Menu
Dobre życie

Wyłącz internet, bądź PRAWDZIWY

Internet sprawił, że zrobiły się z nas śmierdzące lenie.

Bądź ze sobą szczery: ile razy nie poszedłeś na spotkanie, bo najzwyczajniej w świecie ci się nie chciało? Kiedy ostatnio przełożyłaś znów jakąś wizytę, chociaż tak naprawdę nie było powodu? I do jasnej cholery, jak wiele razy zamiast opowiedzieć coś przy kimś, stwierdziłeś, że opowiesz to na fejsie? Tak wiem, to zdarza się prawie cały czas. To przerażające.
Naprawdę, to cholernie dziwne, że kiedyś wystarczyło zadzwonić po kogoś domofonem i schodził na dół. Że stało się i wołało jak debil pod balkonem, żeby ktoś wyszedł. Że kiedy mówiło się “okej, to przyjdę o 16.00” to było się o tej cholernej szesnastej, a nie spóźniało dwie godziny albo pisało pięć minut przed spotkaniem, że jednak nie da się rady przyjść.
Oficjalnie postanawiam, że od dziś mam gdzieś takich ludzi. Serio.

dynia hallowen kotek kot kicia słodki śmieszny
Nitka też ma gdzieś takich ludzi. Razem robimy dziś PRAWDZIWE spotkanie. Bez internetu.




Jestem oficjalnie rozczarowana tym, co się z nami porobiło. Tym, że chociaż otaczamy się milionem kalendarzy to coraz większą trudność sprawia nam umówienie się na kawę albo wieczorne piwo. Że mimo tego, że wszyscy tak trąbią o tym, że trzeba się wreszcie zobaczyć i coś obgadać, to wszystko kończy się tak samo: cholernym wieczorem na fejsowym czacie, bo przecież tak jest o wiele wygodniej.

PRZEZ INTERNET ŁATWIEJ

Oczywiście, że sieć nam dużo ułatwia. Możemy skontaktować się z kimś w trzy minuty i w ciągu następnej otrzymać odpowiedź. W pięć sekund stworzymy wydarzenie na facebooku i zaprosimy pięćdziesiąt osób. Ba, dzięki internetowi nasz związek na odległość zaczyna nabierać większego sensu, bo możemy codziennie ze sobą rozmawiać i lepiej znosić rozłąkę. To wszystko jest takie cudowne, prawda?
Do czasu. Do momentu, w którym rozleniwiamy się na tyle, że nie chce nam się podejść dwie ulice dalej do koleżanki, bo przecież możemy ją poprosić o notatki na czacie, a ona nam je zeskanuje i wyśle. Do chwili, w której spotykamy kogoś na ulicy i zapewniamy, że KONIECZNIE musimy się spotkać, a potem i tak całą historię swojego życia opowiadamy na komunikatorze, bo przecież realne spotkanie to taki cholerny wyczyn: umówić się, ubrać i tę samą historię przedstawić w realnym życiu popijając herbatę. Czy to nie jest dla was chore? Chociaż odrobinę?

BRAK SZACUNKU

Za tym zachowaniem idzie coś innego – przestajemy mieć szacunek do czyjegoś czasu, bo dzięki internetowi możemy w pięć sekund odwołać spotkanie i nie musieć się z tego tłumaczyć. Ot, wystarczy napisać krótki tekst i mieć wszystko z głowy. Mając w dupie to, co może pomyśleć sobie ta druga osoba. Tak jest przecież prosto i przyjemnie, bez konfliktów i co najważniejsze – bez trudu.
Denerwuje mnie niesamowicie, że ludzie przestają szanować swój czas. Że umawiają się, a potem dwie godziny przed spotkaniem dzwonią i mówią, że nie mogą przyjść, zostawiając mnie urobioną po łokcie w kuchni i szykującą danie dla – jak się okazuje – nikogo. To irytujące, kiedy ustalamy coś tydzień wcześniej, człowiek zajmuje sobie weekend, a potem dzień przed dowiaduje się, że nic z tego nie będzie. No do jasnej cholery, serio? Naprawdę? Czy można być większym egoistą?

CO SIĘ STAŁO?

Może to i nie wina internetu; może po prostu, w toku rozwoju, ludzie się zmienili. Porzuciliśmy przecież maczugi, dawno temu nie używamy już mieczy, więc dlaczego byśmy nie mieli ze zwierząt stadnych przemienić się w zwierzęta… zajebiście leniwe? Takie, które widzą tylko czubek swojego nosa i koniec swojego tyłka. Które patrzą na to, aby im było wygodnie. Które potrzebują innych ludzi wtedy, kiedy mają w tym jakiś interes. Przeraża mnie to: świadomość, że niczego nie można być pewnym. Że tak trudno coś razem zorganizować. Że gdy dochodzi do spotkania, to połowa ma oczy wlepione w telefon i przegląda fejsa, nie używając przy tym ani jednego procenta mózgu. Co się stało z prawdziwymi ludźmi? Takimi z krwi i kości, do których się dzwoniło i którzy przychodzili, robili coś razem, spotykali się. Gdzie są ci wszyscy, którzy na górze swojej piramidy stawiali innych ludzi, a nie komputer i kompletnie bezmyślne przyjemności?

Jak tak ma być, to ja wysiadam. Cofam się do lat dziewięćdziesiątych, zabieram ze sobą Patryka i wracamy do czasu, kiedy wszystko było łatwe: kiedy po przyjaciółkę dzwoniło się domofonem i miał się pewność, że zejdzie, kiedy do kumpla darło się pod balkonem i szło spędzić razem czas, kiedy przychodziło się do kogoś i telewizor był wyłączony, bo wcale nie musieliście oglądać filmu, żeby się ze sobą nie nudzić.


Pewnie zastanawiacie się, dlaczego dodałam takie a nie inne zdjęcie. Zrobiłam tę fotkę w trakcie moich przygotowań do małej imprezy halloweenowej, którą organizujemy z Patrykiem i która odbędzie się dzisiaj. Zaprosiliśmy swoich znajomych i wiecie co?

Na pewno nie włączymy komputera.

O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.