak musiałam to u Ciebie przeczytać, żeby zrozumieć!
Jesteś WIELKA! :*
p.s. Lubię czytać każdy Twój post ale te o miłości zawsze są takie mądre 🙂
Bardzo bardzo bardzo przydatny post! To jest to, co mi ciągle siedzi w głowie i co niestety obserwuję u większości znajomych, którzy w ostatnim czasie się sparowali. Zawsze i na zawsze chcę zostać sobą w związku. Dzięki Marta! 🙂
Lubię czytać twoje posty, bo 1) to jest to, co myślę, ale nie zawsze chcę/umiem ubrać to w słowa, 2) znam z autopsji to, o czym piszesz, ale jednak jak przeczytam to u Ciebie, okazuje się, że nie tylko ja tak myślę i dodatkowo jeszcze lepiej rozumiem moje napisane przez Ciebie myśli :D, 3) jesteś niesamowicie sympatyczną osobą (wiem to, chociaż znam Cię tylko z Twojego bloga:))
Teraz przypadkiem trafiłam na ten wpis, bo jakimś cudem (?) ominął mnie. Utwierdziłaś mnie właśnie w przekonaniu, że to, że jakiś czas temu mój związek rozpadł się, było najlepszym, co mogło się stać. 🙂 Jeśli druga strona wymaga od Ciebie wyrzeczeń, a sama żadnych się nie podejmuje – jesteśmy na drodze do nikąd. Dodatkowo, kiedy ta osoba nie chce nic zmienić – jasny alarm do tego, żeby uciekać. Dziękuję! 🙂
Jest jeszcze milion innych powodów przez które rozpadają się najpełniejsze miłości związki. Jeśli rozpadają się, bo coś się wypala z powodów wewnętrznych to jest to dla mnie zrozumiałe – ludzie często oddają się związkowi w pełni i zmieniają się o 360 stopni. Mój związek ma kryzys, bo ktoś go psuje – ktoś, kto uważa, że nie pasuję do mojej drugiej połówki, bo nawet nie chciał mnie poznać. Ba! Nie mnie, lecz całego tego naszego jabłka, jakim jest ten związek. Ten ktoś psuje w tej chwili całą satysfakcję z tego, co osiągnęliśmy, knując i kłamiąc. Marto, co robić? Co sądzisz o tym, gdy rodzice którejś ze stron uważają cały związek za mezalians? Którego w stanie faktycznym nie ma. Czy rozstać się, żeby całe życie nie mieć niezdrowej atmosfery? Czy być ciągle poza strefą komfortu?
Cześć Agato. Powiem Ci, że nie jesteś sama w takiej sytuacji. Mój związek trwa 3 lata i wciąż rośnie w siłę i staje się coraz lepszy, natomiast moja mama jest wiecznie przeciwko nam i wiele potrafi zepsuć i namieszać… Rozważałam rozstanie, czy nawet ucieczkę od obu stron (chłopak/rodzina) żeby nie musieć się wciąż czuć rozerwaną między nimi. Kryzysy były i to czasem bardzo poważne, było wiele kłótni z obiema stronami, mnóstwo złości i żalu. Na chwilę obecną uważam, że stworzyliśmy bardzo silny związek i jesteśmy ze sobą bardzo szczesliwi. Moja mama nie będzie nam kibicować chyba już nigdy i mnie to boli, bo takie momenty w życiu, które są bardzo ważne i radosne (zaręczyny, ślub, dziecko, itp.) w oczach mojej mamy będą moimi życiowymi błędami i nie będzie cieszyć się razem ze mną. Nauczyłam się jednak, że to jest moje życie i moje decyzje i rodzice za mnie życia nie przeżyją i skoro znalazłam kogoś z kim jest mi naprawdę dobrze i chcę z nim być, to nie zrezygnuje z tego dla “świętego spokoju”. Czasem jest naprawdę ciężko ale mam przy sobie kogoś przy kim chcę się codziennie budzić i zaraz po tym przebudzeniu wtulic w najbezpieczniejsze ramiona na świecie. Warto o siebie walczyć i Tobie też życzę wytrwałości i powodzenia. ;*
Ta ulga gdy dowiadujesz się, że nie tylko tobie rozwala się pierwszy naleśnik. Dzięki Marta.
My oczywiście idziemy na kompromisy, ale są rzeczy które ja lubię (np. maliny a mój M nie) i odwrotnie (On lubi wiśnie, śliwki i grzyby a ja nie). I nie zmuszamy siebie nawzajem. Lubię grać z nim w Fifę ale bardziej wolę gierki na FB. Ja się bawię w DIY a Misiek w majsterkowanie. Ja kocham się stroić w kiecki i szpilki nawet na spacer a mój misiek idzie w dresie bo tak lubi. I choć może wyglądamy wtedy jak jakieś dziwolągi to jesteśmy sobą i za to się kochamy.
Bycie sobą to jak dla mnie podstawa związku! Bo po co się dla kogoś zmieniać? Osoba z którą masz zamiar spędzić resztę życia powinna akceptować Cię takim jakim jesteś :3
Właśnie! Utwierdzasz mnie w przekonaniu że musze zakończyć to toksyczne coś w czym jestem bo związek to to nie jest..