Podróż do Japonii, Włoch, Chin, Indii czy Grecji – o dziwo, to nie tylko wczasowa propozycja last minute dostępna dla wszystkich bogaczy, pijących codziennie wielką kawę w Starbucksie i lansujących się coraz to nowszym modelem iPhone’a. To także nasz – czyli mój i Patryka – projekt, według którego my mamy poznać kawałeczek każdego państwa.
A jeśli mam być szczera, to właściwie jego smak.
Pomysł jest prosty – chcemy zasmakować jak największej ilości obcych potraw, najlepiej charakterystycznych i połączonych z danym krajem tak, jak słodka grzywka z Bieberem i sztuczne, napuchnięte do granic możliwości usta z hollywoodzkimi gwiazdami. Ponieważ jednak – jakby nie patrzeć – jesteśmy studentami, a to oznacza często puste kieszenie i bose nogi, to projekt realizowany jest tak powoli, jak wyścig ślimaków. Ale działamy. Naprawdę.
Na razie udało nam się objeść w czterech restauracjach reprezentujących cztery kraje i żeby było jasne – to były jedne z tych prawdziwych lokali, gdzie przy garnkach stoją obcokrajowcy i masz pewność, że w menu nie będzie frytek i Big Maca, a zza lady nie rzucą w ciebie keczupem w saszetkach. No, a przynajmniej masz taką nadzieję, bo w dzisiejszych czasach pełnych dwunastolatek na obcasach i gimbazy szalejącej w internecie niczego nie możesz być pewny.
STACJA 1: JAPONIA
Zaczęło się najprościej, jak tylko mogło: ja palnęłam w pewnym momencie, że nigdy nie jadłam sushi, na co Patryk oburzył się prawie tak mocno, jakbym co najmniej powiedziała, że tak naprawdę jestem chłopcem. Złapał mnie za rękę i w te pędy zaprowadził do restauracji ,
gdzie zrobiłam z siebie całkowitego głąba, bo nie potrafiłam nauczyć się obsługi pałeczek – blondynki mają to wrodzone, powiadam wam – i wszystko spadało mi z powrotem na talerz.
Nie żałuję jednak, bo ta ohydna surowa ryba* jest dobra jak cholera.
Od tego czasu minęło pół roku, a ja teraz raz na jakiś czas przyrządzam sushi sama i chwalę się wszystkim, którzy tylko tego chcą słuchać, jak ja pięknie jem pałeczkami. No cóż, trening czyni mistrza, prawda?
A ja mam się czym chwalić, a co!
STACJA 2: WŁOCHY
Na drugi ogień poszła gorąca niczym nagie fotki Vannesy Hudgens robione sto lat temu Italia, gdzie oprócz wszelkiego rodzaju makaronów, które zawsze idą w tyłek, serwują też pizzę. Powiem wam jedno: prawdziwa włoska pizza zupełnie nie przypomina tej, którą się je w tych wszystkich pizzeriach. Po pierwsze: nie dali nam żadnego sosu czosnkowego, tylko dwa zupełnie inne, na bazie oliwy z oliwek. Jak Maćka kocham, nie pamiętam, jakie były, wiem tylko, że doskonale pasowały do cieniutkiej pizzy, która była niesamowicie świeża. Do tego wino, czerwone, którym się, swoją drogą, upiłam, ale to może nie opowieść, którą warto się chwalić…
STACJA 3: INDIE
Przyznam, że to był wybór całkowicie losowy : spacerowaliśmy po wrocławskim rynku i nagle wstąpiliśmy do miło wyglądającego lokalu: w środku zaskoczyli nas uwijający się na otwartej kuchni hindusi i zanim się obejrzeliśmy, siadaliśmy na tyłkach i przeglądaliśmy menu. W końcu
padło na kurczaka w potrawce: moja szpinakowa, a Patryka – jak zwykle zresztą – pikantna. Do tego ten hinduski chlebek i… mój Boże, to było tak pyszne, że tylko cena powstrzymuje nas od powrotu w tamto miejsce.
padło na kurczaka w potrawce: moja szpinakowa, a Patryka – jak zwykle zresztą – pikantna. Do tego ten hinduski chlebek i… mój Boże, to było tak pyszne, że tylko cena powstrzymuje nas od powrotu w tamto miejsce.
STACJA 4: CHINY
I kraj, który odwiedziliśmy parę godzin temu: byłam do niego sceptycznie nastawiona, bo jestem podejrzliwa do wszystkiego, co nie zawiera w sobie ziemniaków, chleba, albo czekolady. Na szczęście smak przerósł moje oczekiwania: wszystko było tak pyszne, że oboje mieliśmy orgazm kubków smakowych. Kurczak, warzywa, ryż – kto by pomyślał, że w odpowiedniej oprawie mogą być tak dobre i .. niezwykłe.
Ale cola została ta sama. Wiecie, warto mieć coś znanego pod ręką.
Na pewno będziemy kontynuować nasz projekt, jednak jedno już wiem: przez żołądek nie tylko do serca, ale też do mózgu, bo podczas jednego posiłku nauczyłam się mnóstwa rzeczy dotyczących danego kraju. Jak blondynka czuję się bardzo wyedukowana, a jako studentka – najedzona. I niech tak pozostanie.
A Wy próbowaliście jakichś dań z innych krajów? Jakich? Może ktoś z Was jadł to, co my? I czy tylko mi się wydaje, że w porównaniu z innymi, kuchnia polska jest taka jakaś… mało zdrowa?**
*moje słowa przed spróbowaniem sushi
** mam nadzieję, że żaden schabowy i pierogi się nie obrażą…