Filmy o miłości często piorą mi mózg. Dosłownie. Godzinami potrafię oglądać romanse, w którym jest on, ona, a czasami jeszcze ktoś inny, bo przecież nic nie ogląda się tak dobrze, jak kryzysy i wielkie dramaty. Z naiwnością połykam jak foka rybę utarte schematy, żałosne, ale romantyczne powiedzonka i wspaniałe gesty – wiecie, jak biegnięcie za autobusem czy przerywanie ślubu. A potem sobie myślę, że albo romanse to fantastyka, albo ja po prostu mam jakąś upośledzoną miłość w tym swoim przeciętnym życiu.
Mam z romansami jeden wielki problem.
A JA WCALE TAK NIE MAM
Kiedy w filmie para wysyła sobie romantyczne wiadomości w środku nocy, ja dostaję smsa z pytaniem o to, czy zrobiłam pranie, bo właśnie kończy się zapas skarpetek do pary. (Swoją drogą, dlaczego zawsze w każdym praniu ginie przynajmniej jedna skarpetka?).
Kiedy on odgarnia jej włosy z buzi, a ona uśmiecha się i przegryza wargę, ja w tym samym czasie prawie tracę oko, kiedy on próbuje mi wyczyścić policzek, bo “czekaj, czymś się upierdzieliłaś znowu tutaj“. Nie brzmi jak cytat pasujący do miłosnego hitu na lato. Serio, nie widzę tu potencjału na romantyczną balladę.
Kiedy w filmie oni przeżywają kolejne romantyczne chwile leżąc na trawie i gapiąc się w niebo, ja po takiej próbie skaczę jak szalona, rzucając się na boki i wołając “Boże, zdejmij ze mnie te robaki! Robak po mnie łazi! Weź to stąd!“, a następnie w myślach obiecuję sobie, że to cholerny OSTATNI raz, kiedy przyszło mi do tego głupiego łba, żeby zrobić sobie romantyczne leżakowanie na gołej ziemi. NIENAWIDZĘ robaków.
Kiedy oni godzą się namiętnym pocałunkiem po szczególnie wybuchowej kłótni, ja ruszam szyją jak gołąb, próbując uniknąć buziaka na zgodę. Nie. Mam. Ochoty. Serio? Przed chwilą rzucaliśmy na siebie gromy, a teraz mam się całować jak gdyby nigdy nic? Nie ma szans. Idź sobie.
I wreszcie, kiedy oni przeżywają na ekranie wszystkie te wielkie dramaty, takie jak ktoś trzeci, choroba, wielka, potężna kłótnia i niespodziewana rozłąka, ja chrupię jabłko na kanapie w dresach, z nogami na jego kolanach i ze stoickim spokojem oglądam kolejny odcinek House of Cards.
Zero dramy. Mówiłam, że upośledzone to wszystko.
CZY COŚ JEST NIE TAK?
Wstawanie rano z myślą, że mam się do kogo odezwać.
Bo nic nie jest lepsze od świadomości, że masz gdzieś kogoś, kto najpierw szczerze ci powie, że zachowałaś się głupio, a potem cmoknie w czoło i niby od niechcenia rzuci, że taką cię kocha.