Związek to wieczna, nieustanna zabawa w kotka i myszkę.
Najpierw on – z wąsami i trójkątnymi uszami – goni za tobą, wstępuje do kwiaciarni po kwiatki, całuje rączki i narzuca się jak biegający kot z pęcherzem. Potem nagle, zupełnie niespodziewanie, role się odwracają i to ty jesteś tym, które zaczyna zasuwać, próbując złapać te drugie. I zaczyna się: pieczenie ciast i ciasteczek, pończochy bez okazji, szpileczki, uśmieszki, wieczne wiadomości z pewnie napisanym, żelaznym „kocham cię” i dwoma znaczkami, które oznaczają mniejsze od trzech
POCZEKAJ NA MNIE, KOCHANIE
A wtedy on jest jak ta myszka: nie daje się nabrać na jakieś tanie sztuczki rodem z seriali, tylko zapierdziela do przodu jak mały samochodzik. Ucieka przed tobą. Raz nie odpisze na ten romantyczny, swoją drogą, sms, drugim razem stwierdzi, że trzeci wieczór z rzędu woli pobyć z kolegami (chociaż wcześniej prawie sprintem biegł na randkę z tobą) albo zirytowanym głosem powie, żebyś przestała się na nim wieszać jak jemioła albo huba, bo czuje się jak jakaś stara brzoza. A wiadomo, że w Polsce brzóz się nie lubi.
Trwa to jakiś czas, dostarczając ci pełnego pakietu emocji, którego nie zapewni nawet najlepsza kablówka: na zmianę poczucie bezgranicznego entuzjazmu (bo cieszysz się za każdym razem, kiedy łaskawie na ciebie spojrzy), potem z kolei smutku (bo zignorował – w końcu jest uciekającą myszką, a może myszem), następnie zaś tylko rozpaczy, depresji i dziwnej, nieprzemożonej chęci słuchania smętnych piosenek, w których wokalistki wyją jak niedźwiedź z kolcem w łapie o utraconej miłości. Już widzisz przed oczami najczarniejsze scenariusze: że zdradza, że znudził się, że kocha mniej. Leżysz pod kocem, chrupiesz kolejną porcję czegoś, czego na pewno nie powinno się jeść po dwudziestej drugiej – bo, nie oszukujmy się, w piersi nigdy nie idzie – i chlipiesz do komedii romantycznej, bo tam ON zawsze gania za NIĄ, a u was jest odwrotnie. Na szczęście tylko do czasu.
NIE ZŁAPIESZ MNIE
Bo nagle znów trzask, BAM, charakterystyczny stukot z kreskówek i już sytuacja wraca do normy – przynajmniej według ciebie. Znów codziennie rano dostajesz słodkie wiadomości, czekają na ciebie prezenty bez okazji, a gdy słyszysz pukanie i otwierasz drzwi, to twoim oczom ukazuje się on właśnie, w całej okazałości, z wielką, dorodną różą w zębach i rozpiętej koszuli a’la najlepszy żigolo tudzież w stylu „cześć kochanie, mama wybrała mi tę bluzkę”. Tysiąc razy słyszysz, że cię kocha, bez powodu zabiera cię do restauracji, trąbi w internecie jaką wspaniałą, cudowną ma kobietę i śpiewa hymn pod prysznicem na twoją cześć. I gdy już powoli zaczyna cię to przerażać, ale i ekscytować jednocześnie (bo gdzieś tam, w podświadomości, jakiś głosik mówi ci, że może właśnie DZISIAJ zobaczysz pierścionek i swojego mężczyznę klęczącego na kolanach) to wszystko znów idzie w cholerę.
Jak to w życiu.
BŁĘDNE KOŁO
Bo zauważ, że zawsze jest tak samo: jesień, zima, wiosna, lato i zanim się obejrzysz, zanim zdążysz nałożyć bluzę na krótki rękawek pewnego wieczoru, zanim uciekniesz przed pierwszym deszczem, to znów wita cię jesień. W ciągu chwili liście zmieniają kolor, a potem spadają jak zabite i w mgnieniu oka pojawia się śnieg. Bałwan, szał na zakupy, święta, Sylwester – komuś znów oderwało rękę, bo źle odpalał petardy- trochę depresji i wiosna. Roztopy, narzekanie na błoto na ulicach, raz ciepło, raz zimno, bęc i lato, gorące, upalne i parne, zmienne jak cholera – trochę jak wasz związek.
I znów ty jesteś tym cholernym kotem.
Język już ci wisi ze zmęczenia, sapiesz jak nieludzkie stworzenie, ścigasz się i śledzisz tego swojego księcia z bajki. No bo czemu on już tak szybko nie odpisuje? Dlaczego już tak bardzo nie chwali? Z jakiego powodu kiedyś prawie sikał ze szczęścia na wieść o spotkaniu, a teraz macha ręką i mówi, że o piątej może być? No, czemu?
I z jakiego powodu nagle, zupełnie jakbyś się urwała z choinki, kochasz go jakoś tak bardziej?
NIGDY NIE STAWAJ
Bo to życie, moja droga. Wieczne koło. Raz on goni, raz gonisz ty. Raz ty bardziej kochasz i płoniesz z tej swojej miłości, raz on się roztapia na twój widok i z jakiegoś dziwnego powodu uważa, że jesteś najlepszą istotą na tym świecie. I tak w kółko.
I może to dobrze. Bo dopóki jest koło, dopóki jedno ściga drugie, a potem drugie ściga pierwsze, to chyba tak ma być. Obydwojgu zależy. Każdy ma jeszcze siły, nawet kiedy łapie go ostra kolka. Nie przestaje biec w tym szaleńczym wyścigu nawet mimo cholernych zakwasów, skurczów i kamieni na drodze, które chcąc nie chcąc, trzeba przeskoczyć, co wymaga przecież jeszcze większego wysiłku. Może to właśnie na tym momencie to polega, w którym następuje ten trzask i to ty przejmujesz pałeczkę i uciekasz, jakby ziemia się pod tobą paliła? Może to właśnie ten moment jest najważniejszy, kiedy mu się udaje przywdziać maskę myszy i co chwila oglądać za tobą, czy na pewno go gonisz?
Może.
Gorzej, kiedy jedno staje, by odpocząć. Chce przemaszerować odcinek. Staje na roztrzęsionych nogach, pochyla się i opiera o kolana, a następnie siada, bo czuje się zmęczone. Kiedy biec już się nie chce, bo to wymaga wysiłku. Chęci. Zaangażowania.
Gorzej, kiedy schodzi z trasy, siada na pieńku i mówi “ja już dalej nie chcę”. “Ja już nie dam rady”.
Wtedy, cholera, należy się martwić.