Menu
Ludzie

Nie pokazuj piersi w internecie, czyli ku przestrodze.

Każdy czasem próbuje się dowartościować. Jedni ubierają się w świetne – czasami tylko ich zdaniem – ubrania i z wesołą miną ruszają podbijać parkiet potańcówki zorganizowanej w wioskowej remizie. Inni chwalą się na fejsie, że coś im się wreszcie udało: że właśnie dziś znaleźli drugą połówkę i mogą wreszcie uaktualnić status związku; że urodziło im się dziecko, więc obowiązkowo wstawiają fotę bobasa, który po porodzie bardziej przypomina buraka, niż dzidzię z reklam; no i są jeszcze ci, którzy wreszcie dostali pracę, która nie jest siedzeniem na kasie w znanym fast foodzie – a to jest cholerny sukces.
Są jeszcze inni – ci, którzy chcieliby, żeby ktoś ich wreszcie docenił. Z nadzieją wysyłają więc swojej drugiej połówce masę zdjęć w kuszących pozach i stroju godnym Adama i Ewy, tyle, że bez tego listka figowego. Pół biedy, jeśli partner ma mózg w głowie, łeb na karku i serce we właściwym miejscu, gorzej, kiedy miłość naszego życia ma nas tam, gdzie słońce nie zagląda i zrobi coś bardzo, ale to bardzo chamskiego.
Na przykład wrzuci te zdjęcia do sieci.

KOCHANIE, POKAŻ CYCKI

Co chyba nikogo nie dziwi, najczęściej tą prośbę słyszą kobiety – zresztą, kto by tam chciał oglądać męskie cycki, zwłaszcza z okazałym dywanem  – i… najczęściej jej ulegają. Bo chłopak tęskni, chce popatrzeć, dawno nie widział swojej dziewczyny (aż trzy godziny temu) lub po prostu, najzwyczajniej w świecie, jest facetem i chciałby popatrzeć na to i owo. Bywa. Czy dziewczyna się na to zgadza, czy nie – to tej konkretnej pary prywatna sprawa i nie jesteśmy tutaj ani Bogiem z najlepszymi hakerskimi zdolnościami, ani  Bruce’m Willisem, żeby im w e-maile zaglądać.

Problem robi się wtedy, kiedy para się kłóci, rozstaje, robi sobie coś niemiłego lub po prostu któreś z nim jest największym na świecie chamem i udostępnia te zdjęcia, no, tak naprawdę, CAŁEMU ŚWIATU.
Przy tym zdjęcia Miley Cyrus w bieliźnie, jak miała te nieszczęsne piętnaście lat, wypadają naprawdę blado.

HISTORIA AMANDY

Amanda miała lat dwanaście i była zwykłą nastolatką, która zapewne napierdzielała w Simsy, lubiła chodzić z koleżankami do KFC i pochłaniać lody, oraz nucić piosenki Justina Biebera, kiedy nikt nie słuchał. Pewnego dnia poznała w sieci mężczyznę, który z łatwością ją oczarował i owinął sobie wokół palca.  Kiedy poprosił ją o rozbierane zdjęcie, tłumacząc to tym, że jest tak piękna, że chciałby zobaczyć ją całą, naiwna dziewczyna lekkomyślnie się zgodziła.

Cham wrzucił fotkę dziewczynki do internetu i, mówiąc w skrócie, zrujnował jej życie. Zadbał, by zdjęcie trafiło do jej rodziny i znajomych ze szkoły. Nie pomogły przeprowadzki, zmiany placówek – prędzej czy później nieszczęsne rozbierane zdjęcie i tak trafiało do nowych przyjaciół,
wzbudzając sensację i – w większości przypadków – naklejając Amandę łatkę puszczalskiej.
Amanda miałaby teraz szesnaście lat, ale kilka miesięcy przed urodzinami, powiesiła się, nie wytrzymując już trzech lat w tej chorej sytuacji. Wcześniej miała incydenty związane z samookaleczeniem, zaczęła brać narkotyki i pić alkohol – była w wieku, w którym ja jeszcze oglądałam Disney Channel! – i kilka prób samobójczych na koncie.

NIE MIEĆ SUMIENIA

Historia Amandy to ostrzeżenie. Bo naprawdę, to nie musi być wcale obcy facet, którego poznałyście w internecie parę dni wcześniej. To może być chłopak, z którym boleśnie zerwiecie, zazdrosny eks, który będzie chciał się zemścić, czy ktokolwiek, kto naprawdę nie ma serca. I może w wielu przypadkach, rozebrane zdjęcie wcale nie zrujnuje wam życia – bo jakoś się je usunie, znajomi się nie przejmą, rozejdzie się po kościach – ale zawsze jest możliwość, że skończy się mniej przyjemnie, i zamiast chwalić się swoim ciałem, będziecie żałować, że kiedykolwiek je pokazałyście.
A Wy co myślicie o całej sprawie? Dajcie znać w komentarzu, czy historia Amandy chociaż trochę Was poruszyła, czy może myślicie, że nie ma czym się bulwersować?
O autorce

Jestem Marta i próbuję jednocześnie spełniać marzenia, robić swoje i być dorosła, ale to ostatnie nie zawsze mi wychodzi.