Menu
Ludzie

Przepraszam, ja tutaj nie pasuję

Nikt nie je rosołu, zagryzając czekoladą. Nikt też nie myje zębów, a potem nie pije świeżego soku pomarańczowego. Prawie nikt – pewnie oprócz niektórych odważnych szafiarek – nie nosi kożucha do majtek i sandałów wiązanych na kostce. To wszystko do siebie po prostu nie pasuje.
Dokładnie tak jak ja.Czasami człowiek czuje się po prostu jak zwykły ziemniak zaserwowany tuż obok talerza z batatami, albo pszenny, czerstwy chleb postawiony blisko świeżo upieczonej bułki.

Po prostu kompletnie nie na miejscu.

WIECZNIE NIE TEN ELEMENT

Podobno dobrze jest odstawać w jakiś sposób. Tak mówią. Dobrze jest robić coś innego, albo zachowywać się inaczej, bo wtedy mówią o tobie, że jesteś oryginalnym typem. Kimś, kto rzuca się w oczy i wyróżnia. Czerwoną kropką w morzu innych, szarych kropek.
Tyle, że to nie do końca tak funkcjonuje.

Bo czasami masz wrażenie, że w morzu szarych i czerwonych kropek ty pojawiasz się z kolorem zielonym. Tak kompletnie od czapy: ani wte, ani wewte. Niby odstajesz tak jak powinieneś, ale nie w tą stronę, co trzeba. Niby trzymasz się blisko szarych, ale w żaden sposób nie pasują na ciebie ich szałowe wdzianka w kolorze #cccccc. Przymierzasz się i do jednych i do drugich i chociaż każdy próbuje cię przyjąć i ignorować tą twoją zieleń, to i tak czujesz, że coś tu jest nie tak.

Najzwyczajniej w świecie nie potrafisz się odnaleźć.

NIE TEN PUZZEL, CO TRZEBA

Czasami myślę, że gdyby ludzie byliby puzzlami, to ja byłabym tym, który znajdujesz na początku i który nigdy do żadnego innego nie pasuje. I mimo, że go wciskasz na różne sposoby, zaczynasz próbować wyginać albo pogłębiać dziurkę czy ciąć dzyndzel – dalej to samo. No nie da rady go wcisnąć.
Przez pewien czas w swoim życiu bardzo się tego mojego niedopasowania wstydziłam, więc szybko weszłam w strój kogoś, kto bardziej pasuje. Odpuściłam sobie zbyt dziwne cechy własnego charakteru i pokazywałam tylko te elementy, które były neutralne. Nie po to, żeby się dopasować albo dać się polubić – bo zazwyczaj, wbrew pozorom, ludzie nie mają problemu z lubieniem innych – ale żeby samej pozbyć się uczucia, że jestem jak popisany mazakiem trampek w szafie Carrie Bradshaw, albo, co gorsza, Blair Waldorf. Sama sobie wypominałam niedopasowanie, więc robiłam wszystko, żeby przypasować.
I nawet się udało. Przez chwilę. Zyskałam szary status kropki i względną normalność osobowości. Ale wszystko w środku mnie korciło się i dusiło, bo chciało żyć własnym życiem. Wolnym życiem.
Chciało żyć i wyglądać tak, jak wygląda, a nie tak, jak ja je próbowałam uformować.

PRÓBY BYCIA SOBĄ

Więc wróciłam do zielonego koloru i bycia kompletnie, szczerze, całkowicie od stóp do głów całą sobą. I na początku było cudownie: brak duszenia i możliwość odetchnięcia pełną piersią to niesamowite uczucie.

To wszystko trwało do czasu, w którym ludzie zaczęli mi wypominać to, jaka jestem.
To dziwne.
Dziecinne.
Trochę inne.
Ile ty masz lat?
Co ty masz w głowie?
Naiwna.
I znów się zaczęło. Tysiąc myśli o tym, że może rzeczywiście lepiej niektóre swoje cechy zamieść pod dywan. Że może to, co mi się wydaje fajne, wcale takie nie jest. Że może jestem odrobinę wieśniacka – czy coś. Że może rzeczy – i wady! – które wydawały mi się zwykłe, normalne, akceptowalne, wcale takie nie są.
Za dużo macham rękami. Wyglądam czasami jak po spożyciu pięćdziesięciu butelek napoju energetyzującego na raz. Emocjonuję się pierdołami.
I wydawało mi się, że to jest okej.
Na spotkaniu blogerów ludzie pytali mnie, o czym jest mój blog. I kiedy mówiłam, że nie ma kategorii, kręcili głowami. No, musisz jakąś mieć – słyszę – blogi o wszystkim i o niczym to średni pomysł. Zastanawiam się nad tymi słowami i dochodzę do wniosku, że mój blog nie jest o wszystkim i o niczym. Jest o życiu. O obserwacjach ludzi. I o kłębku myśli w mojej głowie.
Ale taka kategoria przecież nie pasuje.
Ostatnio ktoś napisał mi w anonimowej ankiecie, że muszę przestać wyskakiwać z filmów, bo to wygląda idiotycznie. Pomyślałam sobie: kurczę, może rzeczywiście? Wcześniej mi się to podobało. Głupi przykład, ale dokładnie ilustruje to, o czym mówię. Tak jest co chwila. Wydaje mi się, że bycie sobą jest najlepszą rzeczą, jaka może mnie spotkać, ale potem nagle dostaję od wszechświata tekst, że fajnie, gdybym jednak stonowała.
Mówiłam. Coraz częściej czuję się jak ten puzzel, który jest od innego zestawu.

TO PRZECIEŻ TAKIE ŁATWE

Ja wiem – bądź sobą jest najważniejsze. Utarty frazes, który każdy powtarza w różnych sytuacjach, bo do wszystkiego pasuje. Po prostu bądź sobą! Wołają i zapewniają, że nie chcą sztuczności, tego samego, dopasowania się i marek. I ja też nie chcę. Trudno jest się do tego wszystkiego dostosować, więc czasami zapewniam siebie na głos, na blogu, że mam rację. Że jestem Martą. Podkreślam to wszędzie, żeby samą siebie upewnić, że robię dobrze. Że nie ma nic złego w tym, że się jest jakim się jest.
Ale wiecie co? Naprawdę cholernie trudno jest się tym kierować, bo coraz częściej wydaje mi się, że powiedzonko bądź sobą ma ukrytą dodatkową część. Taką, o której nikt nie mówi.

Bądź sobą, ale bez przesady.

Zapraszam na mojego FACEBOOKA.
O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.