Wszyscy boimy się samodzielności. To przecież płacenie rachunków, pamiętanie o terminach i branie odpowiedzialności za własny tyłek. Ba, to coś więcej – to konieczność pójścia do pracy, bo przecież musimy zacząć na siebie zarabiać. To koniec z obiadkami mamy i zakręcenie kurka z kasą od rodziców, dzięki której mogliśmy opłacić stancję, kupić bogaty ekwipunek na imprezę i jeszcze poszaleć w galerii. Mam przykrą wiadomość: skończyło się. Czas stanąć na baczność i… najzwyczajniej w świecie dorosnąć. Czemu?
Bo potem będzie jeszcze trudniej.
Wyobraź sobie, że nagle, z dnia na dzień, rodzice przestają wykładać na ciebie pieniądze. Mama mówi, że ma dosyć utrzymywania darmozjada, a tata na potwierdzenie pokazuje pusty, chudy jak brzuch modelki, portfel. Wpadasz w panikę: stancja nieopłacona, lodówka pusta, pracy żadnej, słowem: nic, tylko włączyć głupi, polski serial, przykryć się kocem i popaść w depresję. No, a potem już tylko umrzeć z głodu.
Czy chcesz, żeby ciebie to czekało?
SMUTNA PRAWDA
Podobno coraz więcej młodych ludzi żyje na garnuszku rodziców, ssąc kasę jak odkurzacz i co chwila wyczekując z utęsknieniem kolejnego przelewu. Niektórzy po prostu mieszkają razem z nimi, skutecznie unikając dorosłego życia i bawiąc się w dom, w którym nic nie robią, bo przecież studiują, czym straszliwie się meczą. Siedzą więc na rodzicach jak pijawki, w dodatku bezczelne, bo zamiast skończyć pobieranie pieniędzy po skończeniu studiów, ciągną to nawet do trzydziestki. I wiecie co? Ten fakt nie jest ani śmieszny, ani już chyba nawet smutny.
Tylko cholernie przerażający.
Większość tłumaczy się studiami, chociaż zajmują one mniej czasu niż szkoła średnia. Nie idą do pracy, bo przecież nie będą robić na kasie, skoro aspirują na magistra i chcą prowadzić życie pełne sukcesów. Zamiast tego pięć lat nic nie robią, oprócz chodzenia na wykłady i popijania taniego wina na domówkach. I co śmieszniejsze: na takie zarzuty odpowiadają, że przecież studia to czas, by się wyszaleć. To prawda. Ale to też moment, w którym ogarniasz swój samolubny tyłek i wchodzisz z impetem w dorosłość.
Im bardziej przedłużasz sobie dzieciństwo, tym trudniej będzie ci zacząć samodzielne życie. Bez kompletnie żadnego doświadczenia, bez pojęcia o tym, jak zarządzać pieniędzmi, by starczyło – bo przecież rodzice doślą jak coś – i bez poczucia odpowiedzialności za to, co robisz.
DOROSŁOŚĆ? TO NIC ZŁEGO
Nie wiem dlaczego wszyscy mówią, że dorosłość jest taka straszna. Owszem, bywa przerażająca, bo niektóre problemy zwalają się na ciebie jak zawodnik sumo na ringu, ale da się to przeżyć. Co więcej: im szybciej zaczynasz pracować, tym bardziej doceniasz pieniądze, czas i całe swoje życie. Poza tym odciążasz rodziców, którzy – uwaga, zadziwię niektórych – WCALE nie mają obowiązku cię utrzymywać po osiemnastce. To tylko ich dobra wola, którą większość studentów cholernie wykorzystuje, myśląc, że ich mama i tata mają worek z pieniędzmi. No wiecie, taki bez dna.
Jestem za tym by już na studiach znaleźć pracę. Nie mówię to o całym etacie, zgarnianiu dwóch tysięcy na rękę i rzucaniu się w wir kariery: wystarczy chociaż kilka godzin w tygodniu. Nawet, jeśli dalej nie starcza ci na to, by się samemu utrzymać, możesz przynajmniej zacząć kupować drobne przyjemności za swoje pieniądze. Tak naprawdę, człowiek zaczyna dopiero rozumieć wagę pieniędzy kiedy widzi, ile się musiał na nie napracować. A to pomaga w samodzielnym życiu: zaczynasz myśleć jak dorosły, a nie małolat zafascynowany pełnym portfelem.
Mam wrażenie, że młodzi ludzie zaczynają być kompletnymi kosmitami, jeśli chodzi o znajomość dorosłości. Chronieni kloszem przez rodziców, opóźniający wyprowadzkę z rodzinnego domu i zarabianie, w pewnym momencie wkraczają w dorosłość i najzwyczajniej w świecie się gubią. Plączą. Większość zostaje bezrobotna, bo przecież mają tytuł magistra i chcą od razu posady z pięcioma tysiącami złotych na rękę i połową etatu (cały należy się przecież raczej robolom, a nie polskiej inteligencji!).
WYJĄTKI
Oczywiście, że są studenci takich kierunków, którym ciężko byłoby pogodzić naukę z pracą. Są tacy, którzy mają zajęcia od rana do wieczora, a potem jeszcze muszą nauczyć się na następny dzień. Wiadomo, że w takiej sytuacji ciężko jest jeszcze dorobić sobie chociażby na ćwiartce etatu, bo przecież doby się nie rozciągnie i czasu nie zaczaruje.
Można jednak zacząć od wyprowadzki od rodziców, jeśli sytuacja na to pozwala. Nie brać słoików od mamy, a jedynie składnik i przepisy, by samemu nauczyć się gotować. Zorientować się o co chodzi z rachunkami. Wystarczy podjąć się kilku prostych rzeczy, które sprawiają, że będzie ci potem łatwiej. Czasami podejmowania trudnych decyzji samemu, bez konsultacji z rodzicami i bez słuchania tego, co mówią inni. To też jest cholernie ważne. Do jasnej Anielki, bądźmy samodzielni, no!
IM SZYBCIEJ, TYM LEPIEJ
Rynek jest teraz wredny. Musisz być lepszy od konkurencji. Studia już nie gwarantują pracy: patrzy się raczej na doświadczenie, umiejętności i to, czy potrafisz ogarnąć świat wokół ciebie. Tego cię nie nauczy żadna szkoła, tylko życie. Możesz traktować studia jak czas, w którym się wyszalejesz, ale przy wkraczaniu w dorosłość to ty stracisz na starcie, gubiąc się i mając problem ze znalezieniem posady.
I poza tym: kto powiedział, że nie można tego wszystkiego pogodzić? Oczywiście, że można! Jestem na to żywym przykładem: bawię się, studiuję, mam czas, by obejrzeć seriale i dorabiam, kiedy mogę. Wszystko się da, tylko jak zwykle, trzeba tego chcieć.
A Wy co myślicie o byciu na garnuszku rodziców? Jak u Was wygląda to wygląda?